Pełnomocnik rządu chce wprowadzić kodeks etyki internetu, a ja mam wrażenie manipulacji
Uczestniczyłem w spotkaniu Podzespół ds. bezpieczeństwa Internetowego i oprogramowania interaktywnego (por. Dyskryminacja nieletnich w mass mediach. Hmmm...). Nie tak dawno dostałem podsumowanie prac zespołu. Ze zdziwieniem przeczytałem, że "Kodeksy dobrych praktyk dotyczące Internetu, gier komputerowych i wideo, TV oraz operatorów telefonii komórkowej są w trakcie opracowywania i po otrzymaniu przez nas ostatecznych wersji tych dokumentów zostaną omówione na spotkaniach właściwych podzespołów". Dlaczego ze zdziwieniem? Dlatego, że w czasie spotkania, na którym to omawiano, nie było rekomendacji w tym zakresie. Wręcz przeciwnie. W dyskusji podniesiono, że to trochę dziwne, że rząd chciałby animować samoregulacje przedsiębiorców.
Rzeczpospolita opublikowała dwa dni temu tekst Ruszają prace nad Kodeksem Etyki Internetu , a w nim informację, że "Jutro rozpoczną się prace nad pierwszym w Polsce Kodeksem Etyki Internetu - poinformowała pełnomocnik rządu ds. równego statusu prawnego Elżbieta Radziszewska".
Jaki jest cel opracowania przez rząd (Pani Radziszewska jest pełnomocnikiem rządu) "Kodeksu"? "Kodeks" ma być "porozumieniem przedstawicieli portali internetowych oraz dostawców usług internetowych na rzecz podjęcia wspólnych działań prowadzących do zwalczania treści i zachowań zabronionych w internecie, zwłaszcza pornografii z udziałem dzieci oraz przekazów nawołujących do nienawiści". Czyli rząd dyktuje porozumienie przedsiębiorców w jakimś obszarze. Ciekawa konstrukcja, zwłaszcza, że to porozumienie ma się nazywać "Kodeksem etyki".
W moim odczuciu rząd nie powinien się zajmować etyką prowadzenia biznesu. Jeśli już, to jest to sfera samoregulacji. Chociaż jestem sceptycznie nastawiony do samoregulacji, to jednak wprowadzono pewne podstawy prawne, które "zaczepiają" tego typu samoregulacje w polskim porządku prawnym (por. Ciekawe, jak będą działały "nieuczciwe praktyki rynkowe"?). Rozumiem, że rząd musi odnieść gdzieś jakiś sukces, a stworzenie "kodeksu etyki" za taki sukces zostanie uznane.
Jak napisałem we wstępie - w podsumowaniu prac (do którego załączono protokoły ze spotkań poszczególnych podzespołów), napisano, że kodeksy dobrych praktyk są w trakcie opracowywania. Jestem przepracowany i zakładam, że mogę mieć już nieciągłości pamięci, więc sięgnąłem do załączonego do podsumowania protokołu ze spotkania, w którym uczestniczyłem i na którym ta problematyka była omawiana. Wnioski ze spotkania z 14 października - co można przeczytać w tym protokole - były następujące:
1. Uczestnicy nie rekomendują rozwiązania polegającego na zamieszczaniu w prawie zapisów dotyczących nakazu oznakowania gier komputerowych i wideo.
2. Należy zorganizować spotkanie wszystkich portali społecznościowych w celu zaproponowania wypracowania przez nie kodeksu dobrych praktyk.
I tyle. Dlaczego zorganizować spotkanie portali? Bo chodziło o "portale społecznościowe", a w spotkaniu uczestniczyła tylko jedna osoba, która - przy założeniu, że wiemy czym "społecznościowe portale" są - taki "portal społecznościowy" reprezentowała. Ale nie wiemy, czym są "gry", nie wiemy, czym są "serwisy społecznościowe", a tego - mniej więcej - ma dotyczyć "kodeks etyki internetu". W każdym razie - "zorganizować spotkanie", nie jest równoznaczne z "opracować kodeks".
Moja relacja z tego spotkania opublikowana została w serwisie Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji: Po posiedzeniu podzespołu ds. bezpieczeństwa internetowego i oprogramowania interaktywnego (por. również Kilka uwag po spotkaniu podzespołu ds. bezpieczeństwa internetowego i oprogramowania interaktywnego).
Mam wrażenie manipulacji. Chciałbym być dobrze zrozumiany: co innego wynika ze spotkania (co ma potwierdzenie w protokole), co innego jest w podsumowaniu całej pracy. Może jestem niesprawiedliwy, ale szanujmy swój czas: przypuszczam, że nie jestem wyjątkiem, ale nie uśmiecha mi się występowanie w charakterze pozornej legitymacji w konsultacjach społecznych, mających wspierać z góry daną tezę (niezależnie od wyniku konsultacji).
Mam również wrażenie, że rozumiem mechanizm działania administracji w tym względzie. Oto w czerwcu 2008 roku Komisja Europejska wydała komunikat, a w nim wskazała, że "Bułgaria, Czechy, Cypr, Dania, Węgry, Luksemburg, Polska i Rumunia nie posiadają specjalnego ustawodawstwa regulującego sprzedaż gier wideo" (gry to drugi z obszarów, którego dotyczyło spotkanie podzespołu, w którym uczestniczyłem). Rząd przygotowywał wówczas stanowisko w tej sprawie (por. Współregulacja i samoregulacja w grach - ochrona dzieci w UE). A teraz można powiedzieć: spotkania się odbyły, pracujemy nad kodeksem.
Mam także wrażenie, że wiem, dlaczego niektórzy dystrybutorzy gier (proszę się nie obawiać, pamiętam, że w Polsce mamy również producentów gier, a więc również producenci gier - jakkolwiek zdefiniujemy "gry") chcieliby jasnych zasad oznaczania produktów: to trochę kłopotliwe, gdy nagle okazuje się, że produkt, w który zainwestowaliśmy mnóstwo pieniędzy nie został dopuszczony do dystrybucji, bo ma takie lub inne oznaczenie. Na zajęciach ze studentami z edukacji medialnej przerabialiśmy poszczególne systemy oznaczeń gier w Europie i USA. To jest "masakra". Najgorzej chyba mają w Wielkiej Brytanii, gdzie "narodowy system" dubluje PEGI (Pan European Game Information). Jeśli "anonimowy panel oceniający" uzna, że gra (lub inna treść) ma "nie odpowiedni charakter" - sieci sklepów nie będą ryzykowały oferując go konsumentom. A ocena jest dokonywana już po produkcji, a więc również wówczas, gdy pieniądze zostały zainwestowane... A jak jest np. z filmami? Tu nie jest bardziej kolorowo (zachęcam do zapoznania się z materiałami zebranymi i linkującymi z hasła Motion picture rating system).
Powyżej było kilka słów o grach i innych treściach (uzupełnieniem niech będą linki do sprawozdań z prac nad "ustawą o prezesie dobrych mediów": Prezes Centrum Dobrych Mediów ochroni małoletnich przed szkodliwymi treściami, Jeszcze o Centrum Dobrych Mediów, Dobre Media w podkomisji - tak, tak, przysłuchiwałem się temu wówczas w Sejmie). No, ale "Kodeks etyki internetu" ma dotyczyć również serwisów internetowych...
Co do zaplecza prawnego ewentualnego "kodeksu": zgodnie z dyrektywą 2000/31/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 8 czerwca 2000 r. w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informacyjnego, w szczególności handlu elektronicznego w ramach rynku wewnętrznego (dyrektywa o handlu elektronicznym) (PDF), a konkretnie - z jej art. 16, zatytułowanym "Kodeksy postępowania":
1. Państwa Członkowskie oraz Komisja wspierają:
a) opracowywanie przez stowarzyszenia i organizacje handlowe, zawodowe lub konsumenckie, kodeksów postępowania na poziomie wspólnotowym, mających na celu właściwe wykonanie art. 5–15;
(...)
Państwa Członkowskie "wspierają". Ale to nie znaczy, że rządy tych państw piszą kodeksy dobrych praktyk, albo prą do ich stworzenia.
Część z tych przepisów (mam na myśli wspomniane w cytacie art. 5–15 dyrektywy) mówi o wyłączeniu odpowiedzialności za przekazywane (przechowywane) dane. Chociaż jestem sceptycznie nastawiony do samoregulacji (bo to jest uzasadnienie tezy: lepiej się samoregulujmy, bo jak przyjmą powszechnie obowiązujące prawo, to się nie pozbieramy), to jednak zaproponowałem na liście ISOC Polska, by środowisko przyjrzało się temu tematowi. Być może to inne stowarzyszenie lub izba gospodarcza powinna coś takiego opracować - faktycznie - z udziałem przedsiębiorstw telekomunikacyjnych i świadczących usługi drogę elektroniczną. Jednak zakładam cynicznie, że taki "kodeks" nie da efektu w postaci jasnych zasad postępowania w sytuacji, w której świadczący usługi uzyska "wiarygodną wiadomość" o naruszeniu (w ramach instytucji notice and takedown). Co dziś mamy? Mamy regulamin ASTER (por. "Tri-strike and you're out" w nowym regulaminie ASTER) i działania TP SA (por. Techniczna czkawka poszukiwania linii demarkacyjnej między wolnością słowa, a odpowiedzialnością za słowo), ale mamy też szereg innych sytuacji. Warto np. zestawić zacytowane wyżej postanowienia dyrektywy ze stanowiskiem home.pl: Dyskusje: Odpowiedzialność firmy hostingowej za przechowywanie danych o bezprawnym charakterze. Tam jasne i konkretne stanowisko (chociaż, uwaga - cytat wyjęty z szerszego kontekstu):
(...)
Upraszczając maksymalnie, naszą działka jest biznes, a nie próby orzekania w sporach, w szczególności w takich sytuacjach gdzie obojętnie jakie zaangażowanie, po dowolnej stronie, pociąga za sobą konsekwencje.Dlatego też w analogicznych do Pańskiej sytuacjach ze względów biznesowych, łatwiej nam się godzić na włączenie naszej odpowiedzialności względem zgłaszającego potencjalne naruszenia, niż względem kontrahenta...
Tymczasem z okazji Dnia Bezpiecznego Internetu: "Siedemnaście wiodących firm internetowych podpisało pierwsze europejskie porozumienie na rzecz poprawy bezpieczeństwa nastolatków korzystających z portali społecznościowych.". Jak się to ma do "Kodeksu etyki internetu" proponowanego przez p. pełnomocnik rządu? Jak się to ma do czegokolwiek? I czy w oparciu o to porozumienie ktokolwiek może iść do sądu i dochodzić roszczeń? A może to tylko taki ukłon, rodzaj towarzyskiego tańca, który daje pozory poczucia dobrze spełnionego obowiązku?
Przeczytaj również:
- "Notice and takedown" od drugiej strony, czyli jeśli dojdzie do nadużycia
- Roszczenie przeciwko serwisom aukcyjnym o zaniechanie naruszenia
- Można złożyć pozew o naruszenie dóbr osobistych, ale ciekawa jest też trzykrotność wynagrodzenia
- Jedna spółka puszcza kampanię, druga pisze do blogera w sprawie reklamy
- Dystrybutorzy w trosce o prawa twórców
- Nie wiem jak było, ale wyłączyli anime.com.pl
- Śmierć cywilna w społeczeństwie informacyjnym (na przykładzie usług Google)
- Depozycjonowanie: prowokuję do dyskusji
- Współregulacja i samoregulacja w grach - ochrona dzieci w UE
- Spam, premium rate i samoregulacja
- Francja cywilizuje internet - wymiana dóbr kultury stanowi zagrożenie dla kultury?
- Spam na stronach UOKiK
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
w ramach oszczędności
Nachodzi mnie myśl, że rząd chciałby się wykazać jakimś działaniem, ale powoływanie Urzędu Kontroli Stron i Postów wymagałoby funduszy, których chwilowo brakuje. Stąd parcie na "samoorganizację", która miałaby nastąpić siłami i na koszt firm z branży.
Z drugiej strony, te firmy mogą zacząć się organizować, zgodnie ze znana zasadą, że lepiej sobie zorganizować jakieś stowarzyszenie czy inną izbę branżową niż zignorować sprawę i doprowadzić do uchwalenia debilnej ustawy... Koszty i szkody mogą być mniejsze - zarówno dla biznesu internetowego jak i użytkowników. Nawet jeśli instytucje państwowe popychają w bardzo konkretnym kierunku.
Autocenzura niewiele zmieni. Cenzura też nic nie da.
A ja uważam, że wystarczy postawić nadzór na określoną domeną, której serwery będą spełniać określone wymogi "kodeksu etyki internetu". Rozwiąże to problem jakie strony dopuścić w szkołach na zajęciach informatyki. Wystarczy otworzyć dostęp do jednej domeny i po sprawie. Dla kontroli rodzicielskiej też ułatwienie, bo otwarcie określonej domeny i po sprawie. Po co pilnować cały internet, skoro można nadzorować określoną grupę serwerów. Ktokolwiek by chciał "coś" na nich zamieścić, musiałby się postarać aby to "coś" pasowało do przyjętego kodeku. Całościowe monitorowanie internetu to jak pilnowanie wiatru w lesie, a liczenie na "układność" społeczności internetowej, to na podstawie obserwacji zachowań ludzkich, można z góry skazać na niepowodzenie.
Chyba czas aby internet zaczął być niczym lokale. Jedne są dla wszystkich, a do innych "bez krawata nie wpuszczają" :) To, która gałąź internetu będzie popularniejsza, czas pokaże.
O ratingowaniu filmów w USA
O ratingowaniu filmów w USA powstał nawet "śledczy dokument" filmowy - szalenie ciekawy poznawczo i przy okazji dosyć zabawny i ironiczny - polecam:
http://en.wikipedia.org/wiki/This_Film_Is_Not_Yet_Rated
Miałem okazję go obejrzeć w polskim tłumaczeniu w kanale "Ale Kino!". Nie wiem na jakiej zasadzie, ale można go w oryginale znaleźć w całości na video.google.com (tylko po czym mam poznać, czy legalnie, czy nie? i czy mnie to musi interesować w ogóle, czy to wrzucający i serwis udostępniający muszą tego pilnować, a ja nie?).
Dozwolony użytek osobisty
Rzecz w tym, że nie musisz sprawdzać czy został on umieszczony z naruszeniem praw autorskich czy nie, bo "bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego."
Niby racja
Hm, pewnie masz rację. Niestety to nie wyjaśnia mi, czy mogę jeszcze podać publicznie linka do takiego wideogramu.
Wiele może wyjaśnić...
Wiele może wyjaśnić to: Grupa TP inicjatorem Kodeksu Etyki Internetu (poniżej fragment tego, opublikowanego 3. grudnia 2008 roku, komunikatu prasowego TP):
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
TP chce się marketingowo
TP chce się marketingowo wypozycjonować jako "bezpieczny dostawca internetu". Najpierw wojna z IRC-em (a właściwie fatalnie wymyślony sposób na botnety), teraz robią etykę.
Nader interesujące byłoby zbadanie, do czego konkretnie TPSA zaprasza te 60 instytucji, bo dany dokument miesza "nielegalne treści" z bezpieczeństwem od ataków (wspomnienie TPCERT).
Interesujący jest też poradnik, wspomniany w treści. Dowiedzieć się można, na przykład, że w Polsce produkuje się już 8 programów do filtrowania Internetu, gdzie należy składać donosy na "nielegalne treści" albo jakie wspaniałe usługi oferuje TPSA (a raczej Orange) w dziedzinie blokowania zastosowań telefonów. Jest też lista tego, co zaliczone zostało do nielegalnych treści - z ciekawostką: na liście nie ma P2P, zaś w treści wspominają, że P2P może być nielegalne bo "Wszelkie te utwory chronione są bowiem prawem autorskim i nie można ich kopiować w celach komercyjnych bez zgody twórcy." (a co jeśli ktoś się wymienia bezinteresownie?).