Na świecie są miliardy twórców

Zinstytucjonalizowana branża medialna uważa, że nowe technologie, a konkretnie zdolność użytkowników internetu do generowania własnej twórczości, jest zagrożeniem dla interesów tej branży. W samej branży spierają się różne interesy, czego wyrazem jest chociażby wyrok polskiego Sądu Najwyższego z 3 stycznia 2007 roku, w którym SN uznał, że twórcy filmów i audycji nie mają prawa do dodatkowego wynagrodzenia od operatorów kablowych, jeśli ich utwory zostały wykorzystane jako składowe utworów audiowizualnych. Należy odnotować, że Sąd Apelacyjny podtrzymał w mocy decyzję prezesa UOKiK na temat nieuczciwych praktyk rynkowych ZAiKS, chociaż ta sprawa może mieć ciąg dalszy. Należy wspomnieć również to, że niedawno odbyło się publiczne wysłuchanie w Sejmie związane z nowelizacją prawa autorskiego - tu chodziło o ustalanie tabel wynagrodzeń, a także konferencja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego - tu debatowano o DRM. Ja zaś wysłałem list do KOPIPOLU, w którym pytam o możliwość uzyskania od tej organizacji wynagrodzenia, a pytam, bo jestem twórcą. Ilustracją zatem tych zdarzeń jest podcast, czyli fonogram, którego jestem (jak sądzę) producentem. Wobec wybuchającej twórczości 750 milionów internautów mówienie, że ZAiKS (reprezentując niecałe 3 miliony podmiotów) zarządza 95% "światowego repertuaru" jest chyba lekkim nieporozumieniem.

Zacznijmy może od tego, że - jak donosi Internet Standard (zagregowany w serwisie Gazeta.pl) w tekście Społeczne media zagrażają koncernom medialnym - spółka Accenture przeprowadziła badania strategii marketingowych, pytając menadżerów wyższego szczebla koncernów medialnych i przemysłu rozrywkowego o ich wrażenia dotyczące biznesu multimedialnego. Wyniki nie są w sumie jakoś bardzo odkrywcze, ale i tak warto je zacytować:

57% respondentów przyznało, że wzrost znaczenia treści tworzonej przez użytkowników, do której zaliczyć możemy: amatorskie wideo, podcasty, zdjęcia z telefonów komórkowych, wiki, media społeczne i blogi, jest jednym z trzech najgroźniejszych czynników, z którymi muszą się zmierzyć ich firmy w najbliższym czasie. Zarazem 70% badanych wierzy w dalszy przyrost mediów społecznych, jednego z największych segmentów treści tworzonej przez użytkowników. Zaledwie 3% przyznało zaś, że postrzegają media społeczne jako przejściową modę.

Podobno "content is king", o czym świadczy chociażby fakt, że Gazeta.pl postanowiła agregować teksty z innych serwisów i dlatego wyżej linkuję do tekstu w portalu Gazety, chociaż ten sam tekst jest opublikowany w bardziej niszowym serwisie. A przecież Internet Standard oparł się w swoim tekście na twórczości innych. Cały globalny świat zdecydował się skomentować wyniki badania, np. ZDNet: Media gurus: User-generated content a big threat, źródłem zaś "wkładu" była spółka Accenture. Ona jednak zarabia na czymś innym. Ona doradza i bada. Wniosek - w mediach mainstreamowych funkcjonuje wciąż ta sama treść, wzajemnie agregowana, podawana jedynie w nowej szacie, adresowana do nieco innej klienteli. Tak było też wcześniej - gdy przygotowuję jakiś tekst i szukam źródeł - trafiam na wiele artykułów opublikowanych w różnych serwisach, ale mających dokładnie tą samą treść. Często nie zmienia się nawet przecinek (i w tym przypadku można porównać teksty opublikowane w eMarketer z tekstem CNet News czy Los Angeles Times). Często źródłem takich doniesień są agencje informacyjne takie jak PAP, Reuters, itp., czasem zaś organizacje albo spółki, które wypuszczają komunikat, bo o coś im chodzi (walka "o rząd dusz", public relations, "marketing wirusowy"). Raz przygotowane materiały trafiają do wielkiej machiny podawczej, włączane do strumieni dotarcia do czytelnika w oparciu o umowy licencyjne. Jednym słowem - informacyjna fabryka, gdzie (jeśli patrzeć na to z odpowiedniej perspektywy) twórca jest jedynie pomijalnym elementem całości, bo sprawę załatwia się albo agregacją strumienia, albo prostym "copy-paste", a jeśli nie ten przygotuje materiał, to zrobi to ktoś inny.

Ale rozwój nowych technologii i idące z tym w parze stopniowe zmniejszenie się kosztów indywidualnego dotarcia do czytelników przez coraz liczniejszą grupę niezinstytucjonalizowanych nadawców-członków społeczności - zmienia nieco obraz komunikacji społecznej (bo mając dyktafon cyfrowy, cyfrowy aparat fotograficzny lub kamerę i serwis internetowy oparty na bezpłatnej platformie CMS, a także podstawowe umiejętności przygotowywania materiałów i - co w sumie najistotniejsze - coś do powiedzenia: każdy może stanąć w tym samym szeregu co olbrzymi koncern medialny).

Jak napisałem wcześniej - nawet w obrębie koncernów są różne interesy. Pośrednicy tną się między sobą w wyścigu o przychody. Pośrednikiem będzie zarówno wydawca (który jako spółka przecież nie umie grać na gitarze, więc zaprasza do swojej "stajni" takiego co potrafi, a który potem z płyty sprzedawanej za 40 złotych dostaje złotych dwa, bo reszta idzie na marketing) jak i podmiot oferujący agregacje i dostarczenie rurą treści do konsumentów. W takiej właśnie wojnie zapadł wyrok Sądu Najwyższego (sygn. akt IV CSK303/O6), o którym pisze konsorcjum "Przyjazne prawo autorskie" (dla kogo ma być przyjazne?):

Twórcy filmów i audycji nie mają prawa do dodatkowego wynagrodzenia od operatorów kablowych, jeśli ich utwory zostały wykorzystane jako składowe utworów audiowizualnych. Tak uznał Sąd Najwyższy w przełomowym wyroku 3 stycznia 2006 r. Wyrok jest niezwykle ważny dla całej branży operatorów kablowych, ponieważ dotychczas jej przedstawiciele mieli do czynienia z nieprawidłowymi argumentacjami poglądu, że z racji reemisji filmów czy innych utworów audiowizualnych, autorom tzw. dzieł wkładowych także należy się wynagrodzenie. Sędzia Teresa Bielska-Sobkowicz uzasadniając wyrok zaznaczyła, że zajęte w nim stanowisko wpłynie na przyszłe orzecznictwo.

A sprawa zaczęła się od tego, że ZAiKS złożył pozew przed Sądem Okręgowym w Elblągu przeciwko operatorowi kablowemu VECTRA S.A. Stowarzyszenia Autorów ZAiKS przywołało art. 70 ust. 2 Prawa autorskiego, domagając się poza zapłaconymi już kwotami również dodatkowych pieniędzy - ponad 700 tys zł wraz z odsetkami, z tytułu wynagrodzenia za reemisję utworów nadawanych w sieci kablowej VECTRY w okresie od maja do listopada 2003 roku. A więc najpierw zapadł niekorzystny dla spółki VECTRA wyrok Sądu Okręgowego (28 czerwca 2005 roku), potem Apelacyjny oddalił jej apelację (1 marca 2006), wreszcie sprawa w kasacji trafiła do Sądu Najwyższego, który po rozpoznaniu (20 grudnia 2006 roku) wydał wyrok uchylający orzeczenie SA w Gdańsku. Ale sprawa na tym się nie kończy, bo Sąd Najwyższy przekazał ją do ponownego rozpoznania.

Stanowiska Sądu Najwyższego nie czytałem, ale zacytuje to, co "Przyjazne prawo autorskie" pisze na jego temat:

Sąd Najwyższy uznał, iż spory dotyczące wysokości wynagrodzenia mogą być rozpatrywane w postępowaniu przed Komisją Prawa Autorskiego, ale brak woli stron nie zamyka drogi rozstrzygnięcia sądowego. Ponadto Sąd potwierdził, że w wielu takich samych przypadkach stosowano fałszywy pogląd, że twórcy przysługuje dodatkowe wynagrodzenie za utwory wkładowe utworu audiowizualnego na polu reemisji. Wskazane w art. 70 ust. 2 prawa autorskiego tytuły do dodatkowego wynagrodzenia nie obejmują reemisji w sieciach kablowych. Sąd Najwyższy wyjaśnił, że sądy niższej instancji winne są przy rozpatrywaniu sprawy zastosować art. 110 prawa autorskiego, nakazujący uwzględnianie, przy ustalaniu wynagrodzeń, wysokości wpływów osiąganych z korzystania z utworów, a także charakter i zakres ich wykorzystania.

Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby analizując spór sąd rozważył również relacje w internecie. Na razie warto tu powiedzieć, że art. 70 ust. 2 ustawy był też przedmiotem zainteresowania Trybunału Konstytucyjnego i został uznany za niezgodny z Konstytucją. Wobec wyroku Trybunału (Dz.U. z 2006 r. Nr 94, poz. 658) przepis ten straci moc z dniem 6 czerwca 2007 r... To też element walki między organizacjami pośredników a tymi, którzy reprezentują interes niektórych twórców. Na marginesie - sposób w jaki o tym piszę nie ma nic wspólnego z jakimś rozżaleniem albo frustracją. Jestem wyluzowany. Piszę tak, gdyż po prostu będąc twórcą nic nigdy od żadnej organizacji zbiorowego zarządzania nie dostałem, dlatego sądzę, że akurat moich interesów nikt poza mną samym nie reprezentuje ("każdy myśli o sobie, tylko ja myślę o mnie").

Jak się wydaje - inni twórcy zaczynają mieć podobne przeświadczenie. Właśnie zakończyła się kolejny etap sprawy, o której już raz (bo w tekście Projekty "własności intelektualnej" i prawo do kopiowania...) pisałem. Najpierw prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył na Stowarzyszenie Autorów ZAiKS karę 500 tys. zł. za praktyki polegające na uzależnieniu ochrony utworów od uzyskania wyłącznej licencji na zarządzanie ich publicznym wykonaniem, nagraniami oraz emisją w mediach. Taką praktykę zakwestionował zespół muzyczny Brathanki. Czyżby twórcom nie podobał się sposób w jaki organizacja ich reprezentuje? Autorzy nie mogą samodzielnie decydować o tym jak z ich utworów będą korzystali inni. W efekcie doszło do rozstrzygnięcia Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który potwierdził też, że ZAiKS ma w Polsce pozycję dominującą. ZAiKS zarządzał wówczas prawami 8 tys. twórców i wydawców muzycznych z Polski oraz 2,5 mln z zagranicy, co - wedle analizy UOKiK stanowiło ok. 95 proc. światowego repertuaru.

Tu trzeba szybko dodać, że taka analiza nie może być prawidłowa, bo przecież są miliony twórców, którym tej roli (bycia twórcą) zabrać nie można, a którzy tworzą i publikują to potem w internecie, tyle że tak szerokie podejście do tematu doprowadziłoby analizujących do wielkiego kłopotu. Przyjmując zaś tezę o 95% reprezentacyjności uznano pośrednio, że tworzeniem treści zajmuje się na świecie tylko niecałe 3 miliony podmiotów, czyli mniej niż 1/3 internautów w Polsce, których ponoć jest już około 11,4 mln.

A więc Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów utrzymał w mocy decyzję prezesa UOKiK (sygn. XVII Ama 84/04). ZAiKS odwołał się od wyroku do Sądu Apelacyjnego. Właśnie niedawno zapadło rozstrzygnięcie (wyrok widziałem, ale nie miałem szansy go przeczytać, jak również zanotować daty wydania - tak czy inaczej - wyrok zapadł niedawno). Wiem tylko, że Sąd Apelacyjny również zgodził się z wcześniejszą decyzją prezesa UOKiK. Zatem mówi się teraz, że ZAiKS przygotowuje się do złożenia kasacji. Walka trwa, a z opisu tego epizodu wynika, iż ochrona konkurencji i konsumentów na dobre wkroczyła do sfery dyskusji na temat twórczości.

Pisałem przed chwilą o milionach twórców w internecie i szacunkach procentowych na temat zarządzanego repertuaru. Warto zatem zadać pytanie: ilu ludzi napisało cokolwiek, czemu można przypisać walor "przejawu działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia" i jak się to ma do 8 tys "polskich twórców i wydawców" reprezentowanych przez np. ZAiKS i wspomnianych wyżej 2,5 miliona zagranicznych podmiotów? Dla ułatwienia napiszę, że z badań comScore wynika, iż w styczniu 2007 r. było na świecie 747 mln internautów, w wieku powyżej 15 lat (por. Liczba internautów na świecie wzrosła o 10% w ciągu roku w Internet Standard) Jeśli każdy z nich "ustalił" chociaż jedną własną myśl i wpuścił to do Sieci, to...

Jakiś czas temu ogłoszono wyniki styczniowego badania Megapanel PBI/Gemius realizowane przez Polskie Badania Internetu Sp. z o.o. i Gemius SA (te spółki też przecież nie żyją z "twórczości" jako takiej, a z usług okołotwórczych). Badacze postanowili jakiś czas temu wykreować kategorię "biznes", bo tam najfajniejszy "target" się zbiera, można lepiej i skuteczniej dotrzeć z reklamą do odbiorców, wiadomo. W wynikach najpopularniejszych - zdaniem badaczy - witryn internetowych na pierwszym miejscu Onet.pl ze swoimi serwisami "Biznes i Pieniądze", potem Interia, Wirtualna Polska, Bankier.pl i Money.pl. Gazeta.pl z serwisem "Biznes, Gospodarka, Finanse" na 10 miejscu. Na miejscu osiemdziesiątym ósmym w tym zestawieniu pojawił się zaś serwis... vagla.pl.

Ta informacja wprowadziła mnie w stan pewnej konsternacji, zwłaszcza, że w pierwszej setce wyników poszczególne serwisy Onet.pl znalazły się na różnych 12 pozycjach, serwisy Interii na 9 pozycjach rozsianych po zestawieniu, serwisy Wirtualnej Polski na 12 pozycjach, Bankier.pl ma 4 serwisy w pierwszej setce, Money.pl ma zaś tam 8 serwisów, a Gazeta.pl 5 serwisów. Na którym miejscu znalazłby się zatem mój serwis, gdyby w tym rankingu skonsolidować marki wydawców? Aż się boję pomyśleć. Ale zaraz. Ja swój serwis redaguje sam i w tym procesie wykorzystuję jednego laptopa, cyfrówkę i dyktafon, a także czas (a czas to pieniądz), chociaż jest to czas jednej osoby (oczywiście pamiętam również o wkładzie komentujących tu czytelników, a jakość ich komentarzy zwiększa atrakcyjność serwisu!). Kapitał zaangażowany w taki Onet, Interię czy Gazetę.pl, ze wszystkimi biurami, pracownikami, serwerami, czasem notowaniami na Giełdzie Papierów Wartościowych i całą resztą agregowanych treści może doprowadzić do zawrotu głowy mniej odpornych.

Tymczasem w mediach można już przeczytać o blogosferze, o blogerach, oni piszą, oni komentują, tworzą podcasty, wideocasty, stripy i inne grafiki, wygrywają jakieś konkursy na blogi, na blogerów, etc, wszędzie pełno web 2.0 (paradoksalnie - fabryki informacyjne również są nośnikiem tego trendu, bo tam również, gdy wrzucone w machinę "copy-paste", pojawiają się informacje o nowych zjawiskach), tylko jakoś w dyskusji o ochronie twórczości internet przez "establishment" uznawany jest za gniazdo przestępczości (por. Senat wprowadza poprawki a Senator Cugowski mówi o internecie). W dyskusji o ochronie twórczości nie dostrzega się faktu, że internet jest pełen oryginalnej twórczości, bo w instytucjonalnej dyskusji nie mówi się - mam wrażenie - o twórczości, tylko o kasie, która z pewnej części twórczości innych osób pochodzi. Wróć! Mówi się właśnie o "twórczości", ale wcale nie ochrona szeroko rozumianej twórczości jest intencją dyskutantów (Znów generalizuję? Przepraszam).

Jeśli takich samodzielnych twórców, którzy nie są nigdzie zagregowani i nie dają się agregować w gigantyczne organizacje medialne, będzie więcej, to może to zburzyć status quo. Do tej pory milczący wstaną i powiedzą: "Reprezentujecie twórców? Oto jesteśmy. Nie podoba nam się sposób, w jaki działacie, bo naszym zdaniem nie reprezentujecie interesów naszych, tylko swoje własne". A dziś, gdy jakiś twórca zada głośne pytanie o ochronę swoich interesów - może się okazać, że będzie uznany za wroga publicznego, za wichrzyciela i rewolucjonistę, który chce zniszczyć porządek społeczny. Może być uznany za kogoś, kogo należy tępić, bo przecież interes twórcy jest ważny o ile da się ten interes wyhaftować na sztandarze, nic twórcy w zamian nie dając.

Weźmy taki podcast. Jeśli ktoś chciałby posłuchać jednego, który akurat ja przygotowałem, to ma taką możliwość, bo poniżej podlinkowałem go w dwóch formatach - ogg (format otwarty) i mp3 (format popularny):

I cóż z tego, że materiał nie jest najlepszej jakości? Co z tego, że gdybym nad nim popracował dłużej, to pozbyłbym się szumów, przesterów i trzasków, skoro pewnie znajdzie się ktoś, kto zechce go jednak odsłuchać, a ja już przez sam fakt tworzenia staję się twórcą, a przez fakt przygotowania tego nagrania staję się też "producentem fonogramu"? Aby być twórcą nie muszę należeć do organizacji zbiorowego zarządzania, która dałaby mi legitymację do innowacji czy inwencji twórczej. Nie muszę stosować technicznych środków zapobiegającym kopiowaniu, by - na gruncie dziś obowiązującego prawa - tworzony przeze mnie utwór był chroniony jako "przedmiot prawa autorskiego". Jeśli zatem ktoś postanowił, że w całym tym systemie są organizacje, które zbierają pieniądze w imieniu wszystkich twórców, a aksjologicznie trudno obronić tezę, że są utwory, które bardziej zasługują na ochronę niż inne, to jawi nam się problem.

Uświadomienie sobie tego problemu jest niczym wczucie się w zażenowanie człowieka przyłapanego w toalecie ze spuszczonymi spodniami. Sytuacja jest co najmniej niezręczna. Zasobność finansowa siedzącego na sedesie nie jest raczej wyznacznikiem stopnia jego zażenowania. Wyznacznikiem takim są bardziej wewnętrzne stany świadomości, zsocjalizowanie i indywidualne predyspozycje, a może i brak asertywności...

Panuje dziś moda na wprzęganie w tryby machiny marketingowej elementów kreowanych przez samych uzytkowników. Jednak bezrefleksyjne używanie terminu "User Generated Content" może błędnie sugerować, że "twórczy użytkownik" jest kimś gorszym niż "prawdziwy twórca". Może sugerować, że "prawdziwy twórca" to tylko ten, którego interesy reprezentowane są przez którąś z organizacji zbiorowego zarządzania, zaś utwory "generowane przez użytkowników" nie są prawdziwą twórczością. "Ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności". Różnicowanie twórców na tych, którzy są użytkownikami i tych, których repertuarem ktoś zarządza prowadzi to fałszywej konstatacji, że np. jakaś organizacja zarządza 95 proc. "światowego repertuaru".

Bo na świecie - moi drodzy - jest ponad 6,5 miliarda ludzi. Jeśli tylko da się im szansę (przyłączając ich do infrastruktury), to właśnie tyle będzie twórców, których utwory będą "w obiegu": 6,5 miliarda. Nie zaś jakieś marne 3 miliony.

Kilka definicji z polskiej ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych:

  • "Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór)" (art. 1 ust. 1)
  • "Fonogramem jest pierwsze utrwalenie warstwy dźwiękowej wykonania utworu albo innych zjawisk akustycznych" (art. 94 ust. 1)
  • "Wideogramem jest pierwsze utrwalenie sekwencji ruchomych obrazów, z dźwiękiem lub bez, niezależnie od tego, czy stanowi ono utwór audiowizualny" (art. 94 ust. 2)

O ile rozmawiamy o twórczości, nie zaś o kasie, którą na tej twórczości można zarobić, to wypadało by się teraz taktownie odwrócić, by zainteresowani mieli czas na podciągnięcie spodni...

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Niewygodnych pytań ciąg dalszy...

Maciej Miąsik's picture

Brawo Piotrze! Bardzo mi się podoba ten cykl wpisów zadających niewygodne pytania OZZ. Szczególnie, że zadaje je osoba, którą trudno pomówić o copyrightowy radykalizm. Myślę, że powinieneś jednak stawiać te pytania ostrzej, bo jesteś wiarygodny, czego o sobie powiedzieć nie mogę, choć definicję twórcy też spełniam. Tak trzymać!

Warto, aby wszyscy twórcy zdali sobie sprawę, że istnieją organizacje, które bogacą się w ich imieniu. I moim zdaniem, to jedyny cel istnienia OZZ, a nie jakieś tam wspieranie twórców.

Jestem ciekaw, czy dostaniesz jakąkolwiek odpowiedź...

Zapowiedź świata post-copyright

VaGla's picture

Dla tych, którzy nie mieli szansy zapoznania się (na przykład ze względu na bariery językowe) z artykułem The Promise of a Post-Copyright World (2004) autorstwa Karla Fogela (autora m.in. książki "Producing Open Source Software", zaangażowanego w projekty CVS oraz Subversion) pojawiła się nowa szansa - trwają prace nad tłumaczeniem tego artykułu na język polski: Zapowiedź świata post-copyright. Ten dość długi artykuł rozpoczyna się od akapitu (cytuję za już dokonanym przekładem):

Jest tylko jedna grupa osób, której nie szokuje polityka przemysłu fonograficznego, zaskarżającego losowo wybranych ludzi udostępniających pliki w Internecie - są to historycy prawa autorskiego. Oni już wiedzą to, co wszyscy inni powoli sobie uświadamiają: w prawach autorskich nigdy nie chodziło o płacenie artystom za ich pracę, a już tym bardziej nie zostały stworzone by wspierać twórców. Prawa autorskie zostały stworzone przez i dla dystrybutorów - to jest - wydawców, w skład których wchodzą dzisiejsze koncerny fonograficzne. Ale teraz, kiedy Internet oferuje nam świat bez kosztów dystrybucji, przestaje mieć sens ograniczanie kopiowania aby płacić za scentralizowaną dystrybucję. Zaniechanie praw autorskich jest obecnie nie tylko możliwe, lecz wręcz wskazane. Zarówno artyści jak i odbiorcy mogą z tego skorzystać, w wymiarze finansowym i estetycznym. W miejsce korporacyjnych strażników decydujących o tym co może, a co nie może być dystrybuowane, bardziej rozproszony proces filtracji mógłby umożliwić rozprowadzanie dzieł jedynie w oparciu o ich rzeczywistą wartość. Moglibyśmy zaobserwować powrót do starszej i bogatszej kosmologii kreatywności, w której nieskrępowane kopiowanie i zapożyczanie z dzieł innych artystów jest niczym więcej jak naturalną częścią kreatywnego procesu, metodą uhonorowania dokonań innych artystów i udoskonalania tego co powstało do tej pory. A stara kłamliwa mantra, że artyści potrzebują praw autorskich aby zarabiać na życie zostałaby obnażona jako fałszywe pozory, jakimi zawsze była.

Przy okazji - w tekście, przy którym umieszczam niniejszy komentarz, napisałem, że wysłałem list do KOPIPOL'u, pytając o możliwość uzyskania wynagrodzenia z tytułu opłat, które z mocy ustawy KOPIPOL zbiera na rzecz wszystkich twórców. Warto więc wspomnieć w tym miejscu, że otrzymałem odpowiedź: Otrzymałem odpowiedź z KOPIPOL'u. Chociaż jestem twórcą - organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, którą ustawa zobowiązuje do przekazywania twórcom dokonywanych na ich (twórców) wpłat odpowiedziała mi: "Reasumując przeprowadzony wywód w obecnym stanie nie mamy możliwości uczynienia zadość Pańskim oczekiwaniom".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

A jak chronieni są twórcy tzw. contentu (treści)

A jak chronieni są twórcy tzw. contentu (treści) na stronach zawierających właśnie user-generated content. Istnieje sprawa nowego społecznościowego serwisu interii - smaker.pl. Jest to serwis kulinarny. Pojawiły się zarzuty m.in od użytkownika trufla3 że serwis zawiera plagiaty przepisów oraz zdjęć stworzonych przez tę użytkowniczkę i zamieszczonych przez nią w kulinarnym dziale gazeta.pl. forum gazeta.pl
Jakie są jej prawa? Czy jest to może sprawa wyłącznie między portalem gazeta.pl a smaker.pl?
Dodam, że zarzuty poparte są mocnym argumentami:
http://iskanna.jogger.pl/2007/11/08/interia-kradnie/
oraz
http://www.wykop.pl/link/32663/interia-kradnie-na-potege
komentarz użytkownika kds71

Wersje edukacyjne

Nieco z innej beczki, ale pochodne.
Mam pytanko odnośnie wersji edukacyjnych programów i legalności takich praktyk w Polsce. Pomijam fakt że uruchamiając corela w wersji dla studentów "godzimy" się na rezygnację z dorabiania się na użytkowaniu programu.

3. Prawo do wynagrodzenia, o którym mowa w art. 20 ust. 2, art. 30 ust. 2 oraz w art. 70 ust. 3, nie podlega zrzeczeniu się, zbyciu ani egzekucji. Nie dotyczy to wymagalnych wierzytelności.

Teoretycznie więc używając pirackiej kopii Photoshopa mogę legalnie zarabiać - nielegalnie mam tylko sam program.
Czy mój tok rozumowania jest słuszny?

Pozdrawiam.

Zwróć uwagę, że

Nielegalne jest wyłącznie zdobycie programu, a nie jego użytkowanie.

synchronizacja rzeczywistości z prawem

Ostatnio pod wpływem muzyki disco puszczonej w supermarkecie oddałem się refleksji związanej z tematyką tego artykułu. Oczywiście moim prywatnym zdaniem lepiej gdyby puszczali tam np. audycje nagrane przez Vaglę.

Wysnułem kilka hipotez na temat tego, czym różni się prawo od rzeczywistości w tym przypadku. Może twórcami wbrew literze ustawy, mimo obserwowanego wzrostu posiadania środków rejestracji utworów, są tylko ci, którzy mają historię realizowania utworów motywujących duże grupy ludności do aktywności kulturalnej, społecznej, ekonomicznej, rodzicielskiej, szczęścia indywidualnego czy co tam jeszcze promuje konstytucja naszego imperium lub rząd we własnym interesie. Twórcami (dla celów pobrania pieniędzy) dodatkowo może są ci, którzy wydają się spełniać tego typu funkcje organizacjom zbiorowego zarządzania prawami, które swój autorytet zawdzięczają posiadaniu historii wspierania twórców produkujących chwytliwy kontent dla mas. Brzmią te słowa podejrzanie pod kątem sprawiedliwości społecznej względem twórców szczególnie początkujących - zapewne na potrzeby ustawy definicję tę trzeba by uczesać, ale może tego właśnie brakuje do synchronizacji rzeczywistości z prawem?

To chyba w tym wątku

Maciej_Szmit's picture

Nasuwa mi się parafraza: Oddajcie Vagli jego
200 milionów

tantiemy dla vagli?

w dzisiejszej GW (strona 29, reklamy) ZPAV "wzywa do zgłaszania się podmioty uprawnione [...] celem udzielenia informacji stanowiących podstawę repartycji należnych wynagrodzeń pobranych od użytkowników"

Termin: 28 lutego.
Powodzenia ;)

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>