Dotrzeć do źródła

Szum informacyjny jest coraz większy. W "mętnej wodzie lepiej się łowi ryby", ale jeśli ktoś wierzy w "budowanie społeczeństwa obywatelskiego" i znajduje w sobie siłę, by aktywnie się w taki proces budowy zaangażować, to - jak uważam - powinien w swoich komentarzach kierować się zasadą docierania do źródeł informacji. To nie jest tylko problem etyczny (docieranie do źródeł informacji, a także zwracanie uwagi na to, co ma do powiedzenia "druga strona", jest elementem deontologii dziennikarskiej nie od dziś). To również problem "samoobrony intelektualnej" i świadomego wspierania mechanizmów demokratycznych. Jak przekonać ludzi, że docieranie do źródeł informacji jest modne? Jeśli nie będą docierali do źródeł informacji, to łatwo da się nimi sterować, a wielu osobom odpowiada sytuacja, w której nie ponoszą odpowiedzialności za swoje życie.

Weźmy ostatni przykład. Odnotowałem, że sąd w Sztokholmie nakazał ponoć spółce Black Internet odcięcie The Pirate Bay od swoich usług. Wszystkie główne serwisy informacyjne napisały o tym zarządzeniu sądu, ale nigdzie nie mogłem znaleźć jego treści (agencje informacyjne napisały nawet "jak wynika z dokumentów sądowych", chociaż - jestem o tym przekonany - żaden dziennikarz nie miał ich w ręku). Społeczność związana w jakiś sposób z TPB entuzjastycznie "wykopuje" (w serwisie Digg.com) quasi-informacje twórców serwisu, ale nikt nie zastanawia się - mam takie wrażenie - o czym w rzeczywistości jest mowa. Gdzie jest zarządzenie sądu, które nagle wszyscy tak chętnie komentują? Ja go nie widziałem, nie przeczytałem znajdujących się w nim tez, nie wiem nawet, w jakiej procedurze zostało wydane. Obawiam się teraz, że zwrócą się do mnie dziennikarze i zapytają o komentarz. Co im powiem? Powiem tyle: nie czytałem, nie wiem. To mało medialne, ale takie są fakty. Skomentuje ktoś, kto - prawdopodobnie - również nie czytał zarządzenia, ale nie będzie mu to przeszkadzało, aby o jego treści się wypowiadać.

Sprawy prawne - te mnie interesują szczególnie - są dla wielu osób zbyt skomplikowane. Wielu osobom wystarczy sam szum. Słyszą szum dołączają do chóru oburzenia. Jeśli krzyk będzie dostatecznie głośny, to może się ktoś przestraszy i zmieni krytykowane przez masy działania? Nie ma przy tym znaczenia, jakie wysuwa racje druga strona, a nawet, czy się w danej sprawie wypowiedziała w taki lub inny sposób.

Manipulacja informacją jest już uznanym narzędziem w prowadzonym dyskursie publicznym. Nie dotyczy jedynie zmian "społeczeństwa informacyjnego". Wygrywa ten, kto głośniej krzyczy, albo ten, kto lepiej potrafi "zabełtać wodę z rybami". Portale "głównego nurtu" wykazują wielką obawę przed linkowaniem do zauważanych źródeł informacji, a to najpewniej z obawy przed tym, że konsument mediów podąży za linkiem i będzie oglądał reklamy prezentowane przy tekstach konkurencji. To nie sprzyja rzetelności dziennikarskiej. Nie sprzyja mu również ślepe gromadzenie dowolnych treści (por. np. Prowokacja, obnażenie "dziennikarskiego" copy-paste, problemy prawne obiegu informacji)...

Rzetelność dziennikarska i linkowanie do źródeł to temat, nad którym mogliby się pochylić sami przedstawiciele mediów. Być może należy jednak postulować, aby osoby nazywający się "dziennikarzami obywatelskimi" (moim zdaniem nie istnieje coś takiego, jako oddzielna kategoria) kierowali się również pewnymi zasadami, ale takżę, aby brak przestrzegania takich zasad był przez świadomych użytkowników mediów zauważany.

Weźmy pierwsze z brzegu postanowienia Kodeksu Etyki Dziennikarskiej SDP:

I - Informacje i opinie

1. Informacje należy wyraźnie oddzielać od interpretacji i opinii.

2. Informacje powinny być zrównoważone i dokładne, tak by odbiorca mógł odróżnić fakty od przypuszczeń i plotek, oraz powinny być przedstawiane we właściwym kontekście i opierać się na wiarygodnych i możliwie wielostronnych źródłach.

3. Opinie mogą być stronnicze, ale nie mogą zniekształcać faktów i być wynikiem zewnętrznych nacisków.

4. Błędy i pomyłki wymagają jak najszybszego sprostowania, nawet jeśli nie były zawinione przez autora lub redakcję i bez względu na to, czy ktokolwiek wystąpi o sprostowanie.
(...)

Czy to trudne, by kierować się tymi zasadami również w codziennym komentowaniu aktywności mediów? Oczywiście będzie spora grupa "komentatorów", którzy za dobą zabawę uznają sianie dezinformacji, komentarze w stylu "LOL, TwOój StAry to Człowiek-Żyto, ROTFL", itp., ale nie każdy musi iść tą drogą. Chodzi raczej o pewną społeczną odpowiedzialność, bez której masa społeczna może zostać przez wprawnych propagandzistów (niezależnie od tego, którą stronę będą reprezentować w danej chwili) wyprowadzona w pole, wykorzystana dla własnych celów, odarta z przysługujących im praw, sprowokowana do niekorzystnych dla niej decyzji.

Jeśli pojawia się jakaś informacja, w której mowa o jakiejś instytucji lub innym podmiocie, w pierwszej kolejności staram się wejść na stronę tej instytucji i sprawdzić, czy opublikowano na tej stronie jakieś komunikaty. Staram się dotrzeć do źródła. Irytuje mnie zwykle, gdy "dialog" prowadzony jest za pośrednictwem meta-komunikatów, które - już zredagowane - publikowane są przez jakichś pośredników. Instytucje publiczne powinny publikować źródła informacji, a komentatorzy powinni do nich odsyłać, by każdy zainteresowany miał szanse sam się z nimi zapoznać i wyrobić sobie zdanie. Podmioty niepubliczne mają tu większą swobodę, ale badania w sferze public relations, a szczególnie w ramach "zarządzania w sytuacjach kryzysowych", podpowiadają, że warto być pierwszym źródłem informacji na swój własny temat. Internet daje dziś taką możliwość. W przypadku instytucji publicznych można stosować instytucje dostępu do informacji publicznej, w przypadku podmiotów niepublicznych apelować do działów marketingu i PR. Ale bezrefleksyjne powielanie niesprawdzonych, niekompletnych, albo przekręconych informacji przez "piątą władzę" (przez tych, którzy chcą uważać się za kontrolujących media), zasługuje chyba na chwilę głębszej zadumy.

Jeśli media nie docierają do źródeł, bo łatwiej zacytować gotowy qasi-materiał prasowy niż podjąć próbę zwrócenia się o komentarz do głównych aktorów spektaklu, to świadomy konsument mediów powinien to mediom wytknąć. Kiedy opublikowałem materiał na temat regulaminu premiowania pracowników monitoringu wizyjnego w Warszawie dziennikarze profesjonalnych redakcji zwracali się do mnie, nie zaś do urzędników, o udostępnienie treści regulaminu. Zapytanie mnie było łatwiejsze, by szybciej "sklecić newsa". Oczywiście docieranie do źródeł wymaga czasu i wysiłku. Komentowanie "na bieżąco" nie zawsze na to pozwala. Ale warto chyba mieć przynajmniej z tyłu głowy, że nie zawsze mamy pełny obraz sytuacji, ktoś może chcieć nas "wkręcić", ktoś może chcieć "wyjmować kasztany z ogniska" w rękawiczkach niewidkach, albo cudzymi rękami, wypuszczać na nas wyedukowane prawnie psy, albo tematem staje się niesprawdzona plotka, lub półprawda. Mając taką świadomość w bardziej odpowiedzialny sposób komentuje się rzeczywistość, odnotowując przynajmniej te elementy scenariusza medialnego spektaklu, których nie znamy.

Tak się tylko nad tym zastanawiam, bo nie wiem, co z tym zrobić. To również jest związane z dyskusją na temat edukacji medialnej, która aktualnie toczy się w Europie. Prowokuję zatem do dyskusji.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Nie wiem czy tylko ja mam

Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale ostatnio media i internet funkcjonują na zasadzie głuchego telefonu. Kiedyś informacja nie zawsze była weryfikowana, ale pochodziła najczęściej od agencji prasowej (kiedyś były dwie, potem skończyło się na jednej, PAP, teraz nawet nie wiem czy i ona się nie zdematerializowała), a agencje zazwyczaj szukały źródła, a przynajmniej jego oficjalnego potwierdzenia.

Dostępność do wielu mediów naraz, bez pośredników, dała dziennikarzom (i przy okazji zwykłym ludziom) dobierać się do informacji w sposób niemal bezpośredni, w każdym razie ilość mediów pośrednich, przekazujących ów informacje spadła do minimum. Pozornie to dobrze, bo pozornie ta informacja nie miała szans się zmienić. I tu paradoks. Mimo łatwości dostępu do źródła mało kto z tego korzysta. Najłatwiej wpisać hasło w gugle. Pamiętam jak z okazji otwarcia metra miałam niesamowity najazd ludzi z tej frazy. Myślę,że sporo było wśród nich dziennikarzy. Po co być na otwarciu, po co czytać szczegóły techniczne i plan stacji skoro ktoś już zrobił relację za nas? Zmieni się trzy zdania i artykuł gotowy. Pieniążki są, wolnego czasu więcej. Proste? Proste.

Dlaczego ludzie nie szukają źródeł? Bo z natury są leniwi.

PAP działa

PAP działa, wytacza nawet działa w obronie przed "piractwem informacyjnym" (por. "Piractwo informacyjne" - od słów do czynów, czyli "wszyscy przeciwko wszystkim"; warto jednocześnie odnotować, że jeden z dziennikarzy PAP sam się ze mną skontaktował, uzupełniając pewne informacje, które nie pojawiły się w jednej z depesz). Na marginesie dodam, że temat "własności intelektualnej" do informacji to nie jest ten temat, o który mi chodzi w powyższym felietonie.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Ad: lavinka

"Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale ostatnio media i internet funkcjonują na zasadzie głuchego telefonu."

Nie tylko Pan(i) ma takie przeświadczenie. Nie trzeba być wszechwiedzącym, aby śledząc stosunkowo nowe media, typu "Dziennik Internautów" (to tylko jeden z mnóstwa przykładów), móc spostrzec, że czasami wręcz pojawia się niemal dosłowne tłumaczenie artykułów np z "Wired bloga", czy innych linkowanych przez serwisy typu "slash dot", "digg", czy rodzimy "Wykop".
Im dane medium staje się bardziej poczytne, tym bardziej zależy mu na sensownych działaniach, co również widać na przykładzie "DI". Coraz częściej wprowadzają jakieś twórcze działania własne (np. interwencje), linkują do różnych zewnętrznych źródeł (niestety jednak wciąż są to często tylko opracowania).
Mimo wszystko, jak zauważył Pan Vagla, często i duże mainstreamowe gazetki/serwisy strzelić bubla potrafią.

PS
Na wszelki wypadek, w dobie marketingu szemranego dopiszę klauzulkę:
Oświadczam, że nie mam nic wspólnego z DI, a wybrałem to medium, gdyż śledzę je od dawna i wydało mi się świetnym przykładem na zobrazowanie mojej tezy. :-))))
--
Pozdrawiam, Michał G.

Wielkim wolno prawda?

"Dziennik Internautów" (to tylko jeden z mnóstwa przykładów),

Szkoda, że nie podał Pan innych przykładów tego "mnóstwa", bo komentarz wygląda na wycelowany w DI.

Przy wielu waznych sprawach DI podawał link do źródła pierwotnego i zdarzało się, że z tą przy tej samej informacji nie zrobiła tego Rzeczpospolita lub inne wielkie medium. Wielkim jednak wolno i nikt im nie ma za złe...

Zdarzało się też nie raz, że publikowaliśmy coś później, bo chcieliśmy to potwierdzić. Potem były komentarze, w stylu "eeee...stare"

Ad: Marcin Maj

Komentarz absolutnie nie miał być wycelowany w DI, co zaznaczyłem. Po prostu od dawna was poczytuję i wiem, że zmieniliście się istotnie, i to - co wydaje mi się zaznaczyłem wcześniej - na plus.
Ostatnio właśnie częściej pojawiają się linki do źródeł, co jest istotne. Kiedyś bywało z tym gorzej. Komentarz miał być obiektywny - z perspektywy wieloletniego czytelnika.

Nie zaprzeczycie jednak tym tłumaczeniom z wymienionych wyżej źródeł.
Przykład z ostatnich dni:
http://www.wired.com/wiredscience/2009/08/multitasking/ (24. VIII '09)
http://di.com.pl/news/28384,1,0,Robiac_wiecej_robisz_mniej.html (26. VIII '09) - bez żadnej informacji o źródle.

A co do mnóstwa, może wymienię tu choćby sławetny hacking.pl (czasami nawet nie poprawiali po translatorze!)... Można tych kopiujących na prawdę wiele pozbierać. Tylko po co?
--
Pozdrawiam, Michał G.

Zaprzeczę

Twój zarzut jest bezpodstawny. Odnośnik do źródła, na którym oparto tekst jest podany w tekście w DI w pierwszym zdaniu pod lidem "W *badaniu*, które doprowadziło naukowców z Uniwersytetu w Stanford" i wskazuje na Stanford University
http://news.stanford.edu/news/2009/august24/multitask-research-study-082409.html

Redaktorzy DI mają za zadanie docierać do pierwotnych źródeł, bo tylko dzięki temu można uniknąć zniekształceń znaczenia treści obecnych w źródłach wtórnych. Na pewno na tych samych zasadach działają redaktorzy przytoczonego przez Ciebie Wired i wielu innych serwisów, czy starych mediów.

Dotarcie do pierwotnego źródła i oparcie na nim artykułu powoduje, że często teksty wydają się podobne i tego nie da się w pełni uniknąć, co miało miejsce także w tym przypadku.

Gdyby w tekście była wykorzystana jakakolwiek informacja z innego serwisu, to każdy redaktor DI ma obowiązek w takiej sytuacji oznaczyć w treści stosowny fragment tekstu, poprzez wskazanie źródła i podanie aktywnego odnośnika do tego źródła, tak by każdy mógł sprawdzić to źródło. Wystarczy przejrzeć DI by się przekonać, że tak właśnie czynią.

Pozdrawiam
Krzysiek Gontarek

Nie chodzi o lenistwo

Dlaczego ludzie nie szukają źródeł? Bo z natury są leniwi.

Nie, bo nam się za to nie płaci.

Zgadnij ekspercie ile zarabia serwis na jednym tekście? Powiem ci, że niewiele. Wielu ludzi blokuje reklamy, niewielu w nie klika, o opłatach za dostęp nikt nie chce słyszeć.

Od redaktorów wymaga się szybkich publikacji i wielu dziennie. Wypłaty nie są tak duże jak możesz sobie wyobrażać. Większość serwisów informacyjnych tak naprawdę jeszcze nie zarabia, mimo że redaktorzy pracują przy nich dość intensywnie.

Skoro to taka opłacalna robota na małą ilość czasu, to czemu się za to nie weźmiesz?

Jakość kosztuje

Podawanie źródeł jest jednym z wyznaczników rzetelności zawodowej, zwłaszcza w czasach triumfu metody Copy'ego & Paste'a. Niechęć do podawania źródła, z którego skopiowano często 80-90% treści, nie może być usprawiedliwiana niską płacą.
Zresztą podawanie źródła to również zabezpieczenie dla świadomego autora. Nawet jeśli poda on dane nieprecyzyjne, to na obronę ma źródła, z których owe dane czerpał.

PS. VaGla co prawda nie chce dyskusji na temat własności intelektualnej, ale te wątek "mało płacą, to nie linkuję" jest z tym mocno powiązany...

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net

Wiesz, jakbym ja pracowała

Wiesz, jakbym ja pracowała tak jak teraz dziennikarze z portali, to bym nigdzie pracy nie znalazła. U mnie w zawodzie liczy się jeszcze nadal jakość, nie ilość. I co to za tłumaczenie? Że co, jak mi mniej płacą to oznacza, że mogę moją pracę bardziej olewać? Pierwsze słyszę, by rzetelność pracy zależała od wysokości pensji. Jeśli tak myśli większość początkujących dziennikarzy to nie dziwię się niskiej jakości artykułów.

Ja na przykład nie dostaję w ogóle zapłaty za blogowanie i jakoś się staram (Raz lepiej, raz gorzej, niemniej jestem amatorem, nie zawodowcem!). Wg Twego poglądu powinnam robić byle co i byle jak, bo mi za to nikt nie płaci?

Chyba źle Cię zrozumiałam, bo mi się to w głowie nie mieści. :)

Nie jakość

Tu chyba nawet nie chodzi o jakość, a raczej o rodzaj pracy. Obecnie nie ma zapotrzebowania (ze strony redakcji) na rzetelne artykuły poruszające ważne sprawy. W dzisiejszych czasach potrzebny jest jedynie materiał do zapełnienia miejsca między reklamami. Oczywiście wypełniacz jest niższej jakości niż rzetelne artykuły jeżeli szukamy informacji jako czytelnicy, ale oba są tak samo dobre jakościowo jako wypełniacz w oczach wydawcy.

Epoka fast food-u informacyjnego

Współczesne media działają trochę na zasadzie fast food-u. Maksymalizuje się zyski minimalizując zatrudnienie i zwiększając "wydajność pracy".
Generalnie, do gatunku dziennikarzy można chyba zaliczyć tylko dziennikarzy śledczych, którzy mają pasję, chęci i siły żeby rzeczywiście coś odkryć. Reszta, to samonapędzający się barani pęd. Coś dziś napisze dziennik, to samo obejrzysz następnego dnia we wszystkich wiadomościach. Coś nada na pasku TVN24 (która pełni de facto rolę agencji prasowej konkurencyjnej do PAP), jutro napiszą o tym gazety.
95% "dziennikarzy" pracujących w dzisiejszych mediach to po prostu zawodowi przepisywacze, których głównym zadaniem jest tylko nadanie atrakcyjnej formy dostarczonemu półproduktowi.
Zamrożony hamburger do mikrofalówki i voila! mamy piękny i pachnący produkt "prosto z ognia"...

Media worker to nie dziennikarz

95% "dziennikarzy" pracujących w dzisiejszych mediach to po prostu zawodowi przepisywacze, których głównym zadaniem jest tylko nadanie atrakcyjnej formy dostarczonemu półproduktowi.

W Polsce nie odróżnia się "media workerów" od dziennikarzy. Niestety, bo moim zdaniem uporządkowałoby to choć trochę całą sytuację. W tej chwili dziennikarzem czuje się prezenter TV, pogodynka, pracownik portalu etc., listę można ciągnąć długo. Najczęściej większość z nich nie ma nawet podstaw warsztatu dziennikarskiego, chyba że uznamy za nie Ctrl+C / Ctrl+V.

Być może jasne rozgraniczenie pracowników mediów i dziennikarzy oczyściłoby atmosferę. Status dziennikarza byłby jakimś wyróżnieniem, do którego warto byłoby dążyć i który żal byłoby stracić. Z kolei zachowania zawodowe pracowników mediów nie rzutowałyby na środowisko dziennikarskie.

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net

W tekście chodziło mi o postawę odbiorców mediów

W tekście chodziło mi o postawę odbiorców mediów i komentatorów. Nie tylko o "media instytucjonalne" z zatrudnionymi tam osobami.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Zdaję sobie z tego sprawę

Jeśli chodzi o odbiorców "domowych", to mogę podpisać się pod stwierdzeniem Lavinki: odbiorcy są leniwi. Dodatkowo odbiorca "domowy" ufa, że treść podano mu po profesjonalnej weryfikacji, obiektywnie i bez przeinaczeń. To zaufanie / przekonanie powoduje niechęć do poszukiwania źródeł, bo "przecież inni sprawdzili", czyli "nie muszę po nich powtarzać".

Odbiorca "domowy" nie wie (nie chce wiedzieć?), że media realizują własne cele, że podlegają manipulacjom lobbystów, że pracujący w nich ludzie bardzo często są zwykłymi wyrobnikami pracującymi na ilość etc. Być może gdyby wiedział, zadawałby sobie ciut częściej trud weryfikowania informacji / wypowiedzi.

Na szczęście rozpowszechnianie się Internetu sprzyja tak ujawnianiu dziennikarskiej (czy urzędniczej) nierzetelności, jak i publikowaniu materiałów źródłowych. Ty czy Olgierd Rudak zadajecie niewygodne pytania różnym instytucjom. Wielu bloggerów prowadzi "monitoring" mediów, wytykając dziennikarzom i redakcjom błędy i przeinaczenia. Wielu innych prowadzi krytyczne analizy różnych publikacji, porządkując informacje i tworząc opracowania najróżniejszych tematów.

Oczywiście nawet największa ilość materiałów źródłowych i opracowań niewiele zmieni, jeśli odbiorcy będą leniwi i wystarczy im cokolwiek. Ale to raczej kwestia analogiczna do dyskusji między wyrafinowaną kuchnią i fast foodami.

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
http://piotr.mikolajski.net

Racja, problem dotyczy głównie zwykłych ludzi

Łatwym zawężeniem byłoby skupienie się na dziennikarzach lub nawet dziennikarzach społecznych. Problem jest w każdym człowieku, który np. podając jakąś informację mówi "przeczytałem to w Internecie", zamiast podać konkretną stronę lub dostawcę treści.
Problem jest w każdym człowieku, który otrzymując jakąś informację cieszy się jej sensacyjnością albo tym, że potwierdza jakieś jego przekonania lub pasuje do przyjętej wizji świata, zamiast zadać pytanie "dlaczego?", "co każe tak myśleć?", "jakie są podstawy takiego twierdzenia?".
Wydaje mi się, że poważnym zagrożeniem dla społeczeństwa, jako całości i demokracji obywatelskiej jako ustroju jest taka podatność na bierne chłonięcie informacji. Należałoby temu świadomie przeciwdziałać - może przez jakiegoś rodzaju "edukację informacyjną"? Taką, w której nie chodziłoby o przedstawianie różnych kanałów komunikacji a raczej o wpajanie logiki i konsekwencji myślenia oraz nawyku zadawania pytań.
W sumie, może wystarczyłaby filozofia z elementami logiki formalnej w szkołach średnich?

Ale na szczęście mamy

Ale na szczęście mamy Pana! Który broni nas przed kłamstwem i złem. Niektórzy ludzie nie mają czasu, żeby w każdej sprawie dotrzeć do każdego źródła. Jest na świecie masa informacji do przetworzenia. Człowiek tyle nie żyje. Czasem trzeba zadowolić się tym, co można zdobyć szybko. Oczywiście, nie należy powtarzać dalej tego, czego się nie wie. Skutkiem tego ludzie, którzy źle się czują wypowiadając się na tematy, o których nie wiedzą dostatecznie wiele, przeważnie milczą, natomast mówią pozostali. Dlatego może się wydawać, ze ludzie w większości są głupi i bezmyslnie powtarzają to co im ktoś powiedział. Trudno być ekspertem w więcej niż jednej dziedzinie.
(Tego komentarza nie mogę linkować do niczego innego jak do własnej głowy, która nie jest jednak podłączona do sieci. Wiem, że wobec tego mój głos nie ma żadnej wartości.)

ale ja mogę manipulować

Ja mogę przecież manipulować informacjami, albo robić błędy, więc nie warto wierzyć w opublikowane tu teksty. Warto natomiast myśleć samodzielnie.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Citation needed

Obok podania samego odniesienia pojawia się jeszcze problem tworzenia cykli - jak sobie wyobrażam, często nieświadomie. Jakiś czas temu na Slashdocie pojawiły się odniesienia do dwóch artykułów o tym jak to Wikipedia przez pośredników cytuje samą siebie przez utworzenie cyklu referencji: Sacha Baron Cohen Wikipedia Entry Creates Circular References (w skrócie, za pierwszym komentarzem: "So a journalist used Wikipedia as a primary source, added something incorrect to an article. Now the same Wikipedia page is using that article as its primary source, which in the view of Wikipedia makes the incorrect fact true.") oraz
False Fact On Wikipedia Proves Itself. Domyślam się, że problem dotyczy nie tylko Wikipedii i nie tylko internetu... Jestem ciekaw jak często taki błąd przechodzi niezauważony.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>