"Notice and takedown" od drugiej strony, czyli jeśli dojdzie do nadużycia
W Polsce jakoś wymiar sprawiedliwości jeszcze niechętnie stosuje art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, stąd niewiele wiemy na temat tego, jak rozumieć "wiarygodną wiadomość". Na razie wiele osób się boi, gdy dostaje list z żądaniem usunięcia "danych o bezprawnym charakterze". Wiadomo też, że większemu łatwiej "przekonać" mniejszego do "ingerencji redakcyjnej". W USA zaś jest już praktyka stosowania analogicznych przepisów i teraz wymiar sprawiedliwość poszedł dalej: co, jeśli wysyłający żądanie zablokowania danych wie (albo powinien wiedzieć), że nie są one bezprawnie opublikowane? Czy jest tu jakaś odpowiedzialność? Może być - tak wynika z rozstrzygnięcia w sprawie Lenz v. Universal Music Corp.
O wyroku w sprawie Lenz v. Universal Music Corp (No. 07-3783 (N.D. Cal. August 20, 2008); PDF) napisał Tomasz Rychlicki w tekście Pomyśl przed żądaniem usunięcia, a przywołał tam m.in. krótką notatkę Joe Gratza pt. N.D. Cal.: Senders of DMCA Takedowns Must Consider Fair Use.
Opisywana sprawa doczekała się już odrębnej nazwy - “dancing baby” case, a ustalony przez sąd stan faktyczny był następujący: matka dzieciom, Stephanie Lenz, nagrała klip wideo (całość trwa 30 sekund i dostępna jest w serwisie YouTube "Let's Go Crazy" #1; aktualnie obejrzało ten klip ponad 645 tys osób). Widać tam dzieci Lenz, które popychają dziecięce wózeczki dla lalek. Lenz nagrywała dzieci, gdy z radia (albo magnetofonu, itp) słychać było utwór "Let’s Go Crazy" (marnej jakości, jak to przy domowym nagraniu video, gdy coś w tle "leci z radia"). Dzieci w rytm tego nagrania sobie podskakiwały i tańczyły. Wykonawcą tego utworu jest Prince, zaś działania prawne uruchomiła wytwórnia Universal Music Corp., wysyłając właśnie takedown notice (wytwórni przysługują prawa autorskie związane z tym utworem). Doszło do potyczki sądowej, w której po stronie Stephanie Lenz stanęli prawnicy z the Electronic Frontier Foundation (zresztą na stronie tej organizacji zebrane są materiały na temat tej sprawy: Lenz v. Universal). 24 lipca 2007 roku Stephanie Lenz złożyła pozew sądowy związany z nadużyciem prawa ("seeking injunctive relief and damages for misrepresentation of copyright claims under the Digital Millennium Copyright Act") i się zaczęło. Universal w kolejnych pismach domagał się oddalenia przez sąd tego pozwu jako bezzasadny, jednak 20 sierpnia 2008 roku sąd wydał orzeczenie, w którym odrzucił wnioski wytwórni (a tak naprawdę: po stronie pozwanych są obecnie UNIVERSAL MUSIC CORP., UNIVERSAL MUSIC PUBLISHING, INC., oraz UNIVERSAL MUSIC PUBLISHING GROUP).
Tomek Rychlicki relacjonuje podstawę prawną:
Jeżeli wnioskodawca działający w trybie “takedown notice”, świadomie dopuszcza się zafałszowania informacji co do “bezprawności” umieszczonego i zakwestionowanego materiału, to osobie, przeciwko której zostało skierowane “takedown notice” przysługuje roszczenie na podstawie przepisów 17 U.S.C. §512(f). Muszę przyznać, że jest to dobra konstrukcja prawna, której niestety nie uświadczysz w analogicznych regulacjach w Polsce i w prawie Unii Europejskiej.
A powodem odrzucenia przez sąd wniosku Universal o oddalenie pozwu Lenz było w tym przypadku to, że wykorzystanie fragmentu nagrania w klipie wideo było - zdaniem sądu - działaniem w ramach instytucji fair use (na temat fair use, która to instytucja jest nieco inna od "naszego" dozwolonego użytku, przeczytaj m.in w tekście Pobieranie muzyki z Sieci). Odrzucając wniosek o oddalenie powództwa sąd uznał, że Lenz może w dalszej części procesu argumentować za tezą, iż wytwórnia Universal, wysyłając takedown notice, działała w złej wierze ("...the Court has considerable doubt that Lenz will be able to prove that Universal acted with the subjective bad faith required by Rossi, and following discovery her claims well may be appropriate for summary judgment, Lenz’s allegations are sufficient at the pleading stage" - tu sąd odwołuje się do sprawy Rossi v. Motion Picture Ass’n of America, Inc., 391 F.3d 1000, 1004 (9th Cir. 2004), w której ustalono standard dla oceny "dobrej wiary" - "good faith belief"). Istotnym elementem sporu będzie najprawdopodobniej to, że Universal działa na rynku "praw autorskich" jako profesjonalista, a zatem wydawnictwo powinno znać przepisy, które stanowią wyjątki lub ograniczenia monopolu prawnoautorskiego (tak jak u nas - dozwolony użytek osobisty i publiczny).
Ta sprawa jeszcze się nie kończy, a właściwie dopiero się zaczyna. W Polsce zaś czekamy na pierwsze rozstrzygnięcia dotyczące art. 14 ust. 1 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną.
Przeczytaj również:
- Roszczenie przeciwko serwisom aukcyjnym o zaniechanie naruszenia
- Dystrybutorzy w trosce o prawa twórców
- Tiffany v. eBay - za oceanem na razie wygrywa eBay
- Nie wiem jak było, ale wyłączyli anime.com.pl
- Jedna spółka puszcza kampanię, druga pisze do blogera w sprawie reklamy
- eBay się odwoła od paryskiego wyroku
- Piasek w trybach modelu biznesowego YouTube
- Wertepy strategii "sue'em all" czyli co może się stać, gdy owce są uzbrojone
- Można złożyć pozew o naruszenie dóbr osobistych, ale ciekawa jest też trzykrotność wynagrodzenia
- Dalsze boje o usunięcie danych z Naszej-klasy (sąd i prokuratura wydały postanowienia)
- Dyskusje: Odpowiedzialność firmy hostingowej za przechowywanie danych o bezprawnym charakterze
- "Super negatyw" - odpowiedzialność platformy aukcyjnej za komentarze użytkowników
- Kto powienien odpowiadać za naruszenia czci?
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
ciekawe
Z tej decyzji mogą wyniknąć pewne zmiany w USA, przynajmniej teoretycznie, bowiem praktyka nie jest pewna.
Najwyraźniej sąd uznał, że trzeba trochę "utemperować" wysyłających zawiadomienia właścicieli praw - co biorąc pod uwagę notoryczne nadużycia tego prawa (i całego DMCA zresztą) jest zjawiskiem pozytywnym.
W teorii więc właściciele praw będą (o ile wyrok stanie się precedensem) musieli uwzględniać "fair use".
W praktyce nie oczekiwałbym istotnych zmian, szczególnie w przypadku korporacji. Koszty dochodzenia swoich praw w USA odstraszą większość nieuczciwie zawiadomionych od walki - głównie chodzi tu o użytek prywatny i niekomercyjny, więc mało kto będzie gotów wyrzucić tysiące dolarów tylko po to, by przywrócono jego klip na YT.
Jeśli zaś idzie o sprawy krajowe, to jedno można powiedzieć z pewnością - będzie ciekawie. Wątpliwości co do "wiarygodności" zawiadomienia prędzej czy później doprowadzą do procesu i chyba dopiero wtedy dowiemy się jak oceniać tę wiarygodność. Z drugiej strony odpowiedzialność za wiarygodnie wyglądające acz fałszywe zawiadomienie, szczególnie gdy zawiadamiającym jest osoba prywatna (wydaje mi się, że jeśli czyni to firma, to może to być uznane za formę nieuczciwej konkurencji) - czy można to uznać za rodzaj oszustwa?
Za ofiarami zbyt daleko
Za ofiarami zbyt daleko idących takedown notices mogą ująć się różne stowarzyszenia czy fundacje, jak EFF właśnie, które odbiją sobie koszty po wygraniu sprawy. Nawet wielka korporacja nie może sobie pozwolić, żeby co i raz wypłacać powodom kilkadziesiąt tysięcy dolarów za prawników (i do tego opłacać również swoich przedstawicieli).
Owszem, EFF, ACLU (w innych
Owszem, EFF, ACLU (w innych sprawach), prawnicy działający "pro bono" z nadzieją wyrobienia sobie nazwiska... Tylko jaki procent ofiar nadużyć może liczyć na taką pomoc?
Błędnych lub nieuczciwych zawiadomień wysyłane są tysiące codziennie. O ilu przypadkach walki słychać?
Ten wyrok może poprawić sytuację ale tylko tych osób, które się sprzeciwiają na drodze prawnej. W tym celu muszą albo wyłożyć pieniądze (i to bez gwarancji zwrotu kosztów nawet w razie wygrania sprawy - specyfika USA) lub znaleźć kogoś, kto im zorganizuje lub sfinansuje prawnika. Więc jakiś efekt będzie, jednak nie tak wielki.
Rossi v. MPAA
Dla zainteresowanych treść wyroku w sprawie Rossi v. Motion Picture Ass’n of America, Inc., 391 F.3d 1000 (9th Cir. 2004).
wracając do wiarygodności zawiadomienia...
Czy osoba zawiadamiająca w formie pisemnej sygnowanej własnoręcznym podpisem nie ponosi odpowiedzialności za fałszywe zawiadomienie?
Zatem czy takie zawiadomienie opatrzone podpisem, danymi teleadresowymi można traktować jako nie wiarygodne, zakładając, że odnosi się do zaistniałych potwierdzonych faktów?