O tym, że jesteśmy w "ostrym kryzysie" i o lobbingu w sferze prawa autorskiego
"Ustawodawca jest bezczynny i nie reaguje na nasze postulaty, bo jest silne lobby, aby żadnych zmian nie było."
- Jan Błeszyński, prof. dr hab., w czasie panelu „Aktualne problemy reprografii na rynku wydawniczym”, jaki odbył się drugiego dnia III Targów Książki Akademickiej i Naukowej Academia 2009. Wypowiedź przywołana za tekstem opublikowanym w serwisie rynek-ksiazki.pl, pt. Ktoś blokuje zmiany w ustawie?
Prof. Błeszyński jest w istocie niekwestionowanym autorytetem w sferze prawa autorskiego. Prowadzi również kancelarię radców prawnych Błeszyński i Partnerzy, a na stronie tej kancelarii publikuje informacje o swojej aktywności zawodowej, m.in. to, że jest Członkiem Komisji Prawnej i Legislacyjnej Międzynarodowej Konfederacji Stowarzyszeń Autorów i Kompozytorów /CISAC/ (por. m.in. Po decyzji Komisji w sprawie COMP/C2/38698 - CISAC). Są tam również biogramy innych prawników kancelarii (przy okazji por. Socjaliści wycofują się z raportu Mediny, ruchy w Wielkiej Brytanii, Francji, Nowej Zelandii, Norwegii i Polsce..., gdzie cytowana jest dr Katarzyna Błeszyńska).
W cytowanym tekście serwisu rynek-ksiazki.pl pada jeszcze jedno, interesujące stwierdzenie, które warto czytać z tekstem "Dobrowolna" rejestracja nie jest rozwiązaniem, negatywna definicja "prasy" jest zagrożeniem (wytłuszczenia moje, VaGla):
Podczas panelu poinformowano, że w trakcie niedawnego Kongresu Kultury Polskiej cztery organizacje pozarządowe czyli Izba Wydawców Prasy, Polska Izba Książki, Polskie Towarzystwo Wydawców Książek i Stowarzyszenie „Polska Książka” złożyły wspólny projekt nowelizacji ustawy o prawie autorskim w zakresie ograniczenia tzw. użytku własnego oraz podniesienia stawek za multiplikowanie utworów. Projekt ten został dołączony do dokumentów Kongresu i powinien teraz być przyjęty przez resort kultury jako podstawa do wszczęcia procesu legislacyjnego.
Okazuje się, że organizacje pozarządowe mogą złożyć projekt nowelizacji ustawy i taki projekt powinien (sic!) być przyjęty przez ministerstwo kultury. Wydawało mi się, że obywatele mają podobne możliwości uczestniczenia w procesie stanowienia prawa (por. Czy "hazardowa afera" wymusi przejrzystość procesu stanowienia prawa? Eeee... oraz Demokracja bezpośrednia, bez zdobywania większości). Kongres Kultury Polskiej był pewnie bardzo interesującym wydarzeniem (por. Egzekucja Lipszyca na Kongresie Kultury Polskiej), ale prawodawca nie przewidział takiej procedury, by na konferencjach tego typu organizacje pozarządowe wnosiły do rządu projekty ustaw, które następnie "powinny zostać" przyjęte. Przewidział za to, że obywatele mogą zebrać 100 tysięcy podpisów i obywatelski projekt wnieść do Laski Marszałkowskiej (por. Obywatelska inicjatywa legislacyjna - czy można składać podpisy elektronicznie?)... Są jednak obywatele, którzy hakują system.
Generalnie prawodawca ma kłopot z takimi "projektami ustaw", o którym wyżej mowa. Przypominam relacje z jednej z sejmowych komisji (Komisja Kultury i Środków Przekazu /nr 62/, 03-03-2009; por. Co się dzieje z tabelami wynagrodzeń? Prace w Sejmie. Padają ciekawe stwierdzenia nt. systemu prawa autorskiego), w trakcie której Przewodnicząca Komisji, poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), pytała mec. Michała Błeszyńskiego (również pracującego w przywołanej wyżej kancelarii):
Pan Michał Błeszyński kancelaria prawna działająca na rzecz Kopipol. Co prawda prosiliśmy organizacje i stowarzyszenia, żeby przychodziły tutaj ich władze statutowe. Rozumiem, że występuje pan w imieniu organizacji. Prosimy o rozszyfrowanie, gdyż komisje sejmowe nie pracują z kancelariami prawnymi.
Gdy mec. Błeszyński (syn), który reprezentował... KOPIPOL (por. Otrzymałem odpowiedź z KOPIPOL'u), na tym samym posiedzeniu komisji stwierdził:
Dysponuję projektem zmian, który jest jakby odpowiedzią na to, żeby się ustosunkować do przedstawionego projektu. Taka duża ilość zmian, które należy wprowadzić, praktycznie powoduje, by, bazując na tym tekście, złożyć nową propozycję. Nie da się tylko zmienić przecinków w jednej lub w dwóch regulacjach albo słowo lub zamienić na słowo tudzież. Przy tego typu tekstach jest to niewystarczające. Jest to bardzo skomplikowana materia, która wymaga całościowego spojrzenia na sprawę. Jak powiedziałem, dysponuję projektem zmiany, który uwzględnia szereg uwag, o których mówiłem poprzednio. Jest to projekt autorstwa mojego ojca Jana Błeszyńskiego. Zostałem upoważniony do tego, aby złożyć ten projekt na ręce pani przewodniczącej, co niniejszym czynię.
Przewodnicząca odpowiedziała:
Dziękuję bardzo. Oczywiście, bardzo proszę. Jeśli jest to całościowy projekt, to jest to jakby konkurencyjna inicjatywa. Każdą kwestię można rozwiązać na wiele różnych sposobów. Pan prof. Błeszyński ma swoje koncepcje, rząd ma swoje koncepcje, więc myślę, że na tym etapie nie jesteśmy władni, by odrzucić projekt rządowy, a przyjąć poselski, chyba że przy zupełnie innej okazji pan profesor znajdzie grupę poselską, która to przyjmie i wniesie jako swój projekt poselski. Wyjaśniam to, aby nie pozostało wrażenie, że to gdzieś ginie. Oczywiście zapoznamy się z tym projektem dla rozwoju wewnętrznego, natomiast chyba nie bardzo będzie on mógł konkurować z projektem, nad którym procedujemy, jeśli jest całościowy.
Jak to jest? Czy ja również mogę przesłać ministerstwu projekt, a ministerstwo "powinno go przyjąć"? Czy mogę sobie złożyć na ręce przewodniczącej sejmowej komisji projekt i on będzie później przedmiotem prac posłów?
Istotnie mamy problem z procesem stanowienia prawa, o czym najdobitniej świadczą chyba słowa poseł Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, które cytowałem w tekście Prawo autorskie i co chciał powiedzieć racjonalny ustawodawca:
Moją intencją akurat nigdy nie było obniżanie tego poziomu ochrony dla twórców, bo jeszcze nie jestem samobójcą, a na pewno by mnie gdzieś tam rozszarpano i wywieziono na wszystkich możliwych taczkach...
Profesor Błeszyński twierdzi, że jest "silne lobby", które wywiera istotny wpływ na proces stanowienia prawa, Przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu boi się o własne życie. Czy prof. Błeszyński zechciałby poprzeć propozycje powołania sejmowej Komisji Śledczej, która zaczęłaby się przyglądać lobbingowi wokół ustaw związanych z prawem autorskim i prawami pokrewnymi?
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Lobbying lobbyngowi nierówny
Jak lobbuje pan prof. dr hab. to oczywiste jest, że należy niezwłocznie przyjąć ustawę. Jak lobbuje konkurencja to należy to zbadać, bo to z założenia podejrzana sprawa.
Zresztą, tylko piraci i złodzieje chcą przecież poszerzenia ram dozwolonego użytku. Prawowity obywatel najchętniej oddałby klucze do swojego mieszkania pracownikom organizacji zbiorowego zarządzania, co by mogli oni profilaktycznie raz na miesiąc zrobić nalot i sprawdzić czy czasem nie zostało złamane w okolicy prawo autorskie.
Gdyby powołać sejmową komisję śledczą...
Gdyby powołać sejmową komisję śledczą, to - ponieważ prof. Błeszyński jest niekwestionowanym autorytetem w sferze prawa autorskiego i praw pokrewnych, mógłby zostać ekspertem takiej komisji. Warto to rozważyć.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Ekspert? Hmm...
Jeśli dobrze rozumiem problem, to obaj panowie Błeszyńscy powinni raczej być przesłuchiwani przez komisję w zupełnie innym charakterze - jednakże taka komisja nie powstanie, bo jest zbyt mało medialna i niewiele osób rozumie, że gra się tutaj o dużą kasę.
Masz, Sergiuszu, na myśli
Masz, Sergiuszu, na myśli to, że prof. Błeszyński zaalarmował opinie publiczną o tym, że w sferze prawa autorskiego jest silny lobbing i taka komisja zechciałaby go przesłuchać, by wskazał okoliczności, w jakich ten lobbing zaobserwował? Sądzisz, że to mogłoby jakoś kolidować z funkcją eksperta komisji śledczej? Prof. Błeszyński był już ekspertem sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Był również ekspertem sejmowej Komisji Ustawodawczej. Jestem przekonany, że mógłby przedstawić ew. komisji śledczej zaobserwowane, alarmujące zjawiska również jako ekspert takiej komisji, co w żądnym razie nie kolidowałoby z innymi jego aktywnościami. Jeśli zresztą nie on, to takim ekspertem mogłaby być również dr Katarzyna Błeszyńska.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Dokładnie TAK
Dokładnie o to mi chodziło, skoro dzieją się według profesora Błeszyńskiego poważne nieprawidłowości, należałoby go przesłuchać początkowo w charakterze świadka. Nie wyobrażam sobie, by tej skali autorytet rzucał słowa na wiatr.
"Nie wyobrażam sobie, by
"Nie wyobrażam sobie, by tej skali autorytet rzucał słowa na wiatr."
jednak jak to z autorytetami bywa czasem potrafią się dewaluować, to by było ciekawe
Tych profesorów jest więcej...
Dobrze pamiętam, że np. pani prof. Traple mocno zaangażowana była w pchanie nowelizacji o niezrzeczalnym, obowiązkowo przez OZZ przepuszczanym wynagrodzeniu, dzięki której jak sądzę kancelaria Traple Konarski Podrecki mogła liczyć na dodatkowe zamówienia ze strony beneficjenta, Stowarzyszenia Filmowców Polskich, które z usług wtedy kancelarii korzystało. Ciekawe czy nadal korzysta? W każdym razie sprawa była nagłaśniana, a dementi nie było.
1% na Fundację Nowoczesna Polska, KRS: 0000070056;
lobbing zawodowy
Działalność lobbingowa wedle ustawy z dnia z dnia 7 lipca 2005 r. o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa, to każde działanie prowadzone metodami prawnie dozwolonymi zmierzające do wywarcia wpływu na organy władzy publicznej w procesie stanowienia prawa. Czyli również, chyba się nie mylę, udział w posiedzeniu Komisji Kultury i Środków Przekazu, gdzie odbywała się dyskusja z udziałem zainteresowanych środowisk na temat rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz niektórych innych ustaw, jest właśnie takim działaniem, czyli jest lobbingiem. Jeżeli ktoś występuje jako pełnomocnik, to znaczy, że działa na rzecz osób trzecich, jeżeli uzyskuje za to wynagrodzenie, to działa zarobkowo. Aby zarobkowo wykonywać lobbing, trzeba zgodnie z art. 12 w/w ustawy (w zw. z art. 2 ust. 2) najpierw wpisać się do rejestru podmiotów wykonujących zawodową działalność lobbingową, w innym wypadku grozi kara pieniężna (art. 19), rejestr jest jawny, podlega udostępnieniu w Biuletynie Informacji Publicznej, prowadzi go minister właściwy do spraw administracji.
Na stronie MSWiA rejestr można znaleźć w pdf w BIP MSWiA. Lektura jest interesująca.
W adwokaturze lobbing wywołał dyskusję i wątpliwość, czy w ogóle adwokaci mogą się taką działalnością zajmować, co zaowocowało uchwałą Prezydium NRA. Wątpliwości, że w obu zawodach należy działać zgodnie i z prawem i z zasadami etyki, to oczywiście mieć nie można.
brak nazwiska
Na tej liscie nie ma nazwiska naszego speca, co to oznacza?
Z kim rozmawiać, gdzie zacząć...
Śmiech śmiechem, ale jak słyszę o sporach wokół prawa autorskiego, to się już kolejny raz zastanawiam od której strony podejść do kwestii zmian tego prawa (i okolic).
Przede wszystkim nie bardzo rozumiem jakie niby lobby jest za pozostawieniem obecnego stanu, że skarży się na nie zwolennik zwiększenia jego opresywności. Mnie się do tej pory wydawało, że właśnie ten kierunek preferuje silne, zorganizowane, i - co najważniejsze - chyba jedyne uznawane w świadomości politycznej i państwowej środowisko przedsiębiorców. W takim razie kto jest na tyle silny, żeby ich blokować w tych działaniach? Nie mam zielonego pojęcia... Nie powiedziano jaki to koncern ani w jakiej sprawie się dokładnie opiera, ani tym bardziej z kim współdziała w tym oporze - jeden koncern rzadko może tak silnie lobbować.
Chyba że to tylko marudzenie na rzeczywistość, że nie zmienia się tak ochoczo, jak by to było nam na rękę? Albo zwykłe tarcia wewnętrzne - każdy chce silniejszej ochrony swoich interesów, ale tam gdzie jedne podmioty mogą skorzystać, to inne by traciły?
Bo nie widzę kto inny to miałby być. Chciałbym, żeby przedstawiciele społeczności użytkowników Internetu (najlepiej chyba mówić o uczestnikach kultury, czyli po prostu obywateli, ale zawęźmy to trochę) mieli choć trochę miejsca w publicznej świadomości, powiedzmy 1/10 tego ile zajmują obecnie OZZ-y, izby i inne związki branżowe. To może byłoby lobby, ale i tak dopiero za jakiś czas. Na razie nie ma nic do powiedzenia, bo nikt w życiu publicznym nie zastanawia się nad jego istnieniem, a tym bardziej racjami i postulatami. Ale i ten ruch raczej jest za zmianami, choć w innym kierunku, a nie za konserwowaniem, więc znów nie o tym musiał myśleć prof. Błeszyński.
Jedynym publicznym sojusznikiem praw użytkowników i twórców oraz producentów rozumianych nie tylko jako przedsiębiorcy wydają mi się biblioteki. A i one nie są przywoływane zbyt często, bo nie występuje w ich kontekście magiczne słowo "płacić" - jasne, kupują książki, ale jakoś są widziane głównie przez pryzmat kulturotwórczy i chyba mnie widoczne na tle multimediów - filmów i muzyki. Choć kwestie digitalizacji, e-booki i koncepcja bibliotek cyfrowych powoli i tak wprowadza je coraz głębiej w tę tematykę.
Słowo "lobby" brzydko się kojarzy, tak samo zresztą jak "polityka", ale ja uważam, że środowisko uczestników kultury nie będących przedsiębiorcami powinno mieć swoją reprezentację uznawaną na równi z innymi. "No taxation without representation"... A na razie nie mogę się doczekać nawet debaty wokół tego czym prawo autorskie jest, jak ważną rolę pełni w społeczeństwie informacyjnym i dopiero w którym kierunku go zmieniać. A gdzie dopiero liczenie się ze zdaniem tego środowiska...
Ot, taki mój wyraz frustracji po przeczytaniu skargi pana profesora.
Przede wszystkim nie bardzo
Przede wszystkim propaganda nie służy temu, aby ją rozumieć :-)
Swego czasu czytałem „wywiad” (propagandowy dodatek do gazety) z Hieronimem Wroną, w którym jako sposób na ograniczenie „piractwa” zaproponował on … wydłużenie okresu monopolu autorskiego (oczywiście nie tak go nazywał). W tekście nie było śladu zdziwienia ze strony osoby prowadzącej ów „wywiad”, co sugeruje, iż doskonale znała swoją rolę w przedstawieniu.
strona
Z której strony? Od strony rzeczywistości, a rzeczywistość jest taka, że:
a) trudno, wręcz niemożliwie, jest kontrolować kopiowania utworów, z punktu widzenia praktycznego, faktycznego. Kopiowanie utworów (i słownych i muzycznych i wielu plastycznych) wymaga minimalnego nakładu i środków i pracy, skoro mówi się o zaostrzeniu prawa do kopiowania, to oznacza, że wszystkie środki techniczne po prostu nie zdają egzaminu, prawo jako sankcja wchodzi tam, gdzie nie da się działać niczym ze sfery praktycznej - faktycznej, technologicznej.
b) opublikowanie utworu w zasadzie nie wymaga pośredników, autor może zrobić to sam, co jest konsekwencją tego, że kopiowanie wymaga minimalnego nakładu środków i pracy,
c) ponieważ publikacja nie wymaga pośredników, dystrybutorów, system weryfikacji wartości utworów przez system pośredników czyli tych, którzy decydują, kiedy zainwestować pieniądze w produkcję egzemplarzy utworów, przestaje w zasadzie istnieć, a co za tym idzie stają się ci pośrednicy niepotrzebni i okrutne, ale prawdziwe, wypadają z systemu zarabiania na prawach autorskich.
d) ze względu na łatwość publikacji, każdy, kto chce zostać autorem publikującym, po prostu nim zostaje i bez problemu może zyskać rozgłos, sławę, problem polega na tym, jak ma na swoim publikowaniu zarobić, czyli uzyskać wynagrodzenie za swój poświęcony czas, siły, talent, chęci itd.
e) ze względu na brak konieczności weryfikacji w obrocie pojawia się coraz większa ilość utworów, których wartość estetyczna, poznawcza, jest niewielka (okrutne, ale nie oszukujmy się), a które są cały czas chronione, np. komentarze na forach internetowych, nad każdym trzeba się pochylić, żeby stwierdzić czy spełnia warunki utworu, czy nie, nie mówiąc o blogach. Jakiekolwiek ograniczenie dozwolonego użytku osobistego, będzie uderzać w interakcje w Internecie, chyba, że pojęcie utworu zostanie zredefiniowane w zakresie jakiś przesłanek estetycznych i poznawczych, co z kolei jest dość problematyczne, bo zbyt ocenne, bo "de gustibus non est disputandum".
Według mnie, najzwyczajniej w świecie wartość utworu (jako przedmiotu określonego prawa bezwzględnego) dewaluuje się, wartość większą ma zawsze to co jest wyjątkowe i niepowtarzalne, co istnieje w ilości ograniczonej. Im łatwiej dane dobro jest rozpowszechnić, skopiować (w sensie praktycznym, faktycznym) tym ma mniejszą wartość, niezależnie od nakładu pracy włożonego w stworzenie oryginału. Rzeczywistość jest taka, że jedyny moment, który jest wartościowy, jedyny akt, nad którym autor zawsze będzie miał kontrolę, to jest akt wprowadzenia utworu do obrotu, rozpowszechnienia. W związku z czym, z punktu widzenia praktycznego, należałoby się skupić na tym, w jaki sposób wykorzystać ten moment w celu uzyskania wynagrodzenia za swój wkład twórczy, za pracę twórcy. Poza tym, oczywiście zarabiać można na każdej sytuacji, w której autor świadczy coś w taki sposób, którego nie da się skopiować i powtórzyć, przede wszystkim uczestniczy osobiście w świadczeniu czegoś, np. daje koncert, autograf, prowadzi szkolenie itp., gdzie liczy się świadczenie osobiste i ono przesądza o wyjątkowości świadczenia. I moim zdaniem, na tym polega zmiana sytuacji autora, do której powinno być dostosowane w drugiej kolejności prawo, a w pierwszej sposób myślenia o prawach autorskich, jako "mniej bezwzględnych". I w tym momencie przede wszystkim wypowiadam się jako autor, a nie jako prawnik.
Rzeczywistość to i owszem
Fakt - sam dochodzę do wniosku, że mój wkład w zmianę myślenia o kulturze niematerialnej polega raczej na łagodzeniu przejścia z jednego systemu do czegoś bardziej adekwatnego, bo zmiana i tak nastąpi pod naciskiem tych faktów, które tak zgrabnie podsumowałaś.
Uważam jednak, że warto dbać o to, żeby to było cywilizowane przejście, a nie "jak się dobrze rypnie, to się w końcu samo zmieni". Dlatego zastanawiam się jak tę sytuację artykułować i uświadamiać na forum publicznym i państwowym, żeby ułatwić odpowiednie zmiany na poziomie prawa.
"środowisko uczestników
Czy dobrze rozumiem, że postulujesz by równe jak twórca prawo dysponowania utworem miał dowolny nie-twórca ("środowisko uczestników kultury")?
Obawiam się, że niewielu twórców po takim wywłaszczeniu będzie miało ochotę poświęcać swój czas na tworzenie czegokolwiek wymagającego więcej niż incydentalny wysiłek w ramach chwilowego kaprysu twórczego.
Różne osoby wskazują knowania OZZ mające na celu ograniczenie dostępu do cudzej własności w stopniu przekraczającym różnie definiowane granice przyzwoitości. Można dyskutować, czy monopol autorski trwający 50 lat po śmierci autora jest uzasadniony czy nie albo jakie są granice dozwolonego użytku prywatnego.
Ale czy ktokolwiek oferuje twórcom jakąś rozsądną alternatywę w jaki sposób mogą otrzymywać wynagrodzenie za dzieła wymagające systematycznej i długotrwałej pracy, uzależniającej ich od zewnętrznego finansowania? Ja takich propozycji nie widziałem.
Z tego powodu obawiam się, że OZZ czy wydawcy będą w tym sporze zawsze na wygranej pozycji, ponieważ oni oferują twórcom realne pieniądze w systemie, który jest krytykowany, ale działa. To znaczy zapewnia satysfakcjonujące wynagrodzenie dla profesjonalnych twórców, nawet jeśli prowizje OZZ są postrzegane jako nieuczciwe.
Mając spore doświadczenie w publikacji treści zarówno na warunkach komercyjnych jak i na tych "otwartych" muszę zauważyć, że ten drugi model z ekonomicznego punktu widzenia nie jest niczym innym jak kaprysem twórczym, który musi być finansowany z innych źródeł.
To tego modelu zaliczają się również różne formy dobrowolnych płatności, których stopa zwrotu jest tak niewielka, że może wystarczyć na pokrycie np. części kosztów hostingu i nic ponadto.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
Jest mały problem w twym myśleniu
Jest problem, gdyż tylko część twórców dostaje obecnie pieniądze - jak go rozwiążesz?
czyj problem?
Sorry, że się odezwę nieproszony. No konstatacja z tymi miliardami twórców na świecie jest owszem prawdziwa dla obecnych warunków prawnych w Polsce. Zmienić więc prawo, doprecyzować albo certyfikować artystów. Każdy aspirujący artysta musiałby zadeklarować, że twórczością swą będzie promować idee integracjoeuropejskie, zachodniokonsumpcyjne, społecznorynkowe i co tam jeszcze OBOWIĄZYWAĆ BĘDZIE w sferze etycznej czy duchowej - tak by trafiać masowo do dusz kartofli kanapianych i przyciągać ich masowo na koncerty czy przez radio, czy od czegokolwiek jeszcze zbiera się pieniądze, żeby i szlachta z OZZ nie wyginęła, i żeby starczało dla tych kilku oficjalnych artystów na życie w uprzywilejowanej klasie społecznej biednego społeczeństwa. Komunikacja plebejska za pomocą dotychczasowych utworów i internetu powinna zostać zdegradowana do rangi "korzystania z przyrządów rehabilitacyjnych wspomagających zapamiętywanie".
Oczywiście prześmiewam się, choć z nutką realizmu. Nie widać jednak, żeby wybrańcy ludu o czymkolwiek decydujący widzieli taki sam problem jak Sergiusz i jakiekolwiek rozwiązanie zapostulowałby Paweł, to tylko ugrzęźnie w bazie danych serwisu VaGli.
Ewolucja albo rewolucja - wybór należy do polityków
Realizm podpowiada, że niemożliwe jest prawne ograniczenie wymiany dóbr kultury bez zainstalowania w komputerach trojanów policyjnych w wersji Orwell 1984. Stąd wszelkie działania typu HADOPI są wyłącznie marketingiem, który może uratować obecne biznesy OZZ i koncernów mediowych tylko na krótką metę. Reforma jest konieczna, jeśli nie przyjmie drogi kontrolowanej, będziemy mieli do czynienia z coraz większym podziemiem artystycznym, a potem rewolucją.
A rewolucja jest naprawdę niesympatyczna dla rządzącej sitwy, o czym przekonano się już wielokrotnie w historii. Wystarczy większy kryzys ekonomiczny, aby zapalić płomień, który dzięki artystom może zamienić się w kulę ognia. Nie lekceważyłabym zatem problemu.
Nie rozumiem, możesz
Nie rozumiem, możesz sprecyzować na czym dokładnie polega ten problem?
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
Sprecyzowanie problemu
Domyślam się, że Sergiuszowi chodziło o niesprawiedliwość systemu tego podziału: OZZ-y rozdają zebrane pieniądze "po uważaniu" i nijak się to ma do ustawowej definicji utworu (cykl niusów VaGli na temat KOPIPOL-u).
Nie chodzi o to, że w OZZ-ach siedzą niewiarygodni ludzie, których należałoby kontrolować albo wymienić, tylko o brak pomysłu jak to rozdzielanie zebranych centralnie środków w ogóle sprawiedliwie zorganizować.
Jak rozumiem OZZ-ty rozdają
Jak rozumiem OZZ-ty rozdają pieniądze tym twórcom, których utwory na siebie zarabiają. Z biznesowego punktu widzenia ten system jest dość oczywisty. Fakt że artyści z OZZ korzystają sugeruje, że ten system się sprawdza i problem definicji "utworu" podniesiony przez Piotra niespecjalnie ich smuci.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
nie tylko to podniosłem
Podniosłem również to, że w moim imieniu zbierane są pieniądze, które do mnie nie trafiają. Poza tym, że pieniądze są wszyte w ceny czystych nośników, to - nie zapominaj Pawle - jestem autorem książki.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Ej, Pawle :)
Jesteś nieuważnym czytelnikiem serwisu :-)
Czemu tylko niewielka część z nich ma być wynagradzana?
Postulaty niefinansowe
Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy jest mowa o:
- prawach do robienia czegoś, co ludzie zwykle robią bo zawsze robili (tylko nagle, dzięki technologii, pokrywa się to z terenem działania potężnego przemysłu),
- potrzebie w ogóle wielostronnej dyskusji nad tym co zmienić, gdzie "rozmawia" lobby tylko jednej strony (przemysł),
- niespełnianiu przez obecne prawo jego postulowanych celów (każdy dzień po śmierci twórcy już nie zachęca go do rozwoju, ani tym bardziej nie daje mu środków do życia, a tym bardziej 70 lat, czyli to jest ewidentny babol)
wraca temat jak się mają finansować profesjonalni twórcy. To mi przypomina epizod sitcomu ("Jim wie lepiej"), kiedy facet wkurza się na idiotyczne zachcianki swojej żony w ciąży, ale kumpel twierdzi, że nie ma szans, bo co odpowie, gdy usłyszy "noszę w sobie życie!"... Szach-mat, nie można rozmawiać ani przedstawiać swojego punktu widzenia, bo wszystko można usprawiedliwić jednym zdaniem.
Tymczasem mówiąc wprost - nie wiem jak mają zarabiać, i mało mnie to interesuje. Nie dlatego, że chcę, żeby padli z głodu, tylko dlatego, że mnie to nie interesuje, bo po prostu nie zajmuję się pomysłami na prowadzenie biznesu i nie bawi mnie wymyślanie biznesplanów.
Mogę tylko powołać się na pozytywne przypadki, kiedy twórcy, którzy wykorzystują inne mechanizmy finansowania, nadal zarabiają. Np. autorka filmu "Sita śpiewa bluesa" chwali sobie, że film można za darmo ściągnąć, a ją zapraszają płatnie i zarabia na gadżetach - nawet twierdzi, że się cieszy z zamknięcia wielu twórców w instytucji copyrightu, bo dzięki temu ma większy rynek dla siebie. Albo czytam 2. rozdział z książki "Against Intellectual Monopoly" (też darmowej; ss. 24-28), gdzie autorzy pokazują przykład interesu, jaki można było zrobić na sprzedawaniu książki dostępnej za darmo w sieci (raport amerykańskiej komisji do sprawy ataku z 11 września 2001), lub przykład z XIX w., gdzie niewyłączny rynek w USA przynosił autorom z UK większe zyski, niż wyłączny u siebie w kraju (wówczas, gdy były one porównywalne wielkością). Znane są też inne przykłady, o których wielokrotnie była mowa w tym serwisie, więc nie chcę się powtarzać. Masz "realne pieniądze" i "to działa", choć możesz mieć inne doświadczenia i można przedstawiać kontrargumenty.
Ale na tym kończy się moje zainteresowanie stroną biznesową kultury. Co nie znaczy, że pozostałe problemy są nieistotne. Tylko gdzie jest forum publiczne, gdzie się o nich w ogóle dyskutuje, tak jak dyskutuje się wszędzie o prawach i przychodach profesjonalnych twórców, producentów i dystrybutorów?
Postuluję przede wszystkim, żeby uwzględniać problemy i prawa wszystkich uczestników kultury, i na pewno nie tylko finansowe, jak to jest obecnie.
Tymczasem mówiąc wprost -
Świetnie! Zatem jako osoba nie mająca żadnego związku z procesem tworzenia dzieła X oraz nie związana żadną umową z osobami, które taki związek mają, nie masz żadnych praw do podejmowania decyzji o jego powstaniu i późniejszej dystrybucji. To chyba uczciwe podejście?
Oczywiście, dokładnie to powyżej napisałem.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
osoba nie mająca żadnego związku z procesem tworzenia
Toteż ja się nie dopraszam uczestnictwa w stowarzyszeniach profesjonalistów (twórców/producentów/dystrybutorów), tylko uwzględnienia mojego głosu jako odbiorcy i zarazem nieprofesjonalnego obecnie twórcy (był czas, że pisałem niusy do profesjonalnej gazety) w instytucjach państwowych, które kształtują prawo, bo jestem obywatelem tego państwa.
To prawo określa zakres tego, co może twórca i co mogą wszyscy pozostali, czyli nadaje reguły dystrybucji. Nie jest to absolutna władza dana twórcom (ani w zakresie zastosowania ani w czasie), więc jakoś mój interes jako odbiorcy i prze-twórcy (każdy twórca jest odbiorcą i właściwie większość odbiorców to twórcy, jedni profesjonalni inni nie) jest reprezentowany, tylko coraz bardziej ograniczany. Chyba mam prawo zasadnie oczekiwać, że ktoś w instytucjach państwowych będzie reprezentować tę stronę?
Niesłusznie sugerujesz tu, że twórca z przyrodzenia może wszystko i nie obowiązuje go żadne ograniczenie jego monopolu. Tymczasem to raczej ten ograniczony monopol jest mu nadawany i nie zgadzam się z obecnym procesem tego nadawania, bo ogranicza to moje prawa jako uczestnika kultury.
Scope mismatch
Jeżeli w ustawie określane byłyby tylko warunki dystrybucji to jest to podejście uczciwe. Niestety ustawa określa nie tylko to co mogę zrobić z utworami innych artystów, ale też to co mogę jako twórca zrobić ze swoimi utworami. Ta ustawa ma wpływ na całokształt przepływu kultury, konsumenci są częścią tego systemu. Pewnie, że fajnie by było gdyby każdemu można było dać tyle pieniędzy ile zechce, ale w świecie rzeczywistym prócz generatora utworów potrzebna jest jeszcze osoba, która chciałaby za to zapłacić i trzeba z nią wynegocjować ile chce zapłacić. W jaki inny sposób można stwierdzić czy coś tak subiektywnego jak sztuka jest coś warte?
W tym systemie brakuje tak naprawdę przedstawicielstwa twórców, jest to rynek pośredników w postaci wydawców i innego rodzaju stowarzyszeń, którym zależy na kontroli przepływu kultury. Prawda jest taka, że obecnie wszelkiego rodzaju twórczość jest opodatkowana, a te podatki po przesianiu przez machinę administracyjną trafiają do kilku wybrańców.
Istnienie takiego tworu jak OZZ miało uzasadnienie w czasach przedinternetowych, gdy uzyskanie prawa do dodatkowego pola eksploatacji wiązałoby się ze sporym nakładem pracy: najpierw znalezieniem właściciela praw majątkowych, potem kontaktem z nim, negocjacją cen, a na końcu podpisaniem indywidualnej umowy. OZZ miały ułatwiać ten proces przez ustalenie jednolitych cen oraz centralizacji. Teraz, gdy część artystów jest łatwo osiągalna OZZ wpychają gdzie popadnie obowiązek płacenia sobie prowizji od tego, że ani konsument, ani twórca nie chcieli skorzystać z jego usług.
"Mogę tylko powołać się
Ze względu na incydentalny charakter takich "pozytywnych przypadków" zaliczam je do kategorii "kaprysów twórczych".
Domaganie się by komuś kto poświęcił np. rok na napisanie książki wolno było zarabiać na życie wyłącznie spędzając jeszcze jeden rok na spotkaniach z czytelnikami wydaje mi się i śmieszne i nieuczciwe.
Co zawdzięcza prawnej ochronie własności intelektualnej jak widać:
"We do enforce trademarks though." (napis na dole jej sklepu internetowego)
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
Kaprys cywilizacyjny
Dla mnie obecny system rosnącego świadomego ograniczania praw obiegu dzieł to "kaprys cywilizacyjny" i to mi się wydaje groźne zjawisko.
Przykłady z książki AIM wskazują, że zwiększanie zakresu i czasu monopolu prawnoautorskiego w najlepszym przypadku nie powoduje przyrostu (rozumianej prawnie, czyli szeroko) twórczości, a czasem nawet jej spadek. Czyli intuicyjny związek między chęcią tworzenia a kontrolą kopii nie jest tak oczywisty jak mówisz.
W dodatku - jak to pisał Lessig - te coraz ciaśniejsze ramy prawne są powszechnie lekceważone. Nie tylko więc przy dokładniejszej analizie nie widać systemowych zysków z restrykcyjnego prawa, to jeszcze są jego niekorzystne efekty: ludzie ustalają sobie własne systemy zasad i mają to prawo w nosie.
Nie mówiąc o szkodliwym efekcie dla "dzieł osieroconych" oraz dla obiegu, gdzie nikt z twórców nawet się nie zajmuje prawami autorskimi, wobec których dzieła będące w aktywnym komercyjnym obiegu przemysłowym są tylko kroplą. Dlaczego więc ta garstka z automatu decyduje o całym systemie obiegu, zamiast zrobić sobie enklawę, dla której prawa będą nieco bardziej restrykcyjne niż dokoła? Dla mnie to jest nieuczciwe na dużo większą skalę, tylko mnie to nie śmieszy tak jak ciebie oczekiwania wobec autorów.
zwiększanie zakresu i czasu
Fakt, że świat jest zalany produkcją amerykańską - którą można oceniać różnie, ale nie da się ukryć że jest na nią popyt - nie potwierdza tej tezy.
To rzeczywiście bulwersujące - jak ludzie mogą samodzielnie określać zasady dystrybucji czegoś, co sami stworzyli?
Zapewne dlatego, że w tej enklawie kręcą się - i są kradzione - największe pieniądze, tak jak to opisywałem na przykładzie Rosji.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
Produkcja amerykańska itd.
1. James Boyle w "The Public Domain" pokazuje na przykładzie, że amerykański rynek baz danych lepiej się rozwija niż bardziej restrykcyjny pod tym względem europejski - przydałyby się takie właśnie, bardziej konkretne argumenty. Skąd wiesz, że ta popularność to efekt zacieśniania kontroli prawnoautorskiej, a nie odwrotnie, albo może jakiś inny efekt (np. wielkości rynku)?
2. Zupełnie co innego miałem na myśli - pisałem o "prywatnych kodeksach" ludzi, którzy w kulturze uczestniczą jako odbiorcy i przetwórcy, np. "ja pobieram filmy tylko na 24h", "mogę zrobić z tym zdjęciem co mi się podoba, bo przecież na nim jestem", "to jest tylko posting na liście dyskusyjnej, więc na pewno nie ma żadnej wartości jako utwór" itp. Vide też sprawa Ulricha z Metalliki, który pobrał album swojego zespołu przez P2P, bo uważał, że może (pewnie dlatego że w nim gra), a następnie został o to pozwany przez swojego wydawcę/dystrybutora, bo zdaje się wcale nie miał tylu praw, ile sobie na własną rękę przydzielił.
3. Lessig już w "Wolnej kulturze" proponował, żeby jeśli ktoś liczy na zarobek z obecnie rozumianej kontroli, wpisywał się do specjalnego rejestru, płatnego jakąś tam niewielką kwotę za rejestrację i mniejszą za przedłużenie. Wtedy ci, którzy chcą się ganiać o forsę i prawo, mogą się ganiać w swoim zamkniętym kręgu, a reszta nie musi w tym uczestniczyć. Dodatkowy zysk, że jak ktoś chce się upewnić, kto ma do czegoś wyłączne prawa, to ma gdzie sprawdzić, a nie biegać i szukać na oko. Prawda, że takie "opt-in" byłoby bardziej sprawiedliwe i sensowne?
wierzysz?
Ale Ty naprawdę wierzysz w prawdziwość takiego obrotu spraw? Album, który na pewno wymagał współpracy wielu ludzi, wielu dyskusji na temat muzyki, dystrybucji i promocji, zaufania i tak szast prast front man do sądu? Że niby Ulrich nie miał 100 egzemplarzy fizycznych płyty na półce dla krewnych i przyjaciół? Dowodów nie mam, ale to przecie na odległość trąci techniką PR "artificial controversy". Osobiście odnotowałbym to kuriozum, ale go nie powielał słowo w słowo.
Nie ma znaczenia czy wierzę
W tej sprawie nawet jeśli, to w niczym nie zmieni mojej tezy - że tego prawa się powszechnie nie przestrzega, nie zna i nie szanuje.
Rejestr i kwota.
Ja bym to nieco zmodyfikował - kwota rejestracji powinna być bardzo mała ale później powinna rosnąć wykładniczo.
Kapitalizm
Dawno dawno temu wytworzenie utworu wiązało się z kosztami przewyższającymi możliwości przeciętnego Kowalskiego. Gdy pigmenty kosztowały małą fortunę, wytworzenie obrazu wymagało mecenatu. Dziś każdy, kto zarabia >2000PLN może napisać książkę, odłożyć na farby czy zebrać dość pieniędzy na instrumenty czy skorzystanie ze studia.
Domaganie się bym zapłacił komuś tylko dlatego, że nie robił przez rok nic poza pisaniem książki jest równie absurdalne jak domaganie się abym zapłacił panu Zenkowi, za to że z własnej nieprzymuszonej woli cały dzień kopał rów, a następnego dnia go zasypywał i tak przez rok. Jeżeli czyjaś książka będzie warta moich pieniędzy, to nie ma sprawy. Pisanie czegoś, czego nie potrzebuję, a następnie wymaganie ode mnie zapłaty, to oznaki sporej arogancji.
W jaki sposób autor uzyska dochód ze swojej książki, to sprawa drugorzędna. Jego prywatne problemy finansowe mnie nie obchodzą, jeżeli będzie chciał za swoją twórczość miliarda euro od egzemplarza, to ja mu tego zabraniać nie będę, ale wara od nakładania na mnie podatku, który zostanie takiemu nierobowi częściowo przekazany.
Dziś każdy, kto zarabia
W sytuacji gdy napisanie porządnego artykułu o objętości ok. 10 tys. znaków zajmuje mi jeden dzień - wliczając zbieranie danych, sprawdzanie źródeł itd - muszę uznać powyższe wyliczenia za należące do sfery fantazji. Przez ten dzień ktoś musi mnie bowiem utrzymywać.
Witamy w socjalizmie.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
Szukam sponsora mojego hobby
Nurkowanie też zajmuje mi 1 dzień, razem z przygotowaniem i sprawdzeniem sprzętu, dojazdem nad zbiornik wodny, ubraniem się, wypłynięciem i odpoczynkiem pomiędzy nurkowaniami. Czy w takim razie powinienem wymagać regulacji prawnych, które zapewnią mi możliwość zawodowego spędzania czasu pod wodą za rozsądne pieniądze? Ktoś mnie musi przez ten dzień utrzymywać i tak się składa, że na razie jestem to ja sam.
Czy to, że wymaga się ode mnie siedzenia cicho w sprawie dystrybucji owoców mojej pracy (pieniędzy), jest uczciwym podejściem?
Zapłata a wysiłek i kontrola kopii
@kravietz:
No właśnie - to też VaGla poruszał w swoich notatkach ostatnio: nie wiadomo kto komu powinien płacić, a co jest tylko hobby i okazją do lansu. Zwolennik klasycznego kapitalizmu (wydaje mi się, że taką postawę prezentujesz) prawdopodobnie odpowie, że kwestie zapłaty reguluje rynek, czyli coś (np. twój dzień pracy nad tekstem) jest warte tyle, ile ktoś jest w stanie za to zapłacić. Jeśli nie chce płacić, to jest to hobby, niezależnie jak porządnie ("profesjonalnie") się do niego przykładasz. Za to jeśli masz farta, to możesz się nie napracować wiele, albo nawet robić coś dla przyjemności, i dostać za to sensowną forsę. Jak widać rynek jest w gruncie rzeczy subiektywny i działa według logiki "to ty musisz zaoferować coś, za co zechcą ci zapłacić, a nie ktoś musi ciebie utrzymywać". Twój wysiłek jest tylko pochodną spodziewanego efektu.
I to jedno słuszne zastrzeżenie. Drugie jest inne - zakładasz, że jedynym sposobem na zarobienie na twoim artykule jest kontrola kopii, co jest założeniem znów tradycyjnym i intuicyjnym, ale nieprawdziwym. Tymczasem kiedy ja pisałem niusy lub artykuły do gazety, to w praktyce płacono mi za zamówiony tekst, a następnie - jeśli chciałem to potem opublikować w sieci - nie było problemu z uzyskaniem zgody. Czyli finansowo działał efekt pierwszeństwa, który już kiedyś OIDP dyskredytowałeś.
Żeby nie było, że to jakiś mój kaprys - tak samo robi też "Polityka", która udostępnia w sieci całe swoje archiwum za darmo i publicznie. Oczywiście pozostaje kwestia licencji na dalszy obieg tego, czyli wolności treści, ale pieniądze są, a kopie można sobie pobrać swobodnie.
Komentarza o socjalizmie chyba nie zrozumiałem, bo Makdaam narzekał na OZZ-y i wynikałoby, że się z nim zgadzasz nadając łatkę socjalizmu temu systemowi obowiązkowej i uznaniowej redystrybucji.
społeczeństwo informacyjne
A co to jest to społeczeństwo informacyjne? Społeczeństwo polskie to jakoś jeszcze z doświadczenia znam, wiem, jakie wartości uznają uczestnicy, jakie zachowania chcą nagradzać, czym ludność zajmuje się na co dzień, czym się wymienia. Ale to informacyjne to taki matrix internetowy, w którym wartość należy dostrzegać w "przedmiotach" rozmnażających się na łączach szybko jak bakterie? Co więcej w internecie populacja polska, na której prawodawstwo się porywasz z motyką, to mniej niż 1 % (może jeśli chodzi o generowany kontent to ułamek lepiej). Był sobie kiedyś świat dystrybycji utworów przez pośredników na terenie państwa narodowego i może już się skończył tylko jeszcze nie do wszystkich dotarło. Teraz jak chcesz coś debatować o "społeczeństwie informacyjnym", to pakuj walizkę i do Waszyngtonu.
Pod tym adresem można
Pod tym adresem można odnaleźć dokument „Uzasadnienie do projektu nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych”. Oprócz wspomnianych czterech organizacji (Izba Wydawców Prasy, Polska Izba Książki, Polskie Towarzystwo Wydawców Książek, Stowarzyszenie Autorów i Wydawców „Polska Książka”) podpisało się pod nim również Stowarzyszenie Wydawców REPROPOL.
Znajdujący się tam drugi dokument (propozycja.pdf) wygląda jedynie na fragment projektu (uzasadnienie sugeruje znacznie większe zmiany), ale i tak jest interesujący, bo odnosi się do użytku osobistego.
Najbardziej absurdalne jest w tym wszystkim domaganie się podniesienia opłat, które mają (w teorii) stanowić rekompensatę za zwielokrotnianie utworów w ramach dozwolonego użytku, a jednocześnie proponowanie faktycznej likwidacji prawa do zwielokrotniania: w zakresie zwielokrotniania własny użytek osobisty miałby być ograniczony do „kręgu osób pozostających we wspólnym gospodarstwie domowym”).
"A nie mówiłem"
Badania sprzed kilku lat nad dozwolonym użytkiem były słusznym kierunkiem. Diagnoza, że pojawią się naciski zainteresowanych, by ograniczać dozwolony użytek osobisty, również zaczyna się sprawdzać, nie mówiąc o zapleczu rejestracji "prasy elektronicznej" (por. Skąd pomysł rejestracji elektronicznych publikacji?).
Wcześniej na ten temat ograniczeń dozwolonego użytku m.in. w tekstach:
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Co można zrobić dla rodziny
Z tych propozycji wynika, że nie mogę przegrać posiadanego egzemplarza płyty czy filmu własnej matce czy ojcu, siostrze lub bratu jeżeli nie mieszkam z nimi, ale mogę przegrać ten sam egzemplarz np. przypadkowemu współlokatorowi jeżeli razem wynajmujemy mieszkanie podczas studiów.
I... zakup strony.
Wynika też, że musisz legalnie nabyć egzemplarz strony internetowej znim zapiszesz sobie jej kopię na dysku.
1% na Fundację Nowoczesna Polska, KRS: 0000070056;
Ale idzie w dobrym kierunku
I już za parę lat, a może nawet w przyszłym roku, dopadnie mnie społeczna trójka ze Środowisk Twórczych, czytającą książkę na ławce w parku, z doniesienia sąsiadki z mieszkania poniżej ale w tej samej klatce, że ta książka to pożyczona od koleżanki z bloku po drugiej stronie ulicy, ale to nie prawda, bo sama tę książkę kupiłam w księgarni tuż obok i mam ze sobą nawet paragon, tyle że nie imienny, a kierownika tej księgarni, trzy dni wcześniej wywalili z roboty po przyłapaniu, że przeglądał u siebie książki bez ich kupowania, więc nie może zaświadczyć, że to ja kupiłam i że ten paragon nie jest z książką pożyczony od tej koleżanki, co to podejrzewa moja sąsiadka. Więc co robić?
> Więc co
> Więc co robić?
"Krzyczeć" głośno i donośnie już teraz a nie później!
W ten sposób może się zwróci uwagę na sprawę innych, którzy nie mają świadomości powolnego ograniczania im praw dla korzyści materialnych wąskiej grupy.
Może do stanowiących prawo też to dotrze "choć wątpię" i wtedy
jest szansa że prawo będzie dla ludzi a nie dla "biznesu".
Dla porządku wypada
Dla porządku wypada zauważyć, że uruchamianie procesu legislacyjnego poprzez przesyłanie do ministerstwa gotowych projektów przez organizacje lobbystyczne, a następnie przedstawianie ich (po ew. modyfikacjach) jako projektów rządowych nie jest w przypadku tej ustawy czymś nowym. Spróbujmy na przykład prześledzić nieliczne dostępne publicznie informacje na temat wprowadzania rozdziału 12(1) ustawy …
W 2003 roku lobbystyczna organizacja IIPA (BSA, MPAA, RIAA, itp) w swoim raporcie napisała o Polsce:
A zatem IIPA dostrzegła pilną potrzebę wprowadzenia w Polsce prawa, które rozprawi się z „nieuregulowaną” i „niekontrolowaną” produkcją nośników optycznych. Latem 2002 roku przemysł fonograficzny podjął dyskusję z prawnikami z ministerstwa kultury, a następnie przedstawił Ministrowi Kultury szczegółowe propozycje takich regulacji. Kopia trafiła również do ambasady USA.
W raporcie z 2004 roku możemy już przeczytać:
W 2003 roku ministerstwo kultury pracuje już zatem nad nowelizacją ustawy, realizując cztery cele, w tym główny, tj. wdrożenie odpowiedniej dyrektywy UE, jak również wrowadzenie zaproponowanych przez lobbystów regulacji dotyczących nośników optycznych. IIPA chwali się, że polscy przedstawiciele branży wsparli toczący się w owym roku proces legislacyjny, przedstawiając liczne propozycje.
W grudniu 2003 Rada Ministrów zaakceptowała pakiet zmian w ustawie, który objął również cały nowy rozdział dotyczący produkcji nośników optycznych. W styczniu 2004 został on skierowany do sejmu.
Premier Leszek Miller przedstawił projekt Marszałkowi Sejmu słowami:
Deklaracja ta tylko częściowo pokrywała się z prawdą, bowiem pewne części projektu nie miały związku z dostosowaniem do prawa UE. Tak było również z dodanym rozdziałem 12(1), („Kontrola produkcji nośników optycznych”). Oczywiście takie przedstawienie ustawy ułatwiło jej przepchnięcie przez parlament, bo przecież „musimy” się dostosowywać do prawa UE.
A tak o rozdziale 12(1) napisano w uzasadnieniu:
A zatem Rada Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej proponuje zmiany w prawie, uzasadniając to uległością wobec nacisków lobbystycznych IIPA i innych organizacji oraz administracji USA (za ustalaniem „watch lists” stoi przede wszystkim IIPA).
Uzasadnienie sugeruje, że właściwie to powinniśmy się cieszyć, bowiem były naciski na znacznie ostrzejsze regulacje, a nasz dzielny Rząd ograniczył się jedynie do wprowadzenia systemu kontroli:
Na stronach rządu/ministerstwa nie znajdziemy (ja nie znalazłem) treści projektów „rządowych” podsuwanych przez lobbystów, więc jako obywatele nie mamy możliwości oceny, z jakich źródeł pochodzą różne części projektów.
Jeśli proces przygotowywania ustaw wygląda tak, jak na to wygląda, to słysząc o „aferze” polegającej na dodaniu/usunięciu słowa w rządowym projekcie ustawy można się najwyżej uśmiechnąć …
starałem się pzreczytać ale ... było cięzko
ogólnie wielu postaw tu reprezentowanych nie rozumiem...
dla mnie jest to (kwestie praw autorskich) niby proste:
Jeżeli coś stworzę z własnej woli i kosztem własnych środków jest to moje, skoro jest moje to poza mną nikt nie ma prawa tym czymś dysponować i to wydaje się proste. Jeżeli jakikolwiek utwór powstał jako dzieło grupowe jest prosta metoda zarządzania takim dziełem: powstaje sp. z o.o. jako podmiot prawny wraz ze stosowna umową. Sposób dystrybucji, pobieranie opłat itp. określa posiadacza praw do dzieła, pierwotnie autor dzieła.
od siebie dodam, że prawa autorskie powinny wygasać wraz ze śmiercią autora dzieła, po śmierci autora jego utwór automatycznie staje się public domain.
Jeżeli dzieło było zbiorowe, podmiotem posiadaczem praw spółka autorów,jeżeli spółki nie założono mają problem prawny jak każdy kto nie zadbał o swój interes, stare rzymskie "nieznajomość prawa szkodzi" obowiązuje kazdego i nie rozumiem tego że wielu autorów domaga się jakieś "ochrony" ich praw bo sami sobie z tym nie radzą - to jest dla mnie kuriozum.
Po trzecie, to że ktoś ma ochotę na dostęp do jakichkolwiek dzieł "bo tak" i dorabia do tego ideologie "dziedzictwa..." to po prostu chciejstwo i tyle...
tak więc skoro: fotografuję, pisze artykuły do prasy, tworze autorskie opracowania, ... mam gdzieś to, że ktoś chciałby to poczytać za darmo a dobrowolny użytek mam jeszcze głębiej ..., jak już ktoś wspomniał tu chyba, jak mnie najdzie to przestanę i "ci co chcę" mogą mi skoczyć...
--
Jarek Żeliński
...taki sobie analityk i projektant....
Nie do końca.
Mnie kojarzy się to z kwestią "posiadania". Jest w prawie taki termin, przepisy KC mówią nawet, że nie można samowolnie naruszać posiadania.
Sprowadza się to do tego, że jeśli ktoś ma jakąś rzecz, włada nią jak swoją, to on jest posiadaczem, nawet jeśli ktoś inny jest faktycznie właścicielem.
Skojarzenie pochodzi stąd, że i w wypadku ochrony praw autorskich nawet jeśli właścicielem jest twórca, to jak tylko udostępni on swoje dzieło innym, to ci inni tak naprawdę mogą z tym dziełem zrobić co chcą (wcale nie odbierając niczego autorowi, on nawet o niczym może nie wiedzieć).
Sama ochrona praw autorskich nie ma w sobie nic "fizycznego" (nie da się zamknąć w skarbcu, zabrać komuś, postawić strażnika). Chociaż zaczęła się od ochrony praw pośredników, to w tej chwili można ją postrzegać jako umowę społeczną:
- skoro dostrzegamy, że na stworzenie utworu potrzebne są środki, to chcąc aby utwory powstawały, zapewniamy twórcy możliwość zarabiania na utworach (przypadek zwykłego oglądacza filmów)
- każdy z nas tworzy (jeszcze nie ma certyfikacji twórców, mówiącej np. które zdjęcia to utwory, a które to tylko user generated content) więc w drodze wzajemności chciałby szanowania swoich praw.
Należy jednak pamiętać, o czym niektórzy tutaj dyskutanci zapominają, że to jest umowa całego społeczeństwa i całe społeczeństwo powinno mieć prawo na ten temat się wypowiadać.
Można takie stwierdzenie odwrócić - mam gdzieś to co sobie autor/dystrybutor pisze o swoich prawach autorskich. Skoro już mam w posiadaniu egzemplarz utworu, to mogę z nim robić co chcę. Rozdawać znajomym, kopiować, przerabiać, inspirować się nim. I co mi autor zrobi? Przyjdzie, zajrzy pod poduszkę czy nie ma tam pendrive z jego dziełami?
No i do tego właśnie się dąży. Oczywiście nie autor przyjdzie, tylko Policję naśle. Niech Policja sprawdza, czy pod poduszkami nie materiałów chronionych prawem autorskim. I kto tu kogo napastuje?
Widzę w tej dyskusji jakieś dziwne odwrócenie ról. Przecież nikt z przeciętnych ludzi "twórców" nie zmusza do tego aby tworzyli (jak sobie kontrakt z pośrednikiem podpiszą, to ich sprawa). Panuje całkowita wolność tworzenia. Chcesz autorze, dysponuj sobie swoim utworem. Udostępnij go, albo wyrzuć. Albo w ogóle nie twórz.
Dlaczego jednak chcesz sprawdzać, co ja sobie z rodziną obejrzę, czego posłucham, skąd wziąłem książkę którą przeczytam? W końcu z domu autora jej nie wyniosłem, czemu więc ten autor chce włazić z butami do mojego?
Jak już wcześniej napisałem - oczywiście widzę zaletę ochrony praw autorskich. Ale wypadałoby pamiętać, że o ograniczaniu własnych praw (np. tego, czy we własnym domu na własnym komputerze mogę mieć obraz instalki windows skopiowany tylko raz, czy mogę pięć razy. W końcu wszystko sprowadza się do ustawienia domen magnetycznych na HDD) powinni decydować wszyscy zainteresowani (bo przecież jestem za tym, aby Microsoft rozwijał swój OS) a nie tylko jedna strona. Bo ta jedna strona najchętniej zabroniłaby kopiowania/pożyczania/odtwarzanie więcej niż raz/oglądania ze znajomymi pod groźbą rozstrzelania. Gdyby tylko mogła.
Pomysłów kilka
Chciałem powrócić do koncepcji dobrowolnego płacenia (np przez SMS) za ściąganie z internetu różnych treści. Ba może by nałożyć bardzo niewielki podatej od internetu - każdy korzystający z sieci ma dostęp do danych, dzieł wytworzonych przez kogoś. Idea ciekawa, szczytna ALE - jak dysponować tymi pieniędzmi - zakładam, że pieniądze dostaną nie tylko np artyści ale i twórcy blogów, serwisów informacyjnych etc. Ograniczanie "swobodnego użytku" w przypadku braku posiadania fizycznego nośnika jest oderwana od rzeczywistości. Przecież mamy obrót elektroniczny (np sklep Istore). Model zarządzania prawami autorskimi, wypłatami wynagrodzeń owszem działa ale jest daleki od doskonałości. Nikt nie myśli nad jego zmianami.
To że jakieś służby mają kontrolować jak ja dysponują kopią zakupionej płyty zespołu AC/DC na nic się nie zda - zaszyfruję dysk kluczem 768 bitowym i proszę niech się bawią. A że zrobi to każdy, to nie będzie środków na sprawdzenie wszystkiego.