I pomyłka w osobie przepraszanego i zniknięcie notatki z salonowego "bloga"

Jan Pospieszalski ma przeprosić Andrzeja Morozowskiego za swoje komentarze na temat rzekomej aktywności dziennikarza TVN, który miał - jak twierdził Pospieszalski - uprzedzać Zbigniewa Siemiątkowskiego o planowanych publikacjach na temat kontaktów Aleksandra Kwaśniewskiego z Władimirem Ałganowem. Dlaczego? Morozowski pozwał Pospieszalskiego, a Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że przeprosiny się należą i, że mają ukazać się "w blogu". Potem jeszcze rozstrzygał Sąd Apelacyjny w Warszawie i ten uznał, że Pospieszalski ma przeprosić nie tylko "w blogu", ale i na łamach dwóch gazet. Ciekawostka jest taka, że przeprosiny "w blogu" się ukazały, ale z przekręconym nazwiskiem, a niedługo po opublikowaniu tekst z Salon24.pl zniknął.

Gazeta.pl pisała w listopadzie 2008 roku: Sąd: Pospieszalski ma przeprosić Morozowskiego. Tam właśnie o pierwszym rozstrzygnięciu sądu oraz o kulisach sporu ("Komentując sprawę Pospieszalski - prowadzący w TVP program "Warto rozmawiać" - napisał, że Morozowski miał w 1997 r. uprzedzić Zbigniewa Siemiątkowskiego - ówczesnego szefa UOP, że gazeta "Życie" planuje publikacje artykułów na temat kontaktów Aleksandra Kwaśniewskiego z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem i że "są na to papiery"").

21 września 2009 roku można było przeczytać w PRESS: Pospieszalski ma przeprosić Morozowskiego w blogu i gazetach. To już po orzeczeniu Sądu Apelacyjnego. Wykop.pl wskazywał raczej publikację w Wirtualnemedia.pl: Jan Pospieszalski ma przeprosić w gazetach Andrzeja Morozowskiego. A jaka jest sygnatura wyroku Sądu Apelacyjnego?

Nie wiem, co to jest "blog", ale sądy najwyraźniej jakoś sobie to pojęcie wyjaśniły. Jednak nie to jest chyba tu najciekawsze. Na ciekawszą sprawę zwróciła uwagę p. Renata Rudecka-Kalinowska, która opublikowała wczoraj tekst 500 tekstów! - więc o wstydzie i koniecznych przeprosinach, a tam odnotowała, że przeprosiny "w blogu" Pospieszalskiego się ukazały i... zniknęły.

Google jeszcze przechowuje wykasowaną już (?) "z bloga" notatkę:

Screenshot zarchiwizowanej przez Google strony serwisu Salon24.pl, na której widać wpis Jana Pospieszalskiego z przeprosinami

Screenshot zarchiwizowanej przez Google strony serwisu Salon24.pl, na której widać wpis Jana Pospieszalskiego z przeprosinami. Notatkę - jak sugeruje screenshot - opublikowano piątego listopada 2009 roku, o godzinie 23:59. Północ. Wydaje się, że wisiał tam tylko przez 10 minut. Dziś już jej tam nie ma. Za ciekawostkę chyba warto również uznać fakt, że tekst Nie przesadziłem. Są papiery!, który Jan Pospieszalski opublikował w serwisie Salon24.pl w październiku 2006 roku, nadal sobie tam wisi.

Można było tam przeczytać:

Przepraszam red. Andrzeja Mrozowskiego, kolegę dziennikarza, za podaną na moim blogu (www.salon24) 4 i 5 października 2006 informację, jakoby Andrzej Mrozowski „gdy tylko dowiedział się, że „Życie” szykuje ten materiał ( tj. artykuł po tytułem Wakacje z agentem) – pobiegł do min. Siemiątkowskiego i doniósł co trzeba” oraz za podaną, dzień później, w tym samym blogu informację, że jakoby na wspomniany „donos” Andrzeja Morozowskego „są papiery”. W rzeczywistości twierdzenia moje nie zostały ani zweryfikowane przed publikacją ani potwierdzone jakimikolwiek materiałami, z którymi bym, się zapoznał po sformułowaniu zarzutów pod adresem Andrzeja Mrozowskiego. Ponieważ zdaje sobie sprawę, że moje pomówienia mogły podważyć wiarygodność Andrzeja Mrozowskiego jako dziennikarza która jest niezbędna do właściwego wykonywania zawodu dziennikarskiego, oświadczam, że wycofuje sformułowane wobec red. Andrzeja Mrozowskiego zarzuty, a z powodu tego incydentu wyrażam ubolewanie. Zwracam się do czytelników, telewidzów, słuchaczy oraz wydawców i kolegów dziennikarzy, aby niniejszym wycofanych zarzutów nie brali pod uwagę przy formułowaniu własnej opinii o Andrzeju Mrozowskim jako dziennikarzu. Jan Pospieszalski

W notatce przeproszono red. Andrzeja Mrozowskiego, chociaż wyroki dotyczyły Andrzeja Morozowskiego. Nie wiadomo, dlaczego notatka "z bloga" Jana Pospieszalskiego zniknęła. Wiadomo jednak, że fakt ten nie uszedł uwadze komentatorów...

Przeczytaj również:

A skoro w przeprosinach mowa o "pomówieniu", to jeszcze:

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Wzorem większych

Sąd nakazał Super Expressowi aby przeprosił Małgorzatę Kożuchowską za naruszenie jej dóbr osobistych, ale nie orzekł... jaką czcionką, to SE wydrukował chyba 'ósemeczką'.

Teraz red. Pospieszalskiemu sąd nakazał przeproszenie red. Morozowskiego na blogu, ale nie orzekł... ile minut.
Zaufanie do systemu sądownictwa w Polsce więdnie.

Zaufanie do sądownictwa czy do pełnomocników?

Wydając wyrok sąd nie może wyjść poza żądania pozwu. Jeżeli pełnomocnicy powodów nie określili w pozwach rozmiaru czcionki (przypadek "Super Expressu") i okresu publikacji (przypadek Jana Pospieszalskiego), to sąd nie mógł sam z siebie uzupełnić ich żądań w tym zakresie. Zaistniała sytuacja świadczy zatem przede wszystkim o staranności pełnomocników procesowych powodów.

Tak było...

Sąd nakazał Super Expressowi aby przeprosił Małgorzatę Kożuchowską za naruszenie jej dóbr osobistych, ale nie orzekł... jaką czcionką, to SE wydrukował chyba 'ósemeczką'.

Informacja na stronie www.press.pl.

Przeprosiny Koteckiej

Wspomniałem o tym również w kolejnej notatce - Przeprosiny online: co można zrobić z domenami, czyli jak Super Express przeprasza Kotecką, której głównym wątkiem są nadal przeprosiny online.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

jednak może warto ...

Na niwie własnego biznesu jak i takich jak powyższe wydarzeń mam wrażenie ( i "przepowiadam" :)), że doczekamy czasów gdy wiarygodność operatora ISP np. blogu będzie polegała na tym, że:
- każdy wpis będzie opatrzony prawdziwą datą i czasem (niemodyfikowalnym przez autora blogu)
- wpisy będą wersjonowane a usunięcie będzie możliwe wyłącznie przez administratora (np. na wniosek) a nie przez autora wpisu.

Powyższe spełni dwie role społeczne:
- ochrona praw autorskich (będzie wiarygodne źródło pierwszeństwa publikacji i samej treści)
- podniesienie wiarygodności źródła (uniemożliwienie lub znaczne utrudnienie manipulowania treścią)

I cale szczęście, że mamy tego namiastkę właśnie w postaci archiwum Google'a..... które już chyba powoli zaczyna pełnić taką funkcję (nie wiem czy taki byl cel Google'a ale, jak widać, udało się)

Ktoś mógłby powiedzieć "a kto będzie chciał bloga, który wszystko pamięta i nie pozwala usuwać?" Ja zapytam: "a kto będzie chciał trzymać pieniądze w banku, który zapisuje wszystkie na nich operacje?"

na koniec dodam, że tak właśnie (nie wolno manipulować) funkcjonują dobre systemy zarządzania treścią w firmach, tak zwane systemy ECM (Enteprice Content Management)...

--
Jarek Żeliński
...taki sobie analityk i projektant....

A jeżeli ktoś sam sobie jest administratorem?

Pisałem już w komentarzu do innego tekstu na tej stronie o prezentowanej przez niektórych - w tym przypadku twórców propozycji nowelizacji prawa prasowego; widać że i Ty masz taką samą wizję - wypaczonej wizji Internetu, w której wszystkie serwisy prowadzone są przez "operatorów" czy ISP, a zwykły użytkownik może co najwyżej "przykleić się" ze swoją stroną czy blogiem do jakiegoś komercyjnego serwisu.
A co jeżeli ktoś sam sobie jest administratorem, i sam dla siebie prowadzi serwis - tak jak chociażby właśnie ten serwis, w którym wpisałeś swój komentarz?
Jak wymusisz niemożliwość modyfikowania/usuwania treści w przypadku strony postawionej na własnym serwerze, z wykorzystaniem opensource'owego oprogramowania, które można dowolnie modyfikować?
Bo mnie przychodzi do głowy tylko jeden sposób - koncesje na możliwość wystawiania w sieci stron WWW, uzależnione od spełnienia opisanych przez Ciebie "warunków", i surowe kary za publikowanie stron bez koncesji...
W takim kontekście powtórzę nieco zmodyfikowane pytanie zadane w Twoim komentarzu - a kto będzie chciał takiego Internetu, w którym nie będzie można sobie wystawic własnej strony, tylko trzeba będzie korzystać z usług koncesjonowanych "wydawców stron"...?

Jednak może nie warto...

Dzień dobry,

Pan Waglowski (nie przez ,V', itd), autor prawo.vagla.pl, czasami modyfikuje swoje notatki, przy czym zawsze (?) modyfikacje wyraźnie oznacza. Zamiast środków technicznych wystarcza zwykła rzetelność z jego strony i zaufanie ze strony czytelników. Osobiście jestem dość przekonany, że w tym serwisie notatki niezmodyfikowane explicite są w istocie niezmodyfikowane.

Sieć zaufania jest rzeczą ludzką, nie technologiczną. Z natury rzeczy budowana jest oddolnie. Znam ludzi, do których _ja_ mam więcej zaufania, niż do Google'a. Co więcej - całkowicie za darmo.

Dla większości zastosowań poziom zaufania do infrastruktury, który Pan proponuje, jest przesadny. Pański przykład - bankowość jest wyjątkiem, i za ten wyjątkowo wysoki poziom zaufania i rzetelności klienci banków płacą spore prowizje.

Ponadto, proszę zwrócić uwagę, że środowisko internetowe zniknięcie tej notatki zauważyło, czyli istnieje _w miarę_ sprawny organiczny sposób na weryfikowanie integralności blogów. Nie jest to doskonałe, ale IMHO stanowi niezły kompromis pomiędzy ceną, a niezawodnością.

Literówek nie oznaczam

Zdarza mi się poprawiać literówki i różne błędy "stylistyczno-ortograficzne" - w takich sytuacjach nie odnotowuję już tego w tekście, by się gorzej nie czytało. Zmiany co do sensu oznaczam, chyba, ze dopisuje na końcu tekstu "PS" (a wówczas takim oznaczeniem jest to właśnie "PS").
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Lekko się dziwię...

mam wrażenie ( i "przepowiadam" :)), że doczekamy czasów gdy wiarygodność operatora ISP np. blogu będzie polegała na tym, że:
- każdy wpis będzie opatrzony prawdziwą datą i czasem (niemodyfikowalnym przez autora blogu)
- wpisy będą wersjonowane a usunięcie będzie możliwe wyłącznie przez administratora (np. na wniosek) a nie przez autora wpisu.

Budowanie wiarygodności nie opiera się na "prawdziwej" dacie publikacji. Bo i "prawdziwość" jest dyskusyjna, oto dwa przykłady:

1. W swoim serwisie publikuję informacje od dystrybutorów, w których jest mowa o dostawach produktów do Polski. Informacje dostaję kilka dni przed fizyczną dostawą. Wtedy też piszę newsa i publikuję go, ustawiając datę pokazywania się Czytelnikom na dzień dostawy. Która z dat jest datą "prawdziwą" - wrzucenia newsa czy jego pokazania niezalogowanym Czytelnikom?

2. W swoim serwisie mam kilka(naście/dziesiąt?) rozpoczętych artykułów na przeróżne tematy. Jedne są raczej zlepkiem idei, inne są niemal ukończone. Jedne wiszą tam od tygodnia, jest jednak sporo rozpoczętych rok czy dwa lata temu. Którą datę przyjmiemy za "prawdziwą" i dlaczego akurat tę?

Piszesz o niemodyfikowalności daty. Sęk w tym, że mając kilka newsów jednego dnia chcę dla nich ustawić kolejność. Bardzo wygodnie robi się to przez ustalenie godziny publikacji z różnicą np. co minutę.

O usuwaniu wersjonowanych wpisów wspomniał już Raj, więc nie będę się powtarzał. Mogę dodać tylko z własnych obserwacji, że w wielu przypadkach "totalitarne wersjonowanie" prowadzi wyłącznie do zapchania bazy danych wersjami różniącymi się literówką.

OK, istnieją systemy / instytucje / serwisy, w których takie rozwiązania są pożądane czy wręcz niezbędne. Ale 99% serwisów ich nie potrzebowało i nie potrzebuje.

Nie na tym polega budowanie wiarygodności serwisu czy wydawcy. Wiarygodność buduje się latami przez publikowanie wiarygodnych i wartościowych treści. Vagla cieszy się autorytetem nie dlatego, że na górze widzimy Pn, 2009-11-09 00:36 by VaGla.

Powyższe spełni dwie role społeczne:
- ochrona praw autorskich (będzie wiarygodne źródło pierwszeństwa publikacji i samej treści)

Nie bardzo wyobrażam sobie traktowanie serio takiego zapisu. Który zawsze może być modyfikowalny w bazie. Być może do celów wewnętrznych data publikacji na jednej platformie może do czegoś być przydatna, ale jak porównywać datę publikacji tekstu na platformie blogowej z datą publikacji w niezależnym serwisie?

- podniesienie wiarygodności źródła (uniemożliwienie lub znaczne utrudnienie manipulowania treścią)

Uniemożliwienie jakichkolwiek zmian w treści może wpływać niekorzystnie na wizerunek źródła, bo to oznacza m.in. brak możliwości poprawienia błędów czy literówek. Ponadto brak manipulowania treścią nie podnosi wiarygodności źródła w zauważalnym stopniu. Serwis przepisujący newsy z blogów anglojęzycznych bez podania źródła jest dla mnie średnio wiarygodny. Podobnie średnio wiarygodna jest gazeta, której dziennikarze co i rusz powołują się na "nieoficjalne źródła" lub rozmowę z "anonimowym politykiem". W oby przypadkach średnia wiarygodność jest niezależna od tego, czy teksty mogą tam być poprawiane, czy nie.

Ktoś mógłby powiedzieć "a kto będzie chciał bloga, który wszystko pamięta i nie pozwala usuwać?" Ja zapytam: "a kto będzie chciał trzymać pieniądze w banku, który zapisuje wszystkie na nich operacje?"

Kiepska analogia. Naprawdę.

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net

widać że i Ty masz taką

widać że i Ty masz taką samą wizję - wypaczonej wizji Internetu, w której wszystkie serwisy prowadzone są przez "operatorów" czy ISP, a zwykły użytkownik może co najwyżej "przykleić się" ze swoją stroną czy blogiem do jakiegoś komercyjnego serwisu

Po pierwsze nie wszystkie tylko te, które mają ambicje być wiarygodnymi. Daleki jestem jest od ograniczania komukolwiek zakładania własnej strony po swojemu, uważam, że uwiarygodnienie publikowanych treści jest łatwiejsze gdy właścicielem serwisu jest ktoś niezależny od autora treści, ot taka „trzecia strona zaufania”.

Jak wymusisz niemożliwość modyfikowania/usuwania treści w przypadku strony postawionej na własnym serwerze

A kto mówi, że chcę komuś coś wymusić? Żyjemy w wolnym kraju i jestem za tym by tak zostało…

Nie na tym polega budowanie wiarygodności serwisu czy wydawcy. Wiarygodność buduje się latami przez publikowanie wiarygodnych i wartościowych treści. Vagla cieszy się autorytetem nie dlatego, że na górze widzimy Pn, 2009-11-09 00:36 by VaGla.

Bo Vagla zbudował sobie autorytet i wiarygodność i tak długo jak ich nie zepsuje tak długo nie będzie musiał nikogo prosić o uwiarygodnienie swojego tekstu na swojej stronie… nie zmienia to faktu, że ktoś inny, nie będący takim autorytetem, a chciałby zadbać o swoje publikacje miałby szanse na portalu, który taki autorytet ma…. A co do tego serwisu i autorytetu jego autora: zaskarżanie jego treści wymaga wykonania kopii 9zrzutu strony) bo Vagla może ingerować w treść historycznych wpisów i ich wiarygonodć dowodowa nawet tu także jest ułomna...

Kiepska analogia. Naprawdę

A gdzie uzasadnienie dlaczego kiepska, poproszę troszkę szacunku dla innych czytelników bo samo negowanie bez uzasadnienia jest troszkę niepoważne?

Tak więc
Chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że dla wiarygodności np. tekstu wiarygodne serwisy mogą pełnić role „urzędu patentowego” dla treści podobnie jak bank dla pieniędzy i ich depozytariuszy (dlaczego już sama promesa kredytowa banku uwiarygodnia partnera???).

Dokładnie taką role od dawna pełnią publikacje papierowe, Jeżeli ktoś coś napisał i ukazało się to w gazecie, tygodniku itp., jakimś znanym tytule to jeśli autor sam nie jest jego wydawcą to wiarygodność takiego źródła jest co najmniej duża. Dokładnie w ten sposób udowodniłem kilka lat temu pewnemu Panu prezesowi, że w swojej „monografii” ukradł mój tekst: pokazałem mu numer COMPUTERWORLD z którego go bezczelnie skopiował i nie miał żadnych szans wciskania komukolwiek kitu, że to on był autorem (rzeczona monografia ukazała sie później) a ja się czepiam.

Tak więc osobiście nie widzę żadnego powodu by podobnej roli nie mogły odgrywać strony internetowe z blogami itp. zarządzane przez kogoś niezależnego od autorów teści. Nie ma tu z mojej strony żadnych zapędów do ograniczania komukolwiek swobody publikacji, po prostu uważam, że mój tekst na cudzym portalu zawsze będzie bardziej wiarygodny jako źródło niż na moim własnym…. A to czy opublikuje go na swoim czy cudzym blogu to już mój wybór i faktycznie chciałbym taki wybor zawsze mieć.

--
Jarek Żeliński
...taki sobie analityk i projektant....

ważność timestamp-ów

aby takie informacje (o dacie publikacji) miały jakąkolwiek wartość trzeba by wszystko (razem timestamp-em) podpisywać cyfrowo u notariusza przed umieszczeniem na stronie, a to znacząco podnosiłoby koszt zabawy.

pozdrawiam
i.o.

Nieważność timestampów

To chyba nie rozwiązałoby problemu.

Sytuacja: na swojej stronie zniesławiam Piotra Waglowskiego (to tylko hipoteza, nie wysyłajcie mi komercyjnych propozycji realizacji tego wyzwania). Piotr szybko i sprawnie wygrywa proces. Polecenie sądu: publikacja przeprosin na mojej stronie internetowej. Piotr był sprytny i zadbał o określenie minimalnego czasu publikacji: 14 dni.

Idę do dowolnego notariusza (nawet nie zaprzyjaźnionego), o którym wiem, że:

A) używa przeglądarki X
B) znam jego adres IP

Znając parametr A można sprawić by 2% z osób odwiedzających stronę zobaczyło przeprosiny (przykładem może być dość popularna w naszym kraju Opera). Znając parametr B można sprawić by tylko notariusz widział tę stronę. Czyli będę miał notarialne poświadczenie, pomimo niezrealizowania nakazu sądu poprzez oczywiste ograniczenie jego wykonania.

W tym serwisie

W tym serwisie każdy z użytkowników, który zdecydował się na założenie konta, może sobie ustawiać samodzielnie strefę czasową. Ja również mam wpływ na strefę czasową globalną... Możliwości manipulowania "postrzeganą rzeczywistością" jest wiele.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

chodziło mi o usługę

chodziło mi o usługę sprzedawana przez centra certyfikacyjne pod nazwą znacznik czasu, raczej nie dostępną w typowej kancelarii notarialnej.
pisałem o tym w odniesieniu do postulatu oznaczania dokumentów datą publikacji. oczywiście takie znakowanie nie przeszkadzałoby usunąć treść ze strony chwilę później (aby tego uniknąć konieczne byłoby publikowanie wszystkich wersji)

pozdrawiam
i.o.

OK

Vagla zbudował sobie autorytet i wiarygodność i tak długo jak ich nie zepsuje tak długo nie będzie musiał nikogo prosić o uwiarygodnienie swojego tekstu na swojej stronie…

Podobnie jak każdy inny blogger / autor / wydawca / potrzebne dopisać. Albowiem wszyscy budują swoją wiarygodność w podobny sposób - ciężką i wytrwałą pracą. Ktoś rozpoczynający tę drogę będzie miał niską wiarygodność, choćby publikował na Słusznej Platformie. Ktoś, kto od lat pisze teksty u siebie, jakiś poziom wiarygodności sobie wypracował. Jak wielki, to zupełnie inna historia.

Kiepska analogia. Naprawdę.
A gdzie uzasadnienie dlaczego kiepska, poproszę troszkę szacunku dla innych czytelników bo samo negowanie bez uzasadnienia jest troszkę niepoważne?

Wydawało mi się to oczywiste, ale proszę bardzo.
Bankowi powierzamy naszą własność. Blogowi czy serwisowi nie powierzamy niczego. Już to stanowi podstawową różnicę.

Bankiem nie może zostać każda instytucja, która ma na to ochotę. Aby móc posługiwać się nazwą "bank" należy spełnić szereg wymogów formalnych, których spełnienie jest stosunkowo trudne. To znakomicie ogranicza liczbę działających banków, jak też buduje pewien podstawowy poziom zaufania i wiarygodności. Jednym z takich obowiązków jest zapis operacji wykonywanych na rachunku.

Blog / serwis może założyć absolutnie każdy. Nie ma żadnych wymogów formalnych, łącznie z brakiem wymogu odnotowywania zmian w tekście. To oznacza, że poziom wiarygodności bloga / serwisu budowany jest od zera.

W stosunku do instytucji zarządzającej naszą własnością możemy wysuwać pewne żądania. W stosunku do bloga / serwisu żadnych żądań mieć nie możemy.

Dla mnie w tych punktach analogia wykłada się na łopatki. Ba, nadal nie daje odpowiedzi na pytanie "czemu mielibyśmy chcieć bloga, który wszystko pamięta i nie pozwala usuwać".

Tak więc
Chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że dla wiarygodności np. tekstu wiarygodne serwisy mogą pełnić role "urzędu patentowego" dla treści podobnie jak bank dla pieniędzy i ich depozytariuszy (dlaczego już sama promesa kredytowa banku uwiarygodnia partnera???).

Od czasów prowokacji Alana Sokala czy zakwalifikowania na międzynarodową konferencję WMSCI 2005 pracy wygenerowanej przez komputer, wiarygodność takich serwisów łatwo podważyć.

Dokładnie taką role od dawna pełnią publikacje papierowe, Jeżeli ktoś coś napisał i ukazało się to w gazecie, tygodniku itp., jakimś znanym tytule to jeśli autor sam nie jest jego wydawcą to wiarygodność takiego źródła jest co najmniej duża.

Jest duża, jeśli mowa o publikacjach naukowych (choć sprawa Sokala pokazuje, że i tam wiarygodność można podważyć). W stosunku do publikacji "zwykłych" (gazet czy tygodników), od lat wiarygodność takiego źródła spada. Twój przypadek udowodnienia plagiatu jest nieistotnym marginesem.

Tak więc osobiście nie widzę żadnego powodu by podobnej roli nie mogły odgrywać strony internetowe z blogami itp. zarządzane przez kogoś niezależnego od autorów teści.

Obawiam się, że taka platforma musiałaby być tematyczną platformą zamkniętą, wybierającą starannie autorów do publikacji. Tylko wtedy mamy szansę na otrzymywanie tekstów wysokiej jakości, dzięki którym zbudowana zostanie wiarygodność całego serwisu, a która będzie potem "spływała" na autorów tekstów. Kwestia braku możliwości edycji raz opublikowanych tekstów będzie drugorzędna.

Swobodne zakładanie kont i publikowanie tekstów o dowolnej jakości zawsze będzie działać na niekorzyść wiarygodności całej platformy. Całkiem niezłym przykładem może być Salon24, początkowo postrzegany jako miejsce dla poważnych publicystów, zaś ostatnio walczący z łatką "Psychiatryk24".

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net

Dajmy Jarkowi sprawdzic sie w biznesie :)

Uwazam, ze kol. Jarek Zelenski wyprzedza swoja epoke ("przepowiadam") i najwyzszy czas, aby serwis opisywany przez siebie po prostu zalozyl. Bardzo jestem ciekawy rachunku zyskow i strat :)

??

czy mi sie wydaje czy giną wpisy bez ostrzezenia?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

Jakie wpisy?

Jakie wpisy? W tym serwisie, czy w innym? Jeśli w tym, to niektóre komentarze nie przechodzą przez moderację.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>