Serwisy społecznościowe: wojna postu z karnawałem

Na fali przyznania przez Time tytułu człowieka roku wszystkim oraz tego, że na grube miliony szacuje się wartość serwisów społecznościowych, pojawiły się w prasie dość optymistyczne artykuły dotyczące korzystania z takich serwisów jak YouTube czy MySpace. Wedle komentarzy - nadchodzi rewolucja (ewolucja) informacyjna, ale wydaje mi się, że to tylko pozory. Coś się zmienia, jednak niekoniecznie chodzi o oddanie członkom społeczności wpływu na dyskusje publiczną, na dystrybucję treści. Zmienia się tylko model kontroli nad treściami (por. Ograniczanie i kontrola dostępu oraz kanałów dystrybucji). Ale nadal to nie końcowy użytkownik kontroluje te treści, a zmiana następuje jedynie na funkcji dystrybutora, a większość tegorocznych "ludzi roku" nadal uważana jest przez poszczególne systemy prawa za przestępców.

Gazeta.pl zadaje pytanie i sama na nie odpowiada: "Jak, mając dwadzieścia kilka lat, zarobić w 20 miesięcy 1 miliard 650 milionów dolarów? Nic prostszego. Trzeba stworzyć YouTube". Przedstawiając najpopularniejsze zasoby YouTube Gazeta.pl wymienia w części "Polskie hity na YouTube": "Kononowicz z Podlasia XXI wieku" (spot wyborczy), "Luis Martinez scores vs. Poland" (chodzi o bramkę przepuszczoną przez Tomasza Kuszczaka), "Muppet Sejm" (znane pacynki przemawiające głosami polskich polityków), "Jarosław Solista" (czyli wykonanie hymnu Rzeczpospolitej Polskiej przez premiera) oraz "Irasiad!" (czyli słynna pomyłka prezydenta)... Również Rzeczpospolita poddaje się fali optymizmu w tekście Nowe życie muzyki w Internecie: "Dwie strony internetowe - youtube.com i myspace.com - dokonują rewolucji w show-biznesie. Umożliwiają oglądanie i przesyłanie wideoklipów, pozwalają zaistnieć nieznanym twórcom. Codziennie oglądają je miliony użytkowników, także w Polsce".

Rzeczpospolita pokazuje, że serwis YouTube pozwala na poznanie nieznanych oblicz gwiazd (bo zgromadzono tam niezwykłe zbiory wywiadów, materiałów, teledysków). Gazeta.pl pisze o tym, iż nieznani wykonawcy zyskują nową trybunę, mogą stać się sławni. Gazeta.pl pisze też jak "wrzucić" film do YouTube, jednak ani Rzeczpospolita ani Gazeta.pl nie piszą już co się dzieje z takim filmem, gdy zawiera chronione przez prawo autorskie utwory, lub treści godzące w cudze dobra osobiste, zawierające treści niezgodne z prawem. Nie ma też słowa o dylematach transgraniczności Sieci...

IDG w tekście YouTube ulega żądaniom japończyków: "Według przedstawicieli organizacji JASRAC, zajmującej się zbiorową ochroną praw autorskich, serwis YouTube przyznał, że wciąż znaleźć można w nim chronione materiały i postanowił kolejny raz zająć się ta sprawą. Satochi Watanabe z JASRAC stwierdził, że YouTube zgodziło się z wszystkimi zarzutami organizacji i postanowiło spełnić jej żądania". To dalszy ciąg sprawy, którą relacjonowałem w tekście YouTube kasuje - to nie nowina. Zresztą YouTube kasuje też pliki z zapisem bramek Reprezentacji Polski, o czym pisze Rafi w tekście YouTube kasuje pliki ze sportem z TVP. A pewnie, że kasuje. Polskie telewizje (nie tylko telewizja publiczna) są związane umowami licencyjnymi, a w nich znajdują się klauzule, z godnie z którymi dany materiał można publikować jedynie na konkretnym terenie. Są podmioty, które dysponują prawami do dystrybucji polskojęzycznych materiałów video na terenie USA i nie mają one w tym żadnego interesu, by treści, które dają im zarobek (bo żyją z tego, że odsprzedają je np. sieciom kablowym) były dostępne powszechnie w internecie. Były już orzeczenia sądowe zainicjowane zarzutami polskich stacji telewizyjnych dotyczącymi nielegalnej dystrybucji programów telewizyjnych przez strony internetowe (por. Internetowa dystrybucja polskich telewizji: spory i rozstrzygnięcia).

Kasuje też treści pornograficzne, sporo się kasuje, gdyż nikt nie chce być przedmiotem zainteresowania odpowiednich władz, nie chce być narażony na gigantyczne odszkodowania za naruszenie praw własności intelektualnej, pozbawienie wolności za rozpowszechnianie materiałów z seksem z osobą poniżej określonego wieku, ze zwierzętami, nawoływania do waśni na tle rasowym, propagowania faszyzmu i ksenofobii etc. Bo weźmy te najpopularniejsze materiały z YouTube, które tak ochoczo wymienia Gazeta.pl. Kononowicz i jego spot reklamowy to potencjalnie naruszenie wizerunku, albo szerzej: dóbr osobistych. Ma ograniczone znaczenie, że Kononowicz sam chciał kandydować, że w ten sposób stał się osobą publiczną. Również osoby publiczne mają prawo do poszanowania godności człowieka, dobrego imienia. Chociaż w tym przypadku może faktycznie będzie miało zastosowanie to, że chcącemu nie dzieje się krzywda, to jednak ktoś jest autorem spotu promocyjnego a przecież nie zezwoliła taka osoba na to, by utwór (spot telewizyjny) został wykorzystany na innym polu eksploatacji. Przepuszczenie bramki przez Tomasza Kuszczaka to fragment meczu do transmisji którego ktoś kupił prawa; tu również pola eksploatacji, tu również potencjalne naruszenie praw związanych z opracowaniem, integralnością utworu, etc. "Muppet Sejm" bez zezwolenia twórców programu Muppet Show wykorzystuje fragmenty tego programu. Pikanterii dodaje fakt, że również na antenach komercyjnych telewizji "puszczano" te spoty video, ale czy zmienia to fakt, że twórcy nie wyrazili zgody na opracowanie, na wykorzystanie na takich polach eksploatacji, z jakimi mamy do czynienia w przypadku YouTube czy Google Video, etc)? "Irasiad" czy hymn w wykonaniu premiera również ktoś nakręcił, ktoś zmontował. Tu również prawa do tych materiałów nieprzysługiwały osobie, która postanowiła umieścić te ciekawe materiały w Sieci, wyjąć je z kontekstu, opracować. I nie chodzi mi o naruszenie dóbr osobistych głowy państwa czy premiera.

W tle hurra-optymistycznych wyników giełdowych oraz wzrastającej oglądalności serwisów społecznościowych wciąż trwa spór Google z belgijskimi wydawcami prasy (por. Ciąg dalszy belgijskiego sporu wydawców z Google. Rosja ulega USA w sprawie serwisu Allofmp3.com (por. Rosja wejdzie do WTO a "standard" własności intelektualnej będzie wyższy). Przed amerykańskim sądem toczy się proces przeciwko MySpace, w którym Universal Music Group twierdzi, iż MySpace odpowiedzialne jest za naruszenie praw autorskich do tysięcy chronionych prawem autorskim utworów (por. Universal Music v. MySpace). Google przewidział rezerwę 200 milionów dolarów na ugody sądowe (a gdy słyszą tę sumę przedstawiciele polskiego biznesu, to się pod nosem uśmiechają i szepczą: "ehhh, gdybyśmy mieli 200 milionów dolarów na robienie biznesu..."). Nadal trwa dyskusja na temat zagrożeń związanych z konsolidacją na rynku mediów (por. Konsolidacje na rynku medialnym), trwają prace nad europejską dyrektywą w sprawie mediów elektronicznych i nowym traktatem WIPO (por. Zbliża się nowy traktat WIPO - czy pojawią się nowe prawa, tym razem nadawców?), rozważane są konsekwencje stosowania DRM oraz tzw. flag nadawczych (por. Trzepoczą autorskie flagi i dalsze ograniczenia).

okładka Time - tytuł człowieka roku przyznany wszystkim uzytkownikom SieciTime na okładce dzisiejszego wydania prezentuje monitor z wbudowanym lusterkiem, by każdy się mógł w nim przejrzeć. Artykuł okładkowy Person of the Year: You, który tak szeroko był komentowany również w naszych mediach, stwierdza, że to właśnie każdy z czytelników ("You") kontroluje wiek informacji ("Yes, you. You control the Information Age. Welcome to your world"). Uważam, że to nie jest prawda. Użytkownicy nie kontrolują obiegu informacji. Kontrolują go nadal pośrednicy, z tym, że pośrednicy inni, niż do tej pory. Co mi po Web 2.0, jeśli potwierdza się stara prawda: jeśli chcesz dotrzeć do szerszej rzeszy czytelników - musisz skorzystać z pośrednika. Wie o tym poseł Waldemar Pawlak. Od dawna prowadził swój serwis w domenie pawlak.pl, jednak aby uzyskać większą liczbę czytelników zdecydował się założyć bloga w Onecie. Teraz stara się sprytnie przekierowywać masy czytelników onetowych do swojego serwisu prywatnego, ale jak długo będzie mu się to udawało robić? Edwin Bendyk prowadził swój Antymatrix, jednak zdecydował się w maju na porzucenie tego projektu na rzecz bloga prowadzonego w infrastrukturze Polityki.

To nie jest wiek użytkowników. To jest wiek nowych pośredników. Użytkownicy przeglądający się w lusterku okładki Time'a mają do odegrania konkretną rolę: mają decydować o tym, co się najlepiej ogląda (w ten sposób zastępują redaktorów i działy badania opinii publicznej), mają wprowadzać treści (eliminując, lub w znaczny sposób ograniczając rolę "klepaczy" instytucjonalnych), mają wreszcie sami dokonać redystrybucji informacji o treści (przez linkowanie w ramach web 2.0), jednak sami nie mogą dysponować tymi treściami. Zawsze kieruje się ruch do ośrodka, który dysponuje infrastrukturą własną. Tam właśnie skupia się kontrola nad społeczeństwem. Prawdziwa rewolucja nastąpi dopiero wówczas, gdy każdy będzie mógł dowolny materiał opublikować na własnych serwerze, sam będzie mógł decydować o tym co opublikować, lub co usunąć. Na razie ta kompetencja po prostu przesunęła się do innych podmiotów. Podmiotów, co do których wciąż jest wiele wątpliwości czy działają zgodnie z obowiązującym w jakiejś części Sieci prawem.

Swoją drogą jeśli dziś Time przyznał tytuł człowieka roku Jarkowi Lipszycowi lub Markowi Futredze, a tak naprawdę wszystkim użytkownikom Sieci, to kogo pismo zdecyduje się uhonorować w przyszłym roku? Czyżby to kres wyróżnień, skoro już wszyscy są wyróżnieni? Do tytułu w przyszłym roku mogą pretendować już tylko nienarodzone dziś dzieci. Ale również te dzieci będą miały nad sobą Miecz Demoklesa w postaci praw wyłącznych. Niedawno sąd ustosunkował się do problemu semantycznego - czy udostępnianie to dystrybucja? Jak pisze IDG relacjonując jeden z licznych sporów sądowych w USA: "Umieszczenie plików chronionych prawem autorskim w folderze udostępnionym innym użytkownikom sieci peer-to-peer jest równoznaczne z ich dystrybuowaniem w Internecie - uznał amerykański sąd. To kolejna odsłona prawnej batalii prowadzonej przez organizację RIAA z użytkownikami sieci P2P". Ten proces dotyczy Dave'a Pere, który próbował negować, że umieszczenie chronionych prawem autorskim utorów w katalogu Shared Folder jest tym samym co ich dystrybucja. Sędzia Ann Alken miała uznać, że "udostępniając pliki innym użytkownikom Perez dopuścił się nielegalnego dystrybuowania materiałów chronionych prawem autorskim". Jak można pozywać człowieka roku Time'a? Niestety - większość tegorocznych ludzi roku Time'a to przestępcy w rozumieniu różnych (bo ustanawianych przez wiele suwerennych państw) przepisów prawa (por. Wola powszechna jest niezniszczalna...).

Doniesienia i komentarze na podobny temat gromadzę w działach prawo autorskie oraz wolność słowa.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

mój łże-trackback

you-centryczność

Pomysł z wybraniem nas człowiekiem roku nowy nie jest:
http://money.cnn.com/magazines/business2/peoplewhomatter/

Time, podobnie jak inne mass-media, kieruje się podwójną motywacją wybierając nas człowiekiem roku:

  • wiele amerykańskich korporacji zdechło w XX wieku, bo w trakcie rozmaitych przemian nie dostrzegło, że innowacja produktowa nie wystarcza - od czasu do czasu trzeba wprowadzać innowacje modelu biznesowego, tak jak ostatnio z wielkim sukcesem zrobił to np. Apple -- Time i inne media mają nadzieję nie pozostać w XX wieku ze swoim modelem, ale jak zwykle są powolne i oporne we wprowadzaniu innowacyjnych rozwiązań (angażujących i czerpiących od czytelnika) -- przykładem firmy, która słono płaci za taką opieszałość jest Kodak, gdzie dopiero po kilku kolejnych kwartałach zakończonych stratami nastąpiła wymiana 80% kadry zarządzającej sceptycznej w stosunku do cyfrowej rewolucji dzięki czemu firma mogła się zreorganizować i próbować powalczyć
  • Time wyciągnął z obserwowanych przemian jedynie słuszny dla siebie wniosek, który zresztą znał już wcześniej - czytelnicy kochają czytać o sobie, a zmieniają się tylko formy i sposoby zadowalania publiki - można np. wybierać wszystkich człowiekem roku, zgodnie z obowiązującą modą na you-centryczność i pisać to co czytelnicy chcą przeczytać - patrząc na branżę medialną trudno nie zgodzić się z Vaglą, że nic się nie zmieniło w nastawieniu mediów do czytelnika, czy jeśli chodzi o pozycję czytelnika na dnie piramidy i na końcu łańcucha pokarmowego - zmieniły się tylko środki jakimi bada się jego preferencje i zainteresowania, udostępniono metody dzięki którym czytelnik może przynajmniej trochę sterować zawartością medium. Wired pisze, że potencjał, kapitalizacja i cała przyszłość YouTube opiera się na masowości i chęci przynależenia (udziału?) do nowego mass-medium. Nie żadnego one-to-one, tylko kolejnego, bardziej interaktywnego i angażującego mass-medium, w którym tak jak pisze Vagla ktoś nam coś zawsze sugeruje, wybiera za nas itd. Masom potrzebny jest tylko wspólny temat do rozmowy, do tworzenia poczucia jednolitej, szczęśliwej wspólnoty - pisze Wired. Konotowicz, Puszczak, Muppet Show, czy sam YouTube jako fenomen - potrzebujemy tematów do rozmowy, a serwuje je nam ulubione mass-medium. Co z tego, że dostawca/producent contentu się zmienia.

Tak widzą to media i spece od reklamy. Za to im płacą.

Z drugiej strony owa you-centryczność nie ogranicza się do mediów, show-businessu i pop-kultury. Jeśli spojrzeć szerzej to co nazywamy Web 2.0, a właściwie po prostu Internet, pozwola na aktywności bardziej urozmaicone i indywidualne, niż oglądanie najpopularniejszych klipów na YouTube. Pozwala na grupowanie się i interakcję (dyskusję, wspieranie się, handel) bardzo niszowych społeczności, na powstanie serwisów emergentnych (noo, tych co powstają z niczego - np. Flickr, del.icio.us), na kolaborację (projekty open-source, ale też biznesowe rozproszone organizacje formalne i niebardzo), a kto wie co powstanie za chwilę.

Marcin (przedmówca) jest na przykład zwolennikiem oddolnego ruchu promującego transgraniczną, cyfrową tożsamość oderwaną od wielkich dostawców usług, pozwalającą trzymać w jednym, kontrolowanym przez nas miejscu wszystkie dotyczące nas dane składające się na wirtualną tożsamość.

Oczywiście że media konsumują temat you-centryczności i nadal będą spieniężać naszą leniwą bezrefleksyjność i stadne instynkty. Oczywiście że będą nam mówić co mamy myśleć. Z drugiej strony mamy coraz więcej alternatyw do promowanego przez globalne korporacje main-streamu i to jest optymistyczne, to jest cenne.

Oczywiście że kto kontroluje infrastrukturę kontroluje co myśli większość społeczeństwa, ale są rozwiązania P2P które wraz z umobilnianiem się naszych urządzeń terminalowych i "nie-tak-cienkich klientów" będą stanowiły alternatywę dla centralnego rozsiewania. Pytanie kiedy i jak wykształcą się regulacje pozwalające na re-use i re-dystrybucję contentu. Ale to już nie mój konik :)

Tak a'propos regionalizacji,

Tak a'propos regionalizacji, praw autorskich i tych wyrokow. Przypomina mi to raczej jakas gangsteriade w wykonaniu dinozaurow technologicznych niz egzekucje prawa. Ramy myslowe sa tak archaiczne, ze az boli.

Co to znaczy transmisja na danym terenie? Gdzie ktos w dobie dzisiejszej elektroniki widzial "dany teren"? Prawie kazdy dzisiaj ma komorke i mozna rozmawiac z dowolnego miejsca na Ziemi, ale telewizja, transmitowana takze via fala elektromagnetyczna raptem podlega jakiejs innej fizyce. Co z polinteligentnymi maszynami nawet -- czy bot moze nagrac dla mnie kawalek z TV? A przeslac na moj komputer, bo akurat wyjechalem do Afryki?

Ech... szkoda czasu na pisanie, duza czesc tych wyrokow to nie ochrona praw autorskich tylko ostatnia, rozpaczliwa proba ochrony wielkich biznesow. Przeciez jest jasne, ze jak sie swiat zregionalizuje, zamaci, to sie w takiej sytuacji latwiej ryby lowi, tj. zarabia kase. Taka TV emituje material _publicznie_, bierze za to kase, a pozniej steka "nnno, ale to bylo tak mikro-publicznie" i bierze kase po raz drugi za inna edycje (format, lub miejsce).

Jak można pozywać człowieka roku Time'a?

Jak można pozywać człowieka roku Time'a?

Dość łatwo chyba. Ten tytuł w zamierzeniu autorów nie ma być nagrodą, lecz wskazaniem osoby (lub nieosoby) która "pozytywnie bądź negatywnie, wpłynęła najsilniej na wydarzenia upływającego roku". "Ty" znalazłeś się w tym gronie obok zarówno postaci pozytywnych jak i zbrodniarzy.

nihil novi

Przecież to nic nowego, z całym szacunkiem :-) Wszyscy marketoidzi mówią wszak o dawaniu konsumentom medium, a nie o tworzeniu MySpace pro publico bono, żebyśmy się wszyscy dobrze bawili oglądaniem żałosnego pana Kononowicza... Nie od dziś otwarcie mówi się o wykorzystaniu faktu tworzenia treści przez użytkowników, w miejsce niby to odchodzącego do lamusa modelu własności contentu.

Osobiście jestem zdania, że stare giganty mediowe w rodzaju wydawnictw mogą paradoksalnie bardzo wiele zyskać na swoim opóźnieniu w wykorzystaniu narzędzi z etykietą 2.0 czy user-generated content. Już nawet pojawił się nowy trend - human-aggregated content... Po tym, jak Time przyznał mnie oraz Jarkowi Lipszycowi i Markowi Futredze tytuł człowieka roku przyjdzie jeszcze czas na "nową dystrybucję", ale nie w znaczeniu web 2.0. Zdawać się na głos ludu? Przecież to prowadzi do rządów Samoobrony/PiS/LPR ;-)

ukłony

--
eof @ offline.pl

nihil novi

Prawdziwa rewolucja nastąpi dopiero wówczas, gdy każdy będzie mógł dowolny materiał opublikować na własnych serwerze, sam będzie mógł decydować o tym co opublikować, lub co usunąć.

Taką rewolucję z tego co kojarzę chciał już przeprowadzić Ted Nelson ze swoim Xanadu, chyba o ile dobrze pamiętam również rozgryzł przy tej okazji kwestię odpłatności za prawa autorskie.

Vagla, zrobimy Web 3.0

.. i każdy będzie mógł coś opublikować na swoim komputerze na łączu
100 megabitów na sekundę. Myślę, że dopiero wtedy będziemy mieli prawdziwą 'interaktywność' o której mówił na samym początku Tim Berners-Lee. Bez pośredników.

--
[S.A.P.E.R.] Synthetic Android Programmed for Exploration and Repair

Powoli to się już dzieje.

Powoli to się już dzieje. Pomijając wizję podzielenia się internetu w ciągu pięciu lat (co wieszczono niedawno przed IGF; por. Przygotowania do ateńskiej konferencji the Internet Governance Forum) to już są pewne symptomy - np. jak w tekście Japońskie problemy z p2p i "robak jawności"
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>