felietony

Wydaje się, że ACTA to "gra na czas" w celu dłuższego utrzymania "status quo"

Jeśli ACTA istotnie ma nic nie zmienić w porządkach prawnych państw, które do niego przystępują, to jaki jest sens przyjmowania i - następnie - ratyfikowania tej umowy międzynarodowej? Wydaje mi się, że to element "gry na czas". Każdy traktat międzynarodowy, umowa, porozumienie proponowane przez tą lub inną organizację ponadnarodową, to jak zawijanie "status quo" w kolejne papierki, opakowywanie dość istotnego w "społeczeństwie informacyjnym" tematu w system z różnymi tasiemkami, z różną mocą, z różnymi sposobami ustalenia zawiązania kokardki. Jedne traktaty są ozdobną folijką, inne mocnym papierem pakowym. Do zapakowania jednych trzeba było jednomyślności, by owinąć idee innym traktatem wystarczyło tylko przystąpienie do grupy liderów. System tworzony jest od XIX wieku. Internet zaś trochę zmienia układ oczekiwań społecznych. Pojawiają się głosy kontestujące zakres i zasady działania monopoli prawno-autorskich. Gdyby teraz ktoś nagle chciał coś zmienić - musiałby się spróbować przebić przez kolejne warstwy systemu. Musiałby poszukiwać sposobu na rozpakowanie takiego pakunku. A nie wydaje się to sprawą prostą.

O dziennikarstwie, sponsoringu idei i modelach biznesowych, które nie zasługują na zmianę prawa w Szwajcarii

Postanowiłem popastwić się trochę nad rzetelnością dziennikarską. Wszystko w związku z działaniami analitycznymi rządu szwajcarskiego, które to działania zostały opisane przez popularne w pewnych środowiskach serwisy internetowe, a za ich pośrednictwem z echem działań Szwajcarów zderzył się polski "dziennikarz". Wyszło śmiesznie i strasznie. Na polskiej końcówce "głuchego telefonu" (który mógłby działać sprawniej, gdyby miało znaczenie coś takiego jak dziennikarska rzetelność) pojawiła się teza, że szwajcarski rząd miał powiedzieć: "piractwo wcale nie jest szkodliwe". Gdyby dziennikarz sięgnął do źródła, to nie znalazłby piractwa, a rozważania o ekonomii i rynku oraz zadumę nad koniecznością zmieniania prawa.

Dwudziestolecie internetu w Polsce

Dziś obchodzimy symboliczną i okrągłą (bo dwudziestą) rocznicę podłączenia Polski do internetu (por. 14-lecie serwisu w roku dwudziestolecia internetu w Polsce). 17 sierpnia 1991 roku nawiązano pierwsze połączenie za pomocą protokołu TCP/IP pomiędzy Uniwersytetem Warszawskim i Uniwersytetem Kopenhaskim. Minęło 20 lat. Już od dawna jedna osoba nie jest wstanie śledzić każdego z możliwych aspektów prawnych rozwoju Sieci. Gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy? Na pewno część z nas właśnie dziś stoi przed Sejmem, gdzie - jak na razie - nie wpuszczono przedstawicieli części organizacji społecznych na posiedzenie komisji sejmowej. Komisja obraduje nad nowelizacją ustawy o dostępie do informacji publicznej.

Beatbox w drodze do społeczeństwa informacyjnego

Jakiś czas temu jechałem nowoczesnym - jak na te czasy - autobusem komunikacji miejskiej w Warszawie. Autobus ten był wyposażony w wyświetlacze, na których podróżni mogli śledzić trasę przejazdu. Głos z puszki sygnalizował, na jakim przystanku autobus się właśnie zatrzymuje i jaki będzie kolejny przystanek. Oznaczenia zewnętrzne, tj. numer linii, również wyświetlane były przez centralny komputer. Oczywiście tak się dzieje tylko wówczas, gdy autobus nie ma awarii.

"Własność publiczna", czyli pierwszy etap już za nami, ale czas nauki się nie skończył

Cieszymy się z wypowiedzi Pana Premiera, ponieważ mówiąc "o tym, co za pieniądze publiczne" dokonał wyboru. Mógł wybrać wizję państwa jako "sklepu z informacjami", a wybrał opcję, w której państwo dzieli się informacjami, nie traktując jej jak towaru. Przynajmniej tak zadeklarował. Mogłoby się wydawać, że tak zadeklarował. W swojej relacji po spotkaniu napisałem: polityczna deklaracja Pana Premiera była "deklaracją przełomu". Później zaś napisałem, że "diabeł tkwi w szczegółach". Uzyskanie deklaracji nie kończy dyskusji i wzajemnego uczenia się oczekiwań i potrzeb społeczeństwa, ale i państwa. I nie chodzi mi tylko o to, że obywatele muszą nauczyć się odróżniać deklaracje od realnych działań, że muszą również rozumieć przekaz medialny i uwarunkowania prawno-gospodarcze trudnych nieraz decyzji. Chodzi również o to, że składający deklaracje politycy muszą uczyć się rozumieć to, o co chodzi w tym całym prawie reglamentującym obieg informacji.

Branie udziału w publicznej dyskusji o procesie legislacyjnym może być ryzykowne

Wiem, nie ułatwiam nikomu sprawy, ale przypominam raz jeszcze: nie można wierzyć w ani jedno moje słowo. Sygnalizowałem to nie raz i nie dwa i będę sygnalizował nadal. W debacie publicznej stoję na stanowisku, że należy dotrzeć do źródła informacji, że należy myśleć samodzielnie. W dyskusji na temat edukacji medialnej zwracam uwagę na formy manipulacji informacją. W dyskusji o legislacji w Polsce i w UE zwracam uwagę na konieczność stworzenia skutecznych mechanizmów konsultacji społecznych, na zwiększenie przejrzystości procesu stanowienia prawa, na to, by projektowane przepisy były przygotowane w sposób spójny i aby projekty miały rzetelne uzasadnienia (m.in. aby projektodawcy odnosili się do uwag zgłaszanych w procesie konsultacji) wraz rzetelnie przygotowanymi ocenami skutków regulacji. Biorąc udział w publicznej dyskusji zabiegam również o pełniejszy dostęp do informacji publicznej oraz o pełniejszą realizację "demokracji partycypacyjnej", czyli - jak mogliby chcieć niektórzy - o "społeczeństwo obywatelskie". W tym serwisie staram się ujawniać wszelkie moje afiliacje, które mogą być istotne dla dyskusji, w których biorę udział. Biorąc udział w dyskusji publicznej może jednak naruszam prawo?

Każdy jest rewolucjonistą na własny rachunek, czyli WikiLeaks i jego zaplecze infrastrukturalne

Obok wcześniejszych doniesień związanych z infrastrukturą stojącą za serwisem WikiLeaks należy odnotować, że Amazon opublikował niedawno oświadczenie, w którym podaje do publicznej wiadomości powody, dla których przestał świadczyć usługę serwisowi WikiLeaks.org. Pojawiały się wcześniej doniesienia, że Amazon zrobił to pod naciskiem władz, albo dlatego, że serwis był infrastrukturalnie atakowany, zatem Amazon zrezygnował ze współpracy. Z oświadczenia wynika, że te spekulacje były chybione, ponieważ z atakiem DDoS Amazon sobie poradził, a nacisków władz nie było. Powód zaprzestania świadczenia usługi miał być inny: WikiLeaks miał naruszyć regulamin świadczenia usługi Amazon Web Services (AWS) m.in. w ten sposób, że nie dysponował stosownym prawem korzystania z opublikowanych treści...

Prawa i wolności "by design"

Kolejnym trendem, który można obserwować w rozwoju "społeczeństwa informacyjnego" jest stopniowe przechodzenie od ochrony realizowanej przez prawo cywilne, przez uwzględnienie pewnych sfer aktywności społecznej w kompetencjach regulatorów działających w oparciu o prawo administracyjne, a wreszcie dojście do niemal "fizycznych" zasad projektowania narzędzi pozwalających (lub niepozwalających) członkom społeczności na podejmowanie pewnego rodzaju wyborów. Nie chodzi wyłącznie o problematykę prywatności (rozumianej, jako nieuprawnione korzystanie z danych osoby, której one dotyczą), ale też o problematykę dostępności informacji (w tym dla osób niepełnosprawnych), o ochronę przed niechcianymi komunikatami (prywatność w sensie powstrzymanie niepokojenia), a także ochronę praw własności intelektualnej (czego elementem może być koncept DRM). Ponieważ w niedalekiej przyszłości będziemy słyszeć częściej o różnych sferach ochrony praw i wolności poprzez stosowanie zasad projektowania (usług społeczeństwa informacyjnego) - warto zasygnalizować przynajmniej, o co tu chodzi.

Społeczna alienacja "klasy politycznej"

Nie dość, że nam się posłowie od realnego społeczeństwa odkleili, to teraz dodatkowo się odizolują ochroniarzami, a korzystając z imperium państwa zaczną jeszcze społeczeństwo zwalczać. Nie podoba mi się to. W mojej opinii to tragiczna społecznie sytuacja. System działa tak, że, co prawda, władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu, ale - co również wynika z art. 4 Konstytucji RP - Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli. Przepis ten dodaje również "lub bezpośrednio", ale tego się już zwykle nie czyta w konstytucyjnym przepisie. Gdyby Naród mógł sprawować władzę bezpośrednio, to wówczas pośrednicy nie mieliby tyle możliwości samorealizacji (por. Społeczna, elektroniczna partycypacja w Polsce - ucieczka do przodu). Żaden pośrednik łatwo się ze swoją rolą nie rozstanie. Nawet, jeśli w istocie nie rozumie już stosunków społecznych panujących w reprezentowanym przez niego, bo tak jakoś wyszło, społeczeństwie.

"Operation Payback" - brutalizacja bez celu

Zastanawiam się, do czego doprowadzi nas eskalacja działań po jednej i po drugiej stronie sporu "dysponenci praw autorskich - użytkownicy dóbr kultury". Mamy teraz taki przykład eskalacji, tj. przeprowadzoną w sobotę akcję pn. "Operation Payback". Międzynarodowe organizacje zrzeszające dysponentów praw (pośredników) stanęły przed wizją walki z cieniem. Ludzie niczym dym, niczym partyzanci strzelający z lasu, skrzykują się w ramach rozproszonych kanałów dystrybucji informacji i jeśli uda im się przyjąć wspólny schemat działania - dokonują kolejnego aktu komunikacji... W tym konkretnym przypadku aktem tym był rozproszony atak DDoS (Distributed Denial of Service) na infrastrukturę stanowiącą zaplecze witryn internetowych RIAA i MPAA. Jeśli to kolejny etap (zbrojnej) rewolucji, to kto na tym najwięcej straci?