Facebook to nie dobre miejsce dla komentarzy w sprawie TTIP

Jednak jestem dinozaurem internetowym i lekko irytuje mnie sposób, w jaki "media społecznościowe" konstruują interfejsy. Coś, co raz zostało tam opublikowane znika w gąszczu innych tekstów, zdjęć i filmów. Jednak trzeba publikować w swoim własnym ośrodku informacyjnym, by dało się to potem znaleźć, podlinkować, by nie poddawać się tendencji do chwilowego konsumowania informacji. A ponieważ opublikowany w serwisie Facebook miesiąc temu komentarz do tekstu Pawła Zalewskiego na temat TTIP rozpłynął mi się gdzieś "w międzyczasie", to postanowiłem go odszukać i "zabezpieczyć" w serwisie, nad którym to ja, nie zaś Facebook, mam kontrolę. To kolejny powód, dla którego państwo powinno publikować informacje w BIP, czyli w urzędowym publikatorze teleinformatycznym. Informacje pokategoryzowane, opatrzone metadanymi, informacje archiwizowane. Publikowane pod kontrolą państwa, nie zaś podmiotów trzecich, które mogą tworzyć wszelkiego rodzaju "bańki informacyjne", decydując za obywatela co dla niego interesujące, a co nie. W takim ośrodku informacji obywatel przynajmniej będzie miał szansę coś znaleźć. Na Twitterze czy Facebooku nie znajdzie.

Odnośnie komentarza do artykułu na temat TTIP, który jest przyczyną tego wpisu, to komentarz ów dotyczył artykułu opublikowanego w dzienniku Polska Times: Paweł Zalewski: TTIP opłaca się USA, Europie i Polsce.

Komentowałem go tak:

Dostrzegam rozpoczęcie przygotowania społeczeństwa do szybkich posunięć w sferze "faktów dokonanych", a to przez artyleryjsko-retoryczną publicystykę uprzedzającą. Wcześniej były to głosy z Niemiec, gdzie Kanclerz Merkel poinformowała swoje społeczeństwo o woli podpisania umowy TTIP z USA jeszcze w tym roku. Teraz mamy tekst Pawła Zalewskiego adresowany do polskiego społeczeństwa. tekst ten pozwolę sobie zdekodować na własne potrzeby. Pierwszy punkt - delikatny wstęp, otwarcie wywodu: polityka międzynarodowa robiona jest "geopolityką handlową". Nic odkrywczego, bo zawsze tak było. Teraz polityk partii rządzącej klaruje czytelnikom (a, że to publicystyka polityczna, to chodzi tu o to, by stworzyć klimat dla działań politycznych właśnie), że negocjowane porozumienia są elementem sojuszu gospodarczego wymierzonego w Chiny - "Nawet tworząc powiązane z Unią i osobno z USA ekonomicznie bloki, nie powstrzymamy wpływu gospodarki chińskiej".

Paweł Zalewski przyznaje, że TTIP jest kontynuacją wcześniejszych pomysłów: "Pomysł TTIP jest stary, pochodzi z lat 90., ale dopiero dziś nabrał realnych kształtów". Natomiast ukrywa podmiot rzeczywiście dążący do takich umów. Pisze "Unia chce, aby umowy handlowe były ambitne". Tymczasem to zabieg retoryczny. Unia nagle jest obdarzona wolą, niemal osobą, która w sposób jednolity chce. W rzeczywistości chodzi o partie rządzące, które dysponują większością pozwalającą kreować politykę. Warto pamiętać o tym, że Unia nic sama z siebie chcieć nie może, bo Unia nie jest obdarzona żadną świadomością lub wola. Jeśli ktoś coś chce, to chcą osoby dysponujące możliwością wpływania na decyzje poszczególnych organów. Chcą tego zatem osoby, które stanowią "wolę" polityczną w tych partiach, które mają większość (co oznacza, że nawet nie wszyscy posłowie i politycznie nominowani urzędnicy, a raczej te osoby, które pociągają za sznurki politycznych rozgrywek).

Autor stara się przekonać Polaków, że TTIP nie jest taki zły, bo amerykańska "Partia Demokratyczna i związki zawodowe przestały blokować negocjacje". Jest to argument retoryczny. Zabieg polega na tym, by przekonać polskiego czytelnika, że skoro amerykańskie związki zawodowe i partia demokratyczna przestały blokować, to również polskie środowiska spod tego sztandaru nie mają powodu się obawiać. Tymczasem interes amerykańskiej partii demokratycznej i amerykańskich związków zawodowych nie musi wcale być taki sam, jak interes reprezentowany przez polskie partie i polskie związki zawodowe. Autor wskazuje, że chodzi o ochronę amerykańskich miejsc pracy i chęć wejścia w gaz łupkowy - dlatego, zdaniem autora, amerykańska opozycja przestała blokować. Dostrzegała interes dla siebie.

Dalej mamy inny zabieg retoryczny. Autor pisze: "Umowy o wolnym handlu tworzą zatem przestrzeń o podobnych, przejrzystych i wysokich standardach ułatwiających wzajemny rozwój". Tymczasem o ile zgodzę się z tym, że umowy między państwami są i były narzędziem polityki międzynarodowej, to nie zgodzę się, że tworzą one "przejrzysty system". Nie tworzą. Co więcej, a nawet co ważniejsze - sposób tworzenia prawa polegający na umowach międzynarodowych w istocie całkiem pozbawia obywateli państw, w imieniu których negocjuje "partyjna wola polityczna", wpływu na proces decyzyjny. Znamy to z doświadczenia. Umowy negocjowane są za zamkniętymi drzwiami, dopuszcza się do negocjacji wybrane podmioty, inne odbijają się od zamkniętych drzwi. Ten sposób prowadzenia polityki międzynarodowej jest pozademokratyczny, pozbawiony kontroli społecznej, pozbawiony narzędzi takich, jak konsultacje publiczne, dopuszczenie do równoprawnego głosu innych niż reprezentowane przez "partyjną wolę polityczną" interesów. Dokładnie ten element dyskusji był dla mnie najistotniejszy w przypadku historii ACTA, o której oczywiście w komentowanym tekście nie znalazłem odesłania.

Dalej w tekście jest argumentacja, że "dla Polski rozdział o ISDS jest pozytywny". Chodzi o arbitraż między inwestorami a państwem. Autor argumentuje, że on jest OK, ale nie pochyla się, pewnie z braku miejsca, nad problemem szerszym, czyli nad tym, że umowy międzynarodowe upodmiotawiają międzynarodowe przedsiębiorstwa (kapitał nie ma ojczyzny), pozwalając im w systemie pozapaństwowym (państwowy, niezawisły wymiar sprawiedliwości) sądzić się z państwami przed arbitrażem. Na równym poziomie stawia się tu interes przedsiębiorstwa działającego dla zysku (taki wszak jest sens istnienia przedsiębiorstw) i być może przechodzącej do lamusa historii koncepcji państwa narodowego, w którym to nie udziałowcy (teoretycznie poddani reżimom prawa stanowionego przez niezawisłe państwo), a Naród dysponuje "władzą zwierzchnią" (art. 4 Konstytucji RP). Mam się nie obawiać, ponieważ Paweł Zalewski ma "osobistą satysfakcję, gdyż jako sprawozdawca reguł ISDS w europarlamencie zadbał o to, aby spór inwestora z USA z państwem członkowskim angażował silnie jego Komisję". To kwestia zaufania. Zapewnienie autora mnie nie przekonuje (a to kwestia mojego poczucia, jako obywatela; tego typu "osobiste" zapewnienie do mnie nie dociera, jestem zaniepokojony tym, że dopuszczamy, a przecież nie tu po raz pierwszy, poddanie arbitrażowi wobec przedsiębiorstwa, państwo, które w swej Konstytucji twierdzi o sobie, że jest suwerenne).

Na koniec argument, w sferze, której się ostatnio bardzo intensywnie przyglądam. Nie zabrakło bowiem stwierdzenia "Wymienione korzyści tworzą z umowy istotny element polskiej racji stanu". Analizując przekazy medialne i publiczne wypowiedzi dotyczące "polskiej racji stanu" dostrzegłem, że tym argumentem wspiera się często całkiem sprzeczne tezy i kierunki polityczne. Generalnie poszukując - znów: jako obywatel - znaczenia terminu "polska racja stanu" uznaję też, że posłużenie się takim argumentem w artykule publicystycznym, przygotowującym polską opinie publiczną do przyjęcia działań podejmowanych przez "wolę polityczną" partii mających większość w ośrodkach decyzyjnych, jest zabiegiem czysto retorycznym.

Takim samym zabiegiem jest postawienie się autora tekstu wśród "nas" ("Dla nas ryzyka te, jak w przypadku ISDS, występują w mniejszym stopniu"). Ma to stworzyć wrażenie, że "my wszyscy" się zgadzamy, a autor wypowiada się "jako jeden z nas". Rzecz w tym, że nie można zapominać o tym czarze retoryki, której celem jest w pierwszej kolejności próba uwspólnienia tożsamości audytorium, by móc je potem przekonywać skuteczniej do swoich, nie zaś tego audytorium, racji.

Jeśli tworzy się kategorię odbiorców, do których się przekaz kieruje i stara się to audytorium skonsolidować, to nie zaszkodzi też wskazać tych, którzy są oponentami. I tak jest też w tym tekście. Paweł Zalewski pisze zatem: "Nic zatem dziwnego, że Kreml robi wszystko, aby do tej umowy nie dopuścić". Można zatem odnieść wrażenie, że kto nie wspiera TTIP, ten jest na usługach Putina i realizuje interes Kremla. Eleganckie zagranie. Doceniam.

Artykuł przeczytałem z zainteresowaniem, rozumiejąc, że wola polityczna zdecydowała się rzucić Pawła Zalewskiego na trudny odcinek przekonywania obywateli do swoich własnych pomysłów działań. I myślę sobie, że sam Paweł Zalewski nie będzie miał nic przeciwko temu, że sobie pozwoliłem zdekodować tu Jego polityczny i retoryczny przekaz.

Po tym komentarzu powymienialiśmy się jeszcze spostrzeżeniami z p. Pawłem Zalewskim, a to na Twitterze.

Na koniec tego wpisu jeszcze wzmianka o tym, że Parlament Holandii opowiedział się przeciw ISDS, co nastąpiło już po powyżej przytoczonym komentarzu.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Propaganda

Ten sam rodzaj propagandy obserwuję ostatnio na "łamach" portalu wnp.pl: http://www.wnp.pl/tematy_serwis/,18311_0_0.html

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>