felietony

Nie każdego stać na osobistą wolność - społeczeństwo informacyjne w stadium feudalizacji?

Jeśli przyjąć, że systemy społeczno-gospodarcze stale ewoluują i jeśli z poprzednich stanów i procesów da się wyciągać jakieś wnioski odnośnie trendów przyszłych, to zacząłem się zastanawiać nad tym, czy właśnie następuje kolejny okres delikatnego, acz stopniowego, dochodzenia do nowej formy feudalizmu, tym razem informacyjnego. Z kursu akademickiego historii państwa i prawa w Polsce można dowiedzieć się wiele o procesie ograniczenia wolności osobistej jednych, wobec zwiększania się sfery wpływów innych. Miało to swoje ekonomiczne i społeczne uzasadnienie. Nie tak dawno, bo przecież chodzi o XIV-XVIII w., właściciel dominium dysponował władzą nad poddanymi, wykształcił się folwark, pańszczyzna, poddaństwo osobiste, które również wiązało się z prywatnym sądownictwem właściciela dominium nad pracującymi w jego dobrach ludźmi. Bez tego nie byłoby kolejnych etapów rozwoju.

Urzędowe ustalanie cen korzystania z informacji w regulacjach re-use i prawa autorskiego

krzywe popytu i podażyKilka dni temu została przyjęta ustawa z dnia 8 lipca 2010 r. o zmianie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych. Nie wiadomo, czy ją któryś z prezydentów podpisał (na stronie prezydent.pl nie ma jeszcze o tym wzmianki). Ponieważ mnie się już wszystko z re-use kojarzy, to zacząłem się zastanawiać, jak aktywność Komisji Prawa Autorskiego (która będzie powołana na podstawie przyjętej właśnie ustawy) będzie się miała do ustalania warunków licencji na ponowne wykorzystanie informacji publicznej (w tym warunków finansowych), zwłaszcza tam, gdzie będzie mowa o "rozsądnym zysku z inwestycji" polegającej na "kosztach zbierania, produkowania, reprodukowania i rozpowszechniania dokumentów, mając na względzie wymagania samofinansowania zainteresowanego organu sektora publicznego, tam gdzie to jest stosowne". Pozornie to dwie różne dziedziny. Ale...

Możesz wesprzeć ASCAP przeciwko "piewcom wolnej kultury"

Amerykańska organizacja zrzeszająca kompozytorów, autorów i wydawców - American Society of Composers, Authors and Publishers - uważa, że takie organizacje, jak Creative Commons, Public Knowledge oraz the Electronic Frontier Foundation zagrażają prawu autorskiemu. Dlatego ASCAP zachęca do wspierania funduszu (ASCAP's Legislative Fund for Arts). Niektóre organizacje, które są powodem obaw ASCAP, już odpowiedziały. Również w internecie pojawiają się komentarze na temat zbiórki na wspomniany fundusz lobbingowy. Wydaje się, że atmosfera wokół praw autorskich robi się coraz bardziej interesująca. Ja się zastanawiam i szukam odpowiedzi na pytanie: jakie jest stanowisko kandydatów na Prezydenta RP w sprawie negocjacji ACTA?

Jak się tak będę tej ustawie o "ważnych imprezach sportowych" przyglądał, to mnie kibice znienawidzą

Ustawa hazardowa była przeprowadzona przez Sejm RP w tydzień. Nie była konsultowana społecznie, by ochronić ją przed lobbingiem. Teraz mamy zamieszanie ze zwolnieniami podatkowymi dla UEFA, ale ministerstwo finansów uspokaja, że nadal wspiera "Gwarancje 11" i, że UEFA będzie miała lepszą sytuację podatkową. Minister Finansów ma zamiar to zapewnić za pomocą rozporządzenia. UEFA otrzyma ulgi podatkowe. Jednak oczekiwanych przez UEFA zmian w polskim systemie prawnym, które oznaczają ingerencję w system praw własności intelektualnej, już się rozporządzeniem zrobić nie da. Tu będzie potrzebna ustawa. Pisanie o potrzebie przejrzystości procesu stanowienia prawa, o tym, że w Rzeczpospolitej Polskiej "władza zwierzchnia należy do Narodu", że w RP wszyscy są wobec prawa równi, jest niebezpieczne. Ktoś może uznać, że jestem przeciwko temu, by w Polsce zorganizowano mistrzostwa w piłce nożnej. Vox populi może przecież chcieć, by mistrzostwa zorganizowano w Polsce za wszelką cenę.

Lekcja - jeśli mamy jakąś wynieść

W żałobnych komentarzach, gdy dziennikarze pozwalali politykom dzielić się na antenie bólem po stracie przyjaciół (również tych, którzy mieli inny pogląd na Polskę), pojawił się wątek, który wydaje się być istotny: nazwano dziennikarzy częścią "klasy politycznej". Pytani na ulicach "zwykli ludzie" zastanawiali się, jak to możliwe, że Prezydent okazuje się być dziś tak wspaniałym człowiekiem, zaś w czasie piastowania urzędu tak krytycznie się do niego odnoszono. "Przyprawiano gębę" - jak słyszałem. Inni pytali - dlaczego nikt nam nie pokazał tych wszystkich "ciepłych zdjęć" pary prezydenckiej, dlaczego politycy potrafią dziś dostrzec w politycznym przeciwniku człowieka, zaś jeszcze nie tak dawno nie szczędzili sobie ostrych słów. "Przekroczono granice" - stwierdzili niektórzy. "Wyciągnijmy wnioski" - dodawali inni. "Istnieje coś takiego, jak poczucie wstydu. Po prostu pewnych rzeczy przez kilka tygodni nie będzie wypadało robić" - powiedział we wtorek w TVP Info komentujący stan świadomości społecznej prof. Henryk Domański, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Pytania o charakter prawny serwisu internetowego Premiera przy okazji clippingu artykułów z The Economist

Po raz kolejny zastanawiam się nad charakterem prawnym "internetowej strony własnej" rządu (innej niż Biuletyn Informacji Publicznej), tym razem w związku z opublikowaniem przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów opracowania (tłumaczenia) artykułu z The Economist. Jest tu kilka problemów, na które nie znajduję odpowiedzi. Zastanawiam się na przykład, czy dokonując takich "przedruków" rząd mojego kraju naraża się na zarzut naruszania autorskich praw majątkowych wydawcy? Czy dochodzi do bezprawnego korzystania z opracowania utworu bez zgody (a może za zgodą) uprawnionego? Zastanawiam się wciąż nad problematyką odpowiedzialności kogoś, kto prowadzi stronę rządu za publikowane tam treści (kogo należałoby ewentualnie pozwać w przypadku naruszenia prawa, Skarb Państwa?). Mamy sytuację, która nadaje się też jako tło projektowanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zmian w Prawie prasowym w kontekście licencji ustawowych prawa autorskiego....

"Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły", a to błąd, bo chodzi o to, by go gonić (zając, królik, wszystko jedno)

Jak wiadomo Minister Berek z Rządowego Centrum Legislacji pracuje nad elektroniczną platformą konsultacji społecznych rządu. Sygnalizowałem już w tym serwisie, że nie tylko RCL i Kancelaria Prezesa Rady Ministrów podejmuje działania w celu zwiększenia partycypacji obywatelskiej w tworzeniu prawa oraz polepszenia jego jakości. Mowa jest nawet o tym, że Pan Premier jeszcze raz spotka się z blogerami. Ministerstwo Gospodarki podejmuje działania już od wielu lat. Ze skutkiem takim, że trzeba nadal te działania podejmować. Obecnie w procesie "konsultacji" znajduje się dokument ze stycznia 2010 roku, zatytułowany „LEPSZE PRAWO” i podtytułem "Program Reformy Regulacji 2010-2011". Chętnie podlinkowałbym do tego dokumentu, ale w ramach konsultacji nie został on opublikowany w internecie, a przynajmniej ja nie mogę znaleźć takiej publikacji na rządowych stronach. Krąży on sobie wśród wybranych, a kto dostanie, ten może coś do dyskusji wniesie. Potem już tylko - kto ma coś wspólnego z muzyką, ten pewnie zrozumie - da capo al fine.

Społeczna, elektroniczna partycypacja w Polsce - ucieczka do przodu

Korzystając z rozgrzewki i tego, że tak wiele osób zdecydowało się zainteresować aktualnymi pracami rządu (wiadomo - chodzi mi o "Rejestr") chciałbym wrócić do proponowanego już w tym serwisie pomysłu: rozważenie możliwości elektronicznego składania podpisów w ramach obywatelskiej inicjatywy legislacyjnej (to tekst sprzed dwóch lat). Stali czytelnicy pamiętają, że jestem przeciwnikiem wprowadzenia "wyborów przez internet" i "wyborów wspieranych elektronicznie" (więcej o tym w dziale wybory). Ale dyskusja o usprawnieniu istniejącego już instrumentu prawnego, jakim jest możliwość zgłoszenia do Sejmu projektu ustawy, nie jest - jak uważam - obarczona tymi zagrożeniami, z którymi trzeba by się zmagać projektując system wyborczy. Sto tysięcy obywateli może podpisać się dziś na papierowym formularzu z poparciem pod projektem. Musi to zrobić jawnie, imieniem i nazwiskiem. A gdyby tak dać możliwość podpisania się elektronicznie?

Polska Wiosna Ludów w Zimie 2010, czyli o czym moglibyśmy rozmawiać

Jutro ma się odbyć sygnalizowane przeze mnie wcześniej spotkanie konsultacyjne w Kancelarii Prezydenta RP. Następnie, w przyszłym tygodniu, ma się odbyć debata z udziałem Premiera. Uważam, że w trakcie takich spotkań niewiele można wyświetlić, gdy się myśli o konkretnych, dostrzeżonych pod wpływem chwilowych emocji, problemach w danej dziedzinie. Pozwoliłem sobie na spisanie kilku akapitów, w których proponuję pewne podejście do możliwości interakcji społeczeństwa z państwem. Poniższa propozycja ma charakter oczywiście subiektywny.

Blokowanie treści i inwigilacja: zacznijcie raz jeszcze, ale tym razem uczciwie

Jeszcze przed posiedzeniem Komitetu Stałego Rady Ministrów ogłoszono, że "wszystkie zapisy, dotyczące monitoringu adresów IP czy historii stron, na które wchodzimy, czy czytania prywatnych maili bez zgody sądu, wypadły z projektu" oraz, że "nie będzie żadnej inwigilacji". Posiedzenie Komitetu się odbyło i niektórzy wzięli za dobrą monetę deklarację, że "projekt trafił do kosza", chociaż nie trafił. Ogłaszający "sukces" prawdopodobnie nie zdają sobie sprawy z tego, co tak na prawdę się zdarzyło. Otóż po posiedzeniu Komitetu Stałego Rady Ministrów utrzymał się Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych, czyli mechanizm filtrowania treści Sieci, pojawiły się też inne rozwiązania dotyczące gromadzenia danych o obywatelach. Jeśli proces stanowienia prawa ma być uczciwy - trzeba wszystko zacząć raz jeszcze, ale dobrze. Uważam, że rząd powinien porzucić prowadzone do tej pory podstępnie prace nad regulacją filtrowania treści. Zgodnie z obowiązującymi zasadami powinien przedstawić w pierwszej kolejności założenia projektu i następnie poddać je szerokim konsultacjom społecznym. Potem RCL powinno przygotować tekst projektu i taki tekst powinien być znów poddany konsultacjom. Mamy w Polsce zasady, których należy się trzymać. Teraz można jedynie komentować marketing polityczny. Sprawy zaszły tak daleko, że dotychczasowych prac - moim zdaniem - nie można sanować. Są obarczone "grzechem pierworodnym", polegającym na nieuczciwym zaskakiwaniu, a następnie ignorowaniu opinii publicznej.