seriale

Kilka słów po rządowym hackathonie z perspektywy oceniającego prezentowane projekty

Już po rządowym hackathonie, który w miniony weekend odbywał się w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Oto garść refleksji dotyczących ponownego wykorzystania informacji z sektora publicznego. Z jednej strony piszę je z perspektywy komentatora, który od ponad 20 lat przygląda się konfliktom prawnym związanym z obiegiem informacji, ale mniej więcej w połowie drogi, 11 lat temu, uznał, że ów re-use jest niezwykle ważny dla rozwoju demokracji. Pisząc ten komentarz pamiętam też, że jako członek Jury, które przyznać miało nagrody w organizowanym przez Ministerstwo Cyfryzacji konkursie, miałem swój głos i za jego pomocą wpływ na trzy z czterech nagród (czwarta to nagroda specjalna przyznana suwerennie przez PWPW). Teoretycznie więc powinienem się wypowiedzieć przez ten głos, ale przecież mam jeszcze kilka słów komentarza na temat moich "preferencji wyborczych".

Jak działa prawo petycji na przykładzie petycji o opracowanie księgi znaków narodowych RP

Kiedy angażowałem się w prace związane z przygotowaniem ustawy o petycjach, to - podobnie jak w przypadku zaangażowania w liberalizację zbiórek publicznych, albo zaangażowania w przepisy o ponownym wykorzystaniu informacji z sektora publicznego - chodziło o stworzenie narzędzia dla obywateli, dzięki któremu będą mogli pełniej brać udział w życiu publicznym. Oczywiście sama ustawa o petycjach była potrzebna również ze względów systemowych, a to ponieważ do jej powstania konstytucyjne prawo petycji nie doczekało się ustawowej konkretyzacji.

Jak samorząd może się zakiwać w "mediach społecznościowych"

W serwisie Facebook są dwie "strony", które opisane są słowami "Oficjalna strona Urzędu Dzielnicy Praga-Północ m.st. Warszawy. Praga Północ District Office of the Capital City of Warsaw". Jedna jest starsza, dopracowała się już "krótkiego" fejsbukowego "adresu". Druga młodsza. Pierwsza ma 2,238 "lubiących", druga zaś 472 "lubiących". Pierwsza krytykuje działania podejmowane przez Urząd. Druga zaś jest "oficjalnie oficjalna". Pierwsza, jak się wydaje, jest prowadzona przez byłych samorządowców, którzy nie zdecydowali się "oddać" profilu nowo wybranym włodarzom dzielnicy. Gdyby komunikacja państwa i samorządu koncentrowała się w Biuletynie Informacji Publicznej - nie dochodziłoby do tego typu sytuacji. Teraz bohatersko samorządowcy będą rozwiązywać problemy, które samorządowcy z taką energią sami wcześniej stworzyli. Ale to nie my! To oni! - ktoś powie. Do tego pasowałoby potem "jesteś u pani!".

Po Social Media Convent - zasady uczciwej konkurencji w "prywatnych miastach informacyjnych"

Logo Social Media ConventW zeszłym tygodniu gościłem na Social Media Convent 2015 w Gdańsku. To impreza komercyjna, która reklamowana jest jako "międzynarodowa konferencja, na której poruszana jest tematyka komunikacji firm i marek w social media, prezentowane są trendy, dobre praktyki, najnowsze rozwiązania i prognozy dla branży". Chodzi o branże marketingową, public relations, sprzedaż. To wszystko z wykorzystaniem "mediów społecznościowych". Poproszony o wystąpienie zastanawiałem się, z jakim przekazem miałbym pojechać do Gdańska. Doszedłem do wniosku, że postawię tezę, że "social media nie istnieją" i postaram się to wykazać. Czy mi się udało?

Czterdzieści pięć szklanych kul, a na każdej z nich prywatny znak

wizytówka z logiem CBAPamiętacie Państwo, że złożyłem nietypowy wniosek o dostęp do informacji publicznej, skierowany na ręce Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Tym wnioskiem zainicjowałem operację pod kryptonimem "Szklana kula CBA". Szklane kule z wygrawerowanym logo CBA są tu tylko pretekstem. W istocie w akcji chodzi o pokazanie problemu nierównego traktowania, a więc dyskryminacji, obywateli w sferze informacyjnej. Natomiast przy okazji zapytałem też o samo "logo" CBA (bo to element poruszanej w tym serwisie problematyki symboli państwowych i heraldyki publicznej), zapytałem oczywiście też o same kule. Oto, czego mi się udało dowiedzieć.

Próbując tworzyć podstawę prawną dla "social media" ministerstwo pomaga dostrzec nagość króla

nagłówek dziennika urzędowego MSWW dyskusji o korzystaniu z serwisów społecznościowych przez administrację publiczną sygnalizuję m.in. kwestie szanowania konstytucyjnych zasad praworządności i legalizmu. Powoływanie się na konieczność działania przez władze publiczne na podstawie prawa i w jego granicach jest tu podyktowane niczym innym, jak ochroną obywateli przed wyposażonym w środki przymusu państwem. Kiedyś, dawno temu, pytałem Policję o podstawę prawną prowadzenia innych serwisów niż BIP. Pod wpływem tamtych wniosków przyjęto Zarządzenie Komendanta Głównego Policji nr 1204 w sprawie form i metod działalności prasowo-informacyjnej w Policji wydane na podstawie dość blankietowego przepisu ustawy o Policji. Teraz pytam o podstawy prawne korzystania przez administrację publiczną z tzw. "mediów społecznościowych". I znów pojawia się tendencja do wpisywania Facebooka, Twittera czy innych wydawanych przez amerykańskie spółki serwisów do ministerialnych Zarządzeń. Ktoś się obruszy i powie: chciałeś mieć podstawę, to masz. Ja się uśmiechnę i zacznę pytać dalej. Jeśli tak, jeśli ktoś wpadł na pomysł, by wpisać serwisy internetowe zewnętrznych, pozapaństwowych wydawców do Zarządzenia, to trzeba iść w takim przypadku dalej i zacząć pytać o zgodność takich przepisów z normami konstytucyjnymi.

Nikt nie zmieni ustroju państwa dzięki profilowaniu użytkowników z social media, prawda?

Zacząłem się zastanawiać, czy potrafiłbym "skręcić" takie konsorcjum, które za niewielkie pieniądze mogłoby dotrzeć do informacji na temat preferencji osobistych followersów Kancelarii Premiera i innych "oficjalnych kont" administracji publicznej na Twitterze. Oczywiście tylko po to, by ich nieco lepiej poznać. Nic wielkiego. Jakie strony przeglądają, jakie linki klikają, czym się interesują, jakich mają znajomych, rodzinę, kto jest w ciąży, a kto ma depresję. Normalna rzecz w czasach analizy "big data". Nie to, że akurat mam ochotę im coś konkretnego sprzedać, tym followersom, ale może dzięki temu mógłbym dowiedzieć się, czy i jakimi metodami przekonywać aktywne, bo śledzące rząd jednostki (a to przecież nudy, więc rzeczywiście trzeba być aktywnym i zaangażowanym). Mając taką wiedzę mógłbym, w sumie, zrobić sobie nieco miejsca w polskim systemie prawnym. Nie sprzedawałbym przecież wakacji albo kredytu, tylko może spróbowałbym zmienić jakąś ustawę. Na początek. By sprawdzić, czy to dobre narzędzie, by zmienić w Polsce ustrój. Co może być złego w tym, że sobie dotrę do aktywnych (zaangażowanych) polskich obywateli? To przecież tylko Twitter. Miłe, wygodne, narzędzie komunikacji. I zupełnie neutralne...

Sejm zarażony antydemokratyczną twitterozą i fejsbukozą polskiej administracji publicznej

Rozmowa o twitterozie w programie WidzimisieSejm i Senat opuściły flagę w związku z zamachem w Tunezji. Przy okazji Parlament postanowił zmienić paletę kolorów stron internetowych, których używa do przekazywania obywatelom informacji publicznych. Zgodnie z Konstytucją RP tryb udzielania informacji publicznej regulują ustawy, a w odniesieniu do Sejmu i Senatu ten tryb regulować ma Regulamin Sejmu i Regulamin Senatu. Zgodnie z art. 202a Regulaminu Sejmu "Informację publiczną Kancelaria Sejmu udostępnia poprzez ogłaszanie dokumentów i innych informacji w Systemie Informacyjnym Sejmu". W ten sposób ów "System Informacyjny Sejmu" jest odpowiednikiem Biuletynu Informacji Publicznej, o którym mowa w ustawie o dostępie do informacji publicznej. Ani Konstytucja, ani ustawy, ani Regulamin Sejmu nie przewidują sytuacji, w której państwo polskie będzie przez kontrolowane przez siebie ośrodki informacji promowało produkty i usługi jakiegokolwiek przedsiębiorcy. Tymczasem na wszystkich stronach Sejmu umieszczono znak towarowy spółki Twitter Inc. Okazało się, że w związku z żałobą ten znak jest dziś nawet wyraźniej promowany, ponieważ jako jedyny element strony nie zmienił swojej intensywnie niebieskiej barwy. To zaś kolejny przykład antydemokratycznego działania mojego państwa, które sprowokowały mnie do uruchomienia akcji pod kryptonimem "Szklana kula CBA".

Wniosek o dostęp do informacji publicznej via Twitter

Logo Twittera w koronie i na tarczy heraldycznejDowiemy się, czy w Polsce da się skutecznie złożyć wniosek o dostęp do informacji publicznej poprzez Twittera. Właściwie, to jestem przekonany, że się da. Właśnie taki wniosek złożyłem. Złożyłem wniosek do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wysyłając "na konto UOKiK" wniosek o treści "@UOKiKgovPL Oto wniosek o dostęp do informacji publicznej: kto w imieniu UOKiK (proszę podać imię i nazwisko) zawarł umowę ze spółką Twitter". Nie wiem, jak długo zajmie UOKiK-owi odpowiedzenie na wniosek. Urząd powinien odpowiedzieć "bez zbędnej zwłoki". Oczywiście ustawa mówi, że nie później niż 14 dni. Potem złożę skargę na bezczynność administracji publicznej do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. To nie obywatele są kłopotem. Kłopotem jest to, że administracja publiczna staje przed problemami, które sama administracja publiczna generuje.

UOKiK podnosi stawkę i nieuprawniona pomoc publiczna dla amerykańskich spółek oferujących "media społecznościowe"

Komisja Europejska ma kłopot, bo nie wie, co ma zrobić z dominacją amerykańskich spółek na rynku cyfrowym. Zastanawiają się tam mądre głowy, czy raczej zacząć regulować te amerykańskie spółki w internecie, czy raczej wspierać spółki europejskie. A kiedy dziś, w ramach Rady ds Cyfryzacji przy MAiC proponowałem, by w kwitach przedstawiających problemy do dyskusji wrzucić też problem nieuprawnionej pomocy publicznej państwa i by zwrócić uwagę Komisji Europejskiej, że sama promuje (w sposób nieuprawniony, jak uważam) owe amerykańskie spółki, to akurat dziś Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów postanowił odpalić swoje "oficjalne konto" na Twitterze. Takie gry lubię. Przy stoliku siedzą sami twardziele i UOKiK podnosi stawkę.