Czerwone Maki na prezydenckich stronach - epilog po latach i postulat dot. "ekologii informacyjnej"
W kontekście wcześniejszych materiałów (2009 rok) o prezydenckiej płycie pt. "Bo wolność krzyżami się mierzy" i moich ówczesnych dociekań dotyczących praw autorskich do nagrań umieszczanych na stronach Kancelarii Prezydenta RP oraz Biura Bezpieczeństwa Narodowego (por. m.in. Pytania przesłane Kancelarii Prezydenta RP w sprawie płyty "Bo wolność krzyżami się mierzy") odnotuję sobie informacje, że "prawa do ”Czerwonych maków na Monte Cassino” ma niemiecka kancelaria prawna z Monachium, a tantiemy pobiera niemiecki odpowiednik polskiego ZAIKS-u, GEMA".
Informację o prawach przeczytałem w tekście Niemcy mają prawo do „Czerwonych maków pod Monte Cassino”, który podaje ją za Superstacją. Jest też materiał na stronach Wprost: Niemcy mają prawa do "Czerwonych maków na Monte Cassino".
Jestem przekonany, że niemiecka kancelaria nie będzie formułowała roszczeń przeciwko polskiemu państwu, które na "oficjalnych" stronach internetowych i w swoich wydawnictwach ten utwór będzie wykorzystywać. Zwłaszcza, jeśli będzie to Prezydent RP. Bo przecież prezydentów się nie straszy sądem, a na pewno nie robi się tego w taki sposób, by pisały o tym gazety. Łatwiej "załatwić sprawę" dyskretnie w taki sposób, że wszyscy będą zadowoleni. Kiedy dziennikarze się dowiadują, to zwykle dysponent praw autorskich w atmosferze pełnej uśmiechu i pełnego zrozumienia, nie ma nic przeciwko temu, że jakieś państwo czynami swoich przedstawicieli, narusza przysługujące mu prawa autorskie (por. Administracja Sarkozy'ego zaliczyła "piracką wpadkę"). Trochę inaczej może być w przypadku kancelarii prawnej, która wszak profesjonalnie porusza się w systemie prawnym i dzięki temu może uzyskiwać własne cele. Ale i jej na rozgłosie nie powinno zależeć. Wystarczy przelew, by zażegnać groźbę skandalu.
Natomiast wydaje mi się, że w Polsce nadal, wobec rozpasanej tendencji do tworzenia wciąż nowych, wizerunkowych serwisów internetowych, w wielu przypadkach bez podstaw prawnych i bez pochylenia się nad celowością inną, niż promocja jednego lub drugiego decydenta, prawa, o których braku przestrzeganiu mówi się, że są przejawem "piractwa", nie są respektowane przez administrację publiczną (por. Obserwator Konstytucyjny - tyle jest pytań, tyle niepewności co do istnienia prawa...).
Jest też i druga tendencja - administracja czasem uważa, że przysługują jej jakieś prawa autorskie, chociaż chodzi o materiały, które powstały w wyniku realizacji zadania publicznego (zatem trzeba rozważyć, czy mamy do czynienia z materiałami urzędowymi, a te przedmiotem prawa autorskiego nie są; por. Urzędowe dokumenty, materiały, znaki i symbole w orzecznictwie sądów administracyjnych, Wyrok Sądu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 26 września 2001 r. (sygn. akt IV CKN 458/00), Dostęp do dokumentów i materiałów urzędowych przygotowanych na zlecenie administracji publicznej, Argument za koncepcją "urzędowego wywłaszczenia z praw autorskich").
Zdarzają się też sytuacje, w których prawo autorskie nie służy interesom twórcy, a służy raczej blokowaniu idei. Zastanawiam się na przykład, co zostanie zaproponowane już niebawem, gdy do domeny publicznej przejdą (wrócą?) dzieła Adolfa Hitlera. Wszak prawa do nich są wykorzystywane właśnie po to, by nie propagować tych utworów w rozumieniu prawa autorskiego (por. Umorzono warunkowo postępowanie w sprawie Mein Kampf). Innym przykładem może być spór o przejście do domeny publicznej dzieł św. Faustyny (por. Prawa autorskie Siostry Faustyny). Przypominam, że Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia kwestionowało fakt wygaśnięcia praw do "Dzienniczka" w 70 lecie śmierci siostry Faustyny Kowalskiej. Jakby to wyglądało, gdyby tak każdy mógł sobie na stronie internetowej powiesić tekst natchniony przez Boga.
Tymczasem Czerwone Maki na Monte Casino są chronione prawem autorskim do stycznia 2070 roku, a to dlatego, że - w myśl obowiązujących w Unii Europejskiej zasad - prawa takie istnieją przez 70 lat od śmierci twórcy, a gdy było ich więcej - od śmierci ostatniego z nich. Czerwone maki na Monte Cassino jako pieśń stworzona była przez Feliksa Konarskiego (autora słów, który zmarł w 1991 roku) oraz Alfreda Schütza, który skomponował muzykę. I to właśnie od śmierci tego ostatniego, który zmarł w 1999 roku w Monachium, liczony jest czas, w którym prawa autorskie będą istniały po śmierci twórców. A dzięki nim kancelaria prawna z Monachium, będzie mogła licencjonować utwór i czerpać z niego słuszne (bo "piractwo to złodziejstwo", a kto tak nie uważa, to socjalista, a może nawet komunista) korzyści.
Monopol informacyjny związany z ochroną praw autorskich jest tak silny i bezwzględny, że - inaczej niż w przypadku prawa własności rzeczy - ten, któremu autorskie prawa majątkowe przysługują w żadnym przypadku nie może się ich zrzec. Chodzi mi o zrzeczenie się, nie zaś o przeniesienie. Przenieść prawa, owszem, może. Przenieść prawa na inny podmiot, aby prawo nadal sobie krążyło. Ale sprawić mocą swojego oświadczenia, zarówno będąc całkiem żywy, ale też w oświadczeniu na wypadek śmierci (testament), by prawa przestały obowiązywać zupełnie, czyli nie przysługiwały zupełnie nikomu (czyli weszły do domeny publicznej) - tego nawet autor zrobić nijak nie może (por. Zrzeczenie się autorskich praw majątkowych?). A w przypadku własności rzeczy to jest możliwe (ba! nawet w przypadku nieruchomości systemy prawne znają taką możliwość).
Tymczasem uważam, że prawo tworzące tak długi (70 letni) monopol informacyjny na dzieła zmarłych twórców, nie leży w interesie publicznym. Interes publiczny jednak nie jest popularnym wątkiem w dyskusji o systemie prawnym. Spodziewam się, że przez wiele lat nic się w tej materii nie zmieni. A raczej czas obowiązywania praw po śmierci twórców będzie stopniowo i bez głębszej publicznej debaty wydłużany. Różne będą "oficjalne argumenty". Być może będzie tak, jak w przypadku dyskusji na temat konieczności wydłużenia ochrony fonogramów (por. JURI za wydłużeniem czasu ochrony, bo wykonawcy żyją dłużej). Oczywiście w tej dyskusji nie będzie podnoszone to, że wydłużenie czasu monopolu informacyjnego służy przede wszystkim tym, którzy nabyli prawa (spółki prawa handlowego nie umierają, jeśli mają co spieniężać). Będzie podnoszony argument, że trzeba dać wynagrodzenie spadkobiercom, ale już nie to, że spadkobiercy nie przyczynili się do powstania dzieł (bo to twórca tworzy, nie jego spadkobiercy, a chronić podobno chcemy słuszne interesy twórców; zresztą spadkobiercy szybko się praw pozbędą, bo przecież nie koniecznie chcą koncentrować się na prowadzeniu jakichś wydawnictw, zajmować się marketingiem, dystrybucją). Nie padnie też argument, że monopol (dowolny) nie ma nic wspólnego ze stymulowaniem twórczości (kreatywności), a nawet z tzw. "wolnym rynkiem". Monopole są fajne. Zniesienie monopoli zagraża "naszemu" rynkowi.
Prawo autorskie to interesująca dziedzina. Można w nim na przykład zrobić tak, że coś, co już do domeny publicznej przeszło, zostanie z powrotem objęte ochroną. Tak było np. w przypadku wydłużenia czasu ochrony praw autorskich z 50 lat od śmierci twórcy do 70 lat od jego śmierci. Coś, co - pod rządami poprzednich regulacji - już dawno stało się wolne od monopolu informacyjnego, nawet od kilkunastu lat, nagle znów zostało uwikłane w prawo wyłączne.
A jeśli taka sztuka, która wszak nie przeszkadza ochronie praw nabytych, bo prawo korzystania z dzieł, do których nikomu nie przysługują żadne prawa nie zasługuje przecież na żadną ochronę, w szczególności przed kolejnym "zawłaszczeniem" legislacyjnym dóbr wspólnych, to zawsze można jeszcze stworzyć szczególne przepisy. Na przykład taką ustawę o ochronie dziedzictwa Fryderyka Chopina. Taki dziwny twór, który formalnie prawem autorskim się nie zajmuje, a jakby ogranicza możliwość korzystania z określonych dzieł (dając pewne szczególne uprawnienia ministrowi)...
Zakłada się czasem przy tym, że gdyby nie było żadnych praw, to dzieła nie byłyby upowszechniane. Bo to przecież oczywisty wniosek, że jak jest jakiś monopol informacyjny, to dzieła stają się powszechniej dostępne, niż gdyby takiego monopolu nie było i każdy mógł je sobie dowolnie publikować i z nich korzystać. Dlatego też wiedząc, że zbliża się kres ochrony praw do dzieł Korczaka zawarto umowy, by w ostatnim okresie wydać dzieła (zamiast podjąć działania zmierzające do uwolnienia takich dzieł do domeny publicznej, bo akurat w przypadku Korczaka prawa przysługują Skarbowi Państwa). I mamy paradoks, w którym Sejm podejmuje uchwałę upamiętniającą 70 lat od śmierci danego twórcy, a w sądzie przedstawiciele państwa argumentują, że wcale nie wiadomo, kiedy ów twórca umarł i należy nadal chronić dzieła - aż do wyczerpania się sformułowanego po wojnie fikcyjnego założenia (por. Z upływem roku, w którym obchodzimy 70. rocznicę śmierci Janusza Korczaka, jego dzieła powinny przejść do domeny publicznej).
W dyskusji o prawie autorskim i jego podstawach chciałbym zaproponować nowy termin - ekologia informacyjna. Być może czas na dyskusję na temat ochrony domeny publicznej rozumianej, jako społeczna "przestrzeń" informacyjna należąca do tzw. "dobra wspólnego". Przy czym tego typu dyskusja nie zagrozi kancelarii z Monachium, bo nawet skutecznie postulując skrócenie czasu trwania autorskich praw majątkowych do 20 lat po śmierci twórcy - Czerwone Maki będą nadal nimi objęte.
Przeciwników postulatu o dyskusji na temat "informacyjnej ekologii" uspokajam - nikt tematu na poważnie nie podniesie. Mamy już kampanię do Parlamentu Europejskiego i jakoś żadne z ubiegających się o przychylność wyborców ugrupowań nie wciąga na maszt flagi dotyczącej obiegu informacji. No, może poza piratami, ale piractwo, to, wiadomo... Skoro nie ma w Europie żadnej siły politycznej, która mogłaby realnie taką tematykę włączyć do swojej agendy i potem realizować, to nawet nie trzeba reagować na ten, prowokacyjny - przyznaję, tekst.
Przeczytaj również:
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Znak @ dla Kanclerarii Sejmu na Dzienniku Ustaw
Pisze Pan że administracja czasem uważa, że przysługują jej jakieś prawa autorskie, chociaż chodzi o materiały, które powstały w wyniku realizacji zadania publicznego.
Takim szczególnie "mocnym" przykładem potwierdzającym Pana spostrzeżenie w tym zakresie, jest Dziennik Ustaw 2006 nr 90 poz. 631 - "Obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 17 maja 2006 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych" opatrzony znakiem @ dla Kancelarii Sejmu
A ja się zastanawiam co
A ja się zastanawiam co jest takiego specyficznego w "twórczości", czego nie ma w "wynalazczości", że jedno ma zapewnione monopol do 70-u lat po śmierci autora, a drugie "tylko" 10-20 lat od zgłoszenia. Może wyjdę na anarchistę, ale w mojej ocenie by twórcy godziwie zarobili wystarczyłby monopol określony jako 20 lat od momentu stworzenia, a jeżeli ten nie jest znany to momentu publikacji.
potrzeba takiej dyskusji na pewno
nie ulega wątpliwości, że jest potrzeba takiej dyskusji i ograniczenia praw np. do 20 lat. Ciekawe że najwięcej o wydłużaniu mówią nie twórcy a wszyscy zarabiający na nich "przy okazji", podobno w interesie tychże twórców.
Przy okazji tematu praw autorskich i ciągłych prób, de facto, pozbawiania ich twórców żyjących mały przykład umowy obchodzącej problem pól eksploatacji, które w dniu podpisania jej jeszcze nie istnieją - http://www.alw.pl/?p=5502
Piraci i koalicja
Śpieszę donieść, że Piraci wsparcie w wyborach do Parlamentu Europejskiego dostali nie od (post)komunistów i ogólnie lewej strony sceny politycznej - ale od Libertarian i partii Demokracja Bezpośrednia. Ciekawe czy to wystarczy żeby zlikwidować ten mem o tym jakoby piraci mieli coś wspólnego z komunistami. Piraci są anty-autorytarni.
Będzie więcej informacji
Niebawem w Sieci powinien się pojawić tekst Bogusława Wieczorka, który podrąży temat Czerwonych Maków i pokaże informacje, których nie podały media. Jak w szczególności o roli owej kancelarii prawnej, która działa w imieniu spadkobierców twórców. Jak tekst się pojawi - podlinkuję.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Trochę to trwało...
... ale tekst już jest. Tu:
http://prawo-ip.blogspot.com/2014/05/za-granie-czerwonych-makow-tantiemy.html
Czyli sytuacja jest taka:
Czyli sytuacja jest taka: pod Monte Cassino walczyliśmy z Niemcami. Do walki zagrzewali nas Brytyjczycy. Teraz jak śpiewamy o Naszej przelanej krwi to musimy płacić i Niemcom i Brytyjczykom? Wojna się dawno skończyła i nie obarczam za nią winą młodych Niemców, ale cała sytuacja jest trochę dziwna (takie coś nazywa się chyba chichotem historii).
granice absurdu w prawach autorskich
natknąłem się na taki kwiatek:
źródło:
http://www.senat.gov.pl/prawa-autorskie/
tekst:
Prawa autorskie do tłumaczenia Konstytucji RP należą do Kancelarii Sejmu.
1. jakim bytem prawnym jest Kancelaria Sejmu, że może być właścicielem praw autorskich ?
2. tłumaczenie Konstytucji RP - czyli co ?
wersja w innym języku ?
interpretacja ?
3. czy konstytucja RP nie należy do "domeny publicznej" ?
ktoś wymyślił jakiś straszny absurd....
oj tam
Oj tam, też mi absurd. Niektórzy archiwiści państwowi jeszcze jakiś czas temu byli przekonani że prawa autorskie dotyczą kserokopii (!) i skanów (!) dokumentów, a niektórzy do tej pory wierzą że prawa te obejmują tzw. wstęp do inwentarza (mniej lub bardziej rozbudowana notatka informacyjna dodawana do ewidencji dokumentacji wytworzonej przez daną instytucję, przechowywanej już w archiwum).