Trzy grosze w dyskusji o "szwedzkim stole" kultury

Dyskusja na temat reformy prawa autorskiego, którą uruchomiła sprawa ACTA, trwa w najlepsze. Dyskusja na poziomie krajowym nic lub niewiele tu zmieni, bo system prawnoautorski ma charakter bardziej globalny. Aby dokonać zmian zgodzić musieliby się wszyscy zainteresowani (w tym USA, Japonia i inni, którzy chcieli, aby ACTA weszło w życie - jak uważam - dla utrzymania status quo). Nie zmienia to faktu, że dyskusja trwa, a w jej ramach pojawia się koncepcja "szwedzkiego stołu", czyli opłaty na rzecz twórców, którą płaciliby wszyscy korzystający z internetu. To nie jest nowy koncept. Już w 2006 roku takie pomysły - jako uzupełnienie mechanizmów rynkowych - pojawiały się w Polsce: Powraca pomysł na opłatę kompensacyjną, Pomysł na kompensacyjną opłatę internetową. Nie chodziło o zastąpienie istniejącego systemu nowym, a o uzupełnienie starego, by więcej pieniędzy zebrać w ramach takiej opłaty. Nawet jednak, gdyby miało chodzić o zastąpienie nową instytucją "szwedzkiego stołu" istniejącego systemu uważam, że nie tędy droga. Mam świadomość, że wykreowanie nowej instytucji prawnej nie jest banalnym zadaniem, a skrytykować da się wszystko. Mogę jednak uzasadnić (publicystycznie), dlaczego jestem przeciwnikiem takiej opłaty kompensacyjnej.

Wprowadzenie kompensacyjnej opłaty internetowej (czyli że wszyscy płacą i robią sobie "szwedzki stół" z utworów dostępnych w internecie) jest jedynie maskowaniem problemu niemożliwości łatwego pogodzenia ze sobą konstytucyjnej wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji (mającej też swoje normatywne wsparcie w bardziej globalnych przepisach chroniących prawa człowieka) z koncepcją monopolu prawnoautorskiego, w którym autorzy mają prawo do wynagrodzenia za korzystanie przez innych z informacji o cechach twórczych (utwory to rodzaj informacji).

Konwencja berneńska wprowadza zasadę, że utwór jest chroniony (a więc monopol prawnoautorski powstaje) bez spełnienia jakichkolwiek formalności.

W ramach tego monopolu twórca ma kilka uprawnień. Po pierwsze ma prawo decydować o pierwszym udostępnieniu swojego dzieła. Gdy już zdecyduje się je udostępnić - ma prawo decydować o tym, czy ktoś inny ma prawo korzystać z jego dzieła, czy nie ma takiego prawa. Twórca ma też prawo do wynagrodzenie za to, że ktoś korzysta z tego dzieła, co oznacza, że sam też może zdecydować jaka kwota jest dla niego atrakcyjna by zgodzić się na korzystanie z jego dzieła przez inną osobę.

Wycena rynkowa (kto powiedział, że wynagrodzenie za korzystanie z dzieła ma być wyznaczone na poziomie "rynkowym"? por. Cena za utwory mojego autorstwa wynosi miliard euro za sztukę) jest sporym problemem. Jeśli podaż jest większa niż popyt przy jednoczesnym istnieniu monopolu (prawa wyłącznego) - cena spada do zera (por. Urzędowe ustalanie cen korzystania z informacji w regulacjach re-use i prawa autorskiego). Przy braku takiego monopolu cena równa jest zeru. Tylko dlatego, że system prawny przewiduje prawo wyłączne - może istnieć cena na niektóre kategorie informacji. W przeciwnym razie "wytwórca informacji" nie miałby podstawy do pobierania wynagrodzenia, nie istniała by również przewaga konkurencyjna tych, którzy dogadali się z twórcą, że po określonej cenie będą mogli z jego twórczości korzystać. Przy braku monopolu jeden by zapłacił (np. po to, by dzieło w ogóle powstało), a wobec braku monopolu inny by nie musiał płacić za dzieło, które powstało.

Koncepcja "szwedzkiego stołu", jeśli miałaby zastąpić istniejący mechanizm, wyłączałaby zarówno prawo decydowania o tym, kto może, a kto nie może korzystać z dzieła, ale wyłączałaby również możliwość decydowania przez autora o cenie. Nadal możliwe byłyby takie fenomeny, jak aukcja pracy Andreasa Gursky'ego "Rhein II" (zmodyfikowane komputerowo zdjęcie brzegu rzeki Ren), w trakcie której uzyskano cenę 4,3 mln dolarów. Przy czym aktualne jest tu pytanie o to, za co właściwie zapłacono w trakcie tej aukcji. Wydaje się, że za fizyczny egzemplarz, nie zaś za prawa autorskie do powstałego dzieła, a przecież wobec postępu technologicznego reprodukcje istniejące w świecie fizycznym, zwłaszcza jeśli powstają ze źródeł cyfrowych, mogą nie różnić się od pierwszego "oryginału". Tu też zatem tracimy ową wyjątkowość, niepowtarzalność, która powoduje, że ktoś chce zapłacić więcej niż drugi.

Jeśli mielibyśmy wprowadzić opłatę kompensacyjną związaną z jednym tylko wycinkiem obiegu informacji (opłata za korzystanie z dzieł w Sieci), to powstaje pytanie o inne sposoby korzystania z dzieł. Zwłaszcza wobec konwergencji mediów, przejścia tradycyjnego nadawania na platformy cyfrowe, stopniowym usieciowieniem środków społecznego przekazu (no bo co to jest "internet" i czym dzisiejszy różni się od tego, który istniał 10 lat temu, a także czym polski internet różni się od tego, który sobie funkcjonuje w jakimś kraju w Afryce lub na Alasce?). Jak przeciwdziałać temu, by dzieła, które istnieją poza Siecią do niej nie trafiały?

Pojawia się problem gromadzenia danych o oglądanych (wykorzystywanych) zasobach internetowych (o wykorzystywaniu poszczególnych utworów, a więc o gromadzeniu danych o poszczególnych plikach w każdym możliwym protokole komunikacyjnym, niezależnie od tego, czy dystrybucja utworów następowałaby via http, ftp, torrenty, czy inaczej). Taka informacja "statystyczna" potrzebna byłaby dla ew. redystrybucji pieniędzy na rzecz twórców (bo to na rzecz twórców miałaby być przeznaczona opłata), którzy są chętniej oglądani niż inni. Oczywiście wówczas, jeśli taka redystrybucja miałaby mieć chociaż pozory uczciwości.

Z tym wiąże się też ew. potrącanie zobowiązań. Płacić mieliby wszyscy. Wszyscy, czyli odbiorcy kultury będący przecież równocześnie twórcami (por. Na świecie są miliardy twórców, CCTV i OPC - na świecie są miliardy artystów wykonawców). W ramach systemu przekładalibyśmy pieniądze z kieszeni do kieszeni za pośrednictwem globalnej machiny statystyczno-redystrybucyjnej, kontrolującej realizację wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, przy czym samo istnienie systemu generowałoby koszty jego działania. Przy każdym przejściu pieniędzy z kieszeni do kieszeni w spodniach twórcy-odbiorcy kultury znikałyby pieniądze przeznaczone na inkaso.

Aby system działał mniej więcej uczciwie musielibyśmy zrezygnować z uprawnienia twórcy, które polega na tym, że może on udostępnić swoje dzieło pod pseudonimem lub anonimowo (nota bene koncepcja "utworów osieroconych" stoi - jak uważam - w sprzeczności z tym uprawnieniem, a także w sprzeczności z tym, że ochrona przysługuje bez jakiejkolwiek formalności; por. Przy okazji dyskusji o ACTA okazuje się, że król rządzący prawem autorskim jednak jest nagi; to też było głównym mechanizmem hamulcowym w dyskusji o postawieniu systemu na głowie w wykonaniu Google Books Search, gdzie postanowiono przeforsować zmianę z modelu opt-in (zgoda uprawnionego na korzystanie przez innych ze stworzonego przez niego dzieła) na opt-out (sprzeciw uprawnionego twórcy); por. O tym, że nieważne jest stanowisko autorów książek, gdy chodzi o dostęp do rynku i Projekt Google Book Search zderzył się z Europą).

Musielibyśmy zrezygnować z prawa twórcy na wyrażenie zgody by powstały dzieła zależne (opracowania, przeróbki, adaptacje, tłumaczenia...). W kontekście ceny i statystyk stanęlibyśmy przed problemem automatycznego obliczania udział twórczego wykorzystywania dzieł w remiksach, które są następnie publikowane w Sieci.

Konieczność uruchomienia wiarygodnych statystyk oznaczałoby również, że każdy, kto prowadzi jakikolwiek serwis internetowy musiałby zeznawać podmiotom pozapaństwowym (prowadzącym statystyki), jaki prezentowane przez niego pliki uzyskują poziom zainteresowania publicznego (bez takiego mechanizmu pozostawalibyśmy w sferze większej uznaniowości, a więc mniejszej sprawiedliwości takiego systemu). Poza tym, że powstałby spór o metodologię badań (kto trzymałby rękę na statystykach decydowałby o poziomie ew. przepływów pieniędzy oraz wyborze beneficjentów), to godzi to w wolności obywatelskie. Takie informacje nie mogłyby już być tajemnicą przedsiębiorstwa (a tajemnica przedsiębiorstwa również należy do kategorii praw własności intelektualnej). Musielibyśmy uznać, że powstał wyłom w zakresie ochrony informacji na temat każdego, kto korzysta z wolności rozpowszechniania informacji (musiałby zeznawać jak bardzo z takiej wolności korzysta gdy rozpowszechnia informacje).

Wedle pojawiających się koncepcji płacić mieliby wszyscy korzystający z internetu. Niezależnie od realnego braku możliwości objęcia takim systemem wszystkich korzystających z internetu na świecie - tam, gdzie taki system zostałby jednak wprowadzony pojawiłoby się ryzyko gromadzenia danych o użytkownikach (a więc o wszystkich korzystających z internetu w danym reżimie prawnym). To zaś niesie kolejne, poza wcześniej przywołanych, ryzyka dla ochrony prywatności. Dane takie pozostawałyby w rękach przedsiębiorców (np. świadczących usługi drogą elektroniczną, albo przedsiębiorców telekomunikacyjnych - w przypadku, gdyby opłata była doliczana do opłat za dostęp do Sieci). Z tym też wiąże się sygnalizowany wcześniej problem podwójnej roli twórcy i odbiorcy, a więc ew. kompensacji, a to mogłoby zrodzić w czyjejś głowie koncepcję konieczności wymiany informacji między liczącymi statystyki wykorzystania ze statystykami pobierania opłat.

Naruszenia praw autorskich są dziś często stypizowane w przepisach karnych. Wprowadzenie opłaty kompensacyjnej musiałoby zmienić ten system w ten sposób, że takie przepisy należałoby poddać ponownej redakcji. Ale sama redakcja takich przepisów byłaby nie lada wyzwaniem. Bo jaka idea miałaby im przyświecać? Kto nie płaci kompensacyjnej opłaty byłby objęty domniemaniem winy w przypadku naruszenia? A co w przypadku majątkowych środków ochrony prawa cywilnego, które przewidują dziś możliwość zasądzenia odszkodowania lub "stosownego wynagrodzenia" (por. Stosowne wynagrodzenie za "piractwo")?

Jak wspomniałem - taki system nie mógłby działać jedynie lokalnie (krajowo), a musiałby uwzględnić aspekt globalny. Dziś obywatele korzystający z internetu na terenie Polski sięgają zarówno po japońską Mangę, jak i artykuły The New York Times-a. Tymczasem np. w Afganistanie jeszcze niedawno nie istniało jakiekolwiek prawo autorskie (muszę sprawdzić, czy się tu coś zmieniło!). Wprowadzenie globalnego, jednolicie egzekwowalnego nowego prawa autorskiego, które przewidywałoby "opłatę kompensacyjną", przy jednoczesnych różnicach w systemach polityczno-społecznych, odrębnościach kulturowych, różnicach w poziomie życia w poszczególnych obszarach geograficznych (w tym w różnicach w sile nabywczej pieniądza), wydaje się dziś niemożliwe.

Przy założeniu, że jednak taki system mógłby zostać wprowadzony - musiałby uwzględniać jednolity system zbiorowego zarządzania prawami autorskim. W samej tylko Polsce jest dziś kilkanaście organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i pokrewnymi, których zakresy zbiorowego zarządzania często się pokrywają. Jednocześnie organizacje zbiorowego zarządzania nie są kontrolowane publicznie w taki sposób, by istniała pewność, że redystrybucja będzie uczciwa.

Jeśli opłata kompensacyjna miałaby być obowiązkowa, to również udział w redystrybucji musiałby mieć taki charakter. Zrezygnowalibyśmy zatem z autonomii woli związanej z udziałem w stowarzyszeniach (chyba, że wcześniej zrezygnowalibyśmy z koncepcji, że to stowarzyszenia są organizacjami zbiorowego zarządu, a w ich miejsce weszłyby jakieś podmioty publiczne o globalnej skali działania). Przy braku obowiązku udziału w redystrybucji w charakterze beneficjenta wnoszonych opłat system byłby nieuczciwy (ktoś gromadziłby pieniądze za korzystanie z utworów twórców, którzy nie uczestniczą w poborze wynagrodzeń; por. Kampania społeczna na rzecz certyfikacji Twórców).

Dyskusja o opłacie kompensacyjnej musi uwzględniać również tezy formułowane w dyskusji o realizacji misji publicznej i abonamencie RTV, w której zderzają się one z tezami prywatnych nadawców i rozgłośni. Musi uwzględniać dyskusje o powszechnym i obowiązkowym ubezpieczeniu społecznym (ZUS i podobne) i tzw. "umowie międzypokoleniowej", z którą zderzają się koncepcje prywatnych ubezpieczeń emerytalnych i innych. Musi wiązać się z dyskusją o publicznej służbie zdrowia (finansowanej z podatków) i o prywatnych gabinetach, o publicznym systemie edukacji i szkołach prywatnych, itd.

Wprowadzenie internetowej opłaty kompensacyjnej utworzyłoby pozapubliczny system daniny quasi publicznej, bez kontroli państwa i niemający nic wspólnego z zasadami gospodarki rynkowej, coś na kształt globalnego systemu bankowego, który rządzi się własnymi prawami, własną logiką i własnymi interesami. Który decyduje o systemach społeczno-politycznych krajów, dla ratowania którego można zabrać obywatelom prawo do samostanowienia.

W efekcie może powstać system redystrybucji niemający nic wspólnego z zasadami sprawiedliwości społecznej, w którym dyskrecjonalnie i poza realizacją zadań publicznych ktoś decydować będzie o tym kto i jak popularnym jest twórcą i jakim jest konsumentem informacji (dóbr kultury), a co za tym idzie: ile z tego systemu pieniędzy należy dla niego przeznaczyć. Krewni i znajomi królika zgarną pulę, pozostali zaś nie dostaną nic (chociaż też są twórcami). To zaś prowadzi w prosty sposób do umacnianiu patologii. Dodatkowym bonusem jest element nadzoru nad procesami globalnej komunikacji międzyludzkiej.

Ktoś, kto się dopchałby na szczyt tego systemu zarządzania, byłby niczym Cappo di tutti cappi, który zgarnia od każdego w globalnej wiosce, a od czasu do czasu, np. na wesele córki, spełnia drobne życzenia okolicznych wieśniaków. Za wypowiadane życzenia oczywiście inkasowałby opłatę, bo pewnie byłyby twórcze.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

skoro sf

Nieco apokaliptyczna wizja, ale problem który najwyraźniej we wszelkich dyskusjach znika to zbędność wszelakich organizacji zarządzania oraz wydawców ( najbardziej zainteresowanych gdyż uzyskujących z tego tortu najwięcej kasy ). Że się da udowodniła autorka książek sprzedawanych za grosze na Amazonie czy tez serwis Jamendo. Wolałbym płacić nie wiem 10 zł więcej za abonament internetowy i mieć dostęp do całej polskiej twórczości, a jakby policzyć ilość łącz już dziś ( a tak naprawdę powinno się patrzyć już w przyszłość powiedzmy za 20 lat) to myślę że nie dość że autorzy zarabiali by więcej, to artyści którzy przez układy w mediach nie mogą się wybić mieli by też szanse na zarobek i podejrzewam że starczyło by nawet na zagranicznych autorów. Tyle że w tym równaniu niema miejsca na księgowe pijawki, nie wspominając o totalnie nienormalnym samym prawie autorskim (utrzymywanie prawa do utworu dla nieboszczyka). A technikalia to tylko przeszkoda być może nie widzimy rozwiązania teraz ale to nie znaczy ze go niema.

Pozdrawiam Kris

pomijasz jeden aspekt

Cały chłam wciskany przez pośredników nigdy nie sprzedałby się "uczciwie" bez nachalnego marketingu. Cała branża (muzyczna zwłaszcza, ale nie tylko) jest niesamowicie napompowana i w Twoim modelu wiele sezonowo wykreowanych gwiazdeczek zwyczajnie nigdy by nie zaistniało - a co za tym również ich menadżerowie, wydawcy itd. nie otrzymaliby kapusty.

Inaczej rzecz biorąc, w tym biznesie absolutnie nie chodzi o to, żeby ci którzy grają/śpiewają/piszą dobrze zarabiali dużo, a ci którzy robią to samo źle zarabiali mało. Dlatego wszystkie próby sprawienia aby tak było będą atakowane.

Trzy grosze, to nadal pieniądz, to nadal niewolnictwo

A teraz pozwólmy sobie na odrobinę fantazji. Wiem, że to co napiszę poniżej w dzisiejszych realiach, jest nie do pomyślenia, jednak... Otóż zamiast wszystkich ACTA, Sraca i ton podobnych debilizmów, mamy jedną globalną ustawę o prawie autorskim brzmiącą:
1. Twórca ma prawo do uznania swojego autorstwa.
Koniec, end, finito...
Oczywiście tego nie da się wprowadzić, bez innych i o wiele ważniejszych, gruntownych zmian społeczno-sytemowych, gdzie (m.in.) twórcy nie muszą czesać kasiory, tylko mogą swobodnie skupić się na swojej twórczości, zamiast egzystencji. Wiem, dziś to utopia ale poświęćcie minutę by pomarzyć o świecie, gdzie wszelkie dobra kultury są udostępniane po prostu dla kultury a nie dla zysku.
Czy prawdziwi artyści tworzą dla pieniędzy, czy dlatego że chcą by ich sztuka cieszyła oraz wzbogacała jednostki/ społeczeństwo? Czy najwartościowsze dzieła powstały z pomysłu na biznes, czy z natchnienia? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.

Proszę mej powyższej wypowiedzi nie traktować literalnie, nie analizować każdej kropki, nie wkładać jej do żadnych -izmów, nie odbierać personalnie. Chciałem skłonić do przemyśleń, nie podać gotowe rozwiązanie czy jedyny słuszny tok myślenia.
Pomyślcie o świecie, gdzie tworzy się ku uciesze - nie dla patentów, gdzie modyfikuje się dla dobra kogoś/czegoś - nie dla chciwości, gdzie rozwija się etyka - nie prawodawstwo, gdzie rozwija się kultura - nie sztuka reklamy, gdzie cała energia idzie na udostępnienie - nie na ściganie za obejrzenie...

Idzie czas na zmiany.
Albo zmienimy gruntownie otaczający nas świat, albo wszystkie prawa, całe te internety i my sami, będziemy kolejną Atlantydą. Jeśli ktoś nas odkopie za miliony lat, pomyśli "Co za idioci; świat im się walił, a ci o giełdach, ideologii, umowach i "Jak oni jedzą pałeczkami" się zajmowali... Nie mieli szans przetrwać..."

Sztuka komunalna

Były już kiedyś PGRy. Wyobrażam sobie, że w Pana świecie twórczością zajmowaliby się głównie ci co gdzieśtam leżą z gitarą i zbierają na piwo, plus Koła Gospodyń Wiejskich, w swoim pionie kulturowym.

Prawda jest taka, że prawdziwa jakość (w tym jakość sztuki) tworzy się ze współzawodnictwa. Oczywiście też talentu. A najlepszym motywatorem są wysokie tantiemy.

Inna płaszczyzna tej dyskusji to to, że o ile młodzi ludzie grają metal na gitarach podczas liceum, to potem przed 40ką, kiedy czasem jakieś zdrowie już szwankuje lub są problemy z pracą albo utrzymanie dzieci staje się kosztowne - jakieś pieniądze stają sie wręcz niezbędne. Aby twórczość trwała nadal.

Nie chcę i nie będę

Nie chcę i nie będę rozwijać tej dyskusji, bo temat postu był całkiem inny, a ja tylko chciałem skłonić do przemyśleń z innej strony.

Sprostuję tylko to, czego Pan nie doczytał w mojej wypowiedzi. Otóż chodzi o to, by pozbyć się najważniejszej dziś motywacji, niszczącej nas, nasze rodziny, nasze społeczeństwo, nasze środowisko, jaką są pieniądze. Doprowadzić do sytuacji by nikt już nigdy nie myślał o tym na co nas zaprogramowano, na pieniądze. By motywem działania nie były mniejsze koszty = większe zyski, lecz rozwijanie się inteligentnego bytu jakim jesteśmy z natury, wbrew sprowadzaniu nas do roli trybików znaczących tylko tyle ile wydadzą pieniędzy.

Nie mam gotowego rozwiązania, nie mam sugestii. Wiem tylko że to co jest teraz jest złe, niszczy naszą przyszłość jako gatunku, marnotrawi nasz potencjał i zasoby naturalne by mnożyć wirtualne pieniążki w bankowych komputerach.

prawdziwa jakość NIE tworzy się ze współzawodnictwa

Trudno, najwyżej Pan Piotr nie przepuści kolejnego komentarza...

"prawdziwa jakość (w tym jakość sztuki) tworzy się ze współzawodnictwa".
Tu się różnimy. W moich oczach, współzawodnictwo doprowadza do samych klęsk. Pominę sferę sztuki, bo mnie i mnie znanym osobom, nigdy nie przyszło do głowy by tworzyć w ramach współzawodnictwa. Zawsze motywacją jest ulepszanie samego siebie, doskonalenie, a nie chęć bycia lepszym od kogoś. Dzieła innych ludzi są dla nas inspiracją, a nie powodem do robienia czegoś na siłę by tylko być lepszym od kogoś. Powodem tworzenia jest rozwój, a nie niszczenie konkurencji.

Jak widzę współzawodnictwo w innych dziedzinach? Wiodącym dziś współzawodnictwem, jest rywalizacja o pieniądze. Rywalizacja ta nie bierze pod uwagę kosztów środowiskowych (zasoby naturalne), społecznych i psychologicznych co prowadzi np. do kradzieży, napadów, morderstw, frustracji znajdujących ujście w narkotykach, alkoholizmie. Rywalizacja ta prowadzi do bezdusznego patrzenia jak cierpią/ chorują/ umierają/ zabijają się ludzie bo nie stać ich na leki/ schronienie/ czystą wodę/ żywność, mimo że ci którzy niby sobie radzą we współzawodnictwie, niszczą świadomie swoje produkty, bo inaczej cena by spadła, nie opłacałoby się już i współzawodnictwo zostałoby przegrane.
Nie interesuje mnie współzawodnictwo, tylko współpraca.
Z dobrej współpracy powstają środowiska nadające się do życia a nie prowadzenia wojen, powstaje szacunek a nie zwalczanie się, tworzy się oprogramowanie open source, rozwija się nauka i kultura. Rozwijamy cechy inteligentnego gatunku, wiedzącego że przy życiu utrzyma nas zdrowa planeta i pomocny człowiek którego szanujemy, a nie konto bankowe i rozgoryczona istota pokonana we współzawodnictwie.
Najprostszy dowód? W czasach kryzysu/wojny co natychmiast traci na wartości? Nie jedzenie, nie przyjaciele, nie faktycznie przydatne zdolności tylko nic nie warte pieniążki, wirtualne zawody bukmacherskie i prawa w stylu ACTA. Dlaczego? Bo nie są potrzebne do życia, są potrzebne nielicznym do pełnienia przez nas roli nowoczesnego niewolnika.

wysokie tantiemy?

Ależ właśnie chodzi o to, że tantiemy wcale nie trafiają do twórców.

Ot, pierwszy przykład z brzegu:

http://www.zeropaid.com/news/93594/canadian-record-labels-settle-royalty-suit-for-50-million/

Czy mam też przypomnieć sprawę Vagli i Kopipolu?

Czasami warto sięgnąć

Czasami warto sięgnąć pamięcią historyczną trochę dalej niż do czasów PRLu.

Czy Mozart, Chopin lub Bach byli chronieni przez prawo autorskie w wersji jaką znamy w chwili obecnej? A może Platon lub Seneka? Czy Archimedes lub Pitagoras czerpali zyski z tantiem lub opłat licencyjnych.
I teraz porównajmy ich jakość, do jakości wysoko opłacanych tantiemami Bibera, czy Spirs.
Tak - wiem. De gustibus non est disputandum...

Zaś co do "prawda jest taka", to należy sobie przypomnieć, co o prawdzie mówił śp. ks. Józef Tischner - i każdy myślę sam może ocenić, która została tu zaprezentowana.

Ja tylko pokazałem drugi biegun

Też uważam, że w tej chwili poza dwiema "biegunowymi" koncepcjami ochrony IP niewiele jest tematów. Pan Piotr tutaj w moim przekonaniu pionieruje (co zresztą naraża go na krytykę obu stron nb.).

A odnośnie Mozarta to jeszcze jako młokos, oglądałem w kinie film Milosa Formana. Doskonale pamiętam, jak skończył. Może dlatego, że nie było wtedy IP...

Oczywiście, że było wtedy

Oczywiście, że było wtedy IP! Kompozytor podpisywał umowę z wydawcą na publikację swoich dzieł (na wyłaczność) na terenie kraju lub kilku krajów. Takich umów podpisywał kilka na jedno dzieło (inny wydawca w Niemczech, inny Francji, inny w Anglii). Miał z tego niezły zarobek. Nie wiem, jak było z prawem do wykonań (może ktoś się bardziej orientuje), ale często kompozytor brał udział w przygotowaniu koncertu (a często sam dyrygował lub grał) i na tym zarabiał. Byli też hojni sponsorzy, którzy płacili "rentę", czasem zamawiali dzieła, ew. zatrudniali muzyka na stałe jako nadwornego kompozytora lub kapelmistrza. Ci, którzy mieli mniej szczęścia lub z innych powódów (np. byli niepokorni lub leniwi) musieli dorabiać nauczaniem.

Dzięki temu, że nie było zakazu kopiowania, to muzyka niesamowicie szybko się rozwijała. I najbardziej znani są teraz nie ci, którzy coś wymyślili jako pierwsi, ale ci których dzieła przetrwały próbę czasu, czyli byli najlepsi i najbardziej twórczy! Na przykład kto pamięta dzieła Antona Diabellego? Za to wiele osób dobrze zna "33 Wariacje nt. Diabellego" napisane przez... Beethovena.

A Mozart... mimo, że nie chciał nigdzie pracować, to i tak bardzo dużo zarabiał. Niestety lubił imprezy i żył ponad stan, co skończyło się niezbyt dobrze... zmarł w ubóstwie.

Rozwiązanie jest proste

Jedyne sensowne rozwiązanie jest jednocześnie proste jak i w praktyce niezwykle trudne do osiągnięcia. Należy całkowicie zrezygnować z ochrony praw autorskich majątkowych - być może pozostawiając prawo do decydowania o pierwszej publikacji i oznaczenia autora.

Istnieje wiele przemysłów, które nie chronią własności intelektualnej a radzą sobie doskonale obrotem wielokrotnie przewyższając przymysły filmowe, muzyczne i księgarskie. Przykłady: moda, przemysł meblarski, przemysł samochodowy.

Isnieje tam ochrona znaku towarowego (trademark) i jest to zupełnie wystarczające aby producenci i projektanci ubrań, mebli i samochodów osiągali olbrzymie zyski bez prawnej ochrony wzorów ich produkótw.

Wprowadzenie takiej zmiany jest o tyle trudne, że głównym graczem są Stany Zjednoczone (notabene kraj, który częściowo dorobił się na ignorowaniu Europejskiego copyrightu) gdzie lobbying jest legalny. Przemysł rozrywkowy wykorzystuje to w praktyce kupując ustawy chroniące jego monopol. Nie wiem czy możliwe jest wprowadzenie takiej zmiany tylko w Polsce (lub chociażby tylko w Europie).

Tymczasowy monopol na sprzedaż dzieł intelektualnych jest sprzeczny z ideą kapitalizmu. Zostałwprowadzony aby zwiększyć liczbę dziełtrafiających do public domain przez finansową zachętę twórców. Celem nie jest dobrobyt twórcy ale darmowe utwory dostępne społeczeństwu. Pierwotnie monopol byłkrótki (ok. 14 lat) i odpowiadał technologicznemu okresowi stworzenia, produkcji i dystrybucji dzieła (książki lub filmu).

Zamiast w erze internetu skracać ten czas (koszt produkcji filmu zwraca się w pierwszym TYGODNIU projekcji) na żądanie Disneya i reszty został on wydłużony do 150 lat. W praktyce nikt z nas (ani naszych wnuków ani prawnuków) nie doczeka wejścia do public domain dzieł tworzonych za naszego życia. W USA w roku 2011 ani jedno dzieło nie weszło do public domain. Co więcej sąd najwyższy USA uznał, że można dzieło, które już jest w public domain ponownie objąć copyrightem.

Copyrightu nie da się pogodzić z wolnością wymiany informacji. To jest technicznie niemożliwe.

Mam punktować powyższą wypowiedź?

Mam punktować powyższą wypowiedź? Czy wystarczy, że napiszę, że zawiera masę nieścisłości, uproszczeń powodujących wręcz zafałszowania stanu faktycznego?
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Napieraj

Napieraj. W końcu po to masz komentarze przy postach. Pokaż mi gdzie nie mam racji.

Świat nie jest zero-jedynkowy

Możliwe są systemy hybrydowe. Wygląda na to, że VaGla żyje w jakimś fantastycznym świecie, w którym nie ma miejsca na powszechne ubezpieczenia społeczne i rolę państwa w upowszechnianiu edukacji i kultury. W Polsce w dalszym ciągu obowiązuje konstytucja z 1997 r.

Dyskusja o opłacie kompensacyjnej uwzględnia zróżnicowanie świata. Jej ostatni rozdział jest tutaj
Philippe Aigrain, Sharing: Culture and the Economy in the Internet Age

Wskzałem ZUS

Wskazałem ZUS i inne obszary jako element tej samej dyskusji systemowej. Nie powiedziałem, czy podoba mi się aktualnie obowiązujące zasady działania ZUS.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Co ma ZUS do płacenia 5-10 zł miesięcznie za treści w necie?

Pod warunkiem ich zdecydowanie lepszej dostępności i nowych reguł dystrybucji tych opłat.

Co jest poważnego w stawianiu znaku zapytania nad powszechnym systemem emerytalnym? Gdy szanse nawet na zamknięcie nadmiarowego KRUS są mniej niż marne. Z powodu premiera Pawlaka, który sam sobie żartuje jakie będzie miał korzyści z tego co wpłacił na ZUS.

Mnie chodzi o to, że są sprawy nad którymi warto dyskutować a są takie nad którymi nie warto, bo to przelewanie pustego w próżne. Koniec ZUS i kwestionowanie tego, że państwo ma także w sferze gospodarczej ważną rolę do odegrania należy do drugiej grupy. A na 16 marca szykują się demonstracje przeciw nadużyciom w ZUS.

Warto się zastanowić czego

Warto się zastanowić czego się broni.

"powszechne ubezpieczenia społeczne" jak ZUS odbijają się nam teraz głęboką czkawką, kosztują podatników coraz więcej, są de facto kolejnym podatkiem (bo chyba nikt nie wierzy w to, że otrzyma na powrót choć tyle co wydał na ZUS).

"rolę państwa w upowszechnianiu edukacji i kultury" - dzięki tej roli [w aktualnej wersji] mamy ACTA, abonament TV (który bynajmniej nie jest wykorzystywany w sposób zgodny z jego "definicją") i coraz bardziej podupadającą edukację (kolejne reformy, to tylko pogarszanie sytuacji, co zresztą jakoś specjalnie nie dziwi tych, co przewidują). Gdzie osoby takie jak Kopernik w dzisiejszych czasach? No tak - wolą uczelnie takie jak MIT.

Nie wszystko co przyniósł rozwój cywilizacji człowieka zasługuje na miano "osiągnięcia".

właśnie, czego?

""powszechne ubezpieczenia społeczne" jak ZUS odbijają się nam teraz głęboką czkawką, kosztują podatników coraz więcej, są de facto kolejnym podatkiem (bo chyba nikt nie wierzy w to, że otrzyma na powrót choć tyle co wydał na ZUS)."

OFE też się odbiło czkawką przy okazji kryzysu. Puszczanie wszystkiego na żywioł też już było (przed jakimkolwiek systemem emerytalnym) i też było średnio fajne zdaje się.

""rolę państwa w upowszechnianiu edukacji i kultury" - dzięki tej roli [w aktualnej wersji] mamy ACTA,"
Myślę, że lewacy, którzy wyszli protestować tłumaczyli to sobie dla odmiany prawicowym podejściem do "świętości własności".

"abonament TV (który bynajmniej nie jest wykorzystywany w sposób zgodny z jego "definicją")"
Jeśli rozmawiać o polskich warunkach to może się i można z tym zgodzić, a może i nie, gdyż w czasach dvb-t i dvb-s to np. tvp oferuje FTA taki program, jak "tvp kultura" lub "tvp historia", na którego przykładzie można sobie akurat w praktyce zobaczyć, co to znaczy upowszechnianie edukacji i kultury. Oczywiście porównując sytuację do nadawaców komercyjnych. Jakby tak spojrzeć na kwestie abonamentu szerzej z perspektywy innych państw, to niekoniecznie wygląda to tak źle. Dlatego jednak osobiście jestem zwolennikiem utrzymania mecenatu państwa, jako formy rozwoju wspierania kultury i edukacji.

"i coraz bardziej podupadającą edukację (kolejne reformy, to tylko pogarszanie sytuacji, co zresztą jakoś specjalnie nie dziwi tych, co przewidują). Gdzie osoby takie jak Kopernik w dzisiejszych czasach? No tak - wolą uczelnie takie jak MIT."
Zostały tutaj zmieszane kwestie nauki i edukacji. Nauka w Polsce ma się całkiem nieźle, jeśli uwzględnić warunki, tzn. nakłady, czy też ustawodawstwo. Jeśli chodzi o edukację, to patrząc na wyniki takiego imagine cup, to też chyba nie jest aż tak źle (znowu po uwzględnieniu poziomu nakładów).

Gratuluję VaGli dobrego tekstu.

Mamy tez "Discovery

Mamy tez "Discovery Historia" i całą gamę programów z stajni "Discovery", które równocześnie edukują i nie potrzebują sztucznego dotowania przez abonament :-)

nie potrzebują?

Dlaczego Discovery Historia i inne ze stajni Discovery nie potrzebują sztucznego dotowania przez abonament?
a) bo są oglądane przy pomocy pirackich serwisów streamingowych?
b) bo są oglądane z wykorzystaniem narzędzi łamiacych zabezpieczenia?
c) bo abonament płacony za oglądanie kanałów premium tv to nie abonament?
Myślę, że bez odpowiedzi na to pytanie dalsza dyskusja nie ma sensu. No przy okazji można sobie zobaczyć, jakie kanały są w ofercie FTA i zobaczyć, co zostanie po odjęciu kanałów finansowanych z abonamntów lub w inny sposób dotowanych przez państwa. Potem będziemy mogli sobie podyskutować o tym, czy państwo powinno przymuszać ludzi do tego, by płacili za to, że są bombardowani kulturą wysoką, względnie płacili za to, by ich dzieci musiały iść do szkoły, czegoś tam się uczyć. Chociaż w sumie to nie bardzo widzę sens prowadzenia takiej dyskusji.

@VaGla
Tak mi się skojarzyło po przeczytaniu Pańskiego artykułu, że chyba jednak jest to niemożliwa do realizacji próba stworzenia doskonale sprawiedliwego świata. Wydaje się, że w praktyce być może wystarczające byłoby to, by to kazdy użytkownik wybierał, na które OZZty płacona przez niego opłata kompensacyjna jest przeznaczana. Przy założeniu, że mogą istnieć konkurencyjne OZZty, to być może system (autorzy-OZZ-użytkownicy) działałby we względnej równowadze. Oczywiście dość twartym pytaniem jest też to o zakres "opłat kompensacyjnych".

brzytwa ockhama

Dlaczego nie wybierać od razu autorów i pominąć pośredników? :)

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Najpierw trzeba ustalić co

Najpierw trzeba ustalić co i jak długo jest (zgodnie z wolą twórcy) chronione. Koncepcja rejestracji utworu w copyright office jest znana od dawna.
Twórca składa, kopię utworu i otrzymuje z automatu 5 lat ochrony. Po pięciu latach może wykupić kolejne 5 lat i tak dalej, przy jednoczesnym szybkim powiększaniu opłaty (no bo jak coś warto chronić długo, znaczy, że przynosi to duże zyski). Ta opłata zaspokaja potrzeby utrzymania systemu, a ciąg dalszy rozwiązuje się później, choćby nawet koncepcją opłaty abonamentowej, rozdzielanej dzięki temu, że pobieraną kopię utworu da się rozpoznać porównując z tą zarejestrowaną.
Dzięki temu znika z automatu problem miliardów twórców bo Ci po prostu oleją temat i ich dzieła trafią z automatu do PD.
Ale fakt, cała reforma musi się chyba zacząć po tamtej stronie wielkiej wody, trochę to smutne, ale wydaje się, że niewiele możemy w tej sprawie zrobić sami.

ale to już było - w XIX wieku

http://homepages.law.asu.edu/~dkarjala/opposingcopyrightextension/commentary/MacaulaySpeeches.html

Opposing Copyright Extension
Commentary on Copyright Extension

Thomas Babington Macaulay Speechs to House of Commons
on 5 Feb. 1841 Opposing Proposed Life + 60 Year Copyright Term and
on 6 April 1842 Favoring a 42-year Fixed Term over a Life + 25 Year Term

No właśnie! Dlaczego prawa

No właśnie! Dlaczego prawa autorów mają być chronione za darmo? Dawniejszym argumentem był chyba rozwój kulturalny społeczeństwa? A dziś? Śmiem twierdzić, że bardzo niewielka liczba dzieł się do tego przyczynia, a zakaz wykorzystania treści stworzonych przez innych (bez zgody autora) wręcz temu przeciwziała!

A teraz to niby jak jest?

Myślisz, że gdyby konieczne było zapłacenie za ochronę, to wytwórnie/wydawnictwa itp. by nie zapłaciły? Jasne, że by zapłaciły, tylko takie szaraczki jak my by na tym traciły.

Zresztą, nawet teraz - jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że to co zwykły człowiek napisze utworem nie jest - wg wykorzystujących te treści.

I jednocześnie producenci/dystrybutorzy zrzucają się na Złote Blachy, szkolenia, lobbowania itd. - inwestują w ochronę swoich utworów.

Trafna uwaga

Te opłaty i tak przenoszono by na konsumentów.

To tak jak z VATem. Prawnie płacą go przedsiębiorcy w łańcuchu nabywania wartości przez produkt, a ekonomicznie... konsumenci.

To takie naiwne odczytanie o co chodzi

Opis powyższy to takie naiwne i mocno akademickie odczytanie o co biega (w "szwedzkim stole") Tymczasem w mojej opinii mamy sytuację zgoła jak w greckiej tragedii, tyle że jest to tragedia biznesowa. z jednej strony mamy społeczeństwa całego świata, 7 miliardów ludzi, którzy mówią swoimi językami ojczystymi, mają swoją sztukę, kulturę, opowiadają sobie dowcipy, pokazują w internecie zdjęcia swoich kotów. Zasadniczo w ogólnej powieści wszyscy ci ludzie mają, dzięki demokracji, wpływ na działanie swoich rządów ( co oczywiście nie jest prawdą ). Z drugiej strony mamy same rządy które sa emanacją zbiorowej woli wyborców, jakąś instytucją racjonalizującą bezkształtną ochotę ku "lepszemu życiu" co ma się wynikać podobno z nacisku na wzrost gospodarczy, wzrost PKB itp. ( co także jest co najmniej dyskusyjne jak widać choćby w przypadku Polski - PKB rośnie a zarobki spadają - polecam sprawozdania GUS z tego roku) Rządy prowadzą tu pewną podwójną grę - pomiędzy biznesem - niestety (?) globalnym - a obywatelami którzy legitymizują ich władze ( jak długo jeszcze rząd będzie wymagał tej legitymizacji? ). No i na koniec "właściciele praw" (sic!) tacy jak ci którzy kupili prawa do całej twórczości Beatlesów - nazwijmy ich MAFIAA. TO osoby dramatu.

Zawiązuje się akcja. Negocjacje. Tłum nieobecny. W pokoju są przedstawiciele rządu ( patrzą za okno, słychać krzyki tłumu). Wchodzi przedstawiciel MAFIAAA

Przedstawiciel rządu: " Czy jego ekscelencja, byłby łaskaw przeanalizować nasza propozycje..."

MAFIAAA: "co?"

Przedstawiciel rządu (mówi śpiesznie): "otóż idzie o to, czy szanowni panowie, wobec tak wielkich prerogatyw boskich..."

MAFIAAA- "zwięźlej..."

Przedstawiciel rządu (przełyka, przyspiesza): "...i ludzkich uosobionych w "prawie intelektualnym" zechcieliby przystać na nasza propozycję...to jest prośbę..."

MAFIAAA- "dalej, jaką?"

Przedstawiciel rządu (kłaniając się): "..otóż byśmy, chcąc zadośćuczynić,..., to jest ..., wynagrodzić, zebrali od wszystkich pewne kwoty..."

MAFIAAA (wyraźnie zainteresowany): "po co?"

Przedstawiciel rządu: "celem przedłożenia tytułem straty..."

i tak dalej, i tak dalej...

Nie kopiuj?

Myślę, że należy zacząć od jasnego wyłożenia sprawy. Ochrona majątkowych praw autorskich to nie jest "prawo naturalne" - tak jak pośrednicy i niektórzy twórcy to kreują.

Ochrona praw autorskich to jest sztuczna konstrukcja, mająca na celu ochronę twórców. Gdzie przez "twórców" można rozumieć osoby które naprawdę tworzą, oraz organizacje które zapewniają finansowanie wytworzenia dzieła, typu filmu.

Ta sztuczna konstrukcja to umowa społeczna, której celem jest dobro społeczeństwa jako całości. Chodzi o to, aby zapewnić twórcom możliwość tworzenia oraz aby społeczeństwo miało dostęp do dzieł.

Problemem jest wykoślawienie tej idei przez aktualnych beneficjentów (czyt pośredników, wytwórnie, wydawnictwa). Oni starają się przedstawić prawa autorskie jak "od Boga dane" prawo, które im się święcie należy - tak jakby "nie kopiuj" było napisane obok "nie zabijaj".

Więc oczywiście - ochrona praw autorskich - tak. Model, w którym wytwórnia zarabiająca "na czysto" setki milionów dolarów chce, aby inwigilować, karać, zamykać ludzi, bo dzięki temu mogłaby zarobić jeszcze więcej - nie.

W tej umowie społecznej chodzi o zapewnienie możliwości powstawania dzieł, a nie o zapewnienie floty prywatnych odrzutowców.

Do Misia

Ziom, nie zgadzam się. Sam tworzę muzykę i robię to dla czystej przyjemności, mówiąc zwięźlej - tworzenie muzyki sprawia mi ogromną radość.
Ale to co Ty nazywasz złem tj. pieniądze, nie ukrywam z chęcią bym zobaczył w większej ilości za swoja muzykę. Owszem, robię muzykę "dla siebie", nie robię jej by się innym podobało, lecz by to mi się ona podobała.
Aczkolwiek. Kiedy dostaję za to pieniądze, choćby te marne 100 pln, mam świadomość, że to co robię, podoba się innym, w takim stopniu że są w stanie mi za to zapłacić. Zwięźlej - moja muzyka bardzo się komuś tam podoba. I przy takiej sytuacji człowiek ma dużo większą satysfakcję z tworzenia muzyki, uwierz mi :)

Na dodatek, to co Ty nazywasz złem, jest podstawowym środkiem przetrwania w dzisiejszych czasach, taka jest bolesna prawda. Ja rozumiem, że Twoja wypowiedź miala na celu nakłonienie Nas do pomarzenia. Ja jednak wychodze z założenia, że żyjemy w realiach, które jak nazwa mówi - są realne. I o tym staram się myśleć na codzień, nie o tym co mogłoby być, jak mogłoby być, bo po co mam się dołować? I myślę, że większość szanownych Panów ma tu podobne podejście.

pozdrawiam

Tak sobie myślę.... a

Tak sobie myślę.... a może zamiast od strony sprawiedliwości społecznej, uczciwości i temu podobnych wyższych ideałów spojrzeć na międzynarodowe i polskie regulacje dotyczące własności intelektualnej od strony: "co się Polakom najbardziej opłaca?".

Jakie korzyści czerpiemy z uznania praw własności podmiotów zagranicznych? Jakie straty? Jaki jest bilans naszych własnych praw własności na rynku międzynarodowym? Jaki na rynku krajowym? Wreszcie - na ile międzynarodowa ochrona prawem przekłada się na rzeczywistą ochronę naszego majątku (praw przecież trzeba dochodzić przed sądem, a na to nie każdego stać)?

Nie da się ukryć, że jeszcze się taki nie narodził co by każdemu dogodził... i nie da się stworzyć systemu zadowalającego wszystkich twórców, pośredników i konsumentów. Może więc skupić się, wzorem największych graczy, na systemie który NAM przyniesie największe korzyści?

Pozdrawiam,
Tomasz Sztejka.

Nie jesteśmy światowym

Nie jesteśmy światowym mocarstwem (militarnym lub gospodarczym), żeby swoje pomysły narzucać (lub choćby proponować) innym państwom. Nie uznając praw własności podmiotów zagranicznych będziemy musieli rozwinąć północnokoreańską ideę samowystarczalności (dżucze), bo nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeda nam ani samochodu, ani programu TV, ani żadnej elektroniki, o programach komputerowych nie wspominając. Co najwyżej ryż kupimy za granicą.

Rzeczywiście, takie rozwiązanie przyniesie nam największe korzyści.

Gwoli wyjaśnienia pamiętam

Gwoli wyjaśnienia pamiętam dobrze czasy sprzed objęcia oprogramowania prawem autorskim. Na rynku dostępne były praktycznie wszystkie zagraniczne programy. Co ciekawe, egzystowały też w takim środowisku całkiem znośnie polskie firmy tworzące dedykowane oprogramowanie.

Nie będę oceniał - dobrze to było czy źle. Faktem jest, że było tak, a nie inaczej.

Własność intelektualna jest o tyle osobliwa, że podlega bardzo łatwemu kopiowaniu. Nie trzeba więc kupować samochodów, wystarczy kupić jeden samochód. Z opowieści starszych kolegów mogę wnioskować, że kupowanie, rozbieranie i "podrabianie" to podówczas powszechna i kształcąca praktyka. CoCom też za bardzo nie przeszkadzał.

Znowu - nie powiem, czy dobrze to czy źle, nie o to mi teraz chodzi.

Istotnym jest dla mnie, by skłonić do patrzenia na sprawy międzynarodowe tak, jak patrzą władze największych graczy - przez pryzmat brutalnego patriotyzmu i czysto własnego, krajowego interesu. Tej nuty patriotyzmu (albo jak kto woli zaściankowatości i zacofania) w dyskusjach o prawie autorskim bardzo mi brakuje.

Pozdrawiam,
Tomasz Sztejka

Ten system nie musi być totalitarny

Nie musi on rejestrować wszystkich użyć wszystkich utworów - wystarczy próbka statystyczna. Próbka taka może być dostarczana przez wylosowanych ochotników, trzeba też założyć, że owi ochotnicy mieli by kontrolę nad tym co rejestrują. Myślę, że można by liczyć na dobrą wolę wielu internautów którzy zechcieli by w ten sposób wesprzeć autorów interesujących ich prac - dzięki temu łatwiej byłoby w takim systemie walczyć ze próbami zakłamania statystyk. Byłoby to bardzo podobne do 'społecznościowych' filtrów spamu.

Taki system można by przetestować bez zmiany prawa - stosując go do utworów opublikowanych pod uznanymi wolnymi licencjami.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>