dostępność

Obserwator Konstytucyjny - tyle jest pytań, tyle niepewności co do istnienia prawa...

Pozostaję obecnie w "obiektywnej niepewność stanu prawnego lub prawa", a to w związku z tym, że nie mam pojęcia, czy przez publikację mojego tekstu na stronach internetowych Obserwatora Konstytucyjnego nie doszło aby do "wywłaszczenia" mnie z praw autorskich do wycenianego przeze mnie wcześniej na miliard euro tekstu Administracja publiczna w Polsce pomaga budować Google profile obywateli. Nie wiem, co robić. Możemy sobie prowadzić debaty na temat przyszłości prawa autorskiego, ale jak na razie jestem w kropce. Otóż kiedyś Sąd Najwyższy był uprzejmy dokonać interpretacji pojęcia "materiał urzędowy", no i mamy art 7 Konstytucji. Zakładając, że muszą przecież istnieć jakieś podstawy prawne działania powołanego przez Trybunał Konstytucyjny (jego Biuro) serwisu internetowego, to może publikowane tam materiały są w istocie takimi "materiałami urzędowymi". A materiały urzędowe - co wynika z art 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych - nie są przedmiotem prawa autorskiego. Mój tekst był utworem, ale może już nie jest? Skąd mam wiedzieć? Wydaje się, że mam interes prawny, by zamiast od razu poszukiwać trzymiliardowego odszkodowania, próbować wcześniej poszukiwać odpowiedzi przed sądem - w ramach powództwa o ustalenie prawa.

Czekam na trzy miliardy euro od Skarbu Państwa, albo odszkodowanie za wywłaszczenie z praw autorskich

Teoretycznie powinno być mi miło, że mój tekst na temat wykorzystywania Google Analytics w administracji publicznej (por. Administracja publiczna w Polsce pomaga budować Google profile obywateli) został dostrzeżony przez redaktorów internetowego serwisu pt. Obserwator Konstytucyjny (to jeden z serwisów internetowych Trybunału Konstytucyjnego), ale... ja nie wyrażałem zgody na "przedruk" mojego tekstu. Nie wyrażałem też zgody na jego modyfikację.

Informatyzacja: ta afera rzuca cień na całe środowisko

To jakoś chyba nie jest temat, który porywa masy do skakania na ulicy, ale jeśli Szef MSW Jacek Cichocki i Paweł Wojtunik, szef CBA, twierdzą, że "mamy do czynienia z największą aferą korupcyjną w administracji publicznej", a chodzi oczywiście o informatyzację państwa, to zastanawiam się, co dalej? Od lat mówimy o mechanizmach wpychania administracji publicznej na ścieżkę uzależnienia (vendor lock-in; por. Wejście na informatyczną ścieżkę uzależnienia w diagnozie UZP). Teraz mowa o tym, że to związane z korupcją (kontrakty z aneksami, które uniemożliwiają ich zerwanie). Wiadomo, że jakiś czas temu zatrzymano dyrektora Centrum Projektów Informatycznych MSWiA, który - jak podają media - miał wziąć od spółek największą w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości łapówkę - 5 milionów złotych. Zatrzymano też paru ludzi w spółkach. Ponoć kroją się nowe zarzuty dla kolejnych osób, podobno nawet dla "najważniejszych urzędników" w państwie. W takiej sytuacji nie jest dziwne, że w rankingach ONZ na temat e-government co rok spadamy z pozycji na pozycję.

Potrzebne słowniki i skorowidze do łatwiejszego śledzenia procesu legislacyjnego (i nie tylko)

Możemy, a nawet musimy, stale rozmawiać (nawet jeśli w podgrupach), ale trzeba też dalej pracować u podstaw. W ramach tego jakiś czas temu zaprenumerowałem sobie "usługę" Rządowego Centrum Legislacji, która polega na przesyłaniu na podany adres poczty elektronicznej powiadomień dotyczących nowych dokumentów w serwisie RCL. I podobnie jak inni, którzy skorzystali z tej możliwości, szybko się z niej wypisałem. Dlaczego? Otóż z efektów prostej subskrypcji po prostu nie da się korzystać. Na skrzynkę poczty elektronicznej przychodzi dziennie kilkadziesiąt listów. Wszystkie mają taki sam tytuł i takiego samego nadawcę. W treści listu nie ma linku do nowododanego dokumentu...

Debata o internecie w niekomunikujących się ze sobą podgrupach #debataACTA #plnog

Dziś w Warszawie rozmawiamy sobie o internecie w podgrupach. W warszawskim hotelu Marriott odbywa się organizowana przez Fundację Wspierania Edukacji Informatycznej "PROIDEA" ósma już edycja konferencji PLNOG Meeting (czyli największa konferencja w Polsce skupiająca się na zagadnieniach utrzymania i rozwijania sieci teleinformatycznych, w której uczestniczy 600 uczestników i 300 firm). A akurat tak wyszło, że na dziś też rząd postanowił zorganizować debatę pt. „Co po ACTA”, nazwaną też "Kongresem Wolności w Internecie". Kongres ów odbywa się w Centrum Kopernika w Warszawie. Moja smutna konstatacja jest taka, że te różne środowiska: twórców infrastruktury (twórców Sieci), użytkowników (abonentów), kolejnych pośredników (na kolejnych warstwach sieci, w tym wydawców), autorów (twórców), organizacji pozarządowych, urzędników, organów ścigania, etc., te wszystkie środowiska będą musiały się gdzieś kiedyś spotkać. Ja dziś (ponieważ nie da się być w dwóch miejscach na raz) byłem na konferencji, która skupiła środowiska korzystające na co dzień z usenetowej grupy pl.internet.polip. Podtytuł tej konferencji brzmi: "Where IPeople meet".

"Zatomizowane audytoria", problem płatnej dostępności treści i publicznych źródeł informacji

Nie mam nic przeciwko temu, by wydawcy zamykali bezpłatny dostęp do publikowanych przez siebie w internecie treści. To ich wybór i jeśli będzie się to "biznesowo spinało" (a nawet jeśli nie), to czemu miałbym mieć coś przeciwko temu? Być może nawet wymusi to zwiększenie poziomu rzetelności dziennikarskiej. Wymusi też dziennikarską czujność, chociaż nie wierzę za bardzo, że realizujące głównie komercyjne cele serwisy internetowe będą podawały źródła. Wszak jedno kliknięcie dzieli konsumenta od konkurencji, która podała wcześniej, więc może ten abonament się informacyjnie nie zwraca? A jeśli to samo państwo podało wcześniej? Ktoś może chcieć i z tym sobie poradzić, jeśli będzie postulował ograniczenie informacyjnej aktywności państwa, które - pod wpływem kolejnych litygacji strategicznych i osób zabiegających o dostęp do informacji publicznej - będzie coraz częściej publikowało informacje na temat własnej działalności.

Prezydencki konkurs na logo zakończony bez laureata, doraźne prace w sprawie monetyzacji koszulek reprezentacji

W październiku 2011 roku pisałem o konkursie na "logo", który ogłoszony został przez Kancelarię Prezydenta RP: Prezydencki konkurs na "logo" - państwo wstydzi się używać herbu (godła) Rzeczypospolitej Polskiej? Uznałem to wówczas za bardzo niepokojące i zacząłem pisać o godle Rzeczypospolitej, w tym w listach do Pana Prezydenta: Złożyłem list do Pana Prezydenta w sprawie zasad stosowania godła Rzeczypospolitej. Teraz wiadomo, że konkurs na "logo" prezydenckie został zakończony. Ale trwają inne prace legislacyjne, które mają pozwolić na - tak przecież ważne w emocjach sportowych - handlowanie, zwłaszcza jeśli biznes polega na zagospodarowywaniu emocji związanych z poczynaniami jakiejś reprezentacji narodowej.

Przejmujemy państwo: skąd wziąć statystyki oglądalności poszczególnych serwisów administracji publicznej?

Przy okazji przyglądania się temu, co wiadomo o stronach rządowych (a to w ramach społecznej inwentaryzacji serwisów, by można było części z nich się pozbyć w celu racjonalizacji wydatków publicznych i narzucenia jakichś warunków ewaluacyjnych; por. Przejmujemy państwo: początek społecznej inwentaryzacji), okazuje się, że i tu wychodzi ACTA na wykresach. Same wykresy nie są doskonałe, bo nie mając dostępu do "twardych danych" postanowiłem sięgnąć do serwisu Alexa.com, aby dowiedzieć, się, co tam wiedzą o polskiej administracji publicznej. Publicznie dostępne raporty Alexa.com nie są doskonałe. Dane opierają się na szacunkach, spekulacjach. No, ale byłem ciekawy.

O tym, że również działania Pana Prezydenta RP mogą podlegać społecznej kontroli

"Słuchając wywodów pana mecenasa, miałam wrażenie, że pomylono władzę prezydencką z władzą królewską, która pochodziła od Boga i nie podlegała żadnej kontroli"

Administracja publiczna w Polsce pomaga budować Google profile obywateli

Ponieważ od pewnego czasu w wielu tekstach można było przeczytać alarmujące "przypomnienia" dotyczące "usunięcia historii wyszukiwania" z Google wiele osób pewnie dowiedziało się w ten sposób, że Google dziś wprowadza "nową, jednolitą politykę prywatności". W efekcie konsolidacji zasad dot. prywatności spółka będzie mogła wykorzystać dane pozyskane w jednym serwisie wraz z danymi z innego swojego serwisu. W efekcie będzie mogła budować pełniejszy profil użytkowników. Ja zaś się zastanawiam dlaczego właściwie twórcy stron internetowych polskiej administracji publicznej decydują się na to, by przekazywać spółce Google informacje o obywatelach, którzy odwiedzają te strony?