Przy okazji dyskusji o ACTA okazuje się, że król rządzący prawem autorskim jednak jest nagi

Oglądam sobie nagranie dyskusji na temat ACTA, które odbyło się dwa dni temu w Gdańsku, w Sali BHP Stoczni Gdańskiej (byłem wówczas na Improwizowanym Kongresie Wolnego Internetu i dzięki nagraniom odrabiam teraz zaległości, by znać dokładnie przebieg wszelkich dyskusji o ACTA). Pierwsza uwaga jest taka, że - zgodne z przewidywaniem (por. Medialna konstytucyjność ACTA) - pojawiło się odniesienie do udzielonej mediom wypowiedzi Prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Minister Piotr Żuchowski wsparł się tym, co w Radio Zet powiedział prof. Rzepliński. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że sędziowie konstytucyjni powinni powstrzymywać się przed wypowiedziami na temat spraw, które mogą kiedyś trafić formalnie pod ich osąd. Druga sprawa zaś jest taka, że tenże sam minister ze smutkiem przyznał dwa dni temu, że prowadzone jakiś czas temu konsultacje społeczne związane z nowelizacją prawa autorskiego nie przewidywały udziału strony "społecznej", koncentrując się na "twórcach", organizacjach zbiorowego zarządzania oraz "użytkownikach" rozumianych jako pośrednicy, tj. szeroko pojętych mediach korzystających z dzieł chronionych. A ja znów mogę udowadniać swoją tezę o konieczności samodzielnego pilnowania biegu spraw oraz reagowania, chociaż często bez nadziei na powodzenie, bo byłem na publicznym wysłuchaniu w Sejmie wówczas, gdy podnoszono temat m.in. Komisji Prawa Autorskiego i ustalaniu tabel wynagrodzeń i podnosiłem wówczas, że konieczne jest uwzględnienie tego czynnika "użytkowników" (rozumianych, jako końcowi użytkownicy, odbiorcy, konsumenci) w tamtych pracach. Mówiłem wówczas o tym, że jestem twórcą. Ktoś wówczas, mniejsza z tym kto, z pewną pogardą zapytał mnie na sali sejmowej: A czego pan jest autorem?

Mam materiały dotyczące tamtego publicznego wysłuchania. Zachęcam do sięgnięcia do takich materiałów, jak Kto weźmie udział w wysłuchaniu publicznym?, Na świecie są miliardy twórców, czy Kilka luźnych zdań po publicznym wysłuchaniu. W tym ostatnim przeczytacie Państwo:

Skoro organizacje jedne i drugie mają problem z tym kto będzie decydował o stawkach i sygnalizują, że ewentualny superarbiter (przewodniczący) będzie wybierany jednej lub drugiej puli (albo z puli organizacji przedsiębiorców-użytkowników, albo z puli OZZ), to przecież idealnym - wydawać by się mogło - rozwiązaniem było to, które zaproponowało w swoim stanowisku ISOC Polska, a ja ten akapit w swojej wypowiedzi po prostu zacytowałem:

Tabele wynagrodzeń wpływają bezpośrednio na koszt dostępu do dóbr kultury, dlatego Internet Society Poland postuluje wprowadzenie rozwiązań legislacyjnych, które - poza równoważeniem takich grup interesów jak autorzy i pośrednicy - zagwarantują również interesy konsumentów. Proponowanym przez nas rozwiązaniem jest włączenie organizacji reprezentujących konsumentów oraz użytkowników utworów do składu Komisji Prawa Autorskiego, a także wprowadzenie przedstawicieli tych organizacji do zespołu orzekającego, który wyznaczany jest przez ministra właściwego ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Narodowego - na analogicznych zasadach, jak w przypadku dwóch pozostałych grup interesów.

A byłem wówczas jednym z twórców tego stanowiska ISOC Polska. Tamto stanowisko Stowarzyszenia nadal dostępne jest na stronie Stowarzyszenia: O nowe prawo autorskie - stanowisko ISOC Polska. Dostępne są stale nagrania z mojego wystąpienia sejmowego:

To było 5 lat temu.

Natomiast dziś mamy sytuację taką, że w Komisji Prawa Autorskiego, której skład został wyłoniony nie tak dawno (dla porządku napiszę, że moja kandydatura, którą przedstawiła Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji oraz Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska, nie zyskała aprobaty ministra, ale też min. Zdrojewski wybrał rzeczywiście niekwestionowanych znawców prawa autorskiego), toczą się postępowania o ustalenie tabel wynagrodzeń. Te tabele wynagrodzeń, to w istocie negocjacje na temat tego kto komu powinien za co i ile płacić. Pisałem o tych postępowaniach w tekście Internet w postępowaniach o zatwierdzenie tabel wynagrodzeń.

A odnośnie pytania o to, co właściwie stworzyłem, to odwoływałem się do niego jeszcze w innych miejscach, np. w tekście No, teraz, to chyba jestem już profesjonalnym fotografem? Bo wszyscy jesteśmy twórcami, chociaż wobec braku świadomości tego faktu w dyskusji o prawie autorskim i prawach pokrewnych lansowany jest czasem pogląd, że są jacyś godni ochrony twórcy i inni twórcy (por. Kampania społeczna na rzecz certyfikacji Twórców). A system, który aksjologicznie nie rozróżnia kategorii twórczości wydaje się być konstruowany jedynie w interesie tych przez "wielkie Te". To jest też ten problem, na który zwracałem uwagę komentując dokument pt. "Zielona księga. Prawo autorskie w gospodarce opartej na wiedzy." (por. Zielona Księga: Prawo autorskie w gospodarce opartej na wiedzy (bez wiedzy)). W jednym z komentarzy napisałem:

...o "user generated content" pisałem w serwisie nie raz, zawsze wskazując, że próba nazwania utworów inaczej niż utworami zmierza do ograniczenia praw przysługujących tym twórcom, chociaż gdzieś indziej walczy się o prawa twórców "prawdziwych"...

I testowałem działanie systemu w praktyce. Dość szeroko komentowana była moja korespondencja z KOPIPOL-em, która to organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi była uprzejma, na bezpośrednie pytanie o wynagrodzenie dla autorów i wydawców - z podpisem prof. dr hab. inż. Mieczysława Poniewskiego, odpowiedzieć mi:

Przedstawiony wyżej stan prowadzi do sytuacji, w której inkasowane przez nas na rzecz twórców opłaty i wynagrodzenia (zwłaszcza przy znacznym oporze zobowiązanych do ich ponoszenia) są relatywnie niskie. Wobec bardzo dużej liczby podmiotów uprawnionych do ich utrzymywania powstaje niebezpieczeństwo znacznej atomizacji wysokości wynagrodzeń należnych poszczególnym uprawnionym. Ma to bezpośrednie znaczenie także dla możliwości repartycji, a mianowicie dla wyboru możliwego do zaakceptowania modelu repartycji zainkasowanych kwot.

Podobne rozumienie problemu wykazują również organizacje zbiorowego zarządzania w zakresie praw pokrewnych, w szczególności praw producentów fonogramów. W YouTube można znaleźć mój komentarz wideo, zaraz przy wypowiedzi przedstawiciela ZPAV. To krótki, dwuminutowy klip: Kiedy zaczyna się "szerokie wykorzystanie"?

Kiedy czytam dokumenty dotyczące tzw. utworów osieroconych, to wiem, że projektowane rozwiązania stawiają na głowie aksjologię prawa autorskiego (por. Duża, kompleksowa nowelizacja prawa autorskiego i utwory osierocone i Rynek praw własności intelektualnej, utwory osierocone i kompetencje w zakresie egzekwowania praw). Utwór dziś jest chroniony niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności, a twórca może go rozpowszechnić anonimowo. Kiedy zatem pojawiają się koncepcje związane z tym, że będzie można korzystać z utworów, co do których nie wiemy, kto jest ich twórcą (takie utwory - sieroty), to wiem, że jest to nic innego, jak próba zaprzeczenia prawu wyłącznemu. Stawianie na głowie koncepcji, że bez zgody twórcy nie można korzystać z dzieła, zmiana kierunku wektora z opt-in na opt-out. Ale wiem również, że to rozwiązanie nie jest proponowane dlatego, żeby więcej dzieł można było wykorzystywać swobodne przez wszystkich, a dlatego, by wydawcy i inni pośrednicy (działający głównie komercyjnie) mieli mniej problemów prawnych z korzystaniem z takich dzieł, co do których nie wiadomo, kogo właściwie trzeba pytać o zgodę. Chodzi o wprowadzenie takich rozwiązań, na podstawie których będzie można wybudować na pozornie niczyjej działce, co do której można przypuszczać, że nikt nie będzie zbyt głośno krzyczał, że ktoś wchodzi na jego teren, biurowca ze szkła i aluminium, a gdyby potem ktoś zaczął krzyczeń - to będziemy się martwić. To, jak uważam, przejaw hipokryzji: pełne ustaw ochrony twórców, ale propozycje dot. ich dzieł idą w kierunku rzeczywistej ochrony kogoś innego niż twórcy.

Podobnie zresztą jest z koncepcją wydłużania czasu ochrony prawa autorskiego i praw pokrewnych. Przecież nie ze względu na interes twórcy wydłuża się okres ochrony po jego śmierci. On już nie żyje. Nie żyje tak samo 25 lat od swojej śmierci, 70 lat od niej, ale też dwie sekundy i sekundę po zejściu (por. również No i wydłużyli ochronę producentom, bo artyści wykonawcy na starość nie mieli ochrony). Te prace nad wydłużeniem czasu ochrony komentowałem w różnych mediach m.in. w ten sposób, że gdybym nagrał klip, albo teledysk, to w sumie dobrze, by wydłużyć ten czas ochrony, bo przecież jako artysta wykonawca albo producent swojego klipu (wielu użytkowników komputerów, wielu obywateli, korzysta na co dzień z kamer i publikuje nagrania w Sieci), chciałbym mieć coś z tego w wieku 130 lat.

System prawa autorskiego nie chroni twórców. A w każdym razie nie wszystkich. I wydaje się, że nie będzie chronił wszystkich twórców nigdy.

A idzie nowe i nowe trendy dostrzegł już m.in. Prezes UOKiK, kiedy wydał decyzję nr RPZ 26/2010 (pisałem o tej decyzji w tekście Prosumenci, świadczący usługi konsumenci oraz ustalenie cen na rynku usług foto w decyzji Prezesa UOKiK). Można tam przeczytać:

Na przedmiotowym rynku działa duża ilość fotoreporterów amatorów, co jest skutkiem łatwego dostępu do profesjonalnych aparatów cyfrowych. Amatorzy oferują swoje zdjęcia wydawnictwom oraz umieszczają je w internecie, a czasem nawet oddają zdjęcia za darmo za sam fakt publikacji. Prowadzenie ww. działalności przez fotoreporterów amatorów było jednym z powodów opracowania cennika przez KFP przy SDP.

I to jest kłopot dla systemu ochrony twórców, bo ludzie nie zawsze tworzą z myślą o komercyjnych zyskach związanych z eksploatacją autorskich praw majątkowych (których, nota bene, nie można się zrzec do "dev/null"; por. Zrzeczenie się autorskich praw majątkowych?)

To wszystko, co napisałem wyżej, jest komentarzem do jednego zdania, które wypowiedział dwa dni tematu min. Żuchowski w Stoczni Gdańskiej:

Min. Żuchowski w 5 minucie powyższego nagrania martwi się dziś, że we wcześniej prowadzonych negocjacjach nie brano pod uwagę odbiorców...

Ale dzięki nagraniom z publicznego wysłuchania z 2007 roku nie można dziś powiedzieć, że nikt nie upominał się wówczas o tychże odbiorców. Można za to powiedzieć, że głos dotyczący odbiorców był zwyczajnie zignorowany w procesie stanowienia prawa.

A pewną próbą rozwiązania ww. problemów jest mój postulat, który formułuję w ramach "pozytywnej agendy" w dyskusji o ACTA. Mam tu na myśli opisane w tekście Trzy "komitety", czyli elementy konstruktywnej agendy dla "postpolitycznego społeczeństwa informacyjnego" narzędzie w postaci crowdfundingu:

...takie rozwiązania legislacyjne, które pozwolą legalnie (zgodnie z prawem) organizować crowdfunding np. na stronach internetowych i zagwarantują, że osoby próbujące finansować w ten sposób swoją działalność nie będą "ścigane" przez MSW (czy już MAiC przejął te zadania?) za organizowanie nielegalnej "zbiórki publicznej". Rozwiązanie nie powinno też zakładać, że do tego typu działalności wymagana jest jakaś uznaniowa zgoda organów administracji publicznej, w szczególności oceniających czy cel, dla którego pieniądze się gromadzi jest słuszny, czy też może za mało słuszny.
(...)
Proponując drugi komitet chodzi mi o to, by system prawny dopuścił inne modele finansowania działalności, nawet jeśli nie działamy jako organizacja pozarządowa. Czy można sobie wyobrazić działanie przedsiębiorcy w modelu biznesowym opartym na crowdfunding, albo w modelu mieszanym, w którym część finansowana jest za pomocą ustalonej ceny (co istotne z perspektywy prawa ochrony konsumentów), a część w modelu "kto ile da, jeśli to fajne"?
(...)

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

ach te tabele

Tabele wynagrodzeń wpływają bezpośrednio na koszt dostępu do dóbr kultury,

tabele wynagrodzeń zostały nie raz obśmiane, bo po pierwsze gdzie tu wolny rynek, po drugie na jakiej podstawie ma nastąpić zrównanie jakości pracy różnych twórców? Wygrywają na tabelach najgorsi bo Ci "dobrzy artyści" dają radę bez tego (i np. swoje zdjęcia sprzedają na rynku znacznie powyżej obśmianego cennika ZPAF).

Po drugie kto zdecyduje czy dany utwór jest "dobrem kultury" i zmusi twórce do zaniżania swojego rynkowego honorarium? Może po protu Państwo jak uzna, że ktoś "czyni kulturę" po protu wykupi prawa majątkowe do dzieł i da twórcy dożywotnia rentę... tak się dział w historii nie raz...

Mam wrażenie, że problem tkwi w tym, że tak na prawdę w kwestii ochrony praw autorskich lobbują głównie pasożytujące na twórcach korporacje i organizacje OZZ. Jest na to lekarstwo (tak sądzę): pełna jawność wszelkich działań ustawodawczych. Czy to ma być od razy debata społeczna? Mam wątpliwości co do tego czy ludzie, w swej większości nie mający pojęcia o stanowieniu prawa, powinni je współtworzyć. Przywodzi mi to na myśl społeczny proces budowy domów, znamy skutki: domy budowane systemem gospodarczym urągają nie tylko prawu budowlanemu, a każda powódź czy wichura weryfikuje ich trwałość...

Co do zasady zgadzam się z tezą, ze prawa majątkowe autorskie twórców powinny wygasać wraz z ich śmiercią. Problem pojawi się jednak gdy inwestorem w wytworzenie nie był twórca ale pracodawca lub wydawca. Tu jednak wolałbym widzieć ubezpieczenie od ryzyka biznesowego (przedwczesna śmierć pracownika) zamiast wydłużania okresu ochrony tych praw.... nie rozumiem dlaczego ktokolwiek poza np. Elvisem Presley'e. żyje z jego muzyki...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

Co do zasady zgadzam się z

Co do zasady zgadzam się z tezą, ze prawa majątkowe autorskie twórców powinny wygasać wraz z ich śmiercią.

Byłby nowy sposób na darmowe dobra kultury - sztuczne przyspieszenie wygaśnięcia praw autorskich (majątkowych) ;).

A na poważnie - trzeba wziąć pod uwagę, jak wygląda sprawa dziedziczenia. Jeśli w 95% wypadków takie prawa i tak są przekazane komuś i dzieci nic z tego nie mają, to pomysł może być dobry. W przeciwnym wypadku to byłoby niesprawiedliwe. W końcu dlaczego syn piekarza może odziedziczyć piekarnię, a syn pisarza nie może odziedziczyć praw majątkowych?

bardzo prosta odpowiedź

bo syn pisarza niczego sam nie napisał wiec za co ma brać honorarium, syn piekarza nadal piecze chleb i nadal kasuje za każdy wypieczony przez siebie bochenek. Płaca za pracę, syn pisarza biorący kasę za książki ojca to pasożyt społeczny.

Być może ojciec piekarz wymyślił super recepturę na ciasto i opatentował ją. OK, jak kiedyś ktoś uznał, że okres zwrotu inwestycji w innowacje to np. 5 lat, patent ma po ojcu jego syn co nie zmienia faktu, ze po 5 latach każdy może taki innowacyjny chleb zacząć piec.

I tym zresztą różnią się patenty od praw autorskich.

P.S. W kwestii "przyśpieszania" wygasania praw autorskich: na to jest paragraf w KK ;) wiec nie mieszajmy dziedzin;).

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

syn pisarza biorący kasę

syn pisarza biorący kasę za książki ojca to pasożyt społeczny

A jeśli ten syn w chwili śmierci ojca miał np. 3 lata i w oczywisty sposób był na utrzymaniu (vel. pasożytował) ojca, to też mu się nic nie należy?

lub jeżeli pisarzowi (lub innemu twórcy)

... wydarzyło się stworzyć najlepsze, i jedyne potencjalnie dochodowe dzieło, tuż przed śmiercią?

rozwiazanie jest proste

Prawo autorskie na podobnej zasadzie co patenty. 5 lat, z mozliwoscia przedluzenia za jakas oplata. W dziedzinie kultury (zwlaszcza film, muzyka czy gry komputerowe) 5 lat to wystarczajaco dlugi okres, zeby odniesc wiekszosc mozliwych korzysci, bo technika i moda zmienia sie bardzo szybko.

Bo niby dlaczego patenty trzeba wykupywac, a prawa autorskie sie naleza?

To nie to samo

Patenty w prawie krajowym są chronione 20 lat (te z "poprawki Bolara" 25) i nic nie jest w stanie tego przedłużyć. Najwidoczniej pomylił Pan ze znakami towarowymi. Zarówno patenty jak i utwory to prawo wyłączne czasowe.

Ale odpłatność za utrzymanie prawa - tutaj zgoda, przy utworach nie ma póki co opłat.

Dziedziczenie monopolu

Może dlatego, że prawa autorskie to monopol i nie jest szczęśliwym konceptem dziedziczenie monopolu?

To do mnie nie przemawia.

To do mnie nie przemawia. Skoro już ten monopol jest, to dlaczego nie może podlegać dziedziczeniu? Oczywiście inną sprawą jest, jak długo ma trwać i od jakiego konkretnie momentu.

Podam taki brzegowy przykład: mamy młodego pisarza, który przez rok pisał książkę. Pech chciał, że zginął w wypadku wkrótce po skończeniu jej. Dlaczego jego rodzina ma być pozbawiona spadku po nim?

Równie dobrze można postulować, aby wszelkie dobra należące do zmarłych przechodziły na rzecz "domeny publicznej". W końcu oni już z nich nie skorzystają, prawda?

Prawa majątkowe <> prawa autorskie

Nie mieszajmy praw majątkowych z prawami autorskimi. Bo to dwie różne i rozłączne kwestie.

Mowa o autorskich prawach

Mowa o autorskich prawach majątkowych właśnie...

ale

ale ono jest zawsze związane z niezbywalnym autorskim prawem osobistym...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

No właśnie niezbyt

O ile prawo autorskie powinno obowiązywać na zawsze (wskazanie autora dzieła, nawet po przejściu do domeny publicznej). To prawa majątkowe, ponieważ są zbywalne, powinny obowiązywać albo a) n lat od publikacji (wg. mnie mniej niż okres międzypokoleniowy), albo b) do śmierci autora, można połączyć to przez alternatywę (np. 5 lat od publikacji lub do śmierci autora, którekolwiek jest dłuższe).

Można też rozpatrywać rozwiązania pośrednie np. oddzielić prawa majątkowe od prawa do decydowania o "wizerunku" budowanym przez wykorzystanie utworu (autor w polskim pr.aut. może się nie zgodzić na wykorzystanie jego utworu nawet po zbyciu praw) i określić, że czerpiemy korzyści przez 10 lat od publikacji, ale zastrzeżenia co do wymowy wykorzystania dzieła można mieć do końca życia...

Możliwości jest wiele, wiązanie różnych praw sztucznymi więzami tylko nas ogranicza.

Długość praw autorskich etc.

Moim zdaniem prawo majątkowe nie powinno obowiązywać po śmierci twórcy ze względów aksjologicznych - jeżeli prawo autorskie ma promować twórczość chroniąc interesy twórców, to jak wiadomo po śmierci żadna suma do niczego go nie zachęci. =}

A co do wskazywania autora też mam zastrzeżenia - są granice do których jeszcze można wskazywać autora, w kulturze poszczególne dzieła się zlewają w motywy, style itp. Życzę powodzenia z praktykowaniem takiego bezrefleksyjnym kultu oryginalności... Tu także powraca pytanie - w imię czego chcemy chronić oznaczenie autorstwa po śmierci autora, tzn. komu to ma służyć i do czego?

Tak czy owak przydałby się rejestr dzieł chronionych (postulowany OIDP przez Lessiga w "Wolnej kulturze"), żeby przynajmniej mieć jasność co do stanu tej ochrony. A, i wcale nie wiem, czy prawo autorskiego "veta" jest takie znów lepsze niż opłaty za zgodę. Jeśli zależy nam na lepszym krążeniu kultury (mnie na przykład na tym zależy), to co do zasady nie widzę różnicy.

Jeśli z jakichś powodów chcemy mieć bariery w tym krążeniu, to niech przynajmniej nie wyrastają automatycznie i nie będą absolutne. Jak wykazują kolejne badania, cena nie jest jedyną zaporą - wygoda korzystania ma też znaczenie, i to wcale nie drugoplanowe. To właśnie z tego powodu sam Bill Gates kilka lat temu przyznał się w wywiadzie, że oglądał filmy "po piracku", czyli je kradł (jakkolwiek to oceniać prawnie, to jego własne poczucie) - przecież nie dlatego, że jest za biedny, prawda?... A to tylko bierne oglądanie; co dopiero gdy chce się aktywnie zrobić coś, co wymaga zgody - takie procedury zniechęcają nie mniej niż wysokie kwoty.

Jeśli udałoby się skierować uwagę na uwagę, czyli ograniczać tylko to, co jest w naturalny sposób bardzo ograniczone, zamiast nakładać bariery na to, co się łatwo rozpowszechnia, replikuje i miesza, to byłbym bardziej zadowolony.

jeżeli prawo autorskie ma

jeżeli prawo autorskie ma promować twórczość chroniąc interesy twórców, to jak wiadomo po śmierci żadna suma do niczego go nie zachęci.

Niektórzy ludzie na serio myślą o swoich rodzinach na wypadek własnej śmierci.

Dlatego nie rozumiem, dlaczego świadomość, że to co ktoś stworzy po jego śmierci pomoże utrzymać się jego rodzinie, ma nie zachęcić do tworzenia.

Ciekawa uwaga

Ciekawa uwaga, aczkolwiek moim zdaniem niezgodna z duchem tej zachęty. Jeżeli chodzi o promowanie twórczości jako takiej, a nie tego konkretnego autora, to zapewne lepiej, żeby jego potomkowie też musieli się wysilić i sami coś tworzyć, niż żyć tylko z tantiemów po nim.

Moim zdaniem prawo

Moim zdaniem prawo majątkowe nie powinno obowiązywać po śmierci twórcy ze względów aksjologicznych - jeżeli prawo autorskie ma promować twórczość chroniąc interesy twórców, to jak wiadomo po śmierci żadna suma do niczego go nie zachęci. =}

Względy praktyczne przemawiają natomiast za tym, żeby czas monopolu nie był w żaden sposób związany z czasem życia autorów. Przecież przy obecnym systemie ustalenie z całkowitą pewnością, że utwór jest „wolny” może się wiązać z ogromnymi nakładami: autorów może być wielu, a różne części utworu mogą stanowić opracowania innych utworów (z kolejnymi autorami i siecią zależności). Przy klasycznej formie utworu, jaką jest książka, nie stanowi to problemu. Spróbuj jednak ustalić, kiedy zostanie uwolniony (od praw autorskich i pokrewnych) np. rozwijany przez lata program komputerowy lub film, przy tworzeniu którego pracowały setki osób (w przypadkach, gdy prawa nie należą np. do pracodawcy).

Jeśli autorskie prawa majątkowe wygasałyby np. po 15 latach od daty pierwszego rozpowszechnienia, to sytuacja byłaby znacznie prostsza. Nawet w przypadkach, w których dokładna data pierwszego rozpowszechnienia byłaby trudna do ustalenia, znane byłoby przynajmniej jej górne ograniczenie, które gwarantuje prawne bezpieczeństwo korzystającym z utworu.

Oczywiście zwiększenie „bezpieczeństwa prawnego” korzystających z utworów (również, aby w oparciu o nie tworzyć kolejne) nie jest w interesie zinstytucjonalizowanych pośredników, którzy mają największy wpływ na tworzenie prawa.

Bezpieczeństwo prawne

Rzeczywiście, ze względów praktycznych ja także popieram takie podejście. Aczkolwiek jeśli łatwo ustalić, że wszyscy autorzy zmarli, to byłbym za ustaniem ochrony nawet jeśli nie upłynął wyznaczony czas ochrony. Już choćby dlatego (znów wzgląd praktyczny), żeby nie mnożyć dzieł osieroconych.

Słusznie zresztą poruszyłeś wątek rzadko poruszany - od strony "użytkowników" utworów można oczywiście mówić o interesie ekonomicznym (naturalnie, że chciałbym mieć wszystko za darmo...) czy o ich wygodzie (...i to za jednym kliknięciem; co w tym dziwnego?), ale jasność prawna też jest dla nich czymś istotnym. Zwłaszcza, jeśli nie jestem "użytkownikiem końcowym" (odbiorcą, konsumentem), ale republikuję albo w jakiś sposób miksuję dzieło (prosumentem), a obecnie to powszechny casus (całe spektrum od zamieszczenia wiersza Szymborskiej na słitaśnym blogasku do wyczynów Kutimana).

Tu także powraca pytanie -

Tu także powraca pytanie - w imię czego chcemy chronić oznaczenie autorstwa po śmierci autora, tzn. komu to ma służyć i do czego?

np. by wiedzieć kto namalował Hołd Pruski lub kto napisał Pana Tadeusza...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

Pytałem o ochronę prawną

Ale ja się pytałem o cel ochrony prawnej, a nie w ogóle o cel podpisywania. Gdyby prawo miało regulować wszystko, powoływanie na moralność (cytat z Twojej stopki) nie miałoby żadnego sensu, bo na wszystko byłby paragraf, także na fuknięcie na sąsiada (a to niegrzeczne i wiadomo jaki jest cel, żeby ludzie byli mili).

Skądinąd te cytaty są dobrą ilustracją - jeśli byś nie podał ich autorów, to (wedle mojej wiedzy o prawie cytatu) złamałbyś obecne prawo. Wiele ludzi właśnie tak robi, czyli pewnie wedle litery prawa są "piratami", bo nie pełnią tak jak ty roli edukacyjnej, która, choć chwalebna, to jednak mnie osobiście wydaje się tylko miłym dodatkiem. Dlatego właśnie kwestionuję _prawną konieczność_ oznaczania autorstwa, a już na pewno po śmierci autora.

po kolei

Cel ochrony prawnej: podpis autora jest integralną częścią dzieła i nie tylko chroni autora ale także buduje jego autorytet. Jeżeli autor życzy sobie swojego nazwiska pod utworem w zasadzie staje się ono jego częścią i tyle... (np. To powiedziałem Ja Jarząbek ;))

Cytat w mojej stopce mówi tylko, że poza prawem jest wstyd, jedni ją mają inni nie. Nigdzie nie napisano, że prawo ma obejmować wszystko, nie taka jest jego rola.

Podawanie autora cytatu, zależnie od sytuacji, jest koniecznością lub grzecznością... ;)

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

Nadal nie odpowiedziałeś

Ale po co mu autorytet po śmierci oraz dlaczego autorytet ma przejść ze sfery moralnej (a wiadomo, że nie każdy ma te same autorytety) do prawnej? Dla mnie autorytet twórców wręcz _nie powinien_ być określany przez prawo.

Również nie wierzę w integralność podpisu z dziełem - chyba że sobie grafik naskrobał na rysunku "Butenko pinxit" jako jego fragment, ale to wyjątek nie nakładający dodatkowych wymagań na użytkownika. Tak samo nie wierzę, że jak nie podasz autora/autorów, to dzieło przestanie być tym samym. Zwykle opis jest tylko metainformacją, a nie treścią ("Fontanna" Duchampa to wyraźny wyjątek w zakresie tytułu - bo tytuł pełni tu funkcję integralną, nadaje nowy kontekst przedmiotowi - ale nie w zakresie nazwiska twórcy). Oznaczenie autorstwa bywa pożądane, można nawet argumentować, że ma związek z rozpoznawalnością i osobistymi korzyściami (sława, pieniądze, reklama...), ale i tak wyłącznie za życia. Po śmierci nie widzę już żadnych przesłanek żeby to tak sztywno wiązać.

nie rozmawiamy o tym w co nie wierzysz

a o racjach i prawach twórcy. Zwracam uwagę, że twórca decyduje o swoim dziele, można dyskutować o tym jak długo będzie miał monopol i na co, ale bezsporne jest prawo autora do kształtowania swojego dzieła. Po drugie ja widzę sens nierozdzielnego traktowania dzieła i jego autora, choć by po to by żaden palant się dziś nie podpisał pod dziełem np. Szekspira. Jak wspomniałem chce wiedzieć kto napisał "to be or not to be" czy to co mam w stopce itp.

Jak się to komuś nie podoba to z całym szacunkiem, przykro mi i mam to gdzieś, ale jak uznam, że na każdym moim zdjęciu ma być w prawym dolnym rogu moje nazwisko to ma być, nawet jeżeli te zdjęcia będą fruwały po sieci czy gazetach za darmo i nie można mi tego zabronić.

Pytanie powinno brzmieć inaczej: jaki cel społeczny ma usuwanie nazwisk autorów z ich dzieł?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

Zwracam uwagę, że twórca

Zwracam uwagę, że twórca decyduje o swoim dziele, można dyskutować o tym jak długo będzie miał monopol i na co, ale bezsporne jest prawo autora do kształtowania swojego dzieła.

Bezsporne to jest to, że autor może stworzyć dzieło takie jakie chce. Albo nie tworzyć. Opublikować, albo nie opublikować.

To, co ktoś inny może, lub nie może, zrobić z kopią dzieła autora - to wcale bezsporne nie jest.

a zapytam

co to jest "kopia dzieła" np. zdjęcia czy pracy magisterskiej? Mowa o kopii dzieła czy jego utrwalonego egzemplarza? Bo z egzemplarzem owszem, nawet napalić nim w kominku...

Nie istnieje pojęcie kopii dzieła, może istnieć kopia utrwalonego egzemplarza lub replika w przypadku dzieł materialnych (np. rzeźba).

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

A może...

Taki bardzo luźny pomysł - podział dotychczas istniejących majątkowych praw autorskich na dwa:

1. prawa przynależne twórcy, obejmujące okres od publikacji do śmierci + np. 20 lat (jeśli są spadkobiercy)
2. prawa przynależne producentowi/wydawcy, których okres może być zmienny w zależności od rodzaju utworu i kapitałochłonności, np. od 5 do 20 lat.

Pierwszy przypadek chyba jest zrozumiały, w drugim stosujemy czyste reguły biznesowe. Producent zainwestował, należy mu się zwrot inwestycji wraz z zyskiem. Godziwym zyskiem.

biznesowo

moim zdaniem wystarczy, że:
- autor dostaje honorarium za swoje dzieło
- jeżeli ma mecenasa to dostaje gwarantowane wynagrodzenie od niego, mecenas czerpie zyski z dzieła biorąc jednak na siebie ryzyka biznesowe (klasyczna sytuacja gdy autor pracuje na umowę o pracę).

Problem w tym, że z mecenatu zrobiono sztuczny byt jakim jest prawo majątkowe autorskie, które jest narzędziem oddzielenia od autora praw do pobierania tantiem, i tak na prawdę tu widzę problem... w zasadzie mecenat (mecenat: opieka nad sztuką. literaturą i nauką sprawowana przez osobę, instytucję lub państwo; patronat) to forma utrzymania twórcy, przychody z tytułu mecenatu także powinny wygasać ze śmiercią twórcy bo mecenas żyje nie z tego co twórca tworzy a z tego, ze on tworzy a mecenas daje mu utrzymanie.

obecne prawo majątkowe jest bliskie patentom niestety... tylko że utwory nie są przedmiotami patentowania. Moim zdanie jak się pochylić, to wszelkie czerpanie korzyści z dzieła twórcy po jego śmierci (a nie raz i w trakcie życia) to pasożytnictwo trudne do uzasadnienia.

Więcej o tym napisałem tu:

http://it-consulting.pl/autoinstalator/wordpress/index.php/2012/02/05/prawo-autorskie-i-wartosci-niematerialne-analiza-systemowa/

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

posiadacz praw w rozumieniu ACTA

Król jest nagi - definicja "posiadacza praw" w ACTA
W definicjach ogólnych stwierdza się:
Sekcja 2 Artykuł 5 lit. l)
"posiadacz praw" obejmuje federacje i stowarzyszenia posiadające zdolność prawną do dochodzenia praw do własności intelektualnej.

A co z osobami fizycznymi?:)

no proszę...

"posiadacz praw" obejmuje ...

oznacza, że "także", tak wiec wskazane organizacje mogą, poza oczywiście samym autorem, dochodzić praw, tu z tytułu praw majątkowych...poza autorem Ci którym sprzedał on prawa majątkowe i Ci z którymi zawarł umowę na reprezentowanie go (np. nasz ZAIKS).

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

obejmuje =/= "także" (nie ma tu sformułowania "w szczegolności")

Natomiast faktycznie jest to kwestia interpretacji tego i innych postanowień ACTA...
Chodziło mi raczej o pokazanie intencji autorów umowy tzn. kto według nich jest przede wszystkim "posiadaczem praw". Biorąc pod uwagę że "wszyscy jesteśmy autorami" a zarazem "posiadaczami praw" to nie wymienienie os. fizycznych pokazuje chyba perspektywę czy punkt widzenia z jakiego wychodzili autorzy?

Właściwie brakuje wskazania w tej definicji wprost np BSA. W Polsce wskazuje się UEFA to czemu nie wskazać BSA w ACTA?:)

"poza autorem Ci którym

"poza autorem Ci którym sprzedał on prawa majątkowe i Ci z którymi zawarł umowę na reprezentowanie go (np. nasz ZAIKS)"

Problem polega na tym, że tak naprawdę nikt z nikim zazwyczaj umowy nie zawiera.-) Ochronę się ma od momentu powstania utworu i za to kasują różne ZAIKSy kasiorę zazwyczaj (oczywiście z powodu drobnych kwot;-) nie dzieląc się z twórcą. Dlatego też pora skończyć z tą fikcją i postawić sprawę na nogi. Chcesz ochrony - to zapłać za nią, a czas ochronny niech biegnie tak, jak przy patentach - 5, może 10, 15 czy 25 lat. Kto nie płaci urzędowi za ochronę, ten nie ma ochrony i już.

Zdaję sobie sprawę, że pasożyci społeczni, w tym ZAIKS, będą musiały zniknąć, ale z kolei jaka masa obywateli na tym zyska.

Generalnie do prawa należałoby wprowadzić instytucje wyceny szkody materialnej. Pobito kogoś i ten ktoś spędził tydzień w szpitalu poprzez co doznał szkody na powiedzmy 2000zł. Podobnie ktoś skopiował wynalazek lub zastrzeżony utwór, albo stworzył własny na jego bazie. Człowiek stracił dajmy na to 100tys. Sąd lub urząd wycenia szkodę na bazie zbioru danych, a obywatel może dochodzenie szkody od sprawcy pozostawić w gestii państwa, albo sprzedać osobie lub firmie aby dochodziła pieniędzy w jego imieniu. W przypadku zabójstw, gdyby państwo w okresie 5 lat nie wykryło i nie ukarało sprawcy, to powinno zapłacić dla osoby odszkodowanie, np 1/4 (bo państwo też poniosło koszty) wycenianej kwoty szkody, którą mógłby poszkodowany dochodzić od sprawcy.

Ale w sensie biznesowym i politycznym

organizacje takie jak ZAIKS sa znacznie silniejsze niż powiedzmy rozproszone środowisko autorów. Organizacje te reprezentują tu swoje własne interesy, ale stawiają tezę, że poza nimi autorzy nie mają żadnych innych reprezentantów, obrońców itp. To fikcja - ale fikcja sankcjonowana prawnie. I tego łatwo się nie zmieni.

ZAiKS żyje tą fikcją

Niektórzy nawet fikcji nie widzą. Przytoczę usłyszaną dziś wypowiedź pana Michała Komara (ZAiKS), który odniósł się do stwierdzenia, że ZAiKS odmówił jednej z rozmówczyń objęcia utworu ochroną: "Pani sobie coś uroiła"

Czyli stoją na stanowisku, że chronią wszystkich i nikomu nie odmawiają, jednocześnie można przeczytać o odmowach ZAiKSu... np. tu. Czy odmawiają słusznie, czy nie słusznie, to sprawa drugorzędna, ale jednocześnie twierdzą, że nie odmawiają nikomu.

Mógłby się Pan

Mógłby się Pan zainteresować poniższym?

http://di.com.pl/news/43327,0,Nagrywal_dla_siebie_muzyke_i_stal_sie_przestepca.html

ok.

posłużę się tu "społecznym źródłem wiedzy" (wikipedia, podobno każdy czyta):

Ignorantia iuris nocet (łac. nieznajomość prawa szkodzi) – jedna z podstawowych zasad prawa, wywodząca się z prawa rzymskiego, pokrewna do Ignorantia legis non excusat.
Zgodnie z nią, nie można zasłaniać się nieznajomością normy prawnej. W praktyce wyraża się ona tym, że nikt nie może podnosić, iż zachował się niezgodnie z normą dlatego, że nie wiedział o jej istnieniu.

Dozwolony użytek prywatny do korzystanie z utworu u członka rodziny, osoby z bliskiego towarzystwa itp., innymi słowy na domówce można sobie puszczać płyty, można je pożyczać znajomym, mimo, że pojęcie "bliskich" jest płynne nie można uznać, że "cały internet to moi przyjaciele" i wystawić muzyki do pobierania, samo pobieranie nielegalnych publikacji jest także nielegalne... podobnie jak nielegalna jest jazda kradzionym samochodem wiedząc, że jest kradziony (nielegalnie udostępniany).

Dlaczego ludzie poświęcają tyle energii by uzasadnić swój brak etyki, że o złodziejstwie nie wspomnę... może by tę energię na coś pożytecznego wykorzystać...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

Naruszenie praw autorskich,

Naruszenie praw autorskich, to naruszenie praw autorskich. Złodziejstwo to złodziejstwo.

samo pobieranie nielegalnych publikacji jest także nielegalne...

A to jest tylko interpretacja, kiepska zresztą, bo mało precyzyjna. Co to znaczy "nielegalnych"? A słyszał Pan o polskim rządzie rozpowszechniającym piosenki i twierdzącym, że ludzie pobierają je w ramach dozwolonego użytku osobistego?

Już wolę interpretację Olgierda Rudaka, który twierdzi, że legalny jest dozwolony użytek na zasadzie oryginał -> kopia, ale już oryginał -> kopia -> kopia nie. O ile dobrze zrozumiałem...

Pytanie: Czy wszyscy który obejrzeli teledysk Maryli R. , który był "nielegalny", gdyż jego rozpowszechnianie łamało prawa autorskie, złamali prawo? A ogólnie rzecz biorąc są złodziejami?

???

czyli złodziej pracuje legalnie a dopiero paser już nie? Ciekawa interpretacja..

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

Panie "Złodzieju" ?

Czy my już nie mieliśmy dyskusji na temat nazywania "naruszenia praw autorskich" kradzieżą i używania tej terminologii ?

Skoro Panu taka terminologia najwyraźniej odpowiada, to pewnie zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że zdarzyło się Panu kraść (tj. naruszyć prawa autorskie)? Zrobić backup dysku (a więc i kopie wszystkich programów na nim, poza dozwoloną ilość), nie wykasować winrara na czas, nie posłać pocztówki autorowi, użyć jakiegoś avatarka pochodzącego z jakiegoś filmu/obrazu, itp., użyć jakiegoś "community patcha" ulepszającego grę?

A jak nazywamy kogoś, kto (w pełni świadom, że to co robi jest "kradzieżą"), kradnie?

P.S. Też mi nerwy puszczają, jak czytam takie tuskujące wypowiedzi.

faktycznie

faktycznie chyba zaczynam się postarzać ale:
- backup nie jest kradzieżą
- za winrara płącę
- jako fotograf zawodowy nie mam problemów z rozumieniem licencji i praw do zdjęć i grafik, nie łamie go też,
- z przykrością i poczuciem niższości przyznaję, że nie gram w gry komputerowe,

Jak Panu puszczają nerwy to mi przykro. Ale powtórzę się jeszcze raz: nieznajomość prawa przez złodzieja nie czyni go uczciwym, chciejstwo złodzieja w szczególności niczego nie usprawiedliwia...

po protu problem w tym że wielu ludzi uważa, że "niepilnowane można brać"... i wpisują to w swoją specyficzną "etykę" Kalego...

Swego czasu w innej dyskusji jakiś idiota napisał, że "winny ten co nie pilnuje", no nie chciał bym mieć takiego sąsiada.

A łamanie prawa jest łamaniem prawa niezależnie od tego jak komuś to przeszkadza.

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

Jak łatwo zostać złodziejem

- za winrara płącę
Od samego początku ?
- nie gram w gry komputerowe
Nigdy Pan nie grał?

- backup nie jest kradzieżą
Ja też uważam, że nie jest. Ale to Pan naruszenia praw autorskich nazywa kradzieżą. A naruszeniem praw autorskich jest. Chyba pasuje tutaj:

nieznajomość prawa przez złodzieja nie czyni go uczciwym, chciejstwo złodzieja w szczególności niczego nie usprawiedliwia...

Prawo zezwala na wykonanie jednej kopii programu.
A część prawników nawet uważa, że tą kopią jest zainstalowana wersja...

Bardziej łopatologicznie: czy jeśli swoją wersję Windows odpalę na wirtualnej maszynie na swoim komputerze (pod kontrolą tego samego Windows), to naruszę licencję? Tak. Licencja windows na to nie zezwala. Należy w wtedy dokupić licencję na kolejne stanowisko.

Dokładnie tak samo jest z backupami. Liczy się ilość wykonanych kopii - trzeba mieć ODPOWIEDNIĄ licencję, aby móc to robić.

Bill Gates też został złodziejem. ;)

c.d.

backup: czytam licencje tego czego używam, moje backupy są legalne (dwa produktu Microsoft), większość oprogramowania jakie mam to instalacje pobrane z sieci: płacę, otrzymuję klucz aktywacyjny i mam, ja mi się coś zwali to loguje się u dostawcy i ściągam ponownie, tak wiec backup jaki robię to moje dane a nie cudze oprogramowanie. Po drugie to ile i jakich kopii programu można zrobić ustala licencja na program a nie prawo.

Nie używam wirtualizacji więc Ty masz problem nie ja...

Ale widzę, że czytać licencje ze zrozumieniem więc problem masz chyba tylko z tym, ze nie podobają Ci się zakazy producenta. Jest proste wyjście zaakceptuj lub zmień oprogramowanie :)

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

Jarosławie, nie przeszkadza

Jarosławie, nie przeszkadza ci to jednak rozpowszechniać poprzez osadzanie na swoim profilu w G+ materiałów, co do których istnieje uzasadnione podejrzenie, że zostały na yt opublikowane bez poszanowania praw własności intelektualnej.

Prawda?

Oczywiście nielegalne to nie jest (na razie), ale...

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

A mnie przypomniał się pewien cytat Demostenesa...

Oooo

A które konkretnie treści na na moim G+ masz na myśli? gdybasz czy wiesz co tam ma?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

samo pobieranie nielegalnych

samo pobieranie nielegalnych publikacji jest także nielegalne...

Sugerujesz, że pobierający płytę ze strony Prezydenta RP łamali prawo? Cichutko przypominam odpowiednią notkę Gospodarza.

--
Piotr "Mikołaj" Mikołajski
Blog | G+ | FB

???

Jaka płytę? Po drugie chyba na stronie prezydenta nic co legalnie tam umieszczone (za wiedzą prezydenta) nie jest chronione prawem autorskim... czyż nie?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

Prawo autorskie na stronie prezydenta..

Jarek Żeliński napisał:
"chyba na stronie prezydenta nic co legalnie tam umieszczone (za wiedzą prezydenta) nie jest chronione prawem autorskim... czyż nie?"

Chyba się nieco Pan myli w tym "nie chronieniu":
vide:
http://prawo.vagla.pl/node/7754#comment-28112

Ostatnio na stronie Prezydenta pojawiła się nowa formułka, widoczna gdy chcemy zapisać zdjęcie np. to:
http://www.prezydent.pl/aktualnosci/zdjecia/galeria,644.html

Zdjęcia pochodzące z oficjalnego serwisu fotograficznego Kancelarii Prezydenta RP mogą być wykorzystywane jedynie w celu ilustrowania materiałów, dotyczących działań Prezydenta RP. Jakakolwiek ingerencja w integralność zdjęcia - w tym kadrowanie czy obróbka graficzna - jest niedozwolona. Wszelkie wykorzystywanie zdjęć pochodzących z oficjalnego serwisu fotograficznego Kancelarii Prezydenta RP w celach komercyjnych lub w materiałach o charakterze politycznym jest zabronione. Publikacja lub kontekst wykorzystania zdjęcia nie może naruszać dobrego imienia Rzeczpospolitej Polskiej, Prezydenta RP, Jego Rodziny i Kancelarii Prezydenta. Publikujący zdjęcia zobowiązuje sie do podpisania ich autora oraz źródła ich pochodzenia.

Jak Pan ocenia jej zgodność z prawem autorskim? Czy nie jest ona sprzeczna np. z prawem do cytowania?

no cóż...

nie znam źródła tych zdjęć, być może jeżeli kancelaria je tylko licencjonuje.

Tak się składa, ze także zawodowo robię zdjęcia, i...

Najbardziej dla mnie kuriozalne jest co innego: "więcej zdjęć w serwisie flikr" to dopiero jest granda, głupota, ignorancja i nie wiem co jeszcze w tym urzędzie. Boję się zapytać ile kosztowało "zrobienie" serwisu WWW Kancelarii ale brak w nim funkcjonalności najzwyklejszej galerii zdjęć to jakieś kuriozum.

ale zapytam... co to znaczy "prawo do cytowania" i z czym jest sprzeczna? Jest jak byk napisane, że zdjęcia można publikować za friko, zakaz ingerencji w ich treść to prawo autora (musi być i jest podpisany) oznacza, że nie można ich zniekształcać. Komercyjnego użycia słusznie zabroniono (dlaczego ktoś ma zarabiać na tym, że kancelaria udostępnia narodowi, w tym prasie, zdjęcia za darmo). To klasyczna licencja "editorial use only" i do tego za free, mało?????? Z treści wynika jasno, ze zdjęcia są na licencji RM (między innymi zakaz ingerencji w treść), nie wolno więc np. zniekształcać twarzy prezydenta i słusznie.

Zapytam: jaki konkretnie ma Pan problem z tymi zdjęciami?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

A czy takie zdjęcie nie

A czy takie zdjęcie nie jest przypadkiem materiałem urzędowym?

zależy

zależy kto je wykonał i na jakie zlecenie.... może być ale nie musi... tu moim zdaniem jest chyba niedbalstwo urzędu, nie widzę problemu by urząd miał etatowego fotografia (jak policja) lub angażowało fotografów w sposób przenoszący prawa majątkowe do zdjęć na urząd... trzeba chcieć...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd" (Seneka Młodszy)

"Największe występki wynikają z nadmiernych pragnień, a nie z konieczności." (Arystoteles)

(...)samo pobieranie

(...)samo pobieranie nielegalnych publikacji jest także nielegalne... (...)

Moim zdaniem trzeba też wziąć pod uwagę jeszcze jedno - jak odbiorca końcowy może stwierdzić, czy źródło z którego "pobiera" publikację jest "legalne"? W typowej sytuacji, gdy np. oglądam film umieszczony w legalnie działającym serwisie, mającym w swoim regulaminie odpowiednie zastrzeżenia co do publikacji dzieł z naruszeniem praw autorskich, mam chyba pełne prawo domniemywać, że prawo obowiązuje i publikowany utwór jest publikowany w sposób "legalny". Domniemanie, że utwory tam publikowane są nielegalne byłoby chyba przyjęciem, że prawo zupełnie nie działa i zupełnie nie jest przestrzegane... a chyba nie jest to właściwa droga, bo po co w takim razie w ogóle takie prawo?!

Rozszerzając analogię, mogę chyba domniemywać, na zasadzie zdaje się ogólnie przyjętego domniemania niewinności, że każdy kto publikuje utwór, posiada stosowną do tego licencję. Inaczej bowiem musiałbym przed przeczytaniem Pańskiego komentarza (choć wtedy było by już za późno - materiał został pobrany) zapytać Pana o to, czy posiada Pan stosowną licencję choćby na rozpowszechnianie zdjęcia przy nim umieszczonego.

Wydaje mi się więc rozsądnym, by pozwolić odbiorcy końcowemu domniemywać, że prawo działa.

Oglądam sobie transmisję z debaty...

Przerwana transmisja
Spotkanie z Premierem ("debata w sprawie ACTA") w dniu 2012.02.06 rozpoczęło się ok. godz. 14:05. W odróżnieniu od spotkania w Sali Świetlikowej (sprzed dokładnie dwóch lat) to wydarzenie transmitowały trzy media TV należące do głównego nurtu informacji, do wyboru: TVP Info, TVN24, Polsat News. Ale około godz. 14:30 te wszystkie trzy media przerwały transmisję z Kancelarii Premiera i przełączyły się na ok. 25 minut na transmisję całej konferencji prasowej Prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie śmierci kilkumiesięcznego dziecka. Wtedy telewidzowie rzucili się do internetu, ale serwery oczywiście nie wytrzymały gwałtownego wzrostu obciążenia. Wtedy Boni dostał jakiś komunikat i w trakcie debaty ogłosił, że rozpoczął się atak na serwery.
Po konferencji transmisje TV wznowiono, ale wszystkie media zakończyły transmisje ok. godz. 16:00.
Moim zdaniem, ujawniony w ten sposób priorytet mediów TV doskonale ilustruje, jak traktują on swoją misję w dziedzinie wspierania działań na rzecz ulepszania kształtu Państwa i demokracji w Polsce.

Słuszna uwaga. Tok FM

Słuszna uwaga. Tok FM transmitowało przez cały czas, ale też przerwali po 16-tej. Niewiele z tej wymiany zdań wynika, chociaż niektóre głosy były bardzo ciekawe/trafne i dobrze, że się pojawiły. Były też głosy niepoważne, ale chyba w mniejszości. Do wypowiedzi niepoważnych zaliczam też sugestie Premiera, że temat ACTA wyłonił się znikąd w połowie stycznia (głosy wyrażające wcześniej okazały się za mało istotne), jak również jego tłumaczenie, czym nie są konsultacje społeczne. Mógłbym długo perorować na temat tego, czym nie są konsultacje społeczne. Panu Premierowi umknęła jednak najwyraźniej kwestia ważniejsza - czym one są.

Powtórzono kilkakrotnie wcześniejsze zapewnienia, że ACTA nie wymaga zmian w polskim prawie i że bez ratyfikacji ten dokument w ogóle do niczego nas nie zobowiązuje. Brakowało natomiast faktycznego dialogu, odnoszenia się do konkretnych zarzutów i wątpliwości (przedstawiciele rządu odnosili się albo do tych najbardziej absurdalnych, albo w sposób niekompletny do bardziej konkretnych).

Mimo wszystko warto posłuchać, co ma powiedzenia nasze społeczeństwo obywatelskie, w którego istnienie powątpiewają wszyscy, łącznie z organizacjami pozarządowymi. Fakt to czy chwilowa ułuda, stwierdzić że obywatele Polski są coraz bardziej rozpolitykowani?

Chwilę posłuchałem

Słuchałem dwa większe wyrywki tej dyskusji. Uważam jednak, że ta dyskusja sensu nie ma. Premier zapowiedział, że wprawdzie nie da ACTA do ratyfikacji, ale podpisu też nie wycofa. O czym więc dyskutować? Moim zdaniem sytuacja obecna jest taka:

Premier podpisał, ratyfiakować dalej nie chce - już wspominałem. Tak naprawdę po podpisaniu jego rola się chyba skończyła. Dalej ratyfikacją powinien zająć się Sejm, Senat lub społeczeństwo w referendum, a na koniec jest jeszcze Prezydent. A tu Premier wskoczył w nie swoje buty i udaje, że to on podejmuje wszystkie decyzje i wszystkie rozumy pozjadał. Do ratyfikacji w Sejmie potrzeba chyba większości bezwzględnej. Tego koalicja nie ma. No i tu ACTA przepada. Na referendum Premier też raczej liczyć nie powinien. Ale zablokowanie dalszej ratyfikacji to chyba zapowiedź łamania prawa? Czy przypadkiem Premiera za coś takiego nie powinien spotkać Trybunał Stanu? Bo w tej chwili wychodzi na to, że kilku zarozumiałych urzędników z rządu chce nam prawo samodzielnie zmieniać. Czy naszemu Premierowi aby władza wykonawcza z ustawodawczą się nie pomyliła?

Masz na myśli większość

Masz na myśli większość kwalifikowaną, bo większość bezwzględną koalicja rządowa ma (oczywiście przy dobrej frekwencji :))
Co do "blokowania ratyfikacji" - nie jestem pewien czy mam rację, ale ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację umowy międzynarodowej trafia do laski marszałkowskiej chyba jako rządowy projekt ustawy? Jeżeli tak, to rząd nie przekracza swoich kompetencji nie przedstawiając takiej ustawy.
Ogólną kwestią, którą poruszyłeś jest rzeczywisty duży wpływ premiera/rządu na parlament, jego rolę w partii rządzącej, dyscyplinę głosowań etc. - taki model się w Polsce ukształtował, ale to temat na inną dyskusję.

Tak masz rację, chodziło

Tak masz rację, chodziło mi o "większość kwalifikowaną" czyli wymagane chyba w tym wypadku 2/3 głosów w Sejmie i podobnie w Senacie.

Co do przekroczenia kompetencji przez Premiera, to chyba sprawa nie jest taka prosta. Zauważ, że Premier "coś" jednak tym razem już podpisał. Zobowiązał się tym samym do dążenia do dalszej ratyfikacji. Cytując z innego linku:

"Konwencja wiedeńska w art. 18 wprowadza po stronie państwa, które podpisało umowę międzynarodową, szczególny obowiązek nieudaremniania przedmiotu i celu traktatu przed jego wejściem w życie. Chodzi tu w szczególności o przypadek podpisanej przez państwo umowy, która wymaga następnie uruchomienia trybu ratyfikacji. MTS w opinii doradczej dotyczącej możliwości zgłaszania zastrzeżeń do konwencji o zakazie ludobójstwa stwierdził, że państwo po podpisaniu, a przed ratyfikacją umowy znajduje się w pewnej prowizorycznej sytuacji prawnej (ICJ Reports 1951, s. 28). Według Austa, państwo, które nie zamierza ratyfikować umowy, nie powinno jej w ogóle podpisywać (s. 106). "

Premier najpierw to podpisał, a teraz twierdzi, że podpisu nie wycofa, ale też się nie wywiąże z tego co podpisał. Czyli na mój gust w sposób jawny zapowiada, że prawa nie zamierza przestrzegać.

Bardzo interesująco omawia

Bardzo interesująco omawia sprawę Lawrence Lessig w książce "Wona kultura". W rozdziale 6. "Założyciele" jest opis, jak prawa autorskie i "piractwo" potraktowała Izba Lordów. Argumentacja wtedy i teraz za, praktycznie, monopolem ze strony księgarzy była zadziwiająco zbieżna z obecnie używaną przez korporacje będące de facto właścicielami praw autorskich. Izba Lordów wręcz zakazała przedłużania ważności praw autorskich w trosce o przyszły rozwój kultury. Dziś politycy i (chyba) ustawodawcy troszczą się raczej o dobro swych możnych sponsorów. Podpieram się tą książką, bo nie jestem prawnikiem, a to co tam wyczytałem przemawia do mnie.

co do zbiórek

Zezwolenia na zbiórki publiczne wydaje MSW-patrz http://www.msw.gov.pl/portal/pl/78/120/Departament_Zezwolen_i_Koncesji.html

Mamy pewien problem z prawem autorskim

Przede wszystkim prawo autorskie nie sprzyja:
- zapewnieniu godziwego wynagrodzenia twórcom
- zapewnieniu szerokiego dostępu do dóbr kultury i informacji naukowej
- ogólnie pojętemu rozwojowi (np. osobistemu, naukowemu, technologicznemu)

Problemem jest ograniczanie dostępu do informacji oraz zakaz rozbudowywania dzieł i ich rozpowszechniania w zmienionej lub pierwotnej formie. Teoretycznie wymagałoby to zgody twórców. W praktyce prawa autorskie częściej przysługują właścicielom kapitału, bowiem wiele przejawów twórczości wymaga istotnych nakładów finansowych, koniecznych dla ich stworzenia, utrzymania w tym czasie autora lub uznania całego procesu za legalny (licencje). Tworzy to wyraźny podział na twórców niezależnych (zamożnych) i podwykonawców, których zależność koncerny starają się utrzymać. W efekcie większość właścicieli praw autorskich nie jest zainteresowana ułatwianiem dostępu do ich wytworów ani (tym bardziej) zwiększeniem konkurencji w zakresie działalności twórczej.

-----------------------------------------------------------

Ignorantia iuris nocet (łac. nieznajomość prawa szkodzi)

W dniu dzisiejszym ta sentencja nie ma już takiego znaczenia, jak w antycznym Rzymie. Wówczas wszystkie prawa były ogólnodostępne i raczej powszechnie znane - ich nieznajomość stanowiła oznakę ignorancji wobec prawa, jako zapisu norm panujących w społeczeństwie.

W obecnych czasach prawo spełnia inną rolę. Przede wszystkim nie jest już ono zapisem norm powszechnie uznanych w społeczeństwie i nierzadko stoi w sprzeczności z ogólnie pojętym poczuciem sprawiedliwości. Nie jest ono również powszechnie znane ani dostępne. Kolejne ustawy i umowy międzynarodowe oraz zmiany obecnie obowiązujących regulacji, są z zasady uchwalane w stosunkowo małym gronie a informacja o nich jest mało rozpowszechniona. Dostęp do obecnie obowiązujących przepisów jest utrudniony, ponieważ nie ma uporządkowanego i kompletnego ich zbioru, za którego zgodność z prawdą odpowiadałoby Państwo, w którym obowiązują. Istnieje również problem z niejednoznacznością przepisów - co do znaczenia określonych regulacji nierzadko nie ma zgody nawet wśród ekspertów. W dodatku zdaje się, że jest to problem globalny.

Im bardziej obowiązujące przepisy różnią się od poczucia sprawiedliwości i reguł obowiązujących w społeczeństwie, tym bardziej jest ono narzędziem w rękach określonych grup interesów. Zwykle mając narzędzie staramy się je trochę ulepszyć, gdy wiemy jak tego dokonać.

>(...)Dostęp do obecnie

>(...)Dostęp do obecnie obowiązujących przepisów jest utrudniony, ponieważ nie ma uporządkowanego i kompletnego ich zbioru,(...)

Co i tak nie ma znaczenia. Z mojego punktu widzenia, jako obywatela, który nie zajmuje się zawodowo prawem, istotniejszą barierą niż dostępność prawa jest jego ROZMIAR. Obecna bieżąca produkcja przepisów (które niewątpliwie także i mnie obowiązują) przekracza niestety moje możliwości poznawcze. W takim świetle zasada, że nieznajomość prawa nie usprawiedliwia jest delikatnie mówiąc, nierealna - opiera się bowiem, jak zauważasz, na fałszywym założeniu, że kompletne poznanie prawa jest możliwe.

Pozdrawiam,
Tomasz Sztejka

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>