Rola agencji informacyjnych w społeczeństwie... informacyjnym
Pan Piotr Skwieciński, Prezes Polskiej Agencji Prasowej, na łamach Rzeczpospolitej napisał: "ważne, by prawo zaczęło wreszcie umożliwiać wytwórcom informacji realną obronę przed informacyjnym piractwem". Ważne: tu mowa o "piractwie informacyjnym", nie zaś o "piractwie prawnoautorskim". W dość ważnym tekście na temat współczesnych problemów cywilizacyjnych nie znalazłem jednak jasnego stanowiska na temat tego, jak prawo ma chronić agencje prasowe (bo ich właśnie, a konkretnie PAP-u, dotyczy tekst, chociaż autor stara się stworzyć wrażenie, że lepsza pozycja agencji prasowej oznacza ratowanie demokracji). Mam wrażenie, że jest to przygotowanie gruntu do złożenia propozycji w mającej zaraz odbyć się dyskusji o "nowym prawie autorskim", a więc wracamy - być może - do tych zmagań o pozycje i uprawnienia, które pojawiły się w 1993 roku, przy okazji omawiania "prostej informacji prasowej". Nie ma tego w artykule prezesa Skwiecińskiego (być może jeszcze nie nadszedł na to czas), ale może chodzić w istocie o zaproponowanie społeczeństwu czasowego embarga na informacje, które znalazły się w informacyjnym serwisie agencji.
Artykuł, o którym mowa wyżej, nosi tytuł Agencje – piractwo – demokracja i opublikowany został w dziale Ekonomia, więc wielu prawników może go przeoczyć. W tekście tym Prezes PAP argumentuje, że brak ochrony dla działalności prowadzonej przez agencje informacyjne może doprowadzić do sytuacji, w której dziennikarze agencyjni nie będą relacjonowali takich wydarzeń, których nie relacjonują inne media, że "wytworzenie informacji kosztuje". Przy omawianiu źródeł informacji w dzisiejszej rzeczywistości Pan Skwieciński zauważył, co wypada odnotować, że wytwórcami informacji są "portale społecznościowe, media, a najczęściej agencja prasowa". Nie wiem, czy to kurtuazyjny ukłon w kierunku innych graczy w informacyjnej rzeczywistości, że agencja prasowa wymieniona została na końcu, jednak ten krótki cytat chyba obrazuje istotę problemu. Agencje prasowe muszą dziś rywalizować z innymi mediami, a wśród nich - co świadczy o zmianie cywilizacyjnej właśnie - z pojedynczymi użytkownikami "zdemokratyzowanych środków społecznego przekazu", w powyższym cytacie zagregowanymi w "serwisy społecznościowe".
Nie ma co kryć, że zasadą jest, iż pojedynczy internauta (postrzegany nadal raczej jako konsument informacji, nie zaś również jako jej nadawca, gdzie odbiorcą są inni informacyjni konsumenci, a więc ogół społeczeństwa) nie wnosi jeszcze zbyt wiele do mainstreamu informacyjnego. No, chyba że się wysadzi w powietrze na schodach jakiegoś urzędu, albo zrobi coś równie spektakularnego. I chociaż dziennikarze mediów głównego nurtu coraz częściej i chętniej sięgają np. do "blogów", to jednak przebicie się do mediów jest niezwykle trudne (zwłaszcza, że szum informacyjny jest coraz większy, a to również za sprawą coraz większej "konkurencji" wśród nadawców przekazów: mam tu ma myśli prześcigających się w zabieganiu o uwagę publiczności polityków, lansujące się gwiazdy pop-kultury, działy public relations i marketingu, które chciałyby szeroko propagować nowe produkty i usługi, etc. - każde z nich nie tylko w swoich blogach i własnych serwisach internetowych, gdzie każdy potencjalnie już dziś ma do nich dostęp, ale również tam, gdzie ktoś to przeczyta, czyli w używanych "kanałach dystrybucji"). Obserwacja leżąca u podstaw stwierdzenia p. Skwiecińskiego jest ważna, bo opisuje "problem" rynku - agencje informacyjne, które utrzymują infrastrukturę, a przede wszystkim wysyłają dziennikarzy na liczne imprezy, spotkania, konferencje prasowe (a to też kosztuje), mają konkurencję. Przedsiębiorstwo medialne, które nie nazywa siebie agencją informacyjną, również inwestuje w śmigłowce (czy PAP ma śmigłowiec?), wysyła dziennikarzy na konferencje prasowe, uprawia dziennikarstwo śledcze, etc. Przedsiębiorstwa medialne się rozwijają również w obszarze ekonomicznym, co może stwarzać problemy innego typu (por. Konsolidacje na rynku medialnym).
Jaka więc jest różnica między agencją informacyjną a instytucjonalnym przedsiębiorstwem medialnym? Agencja jest pośrednikiem między nadawcami a odbiorcami, gdzie odbiorcą może być przedsiębiorstwo medialne. W przypadku przedsiębiorstwa medialnego, chociaż ma podobne "nasłuchy" (por. niżej), to z reguły ma tylko jednego klienta - siebie. Do tego dochodzą "nowi pośrednicy", którzy chcieliby widzieć się w roli budowniczych infrastruktury, pobierających przy okazji drobne sumy za dostęp, albo wykorzystujących ruch w swojej infrastrukturze dla generowania dochodu np. z reklamy. Sprawa jest bardziej skomplikowana (ale por. również: Chcemy oglądalności bez pośredników - belgijskie orzeczenie przeciwko Google, Pewność prawa i objawy postępującej nerwicy pośredników, Pirate Coelho i demokratyzacja promocji autorów i ich twórczości, Na świecie są miliardy twórców, Twoja rola: odbierać przekaz komercyjny, Serwisy społecznościowe: wojna postu z karnawałem, Ograniczanie i kontrola dostępu oraz kanałów dystrybucji, Internet i prawa wyłączne - spazmy i perystaltyka społeczeństwa informacyjnego).
Chociaż prezes Skwieciński nie napisał w swoim tekście jakie widzi rozwiązanie, które zagwarantowałoby agencjom ich dotychczasową (albo przynajmniej zbliżoną do wcześniejszej) pozycję, a tekst - w moim odczuciu - stanowi próbę wykazania, że interes agencji prasowej jest tożsamy z gwarancją demokracji (świadczą o tym zarówno przywołany wyżej tytuł, jak i ostatnie słowa artykułu: "Od tego, czy tak się stanie, zależy bowiem los czegoś tysiąckrotnie ważniejszego niż biznesowy sukces agencji informacyjnych. Zależy od tego to, czy demokracja będzie realna, czy też zacznie się stawać atrapą."), to mnie skojarzył się ten artykuł z dyskusją na temat "prostej informacji prasowej", która odbywała się w Sejmie w roku 1993. Przywołam zatem fragment opublikowanego w tym serwisie tekstu Prosta informacja prasowa, w którym nawiązywałem do tej dyskusji, toczącej się w czasie obrad połączonych sejmowych Komisji Kultury i Środków Przekazu oraz Komisji Ustawodawczej nad powstającą wówczas ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych:
Przedmiotem dyskusji była również propozycja PAP, która pragnęła wprowadzić pewne 24 godzinne embargo na informację. Prof. Błeszyński stwierdził: "PAP chce tu przy okazji upiec pieczeń innego rodzaju. Chce uzyskać monopol na korzystanie z informacji o faktach, które gromadzi. Moim zdaniem, nie jest to materia prawa autorskiego, natomiast prawa prasowego. Byłoby to tworzenie przywileju agencyjnego, którego treścią jest monopol na informacje przez określony czas. Z prawem autorskim nie ma to nic wspólnego. Sens tego przepisu polega na tym: utwór ma pewną warstwę formalną, natomiast tu wyłącza się samą prostą informację o fakcie". Zdaniem innego eksperta sejmowego, który brał udział w debacie w komisjach - prof. Bogdana Michalskiego: "W Polsce działa wiele agencji. Część z nich ma takie same nasłuchy, ten sam serwis zagraniczny informacyjny, co PAP. Gdyby ten zapis przyjąć, oznaczałoby to, że 24 godziny PAP ma prawo blokowania wszystkich informacji. Wszczynane byłyby procesy sądowe, w związku z tym, że informacja pochodzi z innego źródła. Jest to zapis kuriozalny". W efekcie Sejm uchwalił ustawę bez proponowanego przez PAP monopolu agencyjnego dotyczącego prostych informacji prasowych.
Od tamtych czasów wiele się zmieniło. Prawo autorskie nieco się zaostrzyło, przyjęto dyrektywę europejską, a w Polsce - ustawę o ochronie baz danych. Spory sądowe dotyczące obiegu informacji zasiliły naszą wiedzę o praktyce stosowania prawa... Wiemy jednak, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pracuje nad założeniami nowej, całkiem zreformowanej ustawy o prawie autorskim. Czy opublikowany właśnie na łamach Rzeczpospolitej artykuł Prezesa PAP oznacza chęć powrotu do tamtych pomysłów?
A ja w środę (jutro) wybieram się - w charakterze prasy - na posiedzenie komisji sejmowej, na której odbywać się będzie pierwsze czytanie nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Jestem przekonany, że nie spotkam tam żadnego innego przedstawiciela prasy: ani zatrudnionego w agencji informacyjnej, ani zatrudnionego w mediach instytucjonalnych...
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Zaraz tam demokracja...
...albo prawa autorskie.
To jest raczej o modelu biznesowym działania agencji. I to agencji, która ciągle (?) jest państwowa.
W czasach kryzysu gruzińskiego przeglądałem RSSy rosyjskiej agencji Novosti żeby obejrzeć jedną stronę sporu. Podobnie mogłem przeglądać kanały Reutersa. PAP żądnego RSSa nie udostępnia (nie licząc serwisu Nauka w Polsce).
A jak już popatrzeć na ten (NwP -- branżowo mi bliski) serwis, to widać, że brakuje tam niusów. Ale jaka nauka -- takie niusy.
Nie wiem przypadkiem, czy ratunkiem dla PAP nie będzie zrobienie porządnego angielskojęzycznego serwisu na temat Polski i błaganie Googla żeby zechciał to indeksować.
Podstawą działania PAP raczej nie powinna być wielkość przychodów ze sprzedaży ale ilość, jakość i dostępność ich informacji. Z takim potentatem jak Thomson -- Reuters nie mogą się ścigać.
Z drugiej strony (a dyskusja o tym trwa od lat i celowe wstawianie błędów ortograficznych lub literówek do informacji w celu patrzenia kto i jak je przekleja) tak zwane portale powinny postępować uczciwie powołując się na źródło. Ale za źródła PAP trzeba chyba płacić i lepiej przekleić od tego frajera, który pierwszy zapłacił...
http://www.polskieradio.pl/po
http://www.polskieradio.pl/podcasting/rss/
Jest też po angielsku:
http://www.polskieradio.pl/zagranica/default.aspx?c=10
Ale tu RSS już nie widzę niestety...
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
na marginesie
Subskrybuję kanał "Nauka w Polsce" i czegoś tak fatalnego jeszcze nie widziałem. Kiedyś przynajmniej był podział na dziedziny nauki (plus filozofia). Teraz, choć może coś przegapiłem, bo zasubskrybowałem po reinstalce już dość dawno po raz drugi i nie zaglądałem z powrotem).
Obecnie kanał oferuje informacyjny misz-masz z - proszę wybaczyć złośliwy wtręt - podejrzaną nadreprezentacją wieści o tematyce związanej z Religią Panującą.
Natomiast pamiętam, że kiedy na PAP szukałem jakiegoś RSSa po raz pierwszy, dawno temu, rozsierdził mnie niemiłosiernie wcale nie brak takowego (poza NwP). Wcale. Zirytowało mnie istnienie jakichś bredni o "etyce" dziennikarskiej na eksponowanym miejscu serwisu. Jaki kraj, taka prasa. Jest "etyka" dziennikarska, nie ma dziennikarstwa.
Błąd makiawelizmem poganiany.
Prezes Skwieciński popełnia błędy interpretacyjne, a w ich efekcie - zamierzenie lub nie - ociera się o manipulację faktami:
1. Wytwórcą informacji nie jest ten, kto skrzętnie spisał relację z samospalenia się delikwenta lecz delikwent, co dokonał samospalenia. Kronikarz, dziennikarz, jest już pierwszym stopniem pośrednictwa - jako że każda notatka jest przecież interpretacją, a odebranie tej informacji bez pośrednictwa oznacza zobaczenie jej na własne oczy.
2. Agencje prasowe same korzystają z darmowych pośredników (vide afera Google-American Airlines, gdzie info z GoogleNews powtarzał Bloomberg), stąd tezy pana Skwiecińskiego wydają się co najmniej nieuprawnione.
3. Tak zwana zrzynka jest powszechnie stosowaną praktyką dziennikarską dla wypełnienia kolumny. I jestem przekonany, że PAP robi to samo. Zatem niech nie marudzi, bo najpierw trzeba samemu być zdrowym, żeby leczyć innych.
4. O ile mi wiadomo, kiedyś nie było agencji informacyjnych, każda gazeta musiała zatrudniać armię reporterów na własną rękę. Ktoś zrobił z tego interes. Teraz pojawił się Internet, którego wcześniej też nie było. I znowu, ktoś robi z tego interes. Może ten interes jest podzwonnym dla agencji prasowych i informacyjnych? Na pewno nie będę po nich płakał.
Zrozumiały jest żal pana Skwiecińskiego, że jest prezesem organizacji, która wkrótce straci rację bytu, pokonana przez firmy, korzystające z unikalnych sprzęgów oprogramowania i człowieczego rozumu, by wytwarzać notki informacyjne szybciej, taniej i lepiej.
--
Flamenco108
W obronie informacji
1. Samospalenie nie jest informacją, tylko faktem. Informacja jest o samospaleniu. "Autorem" informacji nie jest więc spalając się, gdyż ten tworzy tylko fakt, a nie informację o nim.
2. Niestety żadne "serwisy społecznościowe" nie zastąpią na razie agencji. Nie chodzi tutaj o relacjonowanie wydarzeń o zasięgu a priori ogólnokrajowym i powszechnym, ale o przekazywanie informacji niszowych lub lokalnych. Informacje te mają znaczenie zwykle jako wypełniacze kolumn, ale często również jako asumpt do pogłębionych tekstów dziennikarzy regionalnych lub "krajowych". Ta działalność nie jest i nie może być dochodowa, ale z punktu widzenia społeczeństwa (aby nie pisać górnolotnie i patetycznie o demokracji) jest najważniejsza. Oczywiście zadanie to spełniają częściowo lokalni korespondenci gazet regionalnych, ale specyfika ich działalności powoduje, że jest to niewystarczające. Również blogi i googlenews nie zastąpią PAPu. Mało jest blogów tworzących informacje, większość je tylko powiela, ewentualnie komentuje. Aby osiągnąć podobną ilość informacji co PAP googlenews musiałby agregować nie 300, ale 30.000 źródeł (w 90% informacje by się powtarzały). Dostęp do takiej informacji wydaje mi się na tyle istotny, że wart dofinansowania nawet bardziej niż "misja" przejawiająca się w tańcach na lodzie lub Złotopolskich.
3. Ochrona informacji dotyczy nie tylko agencji informacyjnych. Dotyczy w nie mniejszym stopniu tekstów prasowych zaliczanych do tzw. dziennikarstwa śledczego. Jest to jeden z najdroższych (obok reportażu) gatunków dziennikarskich. Jednak w przeciwieństwie do reportażu (który zresztą zanika) w tym gatunku nie ma znaczenia forma, ale właśnie informacja. Jeśli przygotowanie tekstu trwa pół roku, rzadko którego wydawcę stać na jego przygotowanie w sytuacji, gdy temat w ciągu kilku godzin opiszą (nie cytując) inne media i zanim gazeta trafi do kiosków większość potencjalnych czytelników będzie znała wszystkie zawarte w tekście fakty. Tendencja ta się nasila. tymczasem upadek dziennikarstwa śledczego już bez żadnego patosu uznać można za zagrożenie dla demokracji.
Nie twierdzę, że trzeba w tej sytuacji wprowadzać wyłączne prawo do informacji, 24-godzinne czy dłuższe. Nie kwestionuję też tezy, ze swoje obowiązki PAP mógłby i powinien wykonywać znacznie lepiej szczególnie w aspekcie relacjonowania prac Sejmu, Senatu i innych organów władzy. Wskazuję jedynie, że kwestię tę warto przemyśleć oraz że ma ona o wiele szerszy kontekst, aniżeli wynika to z artykułu Skwiecińskiego czy powyższej notki.