Czterdzieści pięć szklanych kul, a na każdej z nich prywatny znak

wizytówka z logiem CBAPamiętacie Państwo, że złożyłem nietypowy wniosek o dostęp do informacji publicznej, skierowany na ręce Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Tym wnioskiem zainicjowałem operację pod kryptonimem "Szklana kula CBA". Szklane kule z wygrawerowanym logo CBA są tu tylko pretekstem. W istocie w akcji chodzi o pokazanie problemu nierównego traktowania, a więc dyskryminacji, obywateli w sferze informacyjnej. Natomiast przy okazji zapytałem też o samo "logo" CBA (bo to element poruszanej w tym serwisie problematyki symboli państwowych i heraldyki publicznej), zapytałem oczywiście też o same kule. Oto, czego mi się udało dowiedzieć.

Jeszcze przed świętami otrzymałem drugą część odpowiedz z CBA. Z pierwszej części odpowiedzi - co sygnalizowałem w Raporcie cząstkowym z realizacji operacji o kryptonimie "Szklana kula CBA" - dowiedzieliśmy się, że CBA nie zawarło (jak twierdzi, a ja myślę, że zawarło) żadnej umowy ze spółkami Google Inc., Twitter Inc. oraz Facebook Inc., a więc promuje znaki tych spółek na urzędowej stronie zupełnie bezumownie. Odpowiedziano mi przy okazji, że nie mogę się domagać informacji o zasady na jakich mógłbym umieścić swoje znaki na tej stronie, co na razie zostawię na boku (w międzyczasie wszak pojawił się interesujący wątek z UOKiK). Zostawiając zatem na chwilę twitterozę i fejsbukozę (obiecuję, że w kolejnych notatkach oczywiście wrócę do tego wątku) w tej notatce pragnę przedstawić Państwu informacje o szklanych kulach (wiem, że nie możecie się doczekać) i o logo Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Myślę, że to również interesujące wątki.

Zacznijmy od szklanych kul. Okazuje się, że Centralne Biuro Antykorupcyjne nie może mi udostępnić dokumentacji zamówienia szklanych kul. Nie dlatego, że odmawia, tylko dlatego, że takiej dokumentacji nie ma. Nie ma dokumentacji zakupu kul dlatego, że nie zostały one nabyte z budżetu Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jak czytam w otrzymanej odpowiedzi: "45 kul zostało zakupionych i przekazanych CBA przez Wyższą Szkołę Policji w Szczytnie i dlatego też tam należy kierować ewentualne pytania w tej sprawie". Jeśli kul było tylko 45, to oczywiście wszyscy obywatele nie będą mieli szansy otrzymać każdy swojej, skoro już Szef CBA postanowił je jakoś rozdać. Zasady obdarowywania niektórych obywateli takimi pamiątkami pozostają niejasne, a CBA już w pierwszej odpowiedzi twierdziło, że nie mogę w tej sprawie domagać się informacji publicznej, bo byłaby to prywata (w istocie napisali mi, że "ustawa o dostępie do informacji publicznej nie może być bowiem nadużywana i wykorzystywana w czysto prywatnych sprawach", co jest oczywiście punktem zaczepienia dla rozwinięcia pobocznego wątku, np. w formie skargi na bezczynność do WSA). Zatem było kul tylko 45. Dostali je wybrani. Produkcję kul zleciała Wyższa Szkoła Policji, Kule były przekazane CBA (ciekawe, czy jest tu jakiś protokół przekazania, lub inne materiały sugerujące tryb, w jakim taki dar został CBA złożony - jeśli ktoś będzie chciał tego dociekać, to niech mi da sygnał o efektach swojego śledztwa kulowego).

Zdjęcie odpowiedzi otrzymanej z CBA

Zdjęcie przedstawia otrzymaną z CBA korespondencję wraz z załączoną umową dot. praw autorskich do logo CBA. Zleceniobiorcę, a zarazem autora projektu, zaczerniono. Mamy więc interesujący przypadek niepodawania do publicznej wiadomości autora dzieła - przedmiotu prawa autorskiego...

Wydaje mi się, że ciekawszym nieco wątkiem jest ten, który dotyczy znaku, jakim posługuje się CBA. Wszak jest on i na wizytówkach i na stronie internetowej i na papeterii i rzezany jest na szklanych gadżetach. No i pojawia się konkretne publiczno-heraldyczne, a raczej prawno-autorskie pytanie o prawa, które przysługują do tego znaku. Komu one przysługują? A może to znak urzędowy, a więc autorskie prawa nie przysługują nikomu? Art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych wprost mówi, że nie są przedmiotem prawa autorskiego "urzędowe dokumenty, materiały, znaki i symbole". Wiele tekstów już temu poświęciłem w tym serwisie, usiłując dociekać, jak to z tymi symbolami, znakami i materiałami urzędowymi jest. Oczywiście w kontekście prawa autorskiego. No bo przecież państwo to nie jest jakiś prywatny folwark, prawda? Tu się dzieją rzeczy urzędowe, a Rzeczypospolitej Polska, że zacytuję Konstytucję RP, jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Tak czytamy w art. 1 Konstytucji, więc to musi być ważne, prawda?

Jak widać na obrazku - CBA przesłało mi kopię umowy na wykonanie projektu logo CBA i napisali mi w liście, że to umowa na wykonanie "wraz z przeniesieniem praw autorskich do ww. dzieła". Nazwisko osoby, która była stroną umowy, zostało zaczernione. Ale może zacznijmy od początku.

Umowa ta została zawarta 11 lipca 2006 roku. Jest to umowa cywilnoprawna. Nagłówek głosi, że to umowa o dzieło. Umowa została zawarta nie przez CBA, a przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów z siedzibą w Warszawie (Ujazdowskie 1/3), reprezentowaną przez p.o. Dyrektora Biura Pełnomocnika Rządu ds Opracowania Programu Zwalczania Nadużyć w Instytucjach Publicznych - Tomasza Frątczaka. Czyli pełniący obowiązki dyrektora takiego biura, które się ma zajmować nie tyle zwalczaniem nadużyć w instytucjach publicznych, a raczej opracowaniem programu zwalczania takich nadużyć, musiał być jakoś umocowany do zawarcia w imieniu KPRM takiej umowy. Ale why? Dlaczego zaistniała potrzeba zamówienia logo? Dlaczego zaistniała potrzeba dania takiego pełnomocnictwa do zawarcia takiej umowy? Tyle pytań, tyle pytań....

KPRM nazwana jest Zamawiającym. Zmawiający zleca, a wykonawca przyjmuje do wykonania dzieło w postaci:

Wykonania trzech projektów logo Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a w przypadku wykorzystania jednego z nich - także oprawy graficznej pakietu urzędowego (wizytówki, papier firmowy, etc) CBA.

Czyli zlecono wykonanie trzech projektów i potem pewnie kontynuowano współpracę, o czym na razie nic nie wiem, bo z CBA więcej dokumentów niż ta umowa, nie przyszło. Tu pewnie trzeba by pytać KPRM.

Wykonawca miał ciężkie zadanie. Musiał te trzy projekty wykonać między 11 lipca a 17 lipca 2006 roku. I miał to zrobić zgodnie z "instrukcjami otrzymanymi od Zamawiającego". Czyli jest tu kolejny wątek - musiały być jakieś instrukcje. Bardzo ciekawe, jak zostały sformułowane i na jakiej podstawie. Fascynujące.

Dalej czytam, że Zamawiający dokona oceny dzieła, będącego przedmiotem umowy, w terminie 14 dni od dnia złożenia przez Wykonawcę. Przyjęcie dzieła Zamawiający miał potwierdzić na piśmie. Pewnie musi być jakaś kopia tego przyjęcia. Umowa stanowi, że gdyby były potrzebne jakieś poprawki, to Wykonawca ich dokona bez żądania dodatkowego wynagrodzenia. Za wykonanie dzieła przewidziano wynagrodzenie w wysokości tysiąca złotych brutto "za wykonanie trzech projektów logo" oraz pięciu tysięcy pięciuset trzydziestu złotych brutto "w wypadku wykorzystania wykonanego projektu i za wykonanie oprawy graficznej pakietu urzędowego". Nie będę relacjonował całej umowy. Są tam "standardowe" klauzule związane z zakazem udzielania podwykonawstwa, dot. kar umownych, odstąpienia od umowy (kto zechce, ten wie, gdzie się zgłosić o jej kopię:do CBA albo do KPRM, które to instytucje chętnie udostępnią kopie zainteresowanym, bo przecież to informacja publiczna).

Nie relacjonując poszczególnych postanowień umownych napiszę jednak, że w całej udostępnionej mi umowie nie ma żadnego postanowienia umownego, które dotyczyłoby praw autorskich do zamawianych projektów.

A teraz państwa wkręciłem. Jest taki fragment w umowie:

Wykonawca, w wypadku wykorzystania projektu przez Zamawiającego przenosi prawa autorskie do dzieła, na Zamawiającego.

Nie otrzymałem dokumentów potwierdzających przyjęcie dzieła (a wnosiłem o wszystkie kwity). Więc może takiego pisemnego potwierdzenia-przyjęcia nie ma? W takim przypadku nie byłoby przeniesienia. A może by było? Umowa mówi o "wypadku wykorzystania projektu"... Tyle pytań.

Umowa o przeniesienie praw autorskich wymaga formy pisemnej pod rygorem nieważności. Wykonawca zgodził się wykonać projekty i przyjąć zapłatę. Taka umowa o przeniesienie autorskich praw majątkowych powinna jednak zawierać szereg interesujących postanowień, jak np. określać pola eksploatacji, na których przeniesienie następuje. Tego w przekazanej umowie nie ma. Może też zawierać postanowienia np. dotyczące prawa wykonywania praw zależnych, regulować kwestie nadzoru autorskiego itp. Tego wszystkiego nie ma. Jeśli nie doszło do przeniesienia praw autorskich (nie dostarczono mi potwierdzenia przyjęcia dzieła, aczkolwiek umowa mówi o "wypadku wykorzystania projektu", co też w sumie ciekawie dałoby się analizować, bo znak jest wykorzystywany), to może - zgodnie z art. 65 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych - należy uważać, że twórca udzielił licencji? Niezły czad, nie?

Załóżmy jednak, że przeniesiono prawa. Na zamawiającego. W tym przypadku Zamawiającym jest KPRM, ale prawa przysługiwałyby Skarbowi Państwa, którego KPRM jest statio fisci. Ale tylko majątkowe prawa da się przenieść.

Jest sobie autor, który udzielił licencji, lub przeniósł prawa do znaku, którym to znakiem posługuje się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Licencję oczywiście może odwołać (por. Jeszcze o Malawi). Ale nawet jeśli doszło do umownego przeniesienia praw autorskich do dzieła, to przecież są jeszcze prawa osobiste. Jednym z nich, a więc prawem nieprzenaszalnym, jest prawo do nadzoru korzystania z dzieła. A to znaczy, że autor dla możliwości realizowania takiego nadzoru autorskiego musiałby mieć dostęp do wszystkich przypadków wykorzystania jego dzieła. W przypadku CBA i tych wszystkich "tajnych operacji" to chyba niezły problem. Poza tym... Wyobrażacie sobie postanowienia umowne, które mówią o tym, że autor logo może oceniać sposób, w jaki CBA korzysta z takiego znaku?

Właśnie dlatego, by organów władzy publicznej nie uzależniać od widzimisię jakiegoś indywidualnego człowieka, jest sobie taka ustawowa kategoria, jak urzędowy materiał, znak, symbol. Z dostarczonych mi materiałów wynika, że nie mamy z nimi do czynienia.

Pozostaje jeszcze kwestia autora, który trzyma właśnie silnym chwytem prawnoautorskim (pomyśl o biednych twórcach!) państwo polskie za antykorupcyjne kochones. CBA mi zaczerniło nazwisko Wykonawcy, pozostawiając jedynie informację, że nazywa się on Wojciech S. Dzięki Twitterowi i p. Maciejowi Wąsikowi wiem, że autorem znaku jest Wojciech Sobolewski.

Z CBA nie otrzymałem innych materiałów dotyczących tego logo. Być może CBA nie ma wszystkich kwitów dotyczących relacji prawnoautorskich związanych ze znakiem, ale na chwilę obecną zakładam, że gdyby istniało potwierdzenie przyjęcia projektu, to CBA by je miało (przynajmniej w kopii), a wówczas by mi udostępniło na złożony wcześniej wniosek.

I tak to, mniej więcej, wygląda. Nie czepiam się tych kwestii prawnoautorskich dla sportu. Owszem, to też dawać może jakąś tam satysfakcję, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że państwo jest szczególnym bytem. Nie może sobie dowolnie zawierać umów. Nie może się uzależniać od widzimisię takiej lub innej osoby. W przypadku symboli sprawa jest jeszcze bardziej delikatna. Wszak w takim symbolu skupiają się znaczenia, identyfikacje, cały szereg kwestii związanych z obiegiem informacji, które państwo polskie wydaje się całkiem ignorować. Podobnie było przecież z zamówieniem na logo Biuletynu Informacji Publicznej. Państwo polskie ani nie prowadzi żadnej dokumentacji dotyczącej praw autorskich, które przysługują Skarbowi Państwa, ani nie ma wdrożonej jakiejkolwiek polityki związanej z zarządzaniem takimi prawami. Przede wszystkim jednak nie widzi żadnego problemu w tym, że symbole, którymi posługują się poszczególne organy władzy publicznej w istocie zanurzone są w sferze praw wyłącznych jakichś osób fizycznych. No bo przecież, czy ktoś wierzy, że autor tego znaku pozwie teraz Skarb Państwa za to, że - jak uzna - gdzieś przez użycie tego znaku są naruszane przysługujące mu prawa autorskie? A co z obywatelami? Znaki i symbole urzędowe nie są przedmiotem prawa autorskiego. Są nieutworami. To znaczy, że nie można obywatelom przeszkadzać w korzystaniu z nich. Jeśli państwo posługuje się jakimś znakiem, to obywatel ma prawo oczekiwać, że jest to znak urzędowy, nie zaś "prywatny". Poza nonszalancją w sferze prywatyzowania aktywności państwa wchodzimy też zatem w sferę problemu budowania zaufania obywateli do państwa.

Jeśli Centralne Biuro Antykorupcyjne miałoby się posługiwać jakimś logiem, to przecież - co wynika z zasady legalizmu i praworządności - miałoby do tego stosowną podstawę prawną. Gdyby racjonalny ustawodawca chciał, by CBA posługiwało się takim znakiem, nie zaś korzystał z symboliki państwowej, to by w ustawie taki znak Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu zaproponował, albo przewidziałby delegację ustawową dla właściwego ministra, by on w rozporządzeniu wykonawczym Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu taki znak nadał. I wówczas mielibyśmy do czynienia z urzędowym materiałem bez tych wszystkich pułapek prawnoautorskich, z którymi mamy do czynienia dziś. I już sobie wyobrażam sytuację, w której ktoś z CBA czytając te słowa wzrusza znudzony ramionami. "Pieniacz. O co tyle zamieszania właściwie" - mógłby jeszcze zapytać. Wszak chodzi tylko o demokratyczne państwo prawne. W sumie o nic, o co warto kruszyć kopię. Czy się mylę?

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Dobre

Dobre Piotrze. Tylko czy urzędnicy zrozumieją? Toż tak było zawsze, to po co ten bałagan sprzątać? No cóż akcyjność i prowizorka zawsze nam wychodziły najlepiej.

nie-dzielnie i nie-utwórczo

Maciej_Szmit's picture

Well... mnie się zdaje, że to nie jest do końca takie proste. Po pierwsze i dość oczywiste o charakterze umowy nie decyduje to, jak jest ona zatytułowana ale to na co ona rzeczywiście opiewa, więc czy to jest umowa o dzieło należałoby zapytać prawnika.

Po wtóre problem polega na tym, że nie bardzo można zlecić opracowanie materiału urzędowego (no bo i niby jak: nie można otworzyć działalności gospodarczej w zakresie - powiedzmy - "preparowania dokumentów i znaków urzędowych"). Biegli (że będę się odwoływał do własnego doświadczenia) mają tu fajnie: to co produkują (dowody, a w zasadzie środki dowodowe, wszak z opinii biegłego przeprowadza się dowód) robią w ramach działalności osobistej (a nie gospodarczej), o charakterze publiczno-prawnym, no i są - tymi tam - niesamodzielnymi organami wymiaru sprawiedliwości w tym czasie... ale już kiedy ekspert pisze ekspertyzę na zamówienie - powiedzmy - organu administracji państwowej (a jednocześnie poza postępowaniem administracyjnym, czyli nie będąc biegłym w sensie KPA ani w sensie innych ustaw, a przynajmniej nie do końca, o czym kiedy indziej), to zaczynają się schody: otóż ów organ (powiedzmy rajcy Pcimia Dolnego reprezentowani przez Landwójta) musi w jakiś sposób ową opinię zlecić, no i za nią zapłacić. W tym celu powinien zawrzeć jakąś umowę. Jasna rzecz - kiedy już owa opinia powstanie a organ ją odbierze i za nią zapłaci, to dojdzie do od-dzielenia tego dzieła i będzie ono odtąd zwykłym materiałem urzędowym. No ale to dopiero, kiedy proces odbioru się dokona. Bo jeśli się nie dokona (z takich czy innych powodów), to autor dzieła będzie mógł je - dajmy na to - sprzedać komu innemu. Piszę "dzieła" (i "nie-dzielnie") ale może się okazać, że owoż dzieło jest [dopóki go nie "za-materializowano (urzędowo)"] na dodatek utworem. Ba - ale tego czasem nie wiemy w momencie zawierania umowy. Bywa i tak (niestety rzadko), że wszystko co ekspert musi zrobić, to zacytować fragmenty jakiegoś utworu (albo i nie-utworu, na przykład swojej własnej ekspertyzy, którą już jakiś urząd wcześniej z-nie-dzielnił i od-utworował). Może być i tak, że to co powstanie nie będzie miało cech nowości subiektywnej (poprawdzie ekspertyza o treści "Oczywiście tak", może być uznana za cokolwiek mało uzasadnioną, niemniej nawet nieco obszerniejszy tekst, który zawiera np odesłania do literatury przedmiotu może być uznany za nie-utwór, jeśli będzie np zawierał opis algorytmu i/lub jedyne czym będzie się różnił od podobnych dzieł to będą nieznaczące różnice w sferze interpunkcji i stylu wypowiedzi).

Podejrzewam więc, że w sferze projektowania graficznego czegoś, co ma się stać materiałem urzędowym (logotyp) tego czy owego może być podobnie:
- urząd coś zamawia (utwór?) w drodze umowy o dzieło (no bo jak inaczej?)
- kupuje toto od-dziełowuje (od-utwarzając przy okazji)
Jako, że po-utwór przestaje być dziełem znika problem kontroli autorskiej i innych praw osobistych.

W zasadzie kulawe to ale jak można niby inaczej: zatrudnić plastyka na etacie w CBA i w zakres obowiązków wpisać mu opracowywanie estetycznych i kolorowych materiałów urzędowych [tudzież zapisać odpowiednio w ustawie o CBA jako jego zadanie produkcję kul szklanych i innych gadżetów (no właśnie - czy szklana kula z napisem nie może być przypadkiem dokumentem, o materiale urzędowym nie wspominając)]? Toż [bez]sens ekonomiczny takiego rozwiązania szedłby o lepsze (gorsze) z [bez]sensem prawnym...

Well

VaGla's picture

Wskazując na nagłówek umowy relacjonowałem tylko to, co w dokumencie jest. Nie wyciągam z tytułu umowy wniosków. To raz. Natomiast co do reszty - w powyższym wywodzie brakuje mi pytania podstawowego: po co, z jakiej przyczyny, ów urząd zamawia owo dzieło. Bo jeśli nie mając do tego podstawy może zlecić mocą własnego widzimisię logo, to czemu nie zlecić napisanie marnego romansidła, albo innego niepotrzebnego dzieła?
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

romanidła to może i nie

ale np. artykułu pochwalnego w jakiejś gazecie lub na portalu internetowym ?
Załóżmy, że akurat szef CBA ma "złą prasę" i zamawia sobie publikacje w różnych żeby poprawić samopoczucie (że o wizerunku nie wspomnę)

a co jak może logo to może i panegiryk :-)

Ale dlaczego się ograniczać?

Można na ten przykład zamówić jako dzieło scenariusz kolejnej akcji, albo nawet samą akcję.

- reversed

To zależy

Maciej_Szmit's picture

Otóż zdaje mi się, że są tu dwie kwestie. Pierwsza jest to uprawnienie urzędu do podejmowania jakichś "niewładczych" czynności, które - jak się zdaje (tj mnie się zdaje, bo Ty masz zdaje się zdanie dość przeciwne) nie jest (do pewnego momentu) warte kruszenia kopii. Życie i prawa fizyki wymagają od urzędów pewnych rodzajów działalności, opisywanie której w ustawach mogłoby godzić w ich (ustaw i urzędów) powagę. Jasne jest, że w urzędzie trzeba na przykład myć sanitariaty, szklić wybite okna, łatać dziury w dachach urzędowych budynków etc. i w tym celu zatrudnić personel albo zlecić te czynności firmom zewnętrznym, kupować odpowiedni sprzęt oraz substancje chemiczne, ale przecież trudno to regulować aktem rangi ustawowej. Podobnie nie jest nigdzie powiedziane, że minister organizuje konferencje prasowe i kogo na nie ma zapraszać (a przecież pokazany w telewizji minister mówiący do mikrofonu z logotypem takiej czy innej stacji radiowej może być potraktowany jako element jej promocji). W najlepszym razie pewnie gdzieś tam można się doszukać, że administrator budynku ma o niego dbać, a (u)rząd może prowadzić politykę informacyjną. Jasne jest, że minister posiada wizytówkę i o tym też pewnie ustawa milczy. Oczywiście są pewne granice (to znaczy: przyzwoitość wskazywałaby na to, że pewne granice powinny istnieć, ale przyzwoitość zdaje się czasami być co najwyżej bytem hipotetycznym).

Drugą rzeczą jest, że o ile prezydent, czy członkowie organów konstytucyjnych, mogą i powinni posługiwać się godłem (na wizytówkach na przykład), o tyle nie wiem, czy każdy urząd centralny do spraw tego i owego albo agencja od czegoś-tam powinna mieć ten przywilej. A jeśli tak, to czemu nie pojechać dalej na przykład państwowe szkoły wyższe (i nie tylko wyższe) czy ogólnie rzecz biorąc - ogół budżetówki (zatrudniającej ponoć coś koło jednej trzeciej ludności zawodowo czynnej w naszej społecznej gospodarce rynkowej)? Oczywiście potrzebna byłaby księga identyfikacji wizualnej i jakaś reguła dotycząca tego, w jakich okolicznościach zamiast herbu można używać logotypu, a być może i oficjalny logotyp państwa, który zastąpiłby herb w takich okolicznościach, w których herbu umieszczać nie wypada, a jakoś należy zaznaczyć fakt że dane miejsce ma charakter instytucji państwowej (bo przyznasz, że możemy sobie wyobrazić na przykład takie umieszczenie herbu państwa na stronie BIP czy wizytówce - powiedzmy - na przykład dyrektora szpitala psychiatrycznego albo funkcjonariusza służby więziennej, które mogłyby budzić zgoła nieprzystojne skojarzenia, czego lepiej herbowi oszczędzić).

Trzecia sprawa z tych dwóch, to - romansidła jak romansidła, zlecić jak zlecić, ale jak sobie zobaczyłem taki na przykład raport to się nieco zdziwiłem.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>