Słów kilka o prawie opartym na dowodach po wyborze Prezydenta RP A.D. 2015

Szefowa sztabu Prezydenta-elekta potwierdza po wyborze to, co p. Andrzej Duda powiedział w kampanii wyborczej, czyli że po zaprzysiężeniu Prezydent złoży dwa "sztandarowe" projekty ustaw (ws. obniżenia wieku emerytalnego i podniesienia kwoty wolnej od podatku). Do tego zaprzysiężenia jeszcze trochę czasu, Prezydent-elekt się instaluje (do 6 sierpnia Prezydentem RP jest Bronisław Komorowski i nie przypuszczam, by nie podejmował w tym czasie żadnych działań politycznych, bo nie po to pełnił kiedyś tyle ważnych funkcji i nie po to zabiegał o drugą kadencję, by teraz odpuścić sobie udział w życiu publicznym; chyba, że postanowił odpocząć, przeorganizować się i wymyślić sposób działania w nowych dla niego okolicznościach).

Mamy zasadę dyskontynuacji prac Parlamentu, więc wszystko, co zostanie złożone do Laski Marszałkowskiej i nie zostanie uchwalone przed końcem kadencji, trafia na półkę z projektami historycznymi. Można sobie wyobrazić, że zapowiadane przez Prezydenta-elekta projekty ustaw mają być jedynie z gatunku "drażnienia kota". Wszak w Sejmie większością dysponują polityczni przeciwnicy Prezydenta-elekta. Jeśli Prezydent-elekt zechce wykorzystać urząd do politycznej walki przedwyborczej, to pewnie będzie się droczył z parlamentarną większością, grał z nią w instytucjonalne szachy zmierzające do skonfundowania przeciwników, postawienia ich w kłopotliwej sytuacji, a sama jakość normatywna zgłaszanych projektów ustaw nie będzie miała znaczenia. W takim przypadku legislacja będzie czymś w rodzaju boiska do plażowej siatkówki. Będą "ściny", dramatyczne rzuty na piasek i wiele zamieszania.

Dla mnie jednak najbardziej interesująca będzie właśnie jakość tych projektów, o których mówi p. Beata Szydło. Pomysły polityczne pomysłami politycznymi, gra o władzę grą o władzę i obietnice wyborcze obietnicami, ale te pierwsze projekty ustaw, które zapowiada otoczenie Prezydenta-elekta będą dawały pogląd na temat tego, jak będzie wyglądała najbliższa historia Polski.

Zapowiadane projekty dotyczą dwóch dość skomplikowanych spraw. Polityka społeczna w sytuacji starzejącego się społeczeństwa polskiego oraz konstrukcja stanowiąca istotny element życia gospodarczego obywateli dziś będących w wieku produkcyjnym. Dotyczą zatem zarówno "dnia dzisiejszego", jak i "jutra". Takie dwie śrubeczki, które można dokręcić, odkręcić, przekręcić. Aby manipulować prawem, zwłaszcza w tego typu sprawach, trzeba to robić z głową. Aby zaś to robić z głową - trzeba przeprowadzić wnikliwy proces analizy. To nie są projekty w stylu poprawienia niespójności definicyjnej, którą gdzieś w toku długotrwałego procesu orzekania odkryły sądy i uznały, że owa nieścisłość przeszkadza im w rzetelnym stosowaniu prawa. To projekty w dziedzinach z rodzaju architektury społecznej, albo urbanistyki społecznej. Manipulowanie, manewrowanie przy tych elementach systemu prawnego nie może wynikać z artystycznej wizji lub poczucia społecznej estetyki, a musi być zanurzone w inżynierii z gatunku stoczniowej, strategicznej, infrastrukturalnej.

Dla zaufania społecznego (a państwo ma działać w paradygmacie budowania zaufania obywateli do siebie, co jest zasadą konstytucyjną, a prezydent jest strażnikiem Konstytucji) niezwykle istotne jest to, w jaki sposób propozycje legislacyjne będą poparte uzasadnieniem i Oceną Skutków Regulacji. I właśnie nie sam projekt normatywny, w jego warstwie legislacyjnej (za to będzie odpowiedzialny jakiś legislator, który sformułuje zwyczajnie treść propozycji zgodnie z zasadami poprawnej legislacji, a więc wykonując rzemieślniczą pracę legislatora), a sposób, w jaki uzasadniany będzie projekt, jest dla mnie najciekawszy.

Najciekawsze będzie zatem to, w jaki sposób przeprowadzone będą analizy społeczne, ekonomiczne i legislacyjne, które poprzedzają formułowanie treści projektu normatywnego. W jaki sposób zostanie przeprowadzony wywód analityka? W jaki sposób i w oparciu o jakie dane opisujące realia społeczne i ekonomiczne taki projekt będzie przygotowany? Czy zostanie zastosowana jakakolwiek technika opracowywania tego typu oceny wpływu? Czy projektodawca, w tym przypadku Prezydent, będzie potrafił wiarygodnie i rzetelnie przedstawić ocenę wpływu na konkurencyjność, na regiony, na rynek pracy, na sektor finansów publicznych, czy też - wzorem złych tradycji - realizując wizję polityczną poprzestanie na stwierdzeniach, że projektowana regulacja nie wywiera wpływu tu czy tam?

Redakcja uzasadnienia i oceny wpływu projektowanej regulacji będzie też przynosiła odpowiedzi na pytanie, czy Prezydent-elekt będzie raczej realizował politykę w oderwaniu od obywateli, czy też tak będzie przygotowywał treść propozycji (analiz i uzasadnień), by obywatele mogli taki wywód zreplikować. Chodzi o to, czy projektodawca dobierze właściwe dane i wedle właściwych zasad analizy doprowadzi poprawnymi metodami takiej analizy do wniosków, a obywatele będą mogli przy lekturze takiego projektu podążać za wywodem i kiwając głową z aprobatą przy skrzętnie sprawdzanych źródłach danych wskazanych w przypisach dojść do przekonania, że wybrano rzeczywiście najlepsze rozwiązanie spośród przedstawionych i przeanalizowanych wariantów i opcji.

Krótko mówiąc: dla mnie najciekawsze dziś jest to, czy Prezydent Duda będzie zdecydowany od początku swojej prezydentury na taki styl realizowania tej prezydentury, który jako wartość fundamentalną zakłada tworzenie prawa opartego na dowodach (evidence based policy).

To wszystko ma swoje zanurzenie w aktualnej sytuacji politycznej.

Jest sobie koalicja, która sformowała rząd i jest sobie prezydent z partii opozycyjnej. Są jakieś ruchy polityczne niezadowolonych, którzy w niedawnych wyborach prezydenckich pokazali czerwoną kartkę "elitom" i zapowiadają start w nadchodzących wyborach. Pojawiają się głosy o dekompozycji sceny politycznej. Może się zatem zdarzyć, że dzisiejsi koalicjanci dysponujący też udziałem we władzy wykonawczej (a tam koncentruje się dziś legislacyjna analityka), staną się po wyborach opozycją, a wielu z nich nawet może nie znaleźć miejsca w ławach poselskich. I jeśli tak i jeśli aktualna większość chce być rzetelną opozycją po przegranych wyborach na jesieni, to powinna zatroszczyć się o to, by "uwolnić dane publiczne". Bo w obecnym stanie rzeczy nie będzie mogła formułować żadnych realnych propozycji legislacyjnych i nie będzie potrafiła też analizować propozycji przeciwników.

A ta analityka publiczna i postulat tworzenia prawa opartego na dowodach jest dziś już istotnym elementem debaty publicznej.

Weźmy obywatelski projekt w sprawie sześciolatków.

Obywatelski projekt ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (ten, który dotyczy sześciolatków, a ściślej powrotu do rozpoczęcia spełniania obowiązku edukacji szkolnej przez dziecko w wieku 7 lat) zebrał poparcie w ramach ludowej inicjatywy ustawodawczej. Do "zmielenia" tego projektu odnoszono się też w toku kampanii prezydenckiej. No bo jak to tak, że się ignoruje obywateli, którzy z takim trudem zbierają te miliony podpisów, a arogancja władzy jest tak wielka, że co obywatele zbiorą podpisy, to się je potem mieli... Ale.

Czy przeczytaliście Państwo może ten projekt, jego uzasadnienie i OSR? Ja przeczytałem. A czytając projekt sięgałem do swoich doświadczeń z projektu analizy rządowych projektów ustaw...

Ostrożnie stwierdzę, że chyba trudno byłoby mi zarzucić antyobywatelską postawę. Wszak chodzę po mieście i głoszę wszędzie, że oto artykuł czwarty Konstytucji daje władzę zwierzchnią obywatelom, że dostęp do informacji publicznej jest elementem koniecznym do tego, by taką władzę sprawować, że prawo ponownego wykorzystanie informacji publicznej jest prawem politycznym, że potrzebne jest zagwarantowanie obywatelom praw w toku procesu legislacyjnego, że konsultacje publiczne, prawo petycji i tak dalej.

No i gdybym był parlamentarzystą, to bym zagłosował za odrzuceniem tego obywatelskiego projektu ustawy w pierwszym czytaniu. Byłbym za tym, by ten projekt "zmielić". I tak też twierdziłem przed wyborami prezydenckimi i twierdziłem tak na różnych forach. Dlaczego byłbym za jego zmieleniem? Bo to wadliwie przygotowany projekt.

Odrzuciłbym ten konkretny obywatelski projekt, ponieważ z uzasadnienia nie wynika treść normatywna, a OSR projektu nie spełnia kryteriów analizy wpływu. Sam projekt ma strasznie długie i zagmatwane jednostki redakcyjne, a jeśli chodzi o jego spójność, to najbardziej mi się "podoba" ten fragment: "Dziecko w wieku 6 lat jest zobowiązane odbyć roczne przygotowanie przedszkolne w przedszkolu". Pomijając spontaniczną myśl o WKU (tj. Wojskowej Komendzie Uzupełnień - kto wie o co chodzi, ten wie) zestawiam ten fragment z tezą uzasadnienia, że owa ustawa "zdejmuje obowiązki z dziecka i nakłada je na dorosłych, czyli w tym wypadku na władze samorządowe oraz państwowe".

Ze "środowiskowego wywiadu", który przeprowadziłem, wynika, że agitatorzy zbierający podpisy poparcia pod projektem, nawet nie brali ze sobą jego treści, gdy chodzili od domu do domu, by zbierać podpisy. Jestem przekonany, że zdecydowana większość osób-obywateli, których podpisy pod projektem się znalazły, nie mają pojęcia o tym, co w tym projekcie jest. Nigdy go nie przeczytali. Podpisali się na "hasło" o sześciolatkach, albo aby realizować jakąś polityczną inicjatywę tej lub innej grupy zabiegającej o władzę (w przyszłości?).

Uzasadnienie ustawy nie polega na tym, że autor projektu napisze sobie tam "W 25 rocznicę pierwszych wolnych wyborów polscy obywatele, rodzice wychowujący dzieci, pytają: jaka jest dziś nasza wolność?". Uzasadnienie projektu ustawy to nie publicystyka. Ocena Skutków Regulacji (to jeden z elementów dokumentu uzasadnienia, jeden z formalnych wymogów dla projektu ustawy) nie może polegać na tym, że ktoś napisze "Ustawa przewiduje zmianę pożądaną społecznie". Nie zwiększa jakości OSR siła przekonania projektodawcy. To nie na przekonaniu ma być tworzone prawo, a na dowodach. Tworzenie prawa wyłącznie na przekonaniach i przypuszczeniach zmniejsza jakość prawa, powoduje jego erozję, inflację systemu prawa, a w efekcie pogorszenie, nie zaś poprawienie sytuacji obywateli w państwie.

Zabiegam o wzmocnienie tzw. społeczeństwa obywatelskiego, czyli wpływu obywateli na proces podejmowania decyzji, jednakże ów projekt świadczy w istocie o słabości tego systemu. Chociaż udało się zebrać pod projektem wymaganą liczbę głosów obywatelskiego poparcia, to jednak pod marnej jakości projektem, bez uzasadnienia, bez analityki publicznej, bez identyfikowania problemów, za to w trzech pierwszych akapitach uzasadnienia z jakimiś "potrząsaniami szabelką" o tym, że rodzice politykom "chcą pokazać" i generalnie "25 lat wolności", więc przyjmijcie projekt.

W silnym społeczeństwie obywatelskim projekt obywatelski byłby dobrze przygotowany, broniłby się sam, rozwiązywałby dobrze i rzetelnie zdefiniowany problem społeczny, analizowałby alternatywne rozwiązania i tak dalej. Silne społeczeństwo obywatelskie, a raczej obywatele w takim społeczeństwie nie podpisaliby się (jak uważam) pod słabym projektem, ponieważ potrafiliby rozpoznać jego słabości i potrafiliby podjąć decyzję ze zrozumieniem, nie zaś poddając się manipulacjom (uproszczenie, fragmentaryzowanie przekazu też jest manipulacją) i retoryce agitacyjnej. O sile obywateli nie świadczy to, że mogą zdewastować dowolnie system. O sile może świadczyć raczej to, że potrafią go wspólnie poprawiać. W tym sensie nie jestem antysystemowy. Wręcz przeciwnie. Wierzę w system, a raczej w systemy: system demokratyczny, system prawny, system praw człowieka, system ochrony jednostek przed wszechwładzą rządzących i tak dalej. Jestem systemowy. Romantycznie.

Postulaty dotyczące tworzenia prawa opartego na dowodach w równym stopniu dotyczą rządu, sejmu, prezydenta i obywateli. Ba! Dziś coraz większe znaczenie postulaty te mają też w debacie o prawie międzynarodowym. Negocjowanie umów międzynarodowych ponad głowami obywateli i za zamkniętymi drzwiami, a to w gronie wybranych lobbystów, którzy ucierają między sobą sposób podziału światowego tortu, nie ma z prawem opartym na dowodach wiele wspólnego. Nie wystarczy zrobić zmanipulowany sondaż, z którego ma wynikać, że "Polacy są za TTIP". Aby te postulaty mogły być realizowane, koniecznym warunkiem jest opieranie takich inicjatyw legislacyjnych na realnych, konkretnych danych, które są publicznie dostępne i nadające się do wykorzystania i weryfikacji.

W takim ujęciu też należy rozważać pojęcie lobbingu. Lobbing to nie coś patologicznego. Lobbing jest pożyteczny społecznie. Lobbyści dostarczają informacji, danych, faktów i analiz, które należy uwzględniać przy tworzeniu prawa opartego na dowodach. Oczywiście lobbysta pokazuje dany problem z perspektywy korzystnej dla siebie (klienta), ale reprezentuje grupę interesów, których w analizach pomijać nie można. Nie można też tworzyć prawa w oparciu tylko o jedno źródło danych i pod jedno z możliwych środowisk, które zabiega o swoje interesy. Lobbysta lobbuje, a analityk musi potrafić rozpoznać fałsz i nieścisłości w argumentacji grupy interesów. Powinien też pytać o zdanie innych uczestników społecznej gry, a temu służy instytucja konsultacji publicznych.

Dla budowy społeczeństwa obywatelskiego istotne jest, by organizacje pozarządowe, te które reprezentują interes społeczny, wypracowywały coraz większą kompetencje w sferze lobbingu. Bo lobbing nie ma nic wspólnego z łapówkarstwem i innymi patologiami. Niestety taka afiliacja się do lobbingu przykleiła, bo społeczeństwo w sferze legislacji nie jest zbyt wykształcone, a czego nie rozumie, to demonizuje. Grupy interesów nie dość zorganizowane, boją się, że się nie przebiją. Mają poczucie swojej niskiej kompetencji w zabieganiu o swoje prawa i interesy w procesie legislacyjnym, nie mają wykształconego aparatu analitycznego. Nie mają też danych potrzebnych do tworzenia takich analiz. Jeśli oni nie potrafią być profesjonalni, to zabiegają znanymi sobie sposobami o to, by wyłączyć z procesu legislacyjnego kogoś lepiej przygotowanego. Temu może służyć przyklejenie do lobbingu łatki patologii. Tymczasem lobbing mogą uprawiać hodowcy drobiu, środowiska zabiegające o prawa niepełnosprawnych, a w kampanii prezydenckiej środowiska LGBT pokazały, że już taki lobbing potrafią uprawiać w sposób wyrafinowany. Projekt w sprawie sześciolatków jest niczym innym, jak inicjatywą lobbingową właśnie. Nawet ten tekst jest narzędziem lobbingowym. Lobbuję tu wszak za przejrzystością działań państwa i za poszanowaniem praw obywatelskich. A najfajniejsze jest to, że dostęp do danych publicznych jest narzędziem walki z korupcją, jest narzędziem tworzenia równych dla wszystkich obywateli zasad gry legislacyjnej.

Z powyższych powodów uwolnienie danych publicznych, umożliwienie obywatelom korzystanie z publicznych zasobów informacji, jest takie istotne. Do tego powinna dojść analityka publiczna z narzędziami pozwalającymi na wyciąganie rzetelnych wniosków ze zgromadzonych i udostępnionych danych. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej ma tu do odegrania ważna rolę. Jest wszak strażnikiem konstytucji, a więc też praw obywateli w tej konstytucji nadanych. Dzisiejszy rząd, który jutro może być opozycją, może pomyśleć o tym, że te dane pozwolą im w przyszłości, zajmując już inną pozycję, nadal pełnić istotną dla demokracji i praw obywatelskich rolę. Dobra jakość projektów legislacyjnych i oparcie ich na dowodach (a więc na danych publicznych i właściwej metodyce ich analizy) utrudni też opozycji atakowanie propozycji prezydenckich. Bo dobrze przygotowane projekty bronią się same. A pomaga im w tym internet.

Państwo to nie boisko do plażowej siatkówki. Tu chodzi o moje prawa, moje życie i moje pieniądze. Dlatego warto przyglądać się właśnie tym kwestiom niezależnie od tego, jakie wyznaje się polityczno-klanowe przekonania, kto, w danej chwili, jest przywódcą klanu i czy ma się większość, czy się jest w mniejszości.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

"Jestem przekonany, że

"Jestem przekonany, że zdecydowana większość osób-obywateli, których podpisy pod projektem się znalazły, nie mają pojęcia o tym, co w tym projekcie jest. Nigdy go nie przeczytali. Podpisali się na "hasło" o sześciolatkach, albo aby realizować jakąś polityczną inicjatywę"

Nie to że usprawiedliwiam, ale tak samo można powiedzieć:

"Jestem przekonany, że zdecydowana większość posłów, którzy głosowali za tą (dowolną) ustawą, nie ma pojęcia o tym, co w tej ustawie jest. Nigdy jej nie przeczytali. Podpisali się na "hasło" o ... (wstaw dowolne), albo aby realizować jakąś polityczną inicjatywę".

Niestety.

Dowody na temat nieistniejących ustaw

Zgadzam się, że projekty ustaw powinny być dobrze opracowane włącznie z analizą wpływu. Może jednak nie ma co się tak przejmować ustawami, które jeszcze nie istnieją, a skupić się na ustawach, które obecnie są w opracowaniu.

Polecam uwadze przepychaną przez sejm, na wniosek obecnego prezydenta, ustawę o TK, która wprowadza rozwiązania omijające zasady konstytucyjne (druk 1950 oraz 3397). Szczególnie interesujący jest Rozdział 10 - Postępowanie w sprawie stwierdzenia przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

W tej ustawie nie do końca chodzi o życie i pieniądze, ale tylko o prawa obywateli do wyboru prezydenta w wyborach bezpośrednich.

Uwolnić aneks

Pierwsze co powinien zrobić nowy Prezydent to uwolnić aneks

Prawo oparte na życzeniach...

W zasadzie oczywiście słusznie prawisz, z dwoma zastrzeżeniami:

1. W przypadku aktów prawnych (swoją drogą i na marginesie: dlaczego to się nazywa "ocena skutków REGULACJI", w czasie, kiedy ocenia się zespół przepisów a nie metodę regulacji, tym bardziej że te przepisy mogą zawierać zasady deregulacji np dostępu do niektórych zawodów...), które dotyczą dłuższego horyzontu czasowego, z natury rzeczy można jedynie prognozować ekonomiczne czy demograficzne skutki ich przyjęcia czy nieprzyjęcia. Prognozy mają to do siebie, że obciążone są niepewnością (diagnozy zresztą zazwyczaj też, tyle że dla prognoz ta niepewność jest "bardziej immanentna", że się tak wyrażę ;)). Należałoby się więc posługiwać metodami ekonometrycznymi i demometrycznymi. Ot, dajmy na to chyba najbardziej znana GUSowska prognoza demograficzna Polski opracowana jest bodaj dla czterech wariantów płodności iluś-tam wariantów migracji etc., co dało w efekcie kilkadziesiąt scenariuszy, z których najpierw wybrano osiem, a potem metodą - hmmm - poniekąd delficką (jak piszą Autorzy "Po wstępnej selekcji wyniki 8 scenariuszy prognostycznych dla Polski przekazane zostały do oceny Pani prof. I. E. Kotowskiej i Panu Prof. M. Okólskiemu. Po uwzględnieniu uwag recenzentów, do dalszej dyskusji na Posiedzeniu Plenarnym Rządowej Rady Ludnościowej (22.05.2014 r.), przygotowano cztery scenariusze – umownie nazwane: niskim, średnim, wysokim oraz bardzo wysokim"), wszelkie więc projekty dotyczące liczby emerytów na przykład należałoby oceniać w świetle każdego z tych czterech wariantów (co najmniej, bo przecież budżetowy skutek zwiększonej liczby emerytów zależy choćby od tego, czy przechodzą oni na emeryturę ze strefy budżetowej czy z pozabudżetowej i czy te strefy się jednocześnie kurczą czy może trzeba im znaleźć następców, a to zależy... itd itp.). Ekonomiści (ekonometrycy) wypracowali sobie na tę okoliczność podejście cæteris paribus, żeby się nie zagłębiać za głęboko, ale co najmniej kilka wariantów rozwoju przyszłości należałoby przyjąć. To znaczy, że w naszym, najbardziej w Europie zapracowanym (a w zasadzie zaprawowanym) parlamencie należałoby posadzić jeszcze spore stado ekonometryków i statystyków...
2. Oczywiście nie powinno tak być, żeby obywatelski (czy jakikolwiek inny) projekt ustawy (czy rozporządzenia) zawierał formalne błędy niemniej jednak zdarza się, że takowe zawiera. Wydaje się że oczywiście tego rodzaju błędy nie powinny jednakowoż skutkować mieleniem podpisów, a poprawką czy to w trakcie procedowania czy na etapie pracy w komisjach. No ale to by chyba wymagało zmiany organizacji pracy parlamentu, a nie tylko większej jawności danych publicznych.

Uwolnić aneks cd.

, następnie powinien wspierać poczynania dążące do uwolnienia oświadczeń majątkowych sędziów i prokuratorów. By po kilku latach potrzebnych na oczyszczenie tego środowiska realnym stało się prewencyjne oddziaływanie art 23

Obywatel nie musi

Obywatel nie musi znać/rozumiec projektu ustawy. To nawet byłoby dziwne, znając nasze realia, gdyby "pani Jadzia" przeczytała go ze zrozumieniem. Pani Jadzia np. nie chce żeby jej dziecko poszło do szkoły w wieku 6 lat. Podpisuje się i oczekuje, że jeśli milion jej podobnych podpisze to da się jej szansę zadecydować o tym w referendum lub tak zmienić prawo, żeby jej było na wierzchu.

Ktoś tu słusznie zauważył, że większośc posłów często nawet nie wiem za lub przeciwko czemu podnosi ręce... konsultacje społeczne?

Cokolwiek zrobi prezydent-elekt Duda nie będzie gorsze (bo być już nie może) od tego co robił prezydent Komorowski.

Jak Pani Jadzia

Jak Pani Jadzia chce, by dziecko poszło do szkoły, to może podpisać petycje. Ale nawet wówczas powinna rozumieć pod czym się podpisuje. Tym bardziej, jeśli swoim podpisem popiera projekt ustawy.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

mało realne, ale można zacząć

może należało by zacząć od obowiązkowego przedmiotu, poczynając od gimnazjum:
"Podstawy prawa obowiązującego w Polsce"
i obowiązkową maturę, oprócz języka polskiego i matematyki ?

a jak mało miejsca w grafiku to na pewno coś się znajdzie do usunięcia - np. religia.

Usunięcie lekcji religii z

Usunięcie lekcji religii z programu nauczania to dopiero podbudowa pod fundament do nauczania o poszanowaniu zapisów prawa

jak Pani Jadzia chce

jak Pani Jadzia chce posłać dziecko do szkoły w wieku lat (tu wstawić dowolne) to państwo powinno mieć niemożliwy do usunięcia prawny zakaz jakiejkolwiek możliwości ingerencji (teraz i w przyszłości) w to jaki wiek dla pójścia swojego dziecka do szkoły wybierze Pani Jadzia.

No chyba że rozmawiamy o sytuacji w której jadzia jest niewolnikiem którego właścicielem jest państwo i tu jak najbardziej to właściciel ma pełne prawo do decydowania o wszelkich aspektach życia zarówno jadzi jak i jej dzieci.

Smutna konstatacja polega na tym że właśnie mamy do czynienia z tą druga sytuacją.

Znaczy się pani Jadzia jest

Znaczy się pani Jadzia jest właścicielem swojego dziecka i może decydować o wszystkim co tego dziecka dotyczy? Czyli jeśli wierzy w mambodżambo to ma pozbawić dziecka dostępu do edukacji opartej o odkrycia naukowe i posłać je do szkoły, która uczy mambodżambo? Państwo nie może w to ingerować, bo zaraz oskarżenie o niewolnictwo? Wydaje mi się, że nie o to chodzi aby pani Jadzia była niewolnikiem ani nie o to, żeby pani Jadzia mogła zrobić ze "swoim" dzieckiem co tylko zechce, ponieważ pani Jadzia może być zwyczajnym oszołomem, który skrzywdzi swoje dziecko wierząc, że czyni mu tym wielką przysługę. I tu jest rola państwa, zadbać, żeby każdy miał równy dostęp do edukacji. A to oznacza przymus edukacji do pewnego wieku. Nie wnikam, czy komuś się podoba jak ta edukacja jest realizowana bo to inny temat. Chodzi o to, że rodzic nie jest właścicielem dziecka a państwo musi mieć jakieś mechanizmy chroniące jednych jego obywateli przed głupotą innych.

Argument o krzywdzie dziecka

Wydaje mi się, że nie o to chodzi aby pani Jadzia była niewolnikiem ani nie o to, żeby pani Jadzia mogła zrobić ze "swoim" dzieckiem co tylko zechce, ponieważ pani Jadzia może być zwyczajnym oszołomem, który skrzywdzi swoje dziecko wierząc, że czyni mu tym wielką przysługę.

Podsumowując: jakiś minimalny margines społeczeństwa to absolutna patologia za którą musi decydować urzędnik. W związku z czym traktujmy wszystkich rodziców jak rzeczoną patologię.

To jest ten wieczny argument o dzieciach "jeśli to uratuje choć jedno dziecko/życie to jestem za!" - i jak tu się z tym nie zgodzić...

Tyle że zawsze pokazują się też niezamierzone(bądź zamierzone ale nie podawane jako uzasadnienie) konsekwencje. Pytanie ile dzieci "uratowanych" przed nieodpowiedzialnymi rodzicami przypada na dzieci skrzywdzone, bo ich rodzice w przeciwieństwie do urzędnika mieli rację.

Przymus edukacji

Przymusu edukacji nie należy mylić z przymusem uczenia się, bo tego nie można wyegzekwować. Przymus edukacji to przymus nauczania, w szczególności młodocianych przestępców, których ambicją jest zostanie szanowanymi gangsterami. Czy jest z tego jakaś korzyść dla społeczeństwa?

A i owszem rodzice muszą

A i owszem rodzice muszą mieć pełne prawo decydowania o być i ni być ich dziecka i państwo nie tyle nie powinno co właśnie powinno mieć całkowity zakaz jakiejkolwiek ingerencji (z przymusem szkolnym na czele) w kompetencje (lub ich brak) rodziców. Tak zdaję sobie sprawę że może to spowodować jakiś odsetek sytuacji drastycznych ale ten odsetek liczony kilka miejsc po przecinku nie może dawać państwu prawa do kontrolowania 99,9999% rodziców oraz wywierania na nich presji w celu dostosowania do widzimisie urzędniczego.

Jest też konieczna inna zmiana która przywróci normalne relacje w rodzinach w tym wzajemny szacunek i zależność (dzieci od rodziców w młodości i rodziców od dzieci w starości) czyli całkowitą likwidację wszelkich (państwowych i prywatnych) systemów emerytalnych.

trochę się chyba kolega zagalopował

> całkowitą likwidację wszelkich (państwowych i prywatnych)
> systemów emerytalnych.

Czyli jak nie mogę mieć dzieci to nie mogę sobie w prywatnym systemie emerytalnym odkładać pieniędzy na starość? :)

> Czyli jak nie mogę mieć

> Czyli jak nie mogę mieć dzieci to nie mogę sobie w prywatnym
> systemie emerytalnym odkładać pieniędzy na starość? :)

a do czego jest tu potrzebny "system emerytalny" czy nie wystarczy albo zwykła lokata bankowa albo dowolna inna lokata w dobra nie pieniężne (nieruchomości, złoto, znaczki itp)

Czy na prawdę nie można tego robić samemu i musi do tego powstać (państwowy czy prywatny) zinstytucjonalizowany system?

Chcesz systemu dogadaj się z kilkoma kolegami i razem inwestujcie w to samo a dodatkowo zadziała efekt skali.

DLaczego uważam że nie może być takich instytucji...

powód jest prosty jeśli powstaną to będą mieć pieniądze a mając je będą przekupywać polityków żeby ten ich (albo wszystkie naraz) stały się obowiązkowe dla wszystkich a na to się nie zgadzam. Od 20 lat (mniej lub bardziej legalnie) robię wszystko żeby ani złotówka z moich pieniędzy nie trafiła do zusu czy ofe i zdaję sobie sprawę ile to wymaga odemnie czau i zaangażowania.

Nie wymagaj Piotrze od

Nie wymagaj Piotrze od osoby, która swoją edukację zakończyła np. na gimnazjum żeby potrafiła ocenić od strony prawnej projekt podpisywanej ustawy. Tego często nie potrafią posłowie, nawet ci z wyższym wykształceniem. Pani Jadzia chce oddać dziecko do szkoły w wieku 7 lat. I basta. Nawet jeśli projekt pod którym się podpisała jest chromy to obowiązkiem posłów jest go poprawić, ale tak żeby Pani jadzia była zadowolona, że jej dziecko pójdzie do szkoły w wieku 7 lat.

Inicjatywy oddolne mogą wskazać posłom tylko pewien zarys oczekiwań, a obowiązkiem posłów jest ubrać je w prawniczy slang, bez zmieniania kierunku oczekiwań obywateli.

Jeśli chce

Jeśli chce, to do zakomunikowania tego właściwszym narzędziem jest petycja.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

To nie pani jadzia

wybierała formę, tylko inicjatorzy obywatelskiego projektu ustawy. Inicjatorzy ci zaś, to rozmaite NGO. Słaby projekt znaczy tylko tyle - organizacje stojące za projektem odwaliły fuszerkę. A ponieważ jesteś poczytnym nie-blogerę, Twój komentarz powinien zostać wzięty pod lupę i przemyślany - przez organizatorów. Pani Jadzia wykonała bardzo dużo dobrej pracy - oceniła co jest dobre dla dziecka jej i dzieci znajomych ( według swojego rozeznania), może pomyślała o społeczeństwie a a nawet być może zdobyła sie na refleksję na temat co jest dobre dla Polski. Posłowie którzy zmielili projekt bo nie odpowiada im formalnie zaprezentowali zwyczajne lekceważenie wobec pani Jadzi. I żywię głębokie przekonanie że pani Jadzia kopnie ich w dupę, niezależnie od posiadanych stopni naukowych, bowiem ich praca polega nie na ocenianiu czy pani Jadzia wybrała właściwą formalnie formę artykulacji swoich nieprofesjonalnych emocji, tylko na tym by starać sie zrozumieć o co pani Jadzi chodziło... Biorą za to pieniądze. Jeśli za te pieniądze ( które dostają od pani jadzi właśnie...) oszukują swojego pracodawcę ( czyli naród) to nie zasługują na pobłażanie.

Skoro obywatel ma się do

Skoro obywatel ma się do prawa stosować to MUSI jest ZNAĆ i w dodatku w 100% MUSI je ROZUMIEĆ w przeciwnym wypadku dojdziemy do sytuacji w której już niedługo każdego będzie można skazać za cokolwiek byleby tylko udało się go o cokolwiek oskarżyć (wcale nie koniecznie sensownie)

yyy co ja mówię to jest już dziś możliwe i co więcej dzieje się na naszych oczach (czego sam jestem przykładem) tyle że media głównego ścieku o tym nie trąbią bo w sumie co to kogo obchodzi że gdzieś tam kogoś skazano za coś co nie ma żadnego sensownego umocowania w prawie

(...)Skoro obywatel ma się

(...)Skoro obywatel ma się do prawa stosować to MUSI jest ZNAĆ i w dodatku w 100% MUSI je ROZUMIEĆ w (...)

Niekoniecznie. Jeżeli prawo nakazuje jakieś działanie to i owszem. Jeżeli jednak tylko ustanawia zakaz do niełamania prawa jego znajomość nie jest absolutnie konieczna. Wystarczy fuks.

Generalnie jednak co, co piszesz jest jak najbardziej słuszne. Niestety, prawo jest moim zdaniem zupełnie niepoznawalne, choćby z powodu jego ilości. Przy takiej ilości przepisów jakie istnieją zwykły obywatel nie ma nawet możliwości by wybrać do przeczytania te, które go dotyczą. Brakuje wiążącego systemu kategoryzacji prawa, który gwarantowałby łatwość odszukania tylko tych i wszystkich tych regulacji które dotyczą określonej działalności.

Z tego wszystkiego dalej wynika wewnętrzna sprzeczność, braki definicyjne, pewne dorozumiane "tradycje" stosowane przez naród prawniczy w rozumieniu ustaw obce dla kogoś spoza branży. Weźmy na przykład taką ustawę o o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym. A jak zgodnie z prawem wyrzucać sprzęt nowy?

Nadmiar i niepoznawalność prawa sprawia, że trudno zachować spoistość i jakość i że powstają przepisy, które, jeżeli zaaplikować do nich stricte matematyczną logikę, są zupełnie pozbawione sensu. W takich sytuacjach nadmiar rozumu jest szkodliwy i uniemożliwia stosowanie przepisów.

Pozdrawiam,
Tomasz Sztejka

W 100% się zgadzam że

W 100% się zgadzam że aktualna ilość aktów prawnych obowiązujących obywatela RP setki razy przekroczyła zakres możliwy do opanowania.

Jak dla mnie kompletny zestaw prawodawczy nie powinien być większy niż 2000-3000 stron i nie widzę żadnej potrzeby istnienia większej ilości ustaw, rozporządzeń, uchwał wszelkiego szczebla.

Wystarczy żeby państwo zajmowało się tym do czego zostało powołane czyli
- stanowieniem i egzekwowaniem prawa
- obroną granic
- bardzo skromną administracją

państwo wcale nie musi wiedzieć ilu ma obywateli i czy oni gdziekolwiek pracują albo jakie mają wykształcenie lub czy mają dzieci. Ta wiedza jest normalnemu państwu do niczego nie potrzebna

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>