Śmierć cywilna w społeczeństwie informacyjnym (na przykładzie usług Google)
Serwisy wyszukiwawcze Google są coraz bardziej istotnym elementem korzystania z internetu. Google się rozwija i dziś już widać dość rozbudowany "portal" tej korporacji, składający się z szeregu usług, część wymaga logowania. Stopniowo wprowadza się tam kolejne usługi - ostatnio możliwość robienia "notatek" i promowania stron na wzór digg.com. Są też inne, a znaczna większość tych serwisów stanowi swoistą usługę pośredniczenia między poszukującym informacje a publikującym treści. W internecie działają też różne osoby, które np. po włamaniu na serwer umieszczają tam złośliwe, szkodliwe oprogramowanie (malware, malicious software). Automaty Google ostrzegają użytkowników, że strona może być niebezpieczna, przeglądarka Firefox blokuje stronę... I teraz rodzi się pytanie: czy można w takich sytuacjach jakoś dochodzić roszczeń od np. Google, w związku ze spadkiem oglądalności serwisu? A inny przykład: Google odmawia wyświetlania reklam na stronie...
Google to korporacja. Oczywiście ma pewne problemy prawne, np. w związku z korzystaniem z utworów belgijskich wydawców prasy (por. Chcemy oglądalności bez pośredników - belgijskie orzeczenie przeciwko Google), są też inne, np. związane z YouTube (por. Viacom vs. Google - to przecież nie koniec sprawy). Ale przecież wraz ze znaczeniem Google w codziennym korzystaniu z internetu (por. m.in. Ograniczanie i kontrola dostępu oraz kanałów dystrybucji) różnych interakcji może być znacznie więcej. A te interakcje mogą rodzić pytania natury prawnej, w szczególności o renomę, o uczciwą konkurencję, o zasady promocji i reklamy (por. Konflikty związane z reklamą na futrynie wrót do globalnej informacji), naruszeń tajemnicy przedsiębiorstwa czy prywatności (ostatnio np. zastanawialiśmy się nad rolą Google w upowszechnianiu wycieku danych osób chcących odbyć staż w PeKaO SA; por. GIODO apeluje: nie korzystajcie z danych z wycieku + czy było włamanie?)...
Pojawia się coraz więcej przykładów na to, że Google ma coraz większy wpływ na serwisy internetowe prowadzone przez osoby trzecie. Nie można zapominać o tym, że Google to komercyjnie działająca korporacja. W ramach swoich regulaminów i wzorców umownych stara się wprowadzać zasady korzystania z jej usług. Bez Google też istniałby internet (ale byłby inny). Ponad rok temu sam popełniłem "googlowe samobójstwo" wyindexowując się z baz danych wyszukiwarki (por. Czysta karta raz jeszcze, czyli jak przystąpić do googlowego samobójstwa; po roku zarówno prawo.vagla.pl jak i www.vagla.pl mają znów Page Rank 6), pojawiają się też pewne problemy prawne związane z działaniami SEO (por. Depozycjonowanie: prowokuję do dyskusji). Właśnie w środowisku SEO formułowane są różne, interesujące zarzuty dotyczące sposobu działania tego "pośrednika", a search engine optimization to ciągła walka, swoisty hacking i reverse engineering niedostępnego publicznie sposobu indeksowania. Jednym z zarzutów jest to, że Google godzi się na spam wpływający na wyniki wyszukiwania tam, gdzie jest to wygodne dla korporacji, bo z jednej strony może zaprezentować na dodatkowej powierzchni reklamę (por. dział reklama i marketing), z drugiej strony firma udostępniająca usługę wyszukiwawczą obserwuje działania sceny SEO i taka obserwacja uzupełnia jej działania w obszarze R&D (Research and Development - badania i rozwój). Takie zaś obserwowanie obniża koszty i powoduje, że spółka zyskuje dodatkowy potencjał "innowacyjny" (czymkolwiek jest "innowacyjność" w dzisiejszych czasach).
Kto ma kontrolę nad infrastrukturą ten ma władzę i np. w dyskusji dotyczącej spamu odnotowałem takie wydarzenia jak wyrok holenderskiego Sądu Najwyższego, w którym sąd uznał, że firma XS4ALL ma wyłączne prawo do decydowania o swoich komputerach, transmisji (por. Wygrał XS4ALL!!! Można blokować spam!), była też sprawa w USA, w której sędzia uznał, że mający ograniczone zasoby Uniwersytet Teksański ma prawo blokować strumień niezamówionych informacji kierowanych drogą elektroniczną wszelkimi dostępnymi środkami (por. W USA też można blokować). Są też przykłady ze sfery prawnoautorskiej - tu choćby należy wymienić problematykę DRM i możliwości stosowania technicznych zabezpieczeń związanych z ograniczeniem dostępu. Są wreszcie przykłady dotyczące ochrony dzieci i stosowania wszelkiego rodzaju filtrów (por. m.in.:Czarna lista Beniamina; co dotyczy również np. praw pracowników i filtrowania, ew. blokowania treści w zakładzie pracy, w tym w urzędach: por. Filtr wie lepiej)
Poniżej chciałbym pokazać kilka sytuacji, które - jak mi się wydaje - nie były do tej pory przedmiotem dyskusji prowadzonej na gruncie prawnym.
Jeden z czytelników opisał mi swoje problemy następującymi słowami:
W połowie czerwca tego roku na serwis miało miejsce włamanie i pozostawienie przez hackerow kodu do złośliwego oprogramowania. W tym czasie Google indeksowało serwis i w związku ze znalezionym kodem umieściło w wyszukiwarce informacje, że "witryna może wyrządzić szkody na Twoim komputerze". Nic nie daje zgłaszanie naprawy problemu poprzez ich wewnętrzny skrypt, a dodatkowo osoby które używają przeglądarki Firefox, która sprawdza witrynę w Google, automatycznie dostają komunikat o zagrożeniu i blokowany jest im dostęp do serwisu. Statystyki serwisu z maja z łącznej liczby odwiedzin blisko 400 tys spadły w czerwcu do 120 tys, a w lipcu do niecałych 90 tys, a w sierpniu do 37 tys. Czy w związku z tym, iż serwis jest własnością firmy i pośrednio wpływa na naszą reputację, która w ostatnim czasie drastycznie spadła, możemy wystąpić przeciwko Google na drogę sądową? Jeżeli tak, to w jaki sposób. Bardzo proszę o pomoc, gdyż blisko 2.5 miesiąca czekaliśmy cierpliwie na interwencję Google, jednak nic w tej sprawie nie robią, pomimo naszych skarg.
Inna sytuacja związana jest z listami, które otrzymują niektórzy prowadzący serwisy internetowe, na których pragnęli wcześniej wykorzystać reklamy z systemu partnerskiego Google AdSense (nie można zapominać o tym, że czasem różne stosuje się tricki, czasem nieuczciwe, by zwiększyć przychód z tej formy reklamy). Oto przykład takiego listu:
Witamy...
Analiza naszych danych wykazała, że Twoje konto AdSense stanowi poważne ryzyko dla reklamodawców AdWords. Dalsza aktywność tego konta w naszej sieci wydawców może doprowadzić do przyszłych strat finansowych naszych reklamodawców, dlatego też podjęliśmy decyzję o jego wyłączeniu.
Krok ten był podyktowany koniecznością ochrony interesów zarówno reklamodawców, jak i wydawców AdSense. Zdajemy sobie sprawę, że może to być źródłem niedogodności, dlatego z góry dziękujemy za zrozumienie i współpracę.
W przypadku pytań dotyczących konta lub podjętych przez nas działań prosimy nie odpowiadać na tę wiadomość. Odpowiednie informacje można znaleźć na stronie
https://www.google.com/adsense/support/bin/answer.py?answer=57153&hl=pl.
Z poważaniem,
Zespół Google AdSense
Jeszcze innym przykład odnotował Alek Tarkowski w tekście Google: nie chce, nie dba…?:
Od kilku dni uczestniczę w dziwnym eksperymencie - Google uznał mnie za rootkita lub coś w tym stylu i przestał przyjmować moje zapytania.
Przepraszamy, … ale Twoje zapytanie przypomina automatyczne żądania generowane przez wirusy komputerowe lub aplikacje typu spyware. W trosce o bezpieczeństwo użytkowników nie możemy go zrealizować.
I jeszcze jeden przykład pochodzący od czytelnika:
Cześć, czy zetknąłeś się z roszczeniami przedsiębiorców do Googla o niezasadne zbanowanie? Znasz takie przypadki, możesz coś poradzić? Znajomy prowadzi biznes w pełni internetowy (...), zakontraktował reklamy na podstawie dotychczasowych wyników oglądalności i w szczycie sezonu Google bez żadnego uprzedzenia czy wyjaśnienia wyrzucił serwis ze swojej wyszukiwarki. Od 2 tygodni znajomy próbuje się z nimi skontaktować, złożył reklamację, ale nie dostał żadnej odpowiedzi = jego biznes jest na skraju bankructwa. Google w ogóle nie podaje na swojej stronie żadnych danych adresowych do kontaktu, nie ma nawet do kogo wysłać głupiego wezwania... Spotkałeś się z tym problemem, masz jakąś radę?
Innym elementem tej dyskusji na temat "wolności słowa" musi być kontrola serwisów intenretowych nad tym, co ich użytkownicy chcą opublikować w ramach udostępnionej infrastruktury (por. komentarz Gdzie i jak komentować w internecie?); Nie zawsze blokowanie wypowiedzi będzie można uznać za cenzurę, podobnie jak nie zawsze "banowanie" korzystania z usług innego typu za taką cenzurę może być uznane. Jak wytyczyć ramy możliwości kształtowania praw i obowiązków użytkowników (konsumentów, konkurentów, klientów), gdy oferuje się na rynku usługę o dużym zasięgu?
Takich doniesień jest coraz więcej.
Ponad głowami internautów trwa również wojna konkurencyjna dostawców usług wyszukiwawczych (a przy okazji - analitycznych). Tak jest odbierana np. nowa "funkcjonalność" Internet Explorera 8.0, o której Dominik Kazanowski napisał w tekście Czy nowy Internet Explorer 8 zabije usability i badania internetu?:
Mam tylko wrażenie, że Microsoft, poza użytkownikami, myślał także o utrudnieniu życia Google. Blokowanie witryn zbierających informacje o historii wizyt czy wyszukiwania uderza zarówno w wyszukiwarkę (np. targetowanie reklam) jak i DoubleClick (historia behawioralna), Google Analitics i Google Ad Planner (dewaluacja cookie) czy YouTube (zwłaszcza serwisy wideo odczują kwestię każdorazowego ładowania plików strony).
Google nie jest jedynym na rynku pośrednikiem między tymi, którzy poszukują informacji, a tymi, którzy je udostępniają. Dlatego też problemy wskazane wyżej nie dotyczą jedynie Google (należy m.in. zastanawiać się również nad rolą twórców przeglądarek internetowych, również tych "o otwartym kodzie", nie tylko usług wyszukiwawczych). Globalne korporacje zajmujące się pośredniczeniem w dostępie do informacji mogą się z czasem zetknąć z zarzutami formułowanymi na gruncie praw konsumentów, mogą się spotkać z zarzutami związanymi z zagrożeniem lub naruszeniem dóbr osobistych (por. ostatnio "Nick" podlega ochronie prawa cywilnego jak inne dobra osobiste człowieka), mogą się wreszcie zetknąć z roszczeniami związanymi z uczciwą konkurencją. O ile wiem w Polsce Google nie bierze udziału jako strona jakiegokolwiek procesu sądowego, ale jeśli ktoś z czytelników ma lepszą wiedzę na ten temat - proszę o sygnał.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
odszkodowanie za zbanowanie?
Odszkodowanie za zbanowanie? ciekawe...
Raz ze 99% banów nie bierze się z powietrza - są skutkiem działań SEO, które są sprzeczne z polityką wielkiego G,
a dwa, że strona internetowa nie jest stroną usługi świadczonej przez Google...
Skoro ktoś ma pretensje, że miał 400k odwiedzin miesięcznie, a teraz nie, bo Google "walnęło focha" i uważa, ze jest to powód do odszkodowania, to może G wystawi mu fakturkę za reklamę...
Wszyscy nie mogą być pierwsi w wynikach...
Wg mnie wyszukiwarkę można porównać do przewodnika po restauracjach - czy ktoś może mieć pretensję, że jego lokal został nie opisany lub opisany na końcu?
Teza tego artykułu jest przestarzała.
Teza tego artykułu, nawet potraktowana jako pewien żart, wydaje się już dawno przestarzała. Sądzę, że zaliczam się do tej znaczącej większości, która już nie wyobraża sobie Internetu bez Google, chociaż pamiętam te straszne czasy, kiedy trzeba było prowadzić kajet, w którym skrzętnie człowiek notował interesujące adresy - bo wyszukiwarki miały skuteczność żadną.
Dziś wielu odpala przeglądarkę (dowolną) i najsampierw wybiera google.com. Jak im podasz adres bezpośredni, też go wpisują w okno wyszukiwarki.
Zrozumiałe jest zatem, że spora część wiedzy o pozycjonowaniu to sztuka pozycjonowania w Google. Z drugiej strony należy zaznaczyć, że podstawową metodą pozycjonowania w Google jest przestrzeganie standardów i dobrych obyczajów.
Zatem, jeżeli Google zacznie manipulować przy wynikach, trudno, oj, trudno będzie zrezygnować z jej usług. Nastąpi powtórka z IE - najgorsza przeglądarka na świecie ma największy udział w rynku. Może o to im chodzi? Zapewne, skoro są korporacją.
--
Flamenco108
Kwestia odpowiedzialności
Kwestia odpowiedzialności Google za usuwanie stron z wyników wyszukiwania i tym samym upośledzania działalności firm, które za daną stroną stoją jest problemem interesujący i moim zdaniem bardzo złożonym.
Bo Google jest jedynie jedną z wyszukiwarek internetowych, zarządzaną przez prywatną firmę dla zysku. Aby wystąpić przeciwko Google należałoby chyba udowodnić jej monopolistyczną pozycję, a nawet funkcję i znaczenie równe samemu dostępowi do sieci www. Pozwolę sobie tutaj na dygresję - fajnie byłoby sprawdzić, jaka będzie "skuteczności" używania internetu bez Googla (trzeba by wziąć reprezentacyjną grupę Internautów, dać im zadania do wykonania i wyłączyć Googla). Podejrzewam że wydajność takiego internetu byłaby podobna do komputera bez połączenia z siecią :).
A wracając do szkodliwego kodu i "wyłączania" strony przez Google czy Firefoxa - w moim odczuciu jest to przekroczenie uprawnień przez te narzędzia (zwłaszcza w wypadku Firefoxa - przeglądarka powinna wyświetlać strony, a nie decydować co jest słuszne).
Ten temat skomplikuje się jeszcze bardziej wraz z wejście IE8 z funkcją InPrivate Blocking, która jest de facto niepełnym adblockiem. O ile w FF adblocki są pluginami opcjonalnymi rozwijanymi przez zewnętrznych developerów, o tyle w przypadku IE8 będziemy mieli wbudowane narzędzie antyreklamowe (czy raczej antybadawcze). Nie zdziwiłbym się gdyby pojawiły się głosy sprzeciwu czy nawet pozwy przeciwko MS za utrudnianie funkcjonowania firmy zajmujących się badaniem zachowań internautów.
Obrona przed fałszywym uznaniem strony za "niebezpieczną"
Teoretycznie można by sobie pewnie wyobrazić powództwo odszkodowawcze oparte na art. 415 kc, na zasadzie - odkąd usunęliśmy problem i poinformowaliśmy o tym Google, mamy do czynienia z działaniem bezprawnym. Zostałby problem wykazania szkody, a przede wszystkim związku przyczynowego - oczywiście mam tu na myśli tylko kwestie materialnoprawne.
Druga opcja, jaka mi przyszła do głowy, to powództwo o ochronę dóbr osobistych i ew. zadośćuczynienie z art. 448 kc.
Jakkolwiek łatwo wymienia
Jakkolwiek łatwo wymienia się przesłanki odpowiedzialności z art. 415 k.c. natrafiamy na decydującą przeszkodę - czy (i dlaczego) takie zachowanie google jest bezprawne.
Wydaje mi się, że nie można przyjmować takich zachowań jako bezprawne bez żadnego głębszego uzasadnienia. Uzasadnienia takiego trudno jest się doszukiwać w przepisach prawa cywilnego a nawet zasad współżycia społecznego. Pewnym rozwiązaniem byłoby oparcie się na naruszeniu przepisów (ogólnie mówiąc) antymonopolowych (nadużycie pozycji dominującej) ew. nieuczciwej konkurencji. Tyle tylko, że ze względu na specyficzny model biznesowy (co do zasady Google nikt nie płaci za umieszczenie informacji, w ogromnej większości brak jest jakiejkolwiek umowy) mogłoby to być kłopotliwe.
Decydująca jest odpowiedź na pytanie - czy istnieje prawo do istnienia w Google?
Ja byłbym sceptyczny.
Bezprawność
To, czy jest umowa, nie ma większego znaczenia, dopóki poruszamy się na płaszczyźnie odpowiedzialności za czyny niedozwolone. Gdyby była zawarta umowa, byłoby prościej...albo i trudniej, gdyby Google odpowiednio wyłączyła odpowiedzialność za nienależyte wykonanie zobowiązania.
Co do samej bezprawności - uważam za bezprawne wyświetlanie niezgodnej z prawdą informacji o "niebezpieczeństwie", ponieważ taka informacja godzi w dobre imię przedsiębiorcy, sugerując że samo wejście na jego stronę internetową może powodować negatywne konsekwencje dla komputera użytkownika. Nie bez powodu odwołałem się w komentarzu do dóbr osobistych - art. 23 i 24 kc to właśnie te przepisy prawa cywilnego, na którym bym się tu oparł... A art. 24 ust. 2 kc w kwestii naprawienia szkody odsyła do zasad ogólnych - i tu pojawia się największy IMHO problem w postaci związku przyczynowego.
dodatkowo
przepisy dotyczące ochrony dóbr osobistych mają chronić nie tylko przed samym naruszeniem tych dóbr, ale również przed zagrożeniem, zaś bezprawność w przypadku takich spraw się domniemywa...
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Ale informacja o tym ze na
Ale informacja o tym, że na stronie "MOGĄ być niebezpieczne rzeczy" jest wyświetlana w związku z ZAWARTOŚCIĄ i uważam, że Google potrafiłoby udowodnić, że istniało duże niebezpieczenstwo, że na stronie znajduje się wirus.
Zauważcie, że często właściciele nie wiedzą, że mają wirusa na stronie..
Przykładem mogą być programy partnerskie instalujące wirusy jak adcash czy 2zl.net
Na forum Webhelp o tym, jak trojany czyściły ludziom konta.
Obrona Google
Jasne, przy czym odnosimy się do stanu faktycznego opisanego w artykule, a tam wyraźnie wskazane jest, że czytelnik VaGli usunął zagrożenie i, co więcej, wielokrotnie zwracał uwagę na niezgodność komunikatu wyszukiwarki z prawdą. Wirus czy jakikolwiek inny malware może i był, ale z chwilą jego usunięcia i powiadomienia Google nie bardzo widzę tu możliwość obrony.
śmierć nie tylko cywilna?
Bardzo ciekawa historia z zeszłego tygodnia:
Historia sprzed 6 lat pogrążyła akcje United Airlines:
Są rzeczy ważniejsze od Chrome...
Moim zdaniem koło Google dzieją się rzeczy istotniejsze od pojawienia się Chrome (które chyba naprawdę bardziej ma stanowić formę nacisku na Firefoxa, Operę i MsIE niż faktyczny produkt walczący o rynek). Na przykład - drobny dialog pojawiający się przy logowaniu do Analytics z pytaniem o zgodę na użycie gromadzonych dla mojego serwisu danych w zbiorczych raportach mających na celu usprawnienie usług.
A pozycjonowanie mnie wkurza, zwłaszcza w
chamskiej formie i akurat tutaj głęboko sympatyzuję z wszelkimi próbami podejmowanymi przez Google by z tym walczyć. Kurczę, mogliby nawet rotować wyniki by ten proceder utrudnić...
Śmierć cywilna i pozwy
Warto odnotować wpis Why I Sued Google (and Won), w którym opisana jest historia zablokowania użytkownikowi konta przez Google i czytamy tam również:
Jest też relacja z rozprawy:
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Google usunęło konto - można coś zrobić?
Przez kilka lat korzystałem z różnych serwisów Google - powiązałem z nim całą moją firmę, powierzyłem im swoje kontakty (gmail), kalendarz, pracowałem na programach AdSense, AdWords, Analytics, Narzędziach Webmastera i wielu innych, w sumie 5 lat wprowadzania danych - kilka dni temu konto zostało zlikwidowane bez podania jakichkolwiek przyczyn - wszystkie dane przepadły, brak odzewu ze strony Google Polska, na forach pomoc przekierowuje mnie do formularza odzyskiwania konta, w którym należy podać dane, których człowiek z normalnych wielkości mózgiem nie jest w stanie zapamiętać - jednym słowem 5 lat mojej pracy zostało zniweczone i nie ma możliwości nikogo pociągnąć do odpowiedzialności.
W regulaminie Google istnieją zapisy, w których użytkownik zgadza się na to, że Google może zaprzestać udostępniania swoich serwisów bez konieczności uprzedniego informowania użytkownika o tym fakcie, co jednak z danymi przechowywanymi w serwisach Google (kontakty, e-maile, dokumenty)? Czy istnieje jakiś precedens na który można się powołać, czy jestem skazany na widzi-mi-się pracowników firmy Google, którzy bez podania przyczyn zabierają mi moje dane i pieniądze i nie chcą ich oddać?
przeciw kiczowi
przy obecnym stanie prawa [które , nie dość ,że pełne luk - celowo pozostawionych dla wszelkiej maści piratów , dużych i małych , to jeszcze nie jest skutecznie egzekwowane , wiem z własnego doświadczenia , policja umarza sprawy przeciwko spamerom , hakerom , oszczercom , różnym molestantom i molestantkom i innej internetowej hołocie]istnieją 2 sposoby na uniknięcie kontaktów ze znienawidzonymi osobami - wyrzucić je z serwisów , na których masz swoje profile , albo samemu opuścić "części internetu" . tak zrobiłem z google , nie chcąc , aby zupełnie nieznajomi i nieuprawnieni przeze mnie do rozpowszechniania moich prac graficznych ludzie "udostępniali" je innym osobom , pozbawiając mnie należnych zysków z tytułu wykonywanej pracy .
faktyczny podział kultury na 2 rozdzielne części : płatną "zawodowcy" i darmową "amatorzy" jest prawnie usankcjonowanym bezprawiem . kiedy dodamy do tego kicz różnej maści , nachalnie lansowany we wszystkich mediach , powstaje sytuacja , w której jakakolwiek ambitniejsza twórczość przestaje być opłacalna . kultura szmiry jest ciągle w ofensywie i coś tym trzeba wreszcie zrobić .
przypomnę w tym miejscu naszego wielkiego rodaka
Kopernik powiedział:
"zły pieniądz wypiera dobry pieniądz"
i ta zasada dotyczy wszystkiego nie tylko pieniądza
tak samo twórczości, rzemiosła, produkcji
szkolnictwa itd.
nic się z tym nie da zrobić
można tylko robić swoje i mieć nadzieję, że ktoś zauważy
faktyczny podział kultury
To jest trochę sprzeczne. To ta twórczość ma być w końcu ambitna czy opłacalna? Jeśli ma być opłacalna, to nie należy się obrażać na wymogi rynku - skoro bardziej opłaca się kicz, to w komercyjnych celach będzie wykorzystywany kicz. Nigdzie nie jest powiedziane, że "ambitna twórczość" ma prawo być komercyjnie opłacalna.