Rządowa propozycja współpracy z "internautami": droga ku sanacji czy rozmycie odpowiedzialności?
Od spotkania w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w wielu komentarzach podkreślało już, że nie chodzi o "internautów", a o obywateli. Dziś Rząd opublikował propozycję współpracy z internautami-obywatelami. Oczywiście warto docenić gest strony rządowej. Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych zostanie usunięty z projektu ustawy nowelizującej ustawę hazardową. Pojawiają się również oczywiście pewne zagrożenia. W pierwszej kolejności problem ewentualnej doraźności działań. Strona społeczna sygnalizuje brak przejrzystości procesu legislacyjnego, a więc rząd proponuje konsultacje społeczne... przepisów dotyczących internetu. Tu raczej trzeba wypracować mechanizmy przejrzystości w całej administracji publicznej i całego procesu stanowienia prawa, nie tylko zaspakajać oczekiwania wobec jednej ze sfer aktywności obywateli. Takie rozwiązanie musi oznaczać systemowe podejście do przejrzystego finansowania i oceny racjonalności wydatków poniesionych na elektroniczne formy działania władzy. Istnieje również ryzyko rozmywania odpowiedzialności za propozycje.
Udział "grupy inicjatywnej" może być zjawiskiem ciekawym, ale nie może zastępować wynikających ze struktury państwa procesów. Chodzi o sanację tych struktur, nie zaś dzielenie się odpowiedzialnością, gdy nie wiadomo, co należy zrobić, albo wiadomo co zrobić, ale taki proces może być np. torpedowany przez niektórych uczestników struktur władzy publicznej.
Niezależnie od potencjalnych problemów wynikających z reakcji rządu na niedawne działania organizacji społecznych oraz grup obywateli podpisujących się pod listami (np. do Pana Prezydenta) należy odnotować sam fakt, że strona rządowa pewne propozycje przedstawiła.
Na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów opublikowano dziś notatkę pt. Rząd przygotował propozycję współpracy z internautami. Z notatki nie dowiadujemy się kto konkretnie przygotował w ramach struktury rządu te propozycje, ale czytamy tam:
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów przedstawiła w serwisie www.premier.gov.pl koncepcję współpracy z obywatelami w zakresie praw podstawowych w sferze nowych technologii. Przedstawiona propozycja to efekt debaty premiera z internautami, która odbyła się na początku lutego.
Punktem wyjścia jest usunięcie zapisów dotyczących Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych oraz innych przepisów, które wprowadzone zostały do ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw w związku z planowanym utworzeniem Rejestru. Ministerstwo Finansów zaprezentuje po kierownictwie, które odbędzie się 18 lutego br. poprawioną wersję ustawy.
Koncepcja zakłada przeprowadzenie konsultacji trwających prac legislacyjnych dotyczących sfery technologii teleinformatycznych, mediów i rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Konsultacje miałyby się odbywać z wykorzystaniem platformy komunikacyjnej on-line. Zasady konsultacji określiłaby „grupa inicjatywna” składająca się z przedstawicieli internautów, przedsiębiorców, ekspertów, organizacji pozarządowych oraz rządu.
Propozycja współpracy z obywatelami zamieszczona została w serwisie www.premier.gov.pl. Na profilu KPRM w serwisie Facebook można zgłaszać uwagi do propozycji.
Znów pojawia się prywatny serwis internetowy, w którym nie każdy z obywateli ma możliwość wypowiadania się i nie każdy chce zawrzeć z prowadzącym ten serwis, niezależnym wszak od struktury państwa wydawcą umowę na świadczenie usług drogą elektroniczną. Wprzęgnięcie serwisu Facebook do strategii łagodzenia oczekiwań społecznych oceniam krytycznie.
"Platformę komunikacyjną on-line", która - jeśli dobrze rozumiem - będzie służyła do przeprowadzania konsultacji społecznych, należy zaprojektować tak, by była narzędziem konsultacji nie tylko projektów dotyczących społeczeństwa informacyjnego, ale wszystkich projektów wychodzących z rządu. Nie można dopuścić, by powstało takich platform kilka, gdyż takie działanie będzie ugruntowywało obserwowaną resortowość rządu. Nad taką platformą pracuje ministerstwo gospodarki, pomysły takie przedstawiano również Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ktoś musi wziąć odpowiedzialność za to, by kolejni ministrowie nie wpadli na pomysł wydatkowania niezbyt precyzyjnie przyporządkowanych funduszy publicznych na tworzenie kolejnych tego typu serwisów. Taki serwis, jeśli miałby powstać, musi być powiązany ze spójną strategią publikowania informacji publicznej. Należy zatem przyjrzeć się temu, w jaki sposób działają dziś Biuletyny Informacji Publicznej i zaproponować sanację tego, wynikającego z ustawy o dostępie do informacji publicznej, urzędowego publikatora. Inwestycje w e-government finansowane są ze środków publicznych, a więc należy przeprowadzić głęboką (jak uważam) reformę konstrukcji budżetu państwa. Musi być wiadomo kto konkretnie odpowiada za całość działań w sferze e-gov, aby takie rozwiązania były ze sobą wzajemnie kompatybilne, realizowały zasady neutralności technologicznej, równego dostępu do informacji (również dla osób niepełnosprawnych), były przemyślane i przygotowane np. zgodnie z (otwartymi) standardami technicznymi. W efekcie informacje tworzone w ramach struktur władzy będzie można łatwiej ponownie wykorzystywać (por. dział re-use niniejszego serwisu), a przecież Polska już dawno powinna dokonać transpozycji stosownej dyrektywy o ponownym wykorzystaniu informacji z sektora publicznego. Problemów jest wiele (por. m.in. Federalny Główny Informatyzator USA - elektroniczna administracja w strukturze władzy oraz W Wielkiej Brytanii ferment w sferze struktury elektronicznej władzy oraz notatki gromadzone w działach e-government i informatyzacja).
Opublikowano propozycję rządową (PDF). Być może trzeba nadal naciskać stronę rządową, by - jeśli to możliwe - publikowała dokumenty w sposób bardziej dostępny. Plik PDF może zachować w pewien sposób "wizualną formę" dokumentu, ale przecież taka treść może być opublikowana jako treść bezpośrednio widziana w przeglądarce, bez konieczności uruchamiania dodatkowego, dedykowanego programu (por. poniżej). Czytamy tam (gdy już poprawi się błędne kodowanie polskich znaków w przedstawionym dokumencie):
Propozycje współpracy rządu z obywatelami w zakresie praw podstawowych w sferze nowych technologii
18.02.2010Debata z udziałem premiera, która odbyła się 5 lutego, potwierdziła znaczenie kwestii związanych z poszanowaniem praw podstawowych społeczeństwa informacyjnego i umożliwiła różnym stronom przedstawienie swoich obaw dotyczących potencjalnych ograniczeń tych praw. Debata potwierdziła także wagę tworzenia się samego społeczeństwa informacyjnego, dla którego Internet jest niezbędnym elementem życia publicznego. Rozmowy, konsultacje ze społeczeństwem informacyjnym powinny odbywać się za pośrednictwem nowych, uzupełniających dotychczasowe, mechanizmów komunikacji. Chcąc je stworzyć, rząd podjął konkretne działania.
W tym celu:
- Ministerstwo Finansów zaprezentuje po kierownictwie, które odbędzie się 18 lutego br., przygotowaną we współpracy z Rządowym Centrum Legislacji (RCL) poprawioną wersję ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw. Z wersji tej zostaną usunięte zapisy dotyczące Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych oraz inne przepisy, które wprowadzone zostały do projektu w związku z planowanym utworzeniem Rejestru.
- Zostaną przeprowadzone konsultacje trwających prac legislacyjnych dotyczących sfery technologii teleinformatycznych, mediów i rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Jeśli okaże się to niezbędne, prace legislacyjne zostaną przedłużone o dodatkowe konsultacje. Obejmą one m.in. ustawę Prawo Prasowe, ustawę Prawo Autorskie, ustawę o radiofonii i telewizji (nowelizowaną w ramach implementacji dyrektywy audiowizualnej), ustawę o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz ustawę o dostępie do informacji publicznej, ustawę o naziemnej telewizji cyfrowej, polskie wersje dokumentów tworzących tzw. Pakiet Telekomunikacyjny (tj. dyrektywy ramowej, dyrektywy dostępowej, dyrektywy autoryzacyjnej, dyrektywy w sprawie usługi powszechnej oraz dyrektywy e-prywatności) oraz rozporządzenie Ministra Infrastruktury w sprawie szczegółowego wykazu danych oraz rodzajów operatorów publicznej sieci telekomunikacyjnej lub dostawców publicznie dostępnych usług telekomunikacyjnych obowiązanych do ich zatrzymywania i przechowywania. Katalog konsultowanych dokumentów może zostać rozszerzony.
- W celu przeprowadzenia konsultacji zostanie uruchomiona platforma komunikacyjna online. Platforma umożliwi zapoznanie się z istniejącymi projektami aktów prawnych oraz innymi powiązanymi z nimi dokumentami, a także przedstawianie komentarzy dot. przedstawionych projektów, alternatywnych propozycji oraz wniosków dotyczących potrzeb legislacyjnych w obszarze związanym z technologiami teleinformacyjnymi, mediami i rozwojem społeczeństwa informacyjnego. Konsultacje prowadzone na platformie mają charakter doraźny i nie wpłyną na proces konsultacji społecznych prowadzonych w związku z poszczególnymi inicjatywami ustawodawczymi. Kształt i funkcje platformy zostaną ustalone przez grupę „inicjatywną“, o której mowa w pkt czwartym (poniżej).
- Zasady funkcjonowania platformy komunikacyjnej, zakres i harmonogram prac oraz regulamin uczestnictwa określone zostaną przez „grupę inicjatywną“ składającą się z przedstawicieli pięciu środowisk: 1. internautów, 2. przedsiębiorców branży teleinformatycznej i mediów elektronicznych, 3. ekspertów, 4. organizacji pozarządowych, oraz 5. rządu. Liczba osób w grupie powinna umożliwiać konstruktywne działanie.
- Podczas spotkania grupy inicjatywnej zostaną też omówione założenia drugiego spotkania premiera z przedstawicielami strony społecznej oraz internautami, poświęconego narzędziom zwalczania przestępstw i ochrony praw podstawowych w internecie
- Rządowe Centrum Legislacji przedstawi na swojej stronie na przełomie lutego i marca założenia funkcjonalne platformy internetowej informującej o legislacji rządowej.
Poza tym, że autorowi powyższej notatki (nie wiemy, kim jest) chodziło najpewniej o ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych, to - nie przywiązując się teraz zbytnio do takich szczegółów dręczy mnie pytanie o to, kto ze strony rządu będzie osobiście odpowiedzialny za całość powyższych propozycji. Kto konkretnie będzie dbał o to, by projektowane procesy przebiegały racjonalnie i skutecznie? Kto będzie odpowiedzialny za to, by po drugiej stronie tych "społecznych konsultacji" (jak wyraźnie odnotowano: "o charakterze doraźnym") rzeczywiście był jakiś decyzyjny człowiek, którego obowiązkiem będzie czytanie tych wszystkich głosów i moderowanie dyskusji?
Jak powiedziałem we wczorajszej audycji w radio TOKFM (por. Jak obieg informacji wpływa na umowę społeczną (video)) moim oczekiwaniem nie jest to, by ktoś organizował spotkania obywateli z premierem. Byłbym szczęśliwy, gdyby zapewniono przejrzystość działania państwa i racjonalność tworzenia prawa w taki sposób, abym mógł, nie wychodząc z domu, zapoznać się ze wszystkimi dokumentami tego procesu, którymi dysponuje strona rządowa. Strona rządowa dysponuje również budżetem składającym się z pieniędzy publicznych, a władzą wykonawczą kierują osoby, które sięgnęły po tą władzę z własnej inicjatywy. Oczywiście podzielenie się odpowiedzialnością za reformę często niedoskonale funkcjonującej administracji publicznej komuś może wydać się ciekawą możliwością, ale samo dopuszczenie do głosu "grupy inicjatywnej" nie jest, albo nie może być uznane za rozwiązanie problemu.
Organizacje społeczne będą teraz musiały zastanowić się, w jaki sposób pozyskać środki, by dotrzymać kroku całemu aparatowi władzy publicznej, dysponującemu sekretariatami, obsługą biurową, funduszami na ekspertyzy, finansowanym z budżetu państwa czasem urzędników na analizę propozycji. To również jest spore wyzwanie.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Nie, nie chodzi o rozmycie odpowiedzialności
odpowiedzialny za projekt regulacji jest właściwy minister / rząd i nic tu się nie zmieni. Myślę, że chodzi o coś innego - po prostu o "skanalizowanie" (ops, może lepiej byłoby napisać "uregulowanie") krytyki płynącej z niektórych wysepek internetu. Znajdą się osoby, które chętnie pofatygują się do Kancelarii Premiera jako "przedstawiciele środowiska internautów". Jak należy się spodziewać, z mniejszym zapałem będą zajmować się zgłaszaniem uwag do kolejnych wersji projektów. W końcu pozostaniesz Ty, może jeszcze kilka osób. Czyli zostanie po staremu. Bez urazy - w konsultacjach międzyresortowych zwykle istotne znaczenie mają uwagi jedynie dwóch - trzech resortów, zaś uwagi zgłaszane spoza administracji odrzuca się by default. Zaś na RM ustawę zablokować może jedynie minister konstytucyjny albo obywatel pijar.
Podstawowa zasada w audycie
Podstawowa zasada przyjęta w audycie mówi, że nie należy oceniać się samemu. Musi istnieć niezależny organ recenzujący projekty ustaw pod kątem zgodności ze swoimi własnymi regułami legislacji w postaci Regulaminu i Wytycznych MG. W 2007 autor raportu dla RPO pisał, że niska jakość prawa bierze się m.in. z:
Myślę, że w zakresie prawa "internetowego" taką rolę spełnia niniejszy serwis i dowodem że w tym zakresie to działa jest właśnie odzew w sprawie RSiUN. Mimo wszystko jest to działalność fragmentaryczna bo żadne ochotnicze gremium działające w czasie wolnym od pracy nie jest w stanie przeanalizować całej twórczości legislacyjnej rządu.
Taką rolę po stronie rządowej jak mi się wydaje pełni RCL. Pomimo, że jest to instytucja rządowa może ona mieć niezależność wystarczającą dla zapewnienia rzetelnej a nie tylko fasadowej kontroli jakości legislacji. W obecnym modelu silosowym wystarczy, że będzie faktycznie niezależna od ministerstw tworzących projekty[*].
Cieszy mnie, że RCL zwróciło uwagę na nierzetelny OSR w przypadku RSiUN. Dokładnie tak wyobrażam sobie rolę RCL. Mam nadzieję, że ta nierzetelność była jedną z przesłanek dla decyzji o posłaniu do kosza RSiUN. Cieszyłbym się, gdyby podejmowanie takich decyzji stało się praktyką stosowaną systematycznie i bez "pochylania się" nad "szczególnymi okolicznościami".
Na wniosek RCL Ministerstwo Finansów rozszerzyło OSR w punkcie na temat konkurencyjności. Cieszyłbym się, gdyby RCL tę "aktualizację" również posłał do koszta bo jest to jedyne miejsce, na które ona zasługuje.
Poza rozdęciem objętości do 3 stron jej wartość jako OSR pozostała taka sama jak poprzedniej czyli zerowa. Stanowi ona za to wartościowy materiał badawczy dla studentów obrazujący pojęcia takie jak "dialektyka", "myślenie życzeniowe", "mowa trawa", "naginanie faktów" itd.
Rozczula porównywanie kosztów i zysków bez wymienienia choćby szacunkowej wartości któregokolwiek z nich. Niepokojąca jest świadomość, że taką publicystykę na poziomie bloga zadeklarowanego humanisty uprawia ministerstwo nie czego innego a akurat finansów...
Premierowi szczerze życzę determinacji i nieulegania namowom na "szczególne" traktowanie tej czy tamtej ustawy, bo taka źle pojęta tolerancja trwa już od 20 lat. Istotne wydaje mi się również uświadomienie stronie rządowej, że w gruncie rzeczy stoimy po tej samej stronie a audyt czy krytyka nędznej legislacji nie są atakami personalnymi czy atakami na rząd.
Na zakończenie obszerny cytat z analizy RPO z 2007 roku, który pasuje tutaj jak ulał i stanowi wręcz gotową listę kontrolną dla RCL:
[*] Problem pojawi się jeśli to RCL stworzy projekt na wniosek ministerstwa (choć obecnie ministerstwa wydają się tego unikać by móc nadal oddawać się legislacji radosnej i nieskrępowanej). Ale kiedy to się stanie problemem to będzie się można cieszyć z dokonanego postępu.
--
Paweł Krawczyk
IPSec.pl - Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
To nie humaniści...
Oj, raczej pisałbym o zadeklarowanych chómanistach. Humanista bowiem umie liczyć, a i nie wypuści w świat tak miałkiego opracowania.
--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net
Platforma konsultacji aktów prawnych
Na początku pragnę zaznaczyć, że zabieram głos jako osoba prywatna, a nie jako pracownik czy przedstawiciel administracji rządowej.
Cieszy mnie pomysł przygotowania elektronicznych mechanizmów dla społecznej konsultacji aktów prawnych. Oczywiście rozwiązanie systemowe (dotyczące wszystkich etapów i całego zakresu stanowienia prawa) jest najlepsze, ale warto do niego dochodzić krokami. Budowa platformy konsultacji społecznych winna być poprzedzona gruntowną analizą biznesową takiego procesu - ze szczególnym uwzględnieniem ról i odpowiedzialności każdego z aktorów: strony rządowej, stowarzyszeń, biznesu czy obywateli "niezrzeszonych".
Pomysł taki cieszy mnie tym bardziej, że pracowałem (koncepcyjnie) nad podobnym rozwiązaniem w 2006 roku. Ponieważ byłem wtedy zaangażowany w rozwój BIP, to w sposób naturalny włączałem ten publikator w plany sanacji procesu stanowienia prawa w Polsce.
Dla zainteresowanych zamieszczam link do prezentacji (tfu tfu, w PDF ;-)) z tamtego okresu, zawierającej analizę problemu i propozycję rozwiązania. Interesujące slajdy zaczynają się od 11 strony. Proszę pominąć szacunki kosztów - były przygotowane ad hoc. Może będzie dla kogoś inspiracją.
Prezentacja jest w języku angielskim, waży 1,1 MB: Legislative Acts eConsulation System
dowcip z brodą na dziś czyli utinam falsus vates sim!
Cóż można powiedzieć? Co by nie powiedzieć i tak zejdziemy na politykę. Cała nadzieja, że na politykę rozumianą w sensie ciut szerszym niż zwyczajowe przepychanki personalne. Po pierwsze należałoby przypomnieć, że kwestia konsultacji społecznych nie jest jakimś novum i w przywołać w tym kontekście między innymi: Ustawę z dnia 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie, Dz.U. 2003 nr 96 poz. 873, Ustawę z dnia 6 lipca 2006 r. o Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych oraz wojewódzkich komisjach dialogu społecznego, Ustawę z dnia 23 maja 1991 r. o związkach zawodowych, Ustawę z dnia 23 maja 1991 r. o organizacjach pracodawców, Ustawę z dnia 7 lipca 2005 r. o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa, Uchwałę Rady Ministrów z dnia 19 marca 2002 r. Regulamin prac Rady Ministrów czy „Zasady Dialogu Społecznego” przyjęte przez Radę Ministrów 22 października 2002 r. Ufff. Po wtóre należałoby w zasadzie przywołać Ustawę Zasadniczną, która przecież konstytuuje Rzeczpospolitą jako kraj działający w oparciu o zasady demokracji przedstawicielskiej z trójpodzialem władz. W zasadzie więc jeśli obywatelowi nie podoba się istniejące bądź projektowane prawo ma teoretycznie szereg możliwości coś z tym zrobić: może zebrać odpowiednią liczbę podpisów i zgłosić własny projekt ustawy, może udać się do swojego posła bądź senatora na jego dyżur i spróbować go przekonać do swoich pomysłów, może wreszcie zapisać się do związków zawodowych bądź licznych organizacji i wziąć udział w procesie konsultacji społecznych. Teraz będzie jeszcze możliwość podywagowania sobie bezpośrednio na jakiejś platformie z nadzieją, ze rząd przeczyta i rozważy.
W zasadzie już sama mnogość "kanałów komunikacyjnych" między władzą i ludem (a może między administracją i suwerenem) pokazuje, że ustrój zwany demokracją ma obecnie (nie tylko zresztą u nas, to spostrzeżenie dotyczy chyba całej cywilizacji zachodniej) charakter coraz bardziej fasadowy przekształcając się w coś, co Ziemkiewicz zwie "klientyzmem" a o czym Vagla delikatnie mówi, że "stanowienie prawa odrywa się od woli obywateli". W zasadzie więc należałoby się cieszyć, że "internauci" zostali dostrzeżeni jako grupa na tyle silna, że warto o jej względy zabiegać. W końcu lepiej być klientem niż nim nie być.
Niemniej mam również zastrzeżenia (i to nie tylko te natury zasadniczej, że klientyzm jako ustrój nie kończył się dobrze dla państw, które go wdrażały). Otóż nie ma czegoś takiego jak "internauci", to znaczy użytkownicy internetu nie są grupą w socjologicznym sensie tego słowa. Nawet na tym hmmm... serwisie tematycznym ... mamy nie tyle różne poglądy co zainteresowania. Dajmy na to Vagla chciałby żeby prawo było stanowione transparentnie, a ja chciałbym żeby było sensowne i spójne przynajmniej z technicznego punktu widzenia i nie przeszkadzałoby mi gdyby był to edykt cesarski napisany po konsultacjach z tajnymi radcami. Spora część osób protestujących ostatnio przeciwko RSiUNowi jest zapewne przeciwnikami jakiekolwiek "cenzury", natomiast jak podejrzewam spora część prawników (i nie tylko) ceni sobie wartości takie jak "dobra osobiste" czy "uczucia religijne", nie lubi plagiatów, oszustw etc. Część osób ceni sobie "neutralność technologiczną" a mnie się zdaje, że to jest to bardzo ładnie brzmiący ale nieco niejasny postulat (czy państwo zachowuje tego rodzaju neutralność w innych dziedzinach, na przykład odnośnie do wymagań stawianych samochodom czy żarówkom?).
Niezależnie od tego niepokoi mnie formula, w której rząd wybierze sobie partnerów do rozmów i zasady ich prowadzenia. W końcu po coś są te przywołane powyżej akty prawne a w przypadku RSSiUNu nie był to tak, że formalnie istniejące (że się tak wyrażę) organizacje społeczne w procesie konsultacji wszystko "przyklepały" a równolegle podniósł się "głos ludu". Wręcz przeciwnie - mimo ehem, dziwnego, trybu i terminu ogłoszenia tych konsultacji i zadziwiającej "własności resortowej" opracowanego projektu organizacje zdążyły ze zgłoszeniem licznych protestów. Jak wygląda wiarygodność partnera do rozmów, który najpierw usiłuje coś przepchnąć pod stołem, a kiedy mu się nie udaje ogłasza, że teraz będzie gadał z kim innym i na innych zasadach? No ale to zmartwienie rządu (a właściwie specjalistów od jak tego co w nowomowie nazywa się pijarem) nie moje. W każdym razie, jeśli nawet rząd zmajstruje jakąś platformę (raczej jak znam życie polityczną niż informatyczną) to i tak niczego mądrego ona nie przyniesie jeśli jej członkowie dostaną do zaopiniowania gotowy projekt na dwa dni przed jego glosowaniem.
Rekapitulując: to miło, że rząd ma pomysł i że chce zrobić coś nowego. Oby tylko nie wyszło po raz kolejny na "paradygmat antydiagnostyczny" - coś nie działa, więc zbudujmy nowe, podobne może tym razem ruszy. Jak w starym dowcipie:
Styk teorii z praktyką...
Obawiam się, że właśnie przede wszystkim możliwości są teoretyczne. Zresztą spójrzmy na te możliwości od strony praktycznej:
Oczywiście osoby bardzo aktywne i zaangażowane pokonają wszystkie te trudności. Jednak wielu mniej zdeterminowanych obywateli nie będzie się angażować, tym samym zostawiając decyzje politykom.
I, paradoksalnie, ta platforma może być pierwszą rzeczywiście bezpośrednią i demokratyczną formą opiniowania projektów prawnych. Oczywiście wszystko zależy od jej ostatecznego kształtu oraz rozwoju wypadków. Zakładając jednak pozytywny bieg sprawy, obywatel będzie mógł wyrazić swoją opinię o dowolnej porze dnia i nocy. Nie trzeba będzie zapisywać się do jakiejś organizacji, zbierać tysiące podpisów czy polować na parlamentarzystę. To może zwiększyć liczbę komentarzy oraz czynnie zaangażować osoby do tej pory bierne.
Tego trzeba będzie pilnować, a w razie czego nagłaśniać nieprawidłowości. Choć akurat w jakąkolwiek rolę mediów w całym tym procesie nie wierzę. Problem RSiUN oraz spotkanie 5 lutego pokazał dość dobrze, że tego typu zagadnienia są interesujące wyłącznie z powodów rozrywkowych -- może ktoś zrobi happening, może polityk się wygłupi. Meritum jest najmniej istotne, co było widać w komentarzach przywołujących wycofane zapisy o stronach totalitarnych i faszystowskich.
--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net
Odnosnie tej platformy...
To jest, mam na myśli rzecz jasna platformę w sensie informatycznym, dosyć dobrze brzmi tutaj opinia osoby zaangażowanej spotkaniu w premierem (http://tiny.pl/hmvjn)i głosy komentatorów, również zdają się potwierdzać tezę postawienia 'wikipodobnego' serwera, którego przedsięwzięcia koszt, w konfrontacji z potencjalnymi korzyściami, myślę nie byłby astronomiczny.
Myślę, że właśnie
Myślę, że właśnie byłby astronomiczny (wycena RSiUN - 5 mln zł, 5 etatów). Słowa "serwer" lub "system" w naszej administracji powodują automatyczne przekręcenie licznika ceny minimalnej na 1 mln zł.
Dlatego proponuję ogłosić dwuletnie moratorium na wszelkie "wikipodobne serwery" i zacząć konsultacje przy pomocy emaila, BIP i arkusza kalkulacyjnego. A po 2 latach się zastanowić.
Przestrzegam też przez typowo linuksiarską eskalacją metadyskusji na temat fajnych narzędzi, bo w 100% przypadków kończy się ona dystrofią dyskusji nad właściwym problemem (na szczęście serwis jest moderowany).
--
Paweł Krawczyk
IPSec.pl - Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
Jako że...
Jako że przedmówca powołał się akurat na mój tekst (ideę porównania z Wiki zaczerpnąłem zresztą od gospodarza tego serwisu, z którejś jego uwagi na marginesie), to - chociaż pewnie jestem linuksiarzem ;-} - popieram Pawła, żeby nie nastąpił przerost formy nad treścią.
To miał być tylko naoczny dowód i ogólny wzorzec systemu komunikacji publicznej, dobry o tyle, że znany już chyba wszystkim, a nie że dokładnie tak musi to wyglądać.
A cóż to za twór
A cóż to za twór "internauta-obywatel" ?
Kto niby miałby zasiadać w "grupie inicjatywnej" jako przedstawiciel internautów-obywateli ?
Wg mnie 80% internautów nie będzie w ogóle świadoma istnienia takiej grupy która ponoć ich reprezentuje. Czy grupa internautów-obywateli będzie rzeczywiście reprezentować głos tego środowiska czy głos przedsiębiorców?
Jak dla mnie to rozwiązanie to wyłącznie kolejna furtka lobbingowa dla molochów branży IT - już dziś można w ciemno strzelać kto znajdzie się w reprezentacji przedstawicieli przedsiębiorców branży teleinformatycznej i mediów elektronicznych.
To kolejny [wykreślony epitet; po co to? czemu przysparza mi Pan więcej roboty? VaGla] pomysł polityków, a właściwie jego brak, na wykorzystanie nowych technologii dla dobra ogółu.
Sporo pytań... ale niestety wg mnie nie da się pogodzić IT z polityką - to dwie sprzeczności.
Jakieś propozycje?
Kto by nie zasiadał, zawsze będzie źle widziany. Czego najlepszym przykładem debata z 5 lutego.
To są dwie różne kwestie. Normą jest to, że znacząca większość obywateli nie ma świadomości na temat swoich reprezentatów -- czy to w parlamencie, czy w jakichkolwiek negocjacjach. Nie mają świadomości, bo ich to po prostu nie interesuje i wynik takich rozmów przyjmują z dobrodziejstwem inwentarza.
Na drugą kwestię można od razu odpowiedzieć: nie będzie. Nie dlatego, że będą to wybrani znajomi czy osoby przekupne. Po prostu nie da się technicznie wybrać takich kilku przedstawicieli, którzy będą reprezentować kilkanaście milionów użytkowników Internetu oraz kilkadziesiąt tysięcy firm z szeroko pojętej branży IT. Jeśli ktoś uważa inaczej, to naprawdę chętnie chciałbym przeczytać o metodzie wyboru reprezentantów.
Biorąc pod uwagę fakt, że grupa ma się składać z niewielkiej liczby osób, aby była w stanie wypracować jakieś sensowne rozwiązania, chętnie zapoznam się z listą tych przedstawicieli branży teleinformatycznej oraz mediów elektronicznych.
--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net
Masa a jednostka
Spór masa vs. jednostka stanowi zupełnie osobny problem, którego nikt jeszcze nigdy nie rozwiązał tak, by każdy był zadowolony.
Bo przecież analogicznie można rzec, że 460+100 ludzi nie będzie w stanie godnie reprezentować praw, opinii, przekonań i upodobań grupy liczącej ponad 38 mln ludzi (to przecież jest około 0.015 promila tej społeczności!)... Co nie przeszkadza im tego robić! Tak zwana opinia publiczna powstaje najczęściej w oparciu o próbkę ok 500-1000 ludzi i na jej podstawie tworzą się nagłówki gazet pt. "Polacy to a tamto"...
Aby nie pozostać gołosłownym, przytoczę pierwszy, lepszy link: http://42.pl/u/29vZ
Gruby nagłówek w renomowanej gazecie głosi:
Ostatnie zdanie, pokazujące kim są "Polacy":
Czy jeśli np. ktoś chce znieść przywileje emerytalne, nie jest "Polakiem"? Szkoda, że nawet renomowane gazety muszą uciekać się do takich sztuczek.
Pesymistyczne jest to, że często ta próbka faktycznie może wystarczyć na opisanie wszelkich poglądów grupy 38-śmio milionowej... Wnioski proszę samemu wyciągnąć... Czy uprawnia to jednak dziennikarzy do nazywania zdania tylko takiej grupki zdaniem "Polaków"...?
Pytania nadal aktualne także w innych kontekstach...
--
Pozdrawiam, Michał G.
Opublikowano projekt bez RSiUN
Na stronie MinFinu opublikowano Projekt z dnia 12 lutego 2010 r. Ustawy o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw. Można czytać i analizować. Można też dostrzec, że projekt nie ma uzasadnienia.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Ba...
...ale to trzeba być prawnikiem i to niezłym specjalistą, żeby na przykład wiedzieć czy przepisy zobowiązujące robić to czy owo na terenie Polski nie naruszają unijnej zasady swobodnego świadczenia usług, czy można skutecznie deklarować że jakieś usługi na świecie podlegają prawu polskiemu bo mają menu w języku polskim....
A czy można udostępniać dane telekomunikacyjne w jakimś dziwnym trybie "za pośrednictwem sieci telekomunikacyjnej na ustne żądanie funkcjonariuszowi posiadającemu
pisemne upoważnienie osoby upoważnionej przez funkcjonariusza wskazanego w pisemnym wniosku szefa służby celnej" (a może jest o jeden szczebelek "upoważnienia" mniej, bo zaimek osobowy "nich" można rozumieć na dwa różne sposoby).
Jak niby funkcjonariusz ma okazać się pisemnym upoważnieniem jeśli przesłanie miałoby być przez sieć? Że niby "proszę mi mailem wysłać" te dane czy jak? Przecież osoba wysyłająca dane musi wiedzieć, że w momencie ich przesyłania adresat jest osobą upoważnioną (a nie że był tydzień temu, kiedy składał żądanie). Czyli musi zobaczyć pisemne upoważnienie aktualne w momencie wysyłania. Co więcej musi być pewna, że osoba składająca to żądanie jest osobą upoważnioną, czyli tenże funkcjonariusz musi być fizycznie obecny razem z aktualnym upoważnieniem w przytomnej obecności nadawcy (tym bardziej, że mowa o ustnym żądaniu a nie o żądaniu za pomocą sieci telekomunikacyjnej a ja nie potrafię niczego robić ustnie zdalnie, no w każdym razie nie na jakieś poważne odległości) albo posiadać jakiś kanał łączności pozwalający na uwierzytelnienie ustnego żądania. To o niebo prościej i taniej byłoby, żeby sobie sam te dane zgrał na pendrive'a (nie mówiąc już o tym, że bezpieczniejsze są chyba dane przenoszone na nośniku przez upoważnionych funkcjonariuszy niż przesyłane siecią telekomunikacyjną). Już nie wspomnę o tym, że jeśli te dane gdzieś wyciekną to będą interesujące procesy w zakresie ustalenia odpowiedzialności kto wysłał i na czyje żądanie i czy ono miało miejsce...
No dobrze, jak napisałem, to trzeba być prawnikiem...
udział w konsultacjach
Zawsze tak jest, że w inicjatywach biorą udział ludzie zainteresowani tematem a nie przypadkowi. I jest w tym jakaś logika. Bo ci poinformowani będą wiedzieli o co chodzi i będą w stanie podjąć dyskusję. Według mnie, należy jak największej grupie obywateli dać szansę dotarcia do platformy konsultacyjnej, ale bez przesady :)
Nie wymagajmy, żeby wszyscy internauci byli świadomi istnienia takiej platformy. Wystarczy 20%, bo koszt dotarcia do pozostałych 80% jest całkowicie nieuzasadniony. Trzeba pamiętać o zasadzie znanej z Wikipedii, że w każdej setce osób jedna osoba coś tworzy, 9 wspiera a 90 tylko czyta. Czyli wystarczy dotrzeć do tego jednego procenta!
Rejestr wraca?
Obym się mylił, ale ten list ministra Kapicy do ministra Boniego wygląda mi na zapowiedź powrotu do pomysłu Rejestru:
http://www.mf.gov.pl/_files_/bip/bip_projekty_aktow_prawnych/oc/2010/gry/dokrm23_02_2010r.pdf
Bo jak inaczej można interpretować sądowe zakazy dla przedsiębiorców telekomunikacyjnych?
A tak przy okazji - gdy mowa o utworzeniu zespołu ekspertów, to o ekspertach pozarządowych w liście nie ma mowy. Dużo czasu nie minęło od spotkania z Premierem, by podejście urzędników do ekspertów spoza rządu wróciło 'do normy'. szkoda.
To raczej niezrozumienie...
To raczej kolejny dowód na niezrozumienie zasad funkcjonowania Sieci jako takiej. Zresztą "ciekawych" sformułowań jest tam więcej, np.:
Mam wrażenie, że minister Kapica chciałby otrzymać możliwość ścigania firm prowadzących legalną działalność w innych krajach. A przynajmniej tak rozumiem fragment o podmiotach zarejestrowanych w innych krajach. Brzmi to trochę tak, jakby przez fakt uchwalenia w Polsce ustawy antyhazardowej hazard stał się automagicznie nielegalny na całym świecie.
--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net