Skąd pomysł rejestracji elektronicznych publikacji?
Jak się wydaje - chodzi o kasę. W przypadku wprowadzenia rejestracji internetowe serwisy będą miały wybór: albo jesteś (rejestrowaną) prasą i masz prawo do skorzystania z licencji ustawowej, wynikającej z prawa autorskiego (art. 25 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych), albo jesteś piratem i - skoro mamy już organizację zbiorowego zarządzania na rynku prasowym - będziemy Cię ścigać za naruszenia prawa autorskiego (oczekując trzykrotności stosownego wynagrodzenia). "Rejestracja prasy" to zatem - jak się wydaje - sprytne ograniczenie dozwolonego użytku publicznego. Dodatkowo zdejmuje z nowej organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi obowiązek wypłacania wynagrodzenia wszystkim tym, co to nie są prasą (bo się nie zarejestrują). I tak, jak Na świecie są miliardy twórców, jest też coraz więcej "wydawców prasy", którym można pod jakimś pozorem odmówić bycia beneficjentem systemu...
Postanowiłem napisać odrębną notatkę, gdyż komentarz może ulecieć, a w istocie poniższą treść napisałem już w komentarzu Układa się układanka w szczegółach (rejestracja a OZZ), będącym odpowiedzią na inny komentarz w serwisie. Zdecydowałem się jednak umieścić treść odpowiedzi w odrębnej notatce.
Anonimowy komentator napisał:
(...)
rejestruje się wyłącznie dziennik lub czasopismo, co wynika jasno z przepisu artykułu 20 prawa prasowego. jednak jeśli publikacji internetowych nie zaliczymy do prasy, rejestrując je jako dziennik lub czasopismo, nigdy nie będziemy mieli pewności czy możemy publikować np. przedruki z gazet etc. Aktualnie nie ma w Polsce ustalonej linii orzecznictwa w sprawie rejestracji portali (czasem sąd rejestruje, czasem odmawia, uzasadniając, że nie jest to dziennik lub czasopismo). Zgodnie z powyższym, właściciel portalu internetowego, pozwany przez wydawcę gazety, nigdy nie będzie mieć pewności, czy sad uzna, ze portal jest prasą nie podlegającą rejestracji czy może że jest prasą, ale powinien być zarejestrowany, tym samym zasądzi opłatę na rzecz wydawcy gazety, w wysokości potrójnego wynagrodzenia, należnego za korzystanie z utworu.
(...)
W ten sposób zwrócił uwagę na problem "pewności prawa" w przypadku stosowania art 25 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, w którym to przepisie mowa o możliwości rozpowszechniania w celach informacyjnych pewnych treści, o ile rozpowszechnia je "prasa, radio i telewizja". Wprowadzenie obowiązku rejestracji prasy może zatem być sprytnym zawężeniem zakresu podmiotowego uprawnionych do korzystania z takiej licencji.
Argumentacja za pewnością prawa jest dla mnie istotna. Jednak w przypadku, gdy mówimy o prasie, która wymaga rejestracji (dzienniki, czasopisma) oraz prasie, która nie wymaga takiej rejestracji (inne formy prasowe wymienione i opisane, bo przecież nie wszystkie są wymienione wprost, w art 7 ustawy Prawo prasowe), to stale mówimy o prasie.
A ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych w art 25 ust. 1 stwierdza: "Wolno rozpowszechniać w celach informacyjnych w prasie, radiu i telewizji..." - niezależnie od tego, czy chodzi o prasę wymagającą rejestracji, czy też nie wymagającą takiej rejestracji.
Prasą są dziś "...wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania...", chociaż rejestracji wymagają tylko dzienniki (art 7 ust 2 pkt 2 ustawy Prawo prasowe - druk periodyczny, przekaz za pomocą dźwięku, przekaz za pomocą dźwięku i obrazu) oraz czasopisma (podobnie, ale art 7 ust 2 pkt 3 ustawy Prawo prasowe: druk periodyczny, przekaz za pomocą dźwięku, przekaz za pomocą dźwięku i obrazu).
Argumentacja przedstawiona w komentowanym komentarzu koresponduje z aktualnym stanem wiedzy na temat projektu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, o którym mówi się (nie przesądzam, czy jest to zgodne z prawdą, czy nie jest), że powstał pod wpływem środowiska wydawców prasy.
Układanka mogłaby się złożyć, ponieważ z jednej strony Izba Wydawców Prasy lobbuje za ograniczeniem dozwolonego użytku (por. Pierwsze strzały w dozwolony użytek - wydawcy prasy vs. clipping, Wydawcy prasy, internetowy clipping oraz "źródło internet", Infor ma święte prawo pozywać kogo chce oraz O kryzysie prasy (drukowanej) i o ręce wyciągniętej do rządu), z drugiej strony powstała organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (por. Retoryka wojenna i zezwolenie na zbiorowy zarząd dla stowarzyszenie Repropol).
Wynika z tego, że projekt ministerialny to emanacja działań Izby Wydawców Prasy, która to Izba, w czasie XVII Walnego Zgromadzenia Członków Izby Wydawców Prasy, postulowała m.in. zmianę w art. 25 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Przypomnijmy te propozycje:
...XVII Walne Zgromadzenie Członków Izby Wydawców Prasy widzi konieczność pilnej nowelizacji ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych w następującym zakresie:
1) Zmianę art. 25 ust. 2 poprzez zmianę dotychczasowej treści na następującą:
„2. Za korzystanie z utworów, o których mowa w ust. 1 pkt. 1, uprawnionemu przysługuje prawo do wynagrodzenia.”
2) Zmianę art. 25 ust. 4 poprzez zmianę dotychczasowej treści na następującą:
„4. Przepisy ust. 1 pkt. 1,3 i 4, ust. 2 i 3 stosuje się odpowiednio do publicznego udostępniania utworów przez prasę w zrozumieniu ustawy - Prawo prasowe wydawaną tylko w internecie w taki sposób, aby każdy mógł mieć do nich dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym, z tym, że jeżeli wypłata wynagrodzenia, o którym mowa w ust. 2, nie nastąpiła na podstawie umowy z upra-wnionym, wynagrodzenie jest wypłacane za pośrednictwem właściwej organizacji zbiorowego za-rządzania prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi.”
3) Wykreślenie art. 30
4) Zmianę art. 6 ust. 6 poprzez zmianę dotychczasowej treści na następującą:
„6. wprowadzeniem do obrotu jest przeniesienie własności oryginału albo egzemplarzy utworu dokonanego przez uprawnionego lub za jego zgodą w celu publicznego udostępnienia utworu”
5) Zmianę art. 51 poprzez dodanie ust. 4 o treści następującej:
„4. Ust. 3 nie stosuje się do niesprzedanych egzemplarzy utworów wydawnictw prasowych i książkowych przekazanych do utylizacji w celu uzyskania surowca wtórnego.”
Tymczasem IWP krytykuje obecnie ministerialny projekt nowelizacji Prawa prasowego, ale argumentacja zawarta w tej krytyce nie torpeduje głównej linii interesu, który reprezentowany jest przez Izbę. Oto w Rzeczpospolitej opublikowano artykuł: Niech się rejestrują ci, co chcą:
– Uważamy, że osoba pisząca i tworząca strony WWW sama powinna decydować, czy chce być uznana za prasę, czy też nie. Jeśli chce być traktowana jak prasa – z pełnymi konsekwencjami wynikającymi z prawa prasowego, a więc zarówno z przywilejami (np. łatwiejszy dostęp do informacji publicznych, system akredytacji, ochrona tajemnicy źródeł informacji), jak i z obowiązkami (np. autoryzacja, publikacja sprostowań) – powinna się zarejestrować. W przeciwnym razie, nie trzeba by tego robić – tłumaczy Wojtaś.
Nie o przywileje "łatwiejszego" dostępu do informacji publicznej chodzi, bo prawo dostępu do informacji publicznej przysługuje każdemu (na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej; każdemu, a więc nawet obcokrajowcowi mieszkającemu w Zimbabwe - tak szerokie prawo dostępu daje ustawa, że prasa nie ma szerszego, poza tym, że może jeszcze przepytywać przedsiębiorstwa całkiem prywatne, ale już i tu pojawiają się postulaty, by prasie tego zakazać).
Cóż to jest "system akredytacji" po wyroku opisanym w tekście Internet i prasa: postanowienie WSA w Warszawie (II SA/Wa 1885/07) i jak wystawca akredytacji miałby sprawdzić czy dziennikarz reprezentuje "zarejestrowaną prasę" (poza tym, jak ktoś chce, to potrafi uzyskać "akredytację": Nagrywam obrady komisji sejmowej. Czy ktoś może uznać, że działam bezprawnie?)?
Ochrona tajemnicy źródeł informacji przysługuje nawet autorowi książki...
Nie ma w cytowanej wypowiedzi słowa o prawie autorskim, ale sensowne wydaje się, że takiego słowa tam nie ma, jeśli w istocie o prawo autorskie tu chodzi.
A chodzi o prawo autorskie, ponieważ Minister Zdrojewski "wygadał się" na ten temat, gdy tłumaczył dlaczego należy rejestrować elektroniczne publikacje prasowe (por. komentarz Co ma rejestracja prasy do prawa autorskiego??:
Według ministra obowiązek rejestracji prasy elektronicznej ma się przyczynić do lepszej ochrony praw autorskich. - Moim zasadniczym celem i obowiązkiem jest wykreślenie Polski z listy krajów, które nie przestrzegają prawa autorskiego. W tej chwili internet jest źródłem największej skali piractwa - stwierdził minister i dodał, że obecnie wydawcy skarżą się, iż tracą dochody poprzez nieuprawnione korzystanie z ich treści w internecie.
Na razie - co ujawniono już na stronie IWP - SW REPROPOL otrzymało licencję na zbiorowe zarządzanie prawami autorskimi/11/06/2009. Można tam przeczytać m.in.:
Konsekwentne działania Izby przyniosły wreszcie długo oczekiwany skutek: zgodnie z zapowiedzią ministra Bogdana Zdrojewskiego w trakcie spotkania „Okrągłego stołu” z wydawcami Stowarzyszenie Wydawców REPROPOL otrzymało licencję na zbiorowe zarządzanie prawami autorskimi. W dniu 10 czerwca 2009 r. przedstawiciele Zarządu IWP - prezes Wiesław Podkański, wiceprezes Grzegorz Gauden i członek Zarządu Izby Dariusz Piekarski - zostali przyjęci przez wiceministra kultury i dziedzictwa narodowego p. Piotra Żuchowskiego, który wręczył im decyzję o przyznaniu Stowarzyszeniu Wydawców REPROPOL licencji na zbiorowe zarządzanie prawami autorskimi
Więc w całej tej rejestracji może w istocie chodzić o kasę za zbiorowy zarząd na rynku prasowym. Kto się rejestruje - ten ma prawo "przedruku", kto się nie rejestruje - będzie ścigany i daje to drogę do dwukrotności (przy braku winy) i trzykrotności (przy zawinionym naruszeniu) "stosownego wynagrodzenia".
Takie ograniczenie dozwolonego użytku przez zawężenie - w innym akcie prawnym - zakresu podmiotowego uprawnionych do korzystania z niego.
To działałoby też w drugą stronę - tylko zarejestrowani mogliby oczekiwać wynagrodzenia z takiej organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, a więc taka "rejestracja prasy" mogłaby być odpowiednikiem pomysłu na certyfikację prawdziwych Twórców przez wielkie "T", którzy prawdziwie tworzą, a reszta to zwykli dostawcy "user generated content" (a więc nie "utworów"), tylko odpowiednikiem na rynku prasowym (por. Kampania społeczna na rzecz certyfikacji Twórców).
Bardzo sprytne.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Na jakiej zasadzie działa
Na jakiej zasadzie działa prawo "przedruków"? Bo wiem iż zwykły człek może w swych publikacjach stosować prawo cytatu. Ale nie może tam przenieść całego contentu.
A czy jakiś wydawca wpłaca do REPROPOLu jakieś składki? Czy można bez problemu do nich się zapisać i potem czekać na kasę (oczywiście jeśli będą jakąś dawać, a nie cały opłaty zje administracja)
Zapisać na pewno się można -
- czekać na kasę też - por. sprawa KOPIPOL-u - bardzo pouczające.
Nota bene, VaGla, nie myślałeś o tym, żeby eskalować [wyżej] ten problem?
Co to znaczy niby atomizacja skoro de facto odmawia Ci się wypłaty wynagrodzenia należnego z tytułu ustawy?
Pozdrowienia.
Pomijając intencje ...
Z góry zastrzegam, że nie mam jeszcze wyrobionego zdania i raczej myślę na głos niż formułuję swe opinie.
Oczywiście zakulisowe rozgrywki są godne potępienia, ale pytanie czy skutek jaki mają osiągnąć również? No bo coś, za coś. Chcesz mieć uprawnienia wynikające z bycia prasą (myślę o proponowanych przez IWP przepisach, a nie obecnych) to się zarejestruj, nie chcesz - to nie. To prawda, wówczas nie będziesz mógł korzystać z pewnych przywilejów prasy, ale nie będziesz też podlegać nałożonym na nią ograniczeniach.
Czy to ograniczy wolność myśli, swobodę dyskusji? Nie wiem. Może...
Bo przecież twórcy (w tym dziennikarze, a w zasadzie ich wydawcy) jakieś prawa do swych utworów powinni mieć. Czy to jest w porządku, gdy na stronie kancelarii prawnej czytam analizę Vagli, za którą nie dostał ani złotówki? Sądzę, że nie.
Poruszona przez Vagle sprawa podziału wpływów do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi to odrębny problem (chociaż oczywiście powiązany). Tu tak naprawdę trzeba postawić pytanie o to czemu ma służyć ten system? W tej chwili głównym jego beneficjentem są same organizacje, co oczywiście jest patologią.
Tak jak zaznaczyłem na wstępie - nie wiem jak powinno to wszystko wyglądać. Bardzo jestem zaś ciekaw jak widzi to Vagla? Gdybyś mógł decydować, to jakbyś to zorganizował?
Dlaczego? I po co przedruk?
Dlaczego?
Rozwijając to pytanie: dlaczego na innych zasadach niż ogólne dot. utworów? Przecież funkcją prasy nie jest samo dostarczanie newsów, ale także dostarczanie analizy wiadomości. Taka analiza chyba miałaby już jakieś cechy "indywidualnego charakteru"?
To, że prasie nadano dodatkowe prawo (a właściwie warunkowo zwolniono z przestrzegania przepisów ogólnych) - prawo przedruku, mnie trochę dziwi. Nie wiem czemu miałoby to służyć, skoro Art.4 ustawy o prawie autorskim wyraźnie mówi, że prosta informacja prasowa nie podlega ochronie prawnoautorskiej (za komentarz już wypadałoby zapłacić autorowi utworu, lub napisać samemu). Mi do głowy przychodzi tylko dopełnianie łamów, gdy zabraknie materiału.
Wiele przepisów bierzemy na wiarę, bo istnieją "od zawsze" chociaż część z nich nie pełni żadnej funkcji poza wprowadzaniem zamieszania. Czy tworzenie prawa przez łatanie bez zastanawiania się nad sensem całości nie doprowadzi(ł) do BBOM? Ale to juz trochę OT :/ chociaż proces ustawodawczy, a właściwie jego transparentność, jest interesujący.
Prawo przedruku nie oznacza "bez wynagrodzenia"
O ile wiem właściciel praw do artykułu może żądać zapłaty za przedruk. Prawo do przedruku oznacza jedynie, że nie trzeba się starać o uprzednią zgodę. I to ma sens taki, że w przypadku prasy liczy się aktualność informacji: a każdorazowe pytanie o zgodę to niweczy (bo red.nacz. na urlopie, autor nieuchwytny etc.)
Oczywiście to jest też relikt z czasów przedinternetowych: teraz nawet tygodnik "Głos Pipidówki" ma swoją stronę internetową i jak się tam pojawi coś ciekawego, to ląduje na Wykopie i zaczynają to linkować wszyscy :)
pytanie: jak wyglada sprawa
pytanie: jak wyglada sprawa gdy "serwis internetowy" jest umieszczony na zagranicznych serwerach, i w dodatku poza unią? Nie podlegają wtedy polskim przepisom.
Sprawa IMHO wyglada podobnie jak swego czasu z chęcią wprowadzeniem wymogu rejestracji kont pocztowych, zawsze można przenieść "serwis internetowy" tam gdzie prawo polskie nieobowiązuje.
Zyskają na tym tylko zagraniczne platformy, widać u nas już tak jest że polski biznes i inicjatywę należy zwalczać (np: polskie platformy blogowe).
Zagraniczne serwery
Zagraniczne serwery Wikipedii jakoś nie przeszkodziły sądowi zająć się sprawą Buzdygana.
Prawo nie obowiązuje przecież jakieś "serwery" (chyba że kiedyś się dorobią sztucznej inteligencji i praw publicznych ;), tylko ich użytkowników, a ci żyją w konkretnym państwie pod jego jurysykcją.
Sprawa Arnolda Buzdygana
Sprawa Arnolda Buzdygana była sprawą cywilną. Zasady ustalania prawa właściwego i jurysdykcji w sprawach cywilnych są wyraźnie uregulowane w przepisach.
W przypadku prawa prasowego sprawa ma się jednak inaczej. Przepisy tej ustawy dotyczące rejestracji nie mają charakteru cywilnoprawnego, ale administracyjny. Zasady ustalania "terytorialnego zasięgu" tego typu przepisów nie są nigdzie uregulowane. Co za tym "zasięgu" polskiego obowiązku rejestracji można jedynie domyślać się na podstawie przepisów samego prawa prasowego.
Moim zdaniem dla objęcia polskim obowiązkiem rejestracji nie jest wystarczająca sama dostępność danej publikacji na terenie Polski. Taka interpretacja oznaczałaby konieczność rejestracji np. prasy zagranicznej dostępnej w Empikach. Nie mówiąc już o tym, że na terenie Polski dostępne są praktycznie wszystkie światowe strony internetowe.
Również język publikacji nie wydaje się poprawną przesłanką. Przpisy ustawy nie odwołują się w ogóle do takiego kryterium. Co więcej, jego zastosowanie wyłączyłoby spod regulacji polskiego prawa prasowego prasę ukazującą się w Polsce w języku obcym.
Najbardziej prawidłowe wydaje się zastosowanie łącznika siedziby wydawcy albo redakcji (a może obu łącznie). Przyznam jednak, że nie mam pojęcia, jak należałoby traktować sytuację, kiedy tylko jedno z tych miejsc znajdowałoby się na terytorium Polski.
Niestety prawo prasowe w swoim obecnym brzmieniu nie reguluje wyraźnie powyższej kwestii, a w projekcie nowelizacji również nie została ona dostrzeżona.
BTW: Obowiązek rejestracji spoczywa wyłącznie na wydawcy, a nie np. na redaktorze naczelnym. A kto jest np. wydawcą bloga? Tak na zdrowy rozum wydaje się, że podmiot zarządzający platformą, na której blog postawiono. Być może warto byłoby uświadomić ten fakt niektórym przedsiębiorstwom medialnym mającym większą siłę przebicia niż szary użytkownik internetu?
Uzurpacja władzy jako dopuszczalna metoda w demokracji?
Niestety, promotorka mojej pracy magisterskiej miała dosyć określone poglądy odnośnie jakości pisania, które można było przyjąć lub szukać innego promotora. Sęk w tym, że miała rację od początku do końca. Jedną z wpojonych mi zasad było dbanie o źródła będące podstawą konkretnej wypowiedzi.
Minister powołuje się na listę. W domyśle każdy sądzi (znowu kłania się Prawda Pratchetta), że gdzieś tam siedzi sobie grono mędrców, które dba aby lista taka była ideałem rzetelności. Jednakże wszyscy wiemy, że tak nie jest a nie ma potrzeby przyjmowania jakiejkolwiek fikcji na słowo. Stąd też pojawiają się pytania: kto konkretnie tę listę stworzył? Na podstawie jakich materiałów? Jaka była procedura? Kto ją weryfikował? Skąd ten właśnie organ ma uprawnienia do tworzenia takiej listy?
Z tego wywodzi się drugie pytanie: czy to dobrze, że minister suwerennego kraju w sposób otwarty reprezentuje interesy zagranicznej grupy lobbingowej? I co tak naprawdę obywatele RP zyskają, że z takiej czy innej listy zostaną skreśleni?
Słynna lista
To nic innego jak The Office of the United States Trade Representative (USTR) 2008 Special 301 Report, a dokładniej tzw. Watch List (plik PDF w odnośniku).
Pisałem o tym szerzej w
Pisałem o tym szerzej w innym wątku: Minister Zdrojewski deprecjonuje nieprawomyślne interpretacje, więc odpowiadam.