Powstaną nowe prawa własności intelektualnej, czy zrezygnujemy z istniejących?
Prawo autorskie ze swej pierwotnej funkcji, ukrócenia samowoli drukarzy, stało się narzędziem w rękach wydawców. Dziś tworzenie - w swej generalnej masie - ma coraz mniejszą wartość. Kto się nie wybije i nie zacznie dyktować warunków, ten może - jak student w "marketingu szeptanym" - zarobić 10 groszy za komentarz na forum, albo będzie musiał dopłacić do tego, by ktoś zechciał wykorzystać jego utwór (jak to bywa czasem przy drukowaniu niektórych książek na konferencjach naukowych, gdzie autor dopłaca wydawcy). Powstały komputery, powstały sieci. Pojawiły się bazy danych i koncepcja sui generis ochrony baz danych (czyli ochrony baz danych niezależnie od tego, czy spełnia cechy utworu w rozumieniu prawa autorskiego; tu chronione jest spocone czoło producenta). Google niczym pająk, a wraz z Google również inni producenci baz, zapuścili swoje roboty na dostępne w Sieci zasoby. Zyskują coraz większą przewagę ekonomiczną. Zakładając, że formuła ochrony bazy danych za chwilę zostanie wypaczona (już jej wyrwano nieco zęby orzeczeniami ETS, chociaż potem próbowano te zęby na powrót wstawić), albo przejdzie ewolucję (wobec zmieniającego się otoczenia społeczno-gospodarczego), zastanawiam się czy powstanie jakieś kolejne prawo własności intelektualnej, czy też docieramy powoli do kresu...
Nie ma sensu stawać na barykadach, powiewać rewolucyjnymi sztandarami i wzywać do obalenia prawa własności intelektualnej. Wszystko ma swoje miejsce, czas i kontekst. To, co widać dookoła, to pierwsze syndromy cywilizacyjnej zmiany, która następuje nie dlatego, że ktoś za nią lobbuje. Zmiana powstaje w sposób naturalny... A jeśli to proces, to może da się przewidzieć jego następne etapy?
Wydaje mi się, że prawo autorskie (prawo autora do wyłącznego decydowania o swoim utworze i do pobierania wynagrodzenia) wobec powstawania społeczeństwa usieciowionego, będzie ograniczone do prawa osobistego, które będzie polegało na byciu autorem (czyli do tego, by jego nazwisko - jeśli zdecyduje się je ujawnić - było wiązane z daną informacją o twórczym charakterze; utwór to specyficzny rodzaj informacji) oraz do tego, by decydował kiedy dany utwór zostanie po raz pierwszy pokazany komuś drugiemu. Autor będzie decydował - podobnie jak dziś - kiedy dany utwór zostanie wyjęty z szuflady lub - skoro mowa o społeczeństwie sieciowym - kiedy z wersji "brudnopisowej", umieszczonej w niedostępnej normalnie części serwisu internetowego, zostanie przypisany do kategorii dostępnej przez ogół potencjalnych czytelników, widzów lub słuchaczy (to nie musi tak wyglądać; równie dobrze może to być metaforyczne przekopiowanie utworu z dysku lokalnego na sieciowy, ogólnodostępny, w ekstremalnej wersji: kiedy po prostu zdecyduje się go sieciowo ustalić). Potem rzucą się nań wszystkie roboty indeksujące, mechanizmy cache-ujące, agregatory kopiujące w najdziwniejsze miejsca i na najbardziej oddalone (geograficznie, bo przecież sieciowo tuż obok) dyski. Właściwie to się już dzieje.
Idzie społeczeństwo informacyjne i kto "dorwie" kawałek informacji, ten będzie starał się go wykorzystać aż do bólu, nic nikomu w zamian nie dając (por. Ile redakcje/wydawcy powinni płacić za wypowiedź, albo za udział w programach?, Prawa autorskie a Twórcy (czyli "Jeanny - end of the story" i inne utwory) i "Łapać złodzieja!": Kabaret zapowiedział pozew o naruszenie prawa autorskiego...).
Raczej nie przyjdzie gość z siekierą, raczej nie będzie tak, że system prawa będzie nazywał takie same zjawiska tymi samymi mianami (np. "twórca" to to samo co "user" w lansowanej ciągle koncepcji "user generated content", a jednak użytkownikowi odmawia się praw twórcy; por. Zielona Księga: Prawo autorskie w gospodarce opartej na wiedzy (bez wiedzy), a tu konkretny komentarz: User Generated Content w Zielonej Księdze, por. również Kampania społeczna na rzecz certyfikacji Twórców). To wszystko gra sił.
Chociaż wydawcy prasy prężą muskuły i ogłaszają, że będą pozywać (mniejsze) serwisy internetowe, które nakładają niejako dodatkowe elementy na gromadzone przez wydawców prasy informacje (por. Infor ma święte prawo pozywać kogo chce oraz Wydawcy prasy, internetowy clipping oraz "źródło internet"), to jednak niepokoją się, gdy ich "podwykonawca" (albo: "dostawca") podpisuje umowę z globalną i ogólnodostępną konkurencją (por. O zaniepokojeniu wydawców porozumieniem Google z agencjami prasowymi). Sam "dostawca" może zaraz zostać "zjedzony" przez nowego gracza (por. Rola agencji informacyjnych w społeczeństwie... informacyjnym). Obawiający się gry rynkowej wydawcy (mamy przecież swobodę umów, swobodę prowadzenia działalności gospodarczej) lansują przy tym rozumiane w specyficzny sposób pojęcie "dziennikarstwa obywatelskiego", w tym konkretnym rozumieniu oznaczające tyle, co zwolnienie dziennikarzy z pracy (tniemy koszty) i stymulowanie etosu "generowania" treści (wysiłku intelektualnego) przez pasjonatów, którym nie trzeba będzie płacić, lub trzeba będzie czasem ufundować jakąś nagrodę, np. sprzedawany normalnie przez siebie produkt (por. "Dziennikarstwo obywatelskie" nie istnieje, ponieważ nikt mi za to nie zapłacił). Dotyczy to wszystkich, którzy starają się zagarnąć pod siebie jak największą kupę liści, by wyżej na nich stanąć w walce o umożliwiające rynkowe przetrwanie przychody.
Ci, którzy dziś "żerują" na dziełach wytwarzanych indywidualnie, zupełnie nie oglądają się już na prawa autorskie i nie przejmują się ochroną baz danych. I nie myślę jedynie o osobach, którym przypina się w mediach łatkę "pirata", bo kopiują między sobą filmy i muzykę. Myślę również o wielkich, globalnych strukturach sieciowych, takich jak serwisy wyszukiwawcze (por. Przegląd wydarzeń - proces TPB, ugoda Google Book, pytania prejudycjalne o internetowy clipping... czy Kto komu i za co: nieoczekiwana zamiana miejsc w Wielkiej Brytanii), serwisy społecznościowe (które starają się "wyprać" użytkowników z ich praw, a to np. starając się sprytnie konstruować regulaminy; por. Duży może (chcieć) więcej - o regulaminie Facebook). Prawa indywidualnych członków społeczności są po prostu niewygodne.
Z okazji nadania przez Time tytułu człowieka roku "wszystkim" (por. Serwisy społecznościowe: wojna postu z karnawałem) pisałem w grudniu 2006 roku:
To nie jest wiek użytkowników. To jest wiek nowych pośredników. Użytkownicy przeglądający się w lusterku okładki Time'a mają do odegrania konkretną rolę: mają decydować o tym, co się najlepiej ogląda (w ten sposób zastępują redaktorów i działy badania opinii publicznej), mają wprowadzać treści (eliminując, lub w znaczny sposób ograniczając rolę "klepaczy" instytucjonalnych), mają wreszcie sami dokonać redystrybucji informacji o treści (przez linkowanie w ramach web 2.0), jednak sami nie mogą dysponować tymi treściami. Zawsze kieruje się ruch do ośrodka, który dysponuje infrastrukturą własną. Tam właśnie skupia się kontrola nad społeczeństwem. Prawdziwa rewolucja nastąpi dopiero wówczas, gdy każdy będzie mógł dowolny materiał opublikować na własnych serwerze, sam będzie mógł decydować o tym co opublikować, lub co usunąć. Na razie ta kompetencja po prostu przesunęła się do innych podmiotów. Podmiotów, co do których wciąż jest wiele wątpliwości czy działają zgodnie z obowiązującym w jakiejś części Sieci prawem.
Taka rewolucja, o której wówczas pisałem, chyba nie nastąpi. A może jednak? Aby zapewnić niekopiowalność zasobów indywidualnych członków społeczności potrzebne byłoby prawo wyłączne.
Po patentach, znakach towarowych, tajemnicach prawnie chronionych (których w społeczeństwie informacyjnym również nie da się utrzymać w tajemnicy, bo tajemnica powszechnie znana przestaje być tajemnicą, chociaż nadal jest chroniona przez system) i po prawie autorskim pojawiły się kolejne układanki własności intelektualnej, takie jak ochrona prawna odmian roślin, ochrona topografii układów scalonych, prawa pokrewne producentów fonogramów i wideogramów. Mówiło się o prawach nadawców (broadcasting), ale tu pojawiły "schody" (por. Zawał WIPO Broadcasting Treaty). Jest prawo pokrewne do baz danych, chociaż wydawało się, że ta ochrona straci na znaczeniu po serii orzeczeń ETS (por. Bazy danych: wyroki ETS), ale globalizujący się wymiar sprawiedliwości, który korzysta dyskretnie ze swej roli prawotwórczej, stara się nadać jakiś sens tej instytucji (por. "Pobieranie danych" z "bazy danych" w sprawie C-304/07) i może nawet przez jakiś czas taka ochrona będzie miała jakieś aksjologiczne uzasadnienie...
Społeczeństwo zmienia się w coraz szybszym tempie. Staje się coraz bardziej informacyjne (niezależnie od tego, co znajdziemy w dekretach i wezwaniach do tworzenia takiego społeczeństwa). Ludzie uczą się korzystać z nowych technologii informacyjnych, znajdują dla nich nowe zastosowania i jest to - w moim odczuciu - droga bez odwrotu. Nie zmienią tego przepisy tworzące kolejne monopole informacyjne, kreujące nowe prawa wyłączne, które miałyby powstrzymać kogoś przed korzystaniem z informacji. Masa uczestników społeczeństwa informacyjnego rzuca się na informacje i przetwarza je, nie oglądając się na innych. Dlaczego? Ponieważ to technicznie możliwe i pozostaje w zasięgu upowszechnionej w domach (w tej części globu, bo przecież niekoniecznie na afrykańskich sawannach) technologii. Jasne, że można próbować instalować fabrycznie w sprzęcie różnego rodzaju DRM-y i inne "skuteczne techniczne zabezpieczenia", ale ludzie dość sprawnie potrafią sobie z nimi poradzić (por. Stado może przejść przez dziurę po sprytnej krowie, czyli CSS nie jest "skutecznym" zabezpieczeniem).
Już wcześniej było wiadomo, że nikt nie tworzy w próżni. Darwin nie wymyślił swojej teorii bez wspinania się na ramiona innych (którzy przed nim formułowali tezy o ewolucji gatunków), podobnie jak przed maszyną parową Watta istniały inne maszyny parowe (nawet w starożytnym Egipcie). Po prostu przyszedł odpowiedni czas na powszechne użycie danej technologii, przyjęcie danej koncepcji. Rozwój społeczny był na to gotowy. Teraz nagle wszystko przyspieszyło. Wydaje się, że prawa własności intelektualnej stanowią raczej ograniczenie innowacji niż jej wsparcie (por. Przestrzeń fazowa kultury oraz Czy dziś jest pełnia? Akademicy i badacze za liberalizacją własności intelektualnej). Nie zajmuję stanowiska (prawie widzę oburzone twarze niektórych czytelników, którzy lobbują zwykle za innymi rozwiązaniami, ale ja nie lobbuję, ja się zastanawiam w którym kierunku to zmierza w dłuższej perspektywie, gdzie jakikolwiek lobbing nie ma znaczenia).
Wszystko nagle przyspieszyło na drodze - jak się wydaje - naturalnej ewolucji (nomen omen) człowieka. Wykształciliśmy wielkie mózgi i przeciwstawne kciuki, ale to za mało. Wymyśliliśmy edukację: najpierw bajki niosące przesłanie dzieciom, potem system kształcenia, przygotowujący nowe pokolenie do życia w okolicy fabryki. Powstały biblioteki, potem Tim Berners-Lee wraz z innymi stworzył podwaliny pod bibliotekę bibliotek. Wybucha "inteligencja zbiorowa" na niespotykaną do tej pory skalę. Wszystko oparte na czerpaniu z dorobku innych, na sięganiu do globalnego zasobu informacji, który powoli wyłania się z rozproszonych do tej pory zasobów informacyjnych.
Istnienie koncepcji praw wyłącznych do informacji powoduje jednak, ze użytkownicy tej biblioteki bibliotek "piracą" twórców, twórcy "piracą" innych twórców (nawiasem mówiąc: jeśli p. Maryla Rodowicz zdecyduje się kandydować do Parlamentu Europejskiego, to zastanawiam się, jakie będzie miała stanowisko w sprawie własności intelektualnej po swoich doświadczeniach związanych z klipem do "Marusi" i po orzeczeniu Sądu Apelacyjnego (Sygn. akt VI ACa 1658/07)?), "nie-piraci" "piracą" użytkowników... Dziś się okazuje, że "piraci" zaczęli "piracić" innych "piratów" (por. iPhone Pirating App Attacks Rival Pirate App Store)... Wszyscy kopiują informacje, wszyscy korzystają z informacji nie oglądając się na innych, ale są też w systemie prawnym siły inercji, a także takie siły, które zmierzają do tego, by mechanizm prawny ochraniał flanki danej aktywności (biznesowej)...
Kolejne podmioty dysponujące siłą ekonomiczną, które wyłonią się (chwilowo?) na wierzchu bulgoczącej właśnie magmy i z gracją (oraz coraz większym wysiłkiem) zawirują pod pokrywką, unosząc się na ramionach innych, zechcą wspierać prawną ochronę dla zaplecza swojej ekonomicznej przewagi.
Być może globalne wyszukiwarki postanowią zacząć głośno domagać się tego, by nie można było budować nowych usług na ich infrastrukturze i na ich zbiorach (tu ciekawe doniesienie, które pojawiło się niedawno, a które dotyczy chłopaka, a właściwie jego ojca, który zrobił interfejs do YouTube: 15-latek udostępnia Muziic - program do strumieniowania muzyki z YouTube), chociaż same zbudowały swoje usługi na zbiorach innych? Na razie Wykop.pl domaga się tylko medialnie uznania, że to ten serwis jest "źródłem" dla niektórych doniesień prasowych, chociaż idea tego serwisu (sklonowanego z serwisu Digg.com) polega na tym, że "członkowie społeczność" przekonują się nawzajem, że dany, znaleziony w Sieci zasób, zasługuje na uwagę, a więc to ten zasób jest źródłem, nie zaś serwis, w którym użytkownicy się do niego przekonali... Jeśli takie modele biznesowe zyskają na popularności i znajdą sposób na zarabianie dużych pieniędzy, to będą domagały się ochrony prawnej. Ale raczej - jak uważam - nie prześcigną globalnego systemu "porządkującego" Sieć (jeśli Google nie zyskałby swojej pozycji, to ktoś inny musiałby ją zająć i stworzyć interfejs do biblioteki bibliotek, a było przed Googlem kilka prób - kto dziś pamięta HotBota?)... Po Google Inc. przyjdzie coś nowego, chociaż próg wejścia jest coraz wyższy (w końcu to rynek globalny, a każde rozwiązanie zyskujące popularność można szybko skopiować i wprząc w istniejący wcześniej zaprzęg biznesowy).
Pojawią się nowe prawa własności intelektualnej, czy raczej - wobec obserwowanej praktyki społecznej, która coraz bardziej ostentacyjnie zaczyna je ignorować - stopniowo będą wygaszane? Kocioł bulgocze coraz bardziej dynamicznie. Proszę pamiętać, że firma Google powstała w 1998 roku. Prawodawca (globalny?) może nie wyrobić się z przygotowywaniem nowych regulacji, wymiar sprawiedliwości może nie podołać, bo proces sądowy będzie toczył się dłużej niż na osi czasu układać się będzie krzywa obrazująca powstanie, szczyt aktywności i upadek aktualnego lidera... Co dalej?
Bo z Sieci społeczeństwo raczej chyba nie zrezygnuje...
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Aż chce się zacytować
Aż chce się zacytować wypowiedź Andrei Sakharova z 1974 roku:
a bardziej nawet fikcyjną postać Zakharova (której pierwowzorem był właśnie Andrei Sakharov) z gry Alpha Centauri:
Wżdy Polacy nie gęsi...
Sorry, że się czepiam, ale nie lepiej napisać: Andriej Sacharow? Ta pisownia nazwiska jest w Polsce o wiele lepiej rozpoznawalna, niż angielska.
Nie mówiąc już o tym, że polska fonetyka jest o niebo bliższa rosyjskiej, niż angielska. A przez to i pisownia lepiej pasuje.
Ja pamiętam hotbot'a z
Ja pamiętam hotbot'a z czasów studiów, bardzo ładnie indeksował :).
Jestem zdania, że docelowo (po wielu podrygach tej części lobbystów, którzy są za ochroną) dojdziemy do sytuacji, kiedy to prawo zniknie, lub będzie obejmowało na równi wszystkich (czyli nie tylko tych, mających odpowiednie zaplecze i środki, ale także zwykłego user'a z jego USG).
Wydaje mi się, że aktualnie wydawcy czy twórcy zapominają, że wszystko co tworzy się jest kopią, bądź oparte o inne materiały "wchłonięte" w przeszłości. To ten proces wchłaniania informacji, nauki pewnych procesów, bytowania w określonym społeczeństwie wpływa (w ogromnym stopniu) w końcowej fazie na to co tworzymy, jest to jeden wielki mix, w którym rozróżnienie tych elementów (i ich wagi) jest niemożliwe, a więc tym samym nikt od twórców nie żąda opłat. I tu mi się wydaje, jest sedno sprawy, ponieważ tak jak wspomniałeś Vaglo, Siec spowodowała drastyczne przyśpieszenie tego cyklu nauki i wykorzystywania czyjegoś dorobku lub opierania się na czyjejś koncepcji.
Dlatego też, muszą zajść poważne zmiany w prawie autorskim. Restrykcje jedynie podburzają społeczeństwo, lub tworzą kolejne martwe prawo (nieświadomie "masa" społeczna też ma swoją siłę, której tor działania, myślenia ciężko zmienić prawnie).
Dochodzę do wniosku, że
Dochodzę do wniosku, że niedługo - w zasadzie już się to zaczyna - nastąpi podział na korporacyjne prawo autorskie (na bazie tego, co mamy dziś) oraz jakąś nową formę prawa autorskiego wytworzoną przez społeczeństwo.
Creative Commons jest prawdopodobnie pierwszym krokiem w tym kierunku. Opierając się na zasadniczo odmiennej koncepcji filozoficznej (współdzielenie zamiast kurczowego trzymania (hoarding)) zaczyna powracać do czasów, gdy podstawą było moralne prawo autora do nazwania się autorem a nie finansowe prawo zbieracza własności imaginowanej do pobierania opłat.
Efektem może być coraz bardziej jałowe poletko mediakorporacji, gdzie po raz kolejny przerabia się te same pomysły tylko z nowa twarzą wykonawcy i większym dekoltem oraz dżungla świeżej twórczości osób nie będących poddanymi korporacji. W gruncie rzeczy Internet może stworzyć sobie własną, oddzielną i rządzącą sie swoimi prawami kulturę.
Kiedy to nastąpi, koncepcja praw autorskich rozumianych tak jak dziś skończy jak Kodeks Hammurabiego: na stronach podręczników historii. Może nawet dożyjemy tej chwili?
Moralne prawa autorskie
I mnie się wydaje, że wytworzy się jakiś system moralny korzystania z innych utworów, w którym czasami będzie się wybiórczo zaznaczać jakąś formę autorstwa (zapewne jeśli utwór zdobędzie sobie popularność albo zostanie uznany za ważny kulturowo), a w innych razach traktować stworzone wcześniej materiały jako "cegły" do budowli (że zacytuję "W lesie listopadowym" Harasymowicza: "Ważne są tylko kopuły pieśni/ Które na niebie wysokim zostaną/ Nikt nie szuka inicjałów cieśli/ Gdy cieśle dom postawią").
Niepodobna wierzyć, że w sytuacji, gdy "miksowanie" gotowców jest banalnie proste, dzieła/utwory pozostaną samodzielnymi bytami, ani że każdy taki miks będzie zawierał choćby listę autorów i tytułów zawartych w nim. Owszem, w pierwszym stopniu jeszcze można, ale co jeśli powstaną miksy miksów i dalej?
Dopiero taki system po jakimś czasie może stać się podstawą do nowego prawa - to zresztą naturalny proces, że pewne zasady moralne zostają skodyfikowane i w ten sposób powstaje prawo.
No to parę słów...
Zatopiłem się ostatnio w lekturę analizy prawnej zjawiska open content i troszkę w prawo autorskie, tyle dały studia, że wydaje mi się, że rozumiem co czytam. Jakiś czas temu zachłysnąłem się tym zjawiskiem, oznaczyłem swoją magisterkę jako gfdl, a inne grafomańskie wyczyny przykleiłem do CC. Ale...
Uświadamiam sobie miałkość prób sklejania obecnego prawa ze zjawiskiem wymykającym się jego kategoriom. Czy prawa osobiste uchowają się? Oby. Może. Nie wiem. Tak czy owak obecnie umieszczenie czegoś w sieci, choćbyśmy dla spokoju ostęplowali to jakimś wzorcem licencyjnym, jest w istocie wyjęciem pewnych śladów własnej/cudzej egzystencji spod działania prawa. Prawo nie ma znaczenia. I będzie tak dalej, skoro wartością, również dla mnie, jest sieć pozostająca jako niczyja.
Wracając do ucieczki z prawa. Zerwanie więzów, przyjmijmy, państwotwórczej umowy społecznej ;), może być czynnością prawną autora, wtedy cenimy go w społeczności web, ale częściej jest skutkiem czynności prawnej osoby trzeciej, nazywanej niesłusznie piratem.
Tak na prawdę dla sieci terytorium nie ma znaczenia. Tylko my, uznający prawo związane z granicami terytorialnymi za efekt ewolucji prawa, usiłujemy rozpatrywać wciąż skutki poszukując lokalizacji bitów. To ślepa uliczka. Skończy się serwerowniami na orbicie, na wodach exterytorialnych już były chyba...
Za parę lat:
"Miło nam poinformować, że regulamin naszej bazy jest podstawą orzecznictwa już 18 krajach, podlegającego w tych krajach jednocześnie ponadterytorialnej egzekucji..."
"Stosując fałszowanie lokalizacji będziesz sądzony wedle prawa lokalizacji ostatniego ip."
"Komentarze pozbawione wystarczającej identyfikacji prawa, nie będą publikowane."
"Oświadczam, iż osoby podlegające prawu narodowemu, jako wyłącznemu, obejmującemu wszelkie podejmowane przez nich czynności oraz wytworzone wartości materialne i niematerialne, stając się stroną licencji rezygnują zgodnie z prawem narodów z wyłączności prawa terytorialnego..."
"Autor dokumentu podlega prawu polskiemu w zakresie dzialań rzeczywistych, w zaresie działań wirtualnych oraz utworów digitalizowanych obywatelstwo traci znaczenie..."
"Zdolność prawną twoja tożsamość wirtualna uzyskuje dopiero od drugiego poziomu, do tego czasu może być dezaktywowana."
"Został Pan skazany na ograniczenie przemieszczania się posiadanych i nowotworzonych przez Pana avatarów."
"Dokonując publikacji na naszym portalu, w zakresie skutków prawnych tych publikacji podlegać będziesz kodeksowi Lessiga..."
;)
____________
3,1415otReG
I jeszcze jedno,
Nie macie wrażenia, że monopol, jako instytucja, który związany był z wyraźnymi granicami terytorialnymi (zawsze można było, wyjechać gdzieś i go olać), w czasach, w których ekonomia powoduje ujednolicanie się praw państwowych i dobrych praktyk, oderwawszy się od granic państwowych i natrafił na granicę pomiędzy realem, a światem wirtualnym. To w interesie monopolu jest ją rozpuścić.
____________
3,1415otReG
nie rozumiem powyższego
Przypuszczam, że powyższa myśl mogła zostać wyrażona przez autora w sposób nazbyt zawoalowany.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
no, przy pewnym poziomie ogólników można utrzymać w słuchaczach
złudzenie własnej inteligencji... przynajmniej w niektórych, no to pozostawię jak jest.
Odnoszę wrażenie jednak, że dwa moje teksty mogą wydawać się sprzeczne, bo pierwszy opiera się na antynomii prawa powiązanego z fizycznymi granicami państw, wspólnot, itp, prawu idącemu za podmiotem, niezależnie od miejsca dokonania czynności lub czynu. Drugi tekst wskazuje jednak, że monopol nie lubi granic terytorialnych, przykładem powszechnie rozumiane manowce pewnego prawa patentowego, które i tak nie powstrzymują działań lobbujących za jego rozprzestrzenieniem sie poza obecne granice.
Ale sprzeczność pozorna, miejsce nie pozwala na przynudznie, a i tak przeginam. Sprowadzę tylko do wspólnego mianownika jakim bedzie taka dychotomia (rodzaj gruźlicy), dla niehumanistów binarność:
Z jednej strony postawmy porządek narzucony, prawo ziemi, prawo krwi, przynależność do zgrupowań państw, wreszcie miejsce zdarzenia, a z drugiej porządek wybrany oświadczeniem woli, ograniczony w naszym świecie do takich przykładów jak akceptacja regulaminu, poddanie się jurysdykcji, wybór prawa dla sporów umownych. Obecny system ekonomiczny i prawny będzie dążył do pełnego objęcia internetu porządkiem pierwszego rodzaju, a moim zdaniem sprawdzić może się jedynie ten drugi. W pierwszym tekście myslałem o nim jak o prawie krwi, które idzie za jednostką niezależnie od podziałów geograficznych, ale to nie to samo, bo rozwiązaniem jest psokot, prawo idące za podmiotem lub przedmiotem, niezależne od geografii politycznej, ale wybrane przez podmiot dla siebie, lub poszczególnych własnych wytworów. No to już przekracza nawet de lege ferenda...
Wybaczcie, czasem człowiek nie może się zatrzymać w odpowiednim czasie, Małysz, Budka Suflera...
____________
3,1415otReG