Włoska sprawa menadżerów Google - brak informacji o podstawie prawnej, ale są komunikaty PR

Cztery lata temu nastolatki z Turynu nagrały telefonem komórkowym trzyminutową scenę, w której poniżano autystycznego kolegę z klasy (wedle innych źródeł celem ataku rówieśników był chłopiec z zespołem Downa). Film trafił do serwisu Google Video. Kiedy do pracowników Google zgłoszono, że przechowywane w prowadzonym przez spółkę serwisie nagranie stanowi naruszenie praw osób trzecich - film został zablokowany. Spółka Google podjęła również współpracę z włoską policją, by wskazać osobę, która ten film w serwisie umieściła. Wskazano taką osobę, która wyrokiem sądu z Turynu została skazana na karę 10 miesięcy prac społecznych. To mógłby być przykład działania procedury notice and takedown, ale sprawa miała ciąg dalszy. Oto okazało się, że oskarżyciel publiczny postanowił również oskarżyć pracowników Google. Kilka dni temu zapadł wyrok przeciwko czterem menadżerom tej międzynarodowej korporacji.

Sąd z Mediolanu (Tribunale di Milano) uznał, że pracownicy Google są odpowiedzialni (oraz winni) za...

Właśnie. Tu mam kłopot, gdyż dysponuję jedynie relacjami z drugiej i trzeciej ręki. Zacznijmy od tego, że chodzi o nie byle jakich pracowników, ale o grupę menadżerów spółki. Osoby, o które chodzi, zajmowały (niektóre zajmują nadal) następujące stanowiska: Global Privacy Counsel, Senior Vice President i Corporate Development and Chief Legal Officer, Chief Financial Officer (to stanowisko pracownika, który ze spółki odszedł w 2008 roku) oraz kierownik projektu Google Video (z Londynu).

Teraz powinienem napisać jaki sąd, kiedy, w jakim trybie i na podstawie jakich przepisów wydał wyrok oraz czy przysługuje od niego środek odwoławczy. Powinienem również podać sygnaturę. Wiemy, że wyrok zapadł 24 lutego 2010 roku w Mediolanie. Wiemy, że wyrok nie jest prawomocny, gdyż ogłoszono, że zarówno spółka, jak i poszczególni skazani, będą apelować...

Oświadczenie Google można znaleźć w tekście: Serious threat to the web in Italy. Tam napisano, że wyrok zapadł w związku z zarzutami zniesławienia oraz naruszeniem prywatności ("criminal defamation and a failure to comply with the Italian privacy code"). Tam również napisano, że sędzia uznał, że nie można przypisać oskarżonym winy w przypadku zarzutu zniesławienia ("All 4 were found not guilty of criminal defamation"), ale trzech z czterech podsądnych naruszyło - zdaniem sądu - zasady włoskich przepisów o ochronie prywatności.

Mam kłopot. Pojęciem "privacy code" posługują się również inne źródła: CNN w tekście Italy convicts Google execs over uploaded video, Ars Techica w tekście Italian verdict on Google privacy sets dangerous precedent i inne. Ale nie przywołują konkretnej ustawy i konkretnego jej przepisu, który miał zostać naruszony.

Są oświadczenia i relacje osób, którym postawiono zarzuty i które skazano w tym wyroku. Jeszcze w zeszłym roku, Peter Fleischer (Google's Global Privacy Counsel) pisał o sprawie, że jego procesowi pełnomocnicy doradzili mu, aby nigdy już nie przyjeżdżał do Włoch, a w procesie był reprezentowany przez obrońców. 24 lutego skomentował również sam wyrok: Today's astonishing verdict in Milan. Swoje oświadczenie opublikował również David Drummond, Senior Vice President i Corporate Development and Chief Legal Officer w Google - cytowane jest ono m.in. przez Bloomberga, w tekście Google Officials Convicted in Italian Privacy Case (ja to oświadczenie otrzymałem od przedstawicielki firmy PR, która obsługuje - jeśli dobrze rozumiem sytuację - Google w związku z tym wyrokiem).

W tekście z lutego 2009 roku, pt. Google execs facing Italian judges over teen beating video, Ars Technica omawia zarzuty i główny problem w tej sprawie: wedle włoskich przepisów istnieje (ponoć) rozróżnienie na dostawców usług i dostawców treści. O ile dostawcy usług nie zawsze będą ponosić odpowiedzialność (por. poniżej), to dostawcy treści mogą być za takie treści odpowiedzialni...

W warunkach polskich mieliśmy do czynienia z szeregiem problemów związanych z tym "rozróżnieniem", o których pisałem m.in. relacjonując sprawę odpowiedzialności red. Leszka Szymczaka za komentarze internautów, pojawiające się pod artykułami publikowanymi w serwisie Gazeta Bytowska. Polski sąd uznał, że komentarze takie nie są "materiałem prasowym" o ile nie staną się integralną częścią artykułu (por. Wyrok w sprawie GBY.pl (oskarżony wygrał część sprawy, która dotyczy odpowiedzialności za "materiał prasowy")). W kontekście dostawców usług w Polsce będziemy mówić m.in. o świadczących usługi drogą elektroniczną. Ci nie są odpowiedzialni za treści, które pojawiają się w ramach ich infrastruktury, chyba, że zajdą pewne okoliczności (np. nie zostanie podjęte działanie, o którym mowa w art. 14 polskiej ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz w analogicznym przepisie Dyrektywy 2000/31/WE "o handlu elektronicznym"; por. również Australijski wyrok w sprawie AFACT vs. iiNet - branża muzyczna i filmowa celuje w coraz niższe warstwy Sieci), a więc po uzyskaniu "wiarygodnej wiadomości" lub urzędowego zawiadomienia o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności odpowiedzialny za treści powinien niezwłocznie uniemożliwić dostęp do takich danych; jeśli tego nie zrobi - może ponosić odpowiedzialność - zarówno karną, jak i cywilną.

Oczywiście są tu pewne problemy, o których pisałem m.in. w tekście Dyskusje: Odpowiedzialność firmy hostingowej za przechowywanie danych o bezprawnym charakterze, albo w Ideo sp. z o.o.: my tylko hostujemy prezydenckie MP3, ale również w Polsce pojawiają się wyroki i wiemy coraz więcej. Ostatnio pisałem o wyroku przeciwko spółce Nasza-klasa sp. z o.o., w którym sąd potwierdził możliwość cywilnoprawnej odpowiedzialności za brak wystarczająco szybkiej reakcji na zgłoszenie o bezprawnym charakterze przechowywanych treści (por. O tym, że Sąd Apelacyjny potwierdził odpowiedzialność NK za naruszenie dóbr osobistych).

W przypadku pracowników Google spółka podnosi, że przecież skazani w tej sprawie nie mieli nic wspólnego z samym filmem opublikowanym w serwisie Google Video, są menadżerami globalnymi i o całej sprawie dowiedzieli się już wówczas, gdy oskarżyciel publiczny postanowił postawić im zarzuty. Wcześniej - co również podkreśla spółka - liniowi pracownicy Google szybko zablokowali dostęp do treści i pomogli policji w poszukiwaniu sprawcy. Sprawcę takiego znaleziono i osądzono.

Mała dygresja: chociaż w Polsce mamy warunkowe wyłączenie odpowiedzialności świadczącego usługi drogą elektroniczną, to przecież również mamy w Polsce ustawę z dnia 28 października 2002 r. o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary, na podstawie której podmiot zbiorowy (a więc również spółka) podlega odpowiedzialności, jeżeli do popełnienia czynu zabronionego doszło w następstwie co najmniej braku należytej staranności w wyborze osoby fizycznej lub co najmniej braku należytego nadzoru nad tą osobą. A chodzi o wybór lub nadzór m.in. nad osobą działającą w imieniu lub w interesie podmiotu zbiorowego w ramach uprawnienia lub obowiązku do jego reprezentowania, podejmowania w jego imieniu decyzji lub wykonywania kontroli wewnętrznej albo przy przekroczeniu tego uprawnienia lub niedopełnieniu tego obowiązku, ale nie tylko. Odpowiedzialność podmiotu zbiorowego uzależniona jest od tego, czy fakt popełnienia czynu zabronionego przez osobę fizyczną został potwierdzony prawomocnym wyrokiem skazującym tę osobę, wyrokiem warunkowo umarzającym wobec niej postępowanie karne albo postępowanie w sprawie o przestępstwo skarbowe, orzeczeniem o udzielenie tej osobie zezwolenia na dobrowolne poddanie się odpowiedzialności albo orzeczeniem sądu o umorzeniu przeciwko niej postępowania z powodu okoliczności wyłączającej ukaranie sprawcy. Odpowiedzialność podmiotu zbiorowego jest warunkowana również tym, że zachowanie osoby fizycznej przyniosło lub mogło przynieść podmiotowi zbiorowemu korzyść, chociażby niemajątkową. Na uwagę zasługuje fakt, że ww. ustawa, wśród wymienionych w niej przypadków możliwej odpowiedzialności podmiotu zbiorowego, wymienia również przestępstwa przeciwko ochronie informacji, określone w art. 267-269b Kodeksu karnego. W Polsce można by również analizować takie przepisy karne, które mówią np. o sprawstwie kierowniczym. Skoro jednak menadżerowie nie wiedzieli w ogóle o filmie - ten wątek można chwilowo pozostawić na boku. Zostaje więc ewentualnie wątek odpowiedzialności konkretnej osoby wskazanej w ewentualnych przepisach, np. redaktora naczelnego lub wydawcy - gdyby poszukiwać analogii do polskiej ustawy Prawo prasowe, jako odpowiednika przepisów wprowadzających odpowiedzialność "za treści".

Jeszcze raz - co wiemy o wyroku sądu z Mediolanu? W przywołanych wyżej materiałach mowa o zarzucie zniesławienia (defamation) oraz naruszeniu zasad włoskich przepisów o prywatności (failure to comply with the Italian privacy code).

O jakie przepisy może chodzić? Być może chodzi o ustawę nr 675 z 31 grudnia 1996 r. z kolejnymi zmianami, której tłumaczenie na język angielski dostępne jest w serwisie privacy.it pt. Protection of individuals and other subjects with regard to the processing of personal data. "Privacy code", o którym mowa w relacjach z włoskiego procesu przeciwko menadżerom Google, byłby więc odpowiednikiem polskiej ustawy o ochronie danych osobowych, a jeśli tak - są tam przecież również przepisy karne (art. 35 - w tłumaczeniu na angielski: Unlawful processing of personal data, art. 36 - Failure to Take Measures Required for Data Security, art. 37 - Failure to comply with measures taken by the Garante, art. 37-bis - False Representations and False Notifications to the Garante). Te przepisy zostały jednak zastąpione regulacją CODICE IN MATERIA DI PROTEZIONE DEI DATI PERSONALI (Decreto legislativo 30 giugno 2003, n. 196) i prawdopodobnie o nie właśnie chodzić może w googlowym wyroku (jest również tłumaczenie tego dekretu na język angielski: PERSONAL DATA PROTECTION CODE (PDF)). We Włoszech jest również Disciplinare Tecnico in materia di Misure Minime di Sicurezza (allegato B di cui agli artt. da 33 a 36 del D.Lgs. 196/2003), a więc przepisy techniczne w sprawie minimalnych środków bezpieczeństwa (a zwłaszcza załącznik B do art. od 33 do 36 przywołanego rozporządzenia z mocą ustawy nr. 196/2003)...

Polska ustawa o ochronie danych osobowych również przewiduje odpowiedzialność karną za pewne czyny związane z niedopełnieniem obowiązków związanych z zabezpieczeniem danych osobowych przez administratora danych... Pytanie tylko, czy opublikowanie nagrania wideo można by uznać za naruszenie tego typu zasad (por. GIODO apeluje: nie korzystajcie z danych z wycieku + czy było włamanie?).

A może by tak sprawdzić źródła włoskie? Są takie źródła: Google: a Milano sentenza contro la libertà online, Video di un ragazzo disabile vessato: condannati tre dirigenti di Google, Disabile picchiato e filmato, condannata Google Gli Usa: "La libertà di internet è vitale", albo Google Italia condannata: da oggi siamo meno occidentali e più cinesi...

W jednym z powyższych źródeł czytamy:

Il giudice Oscar Magi ha condannato gli imputati per violazione della legge sulla privacy a sei mesi di reclusione con pena sospesa e li ha invece assolti dal reato di diffamazione.

Sędzia Oscar Magi skazał oskarżonych o naruszenie prawa o ochronie danych osobowych na karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem wykonania tej kary oraz uniewinnił w przypadku zarzutów przestępstwa zniesławienia. Nie napisano jak długo to zawieszenie kary ma trwać.

Wiadomo, że proces ruszył 3 lutego 2009 roku. Wiadomo, że brała w nim udział rodzina chłopca oraz Stowarzyszenie Vivi Down. Wiadomo również, że 18 lutego 2009 r. rodzina chłopca wycofała się z procesu cywilnego przeciwko Google, a to po tym, gdy chłopiec został publicznie przeproszony przez spółkę. Teraz w procesie cywilnym występuje wspomniane stowarzyszenie oraz Rzecznik Praw Obywatelskich dla miasta Mediolan. Proces karny również trwał dalej. Prokuratura domagała się kary od sześciu miesięcy do roku pozbawienia wolności dla kierownictwa Google, mowa była również o odszkodowaniu (150 tys EURO) i zadośćuczynieniu za doznaną krzywdę na rzecz chłopca (150 tys EURO)...

Nadal nie ma podstawy prawnej.

Podstawa prawna jest istotna, gdyż oskarżeni w swoich oświadczeniach łączą ten wyrok z konkretnym czynem - opublikowaniem w serwisie nagrania wideo, z którym - jak podkreślają - nie mieli nic wspólnego, a spółka szybko (po dwóch godzinach od uzyskania wiadomości) usunęła z Sieci film. Tymczasem wyrok mógł zapaść niejako "na motywach" tego czynu, w związku (przykładowo) z niedopełnieniem obowiązków przetwarzania danych osobowych. To nieco zmieniałoby optykę całej sprawy. Wówczas trzeba by się zastanowić jak wyglądają takie obowiązki na gruncie włoskiej ustawy, czy istotnie doszło do spełnienia przesłanek odpowiedzialności, kto powinien ponosić odpowiedzialność, etc...

Szukajmy dalszych źródeł. Jest materiał opublikowany na stronach włoskiego Instytutu Prywatności (L’Istituto Italiano per la Privacy (IIP)), zatytułowany SENTENZA GOOGLE, ISTITUTO PRIVACY: TEMA COMPLESSO, LA PROTEZIONE DEI DATI NON E’ ILLIBERALE. Tutaj pewien "głos rozsądku" - szef tego instytutu oświadczył, że czeka na uzasadnienie wyroku, na uzasadnienie wyroku czeka również jeden z członków Rady Naukowej Instytutu... Z przywołanego tekstu nie dowiadujemy się nadal, na jakiej podstawie prawnej skazano menadżerów Google. Przedstawiciele Instytutu zwracają jedynie uwagę, że być może doszło do nieporozumienia w zakresie stosowania przepisów o świadczeniu usług (o handlu elektronicznym), gdyż w całej Europie te przepisy są wprowadzane podobnie, a sędzia (sąd w tej sprawie orzekał jednoosobowo) postanowił rozróżnić - jak to wcześniej relacjonował serwis Ars Technica - sytuację dostawców treści oraz świadczących usługi... Być może zrobił to błędnie.

Na razie nie wiemy zatem, jaka była konkretna podstawa rozstrzygnięcia włoskiego sędziego. Trzeba poczekać na uzasadnienie wyroku, ponieważ gruntowny przegląd dostępnych źródeł nie odpowiada na podstawowe pytania dotyczące podstawowych faktów dotyczących tego rozstrzygnięcia. Mogę jedynie spekulować, że podstawą wyroku mógł być art. 13, 17, 26, a zwłaszcza - jeśli chodzi o zarzuty karne - art. 167 linkowanego wyżej dekretu z mocą ustawy no. 196 z 30 czerwca 2003 roku (to tylko spekulacja w oparciu o lekturę dostępnych w Sieci włoskich materiałów normatywnych i sugestii prasowych).

Jedno dla mnie jest pewne: sprawa jest głośna wyłącznie dlatego, że dotyczy międzynarodowego kierownictwa korporacji Google. Sądy w różnych stronach świata (również w Polsce) orzekały o odpowiedzialności, lub jej braku, nie stosując zbyt uważnie przepisów o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Do niedawna w Polsce nie było właściwie żadnej praktyki sądowej w podobnych sprawach. Fakt, że materiał na temat włoskiego wyroku otrzymałem od globalnie działającej spółki Public Relations świadczy (dla mnie) o tym, że działanie wymiaru sprawiedliwości ma wiele wspólnego z nastawieniem do konkretnej sprawy odpowiednio poinformowanej opinii publicznej. Nawet wówczas, gdy o samym wyroku niewiele wiadomo.

Przeczytaj również:

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Głośna nie tylko dlatego...

Wydaje mi się, że sprawa jest głośna, bo po raz pierwszy w Europie pojawiła się odpowiedzialność serwisu typu "Web 2.0" za publikowane treści (a nie tylko za brak reakcji). Serwisy tego typu bazują na materiałach dostarczanych przez użytkowników, nie płacą za to (ba, często same pobierają opłaty) i zarabiają na reklamach, abonamencie i usługach dodatkowych. W połączeniu z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności za zamieszczane treści to dość chytry model biznesowy.

Do chwili obecnej każdy mógł zawiesić film czy inny materiał zawierający przeróżne treści, w tym krzywdzące lub zakazane, a spółka, póki pieniądze za reklamy wpływały na konto, nie reagowała. W chwili przypływu dobrej woli zamieszczała najwyżej przycisk "zgłoś naruszenie" i raz na jakiś czas ktoś dla świętego spokoju blokował.

To z kolei zbyt słaba ochrona dla osób krzywdzonych zamieszczanymi materiałami (by daleko nie szukać, samobójstwo nastolatki nagranej telefonem komórkowym w Polsce).

Jeżeli przyjmie się takie rozwiązanie - poważnie ograniczy to rozwój niektórych mniej odpowiedzialnych modeli biznesowych. Będzie wymagało np. zatrudnienia armii moderatorów. Zmieni to ileś serwisów aukcyjnych, udostępniających filmy i materiały, społecznościowych. Przynajmniej w Europie.

Dlatego, myślę, środowisko śledzi tą sprawę z takim przejęciem. A że trafiło na Google, to i na pierwsze strony. Ale również zainteresowanie wzbudziło, pamiętam, postępowanie w sprawie fałszywych profili na polskim portalu społecznościowym, a także np. żądanie usunięcia wizerunku osób, które sobie tego nie życzyły, ze zdjęć klasowych.

Pozdrawiam
Jacek Kijewski

Nie po raz pierwszy

VaGla's picture

Nie po raz pierwszy. Proszę sięgnąć do linków w tekście - w tym serwisie kilka takich sytuacji (w Polsce) odnotowałem, tylko istotnie nie dotyczyły one Google i nie miały charakteru "globalnego", więc tak niewielki miały "wydźwięk".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Myślę, że niektórzy

Myślę, że niektórzy mają poważny problem ze zrozumieniem istoty tzw. serwisów web 2.0 lub zostali przez taki serwis skrzywdzeni i szukają dziury w całym.

Web 2.0 to uproszczony sposób usług providerskich. Nie każdy user może (potrafi) kupić domenę, u providera wykupić hosting, a następnie stworzyć i zamieścić w wykupionej przestrzeni dyskowej własną stronkę z jakąś tam treścią (czyli plik lub zbiór plików).

Web 2.0 pozwala im to uczynić w sposób uproszczony. Wystarczy założyć konto, zalogować się i przy pomocy kreatorów stworzyć jakąś tam treść do zamieszczenia w necie.

Nie rozumiem zatem tych wszystkich płaczących (skrzywdzonych?), że web 2.0 (portale społecznościowe) łamią prawo, bo coś tam zamieszczają. Wystarczy jakiś skrzywdzony, któremu nie podoba się to, że ktoś zamieścił np. na NK zdjęcie klasowe, na którym i on jest to zaraz w mediach podnosi się raban.
Życzę powodzenia temu komuś w przypadku gdyby to zdjęcie zamieścił ktoś na "normalnej" stronie exapmle.com przez jej właściciela, a serwer znajdował by się np. w USA.

Teraz po prostu jest moda na czepianie się googla, misrosoftu, NK, bo skrzywdzonych ludzi na tym świecie nie brakuje :>
Pozdrawiam ich wszystkich.

Nie chcąc się kłócić...

...zwrócę jednak uwagę (oczywiście artykuły zawsze czytam z uwagą, ku własnemu pożytkowi), zatem zwrócę uwagę, że miałem na myśli serwis Web 2.0 i odpowiedzialność serwisu za tworzoną treść. To jednak inna kwestia, niż odpowiedzialność firmy hostingowej, o której mówi część odnośników.

Odpowiedzialność firmy hostingowej MOIM ZDANIEM należy traktować zupełnie inaczej, gdyż firma taka nie powinna ingerować w tworzone i rozpowszechniane treści - inaczej pełniłaby funkcję cenzora. Jej ingerencja dopuszczalna jest jedynie wtedy, kiedy autor treści łamie prawo. Przez analogię: firma "Ruch" odmówiła kiedyś dystrybucji pisma Daniszewskiej pt. "Zły" (pismo epatowało rozkawałkowanymi zwłokami i podobnymi historiami). Wyrokiem sądu zostało zmuszone do dystrybuowania tego pisma (szczęśliwie pismo upadło parę numerów później). Firma hostingowa jest odpowiednikiem drukarni, czy firmy dystrybucyjnej.

Również odpowiedzialność tytułu prasowego za treść komentarzy była przedmiotem postępowań, ale to też jest inna sytuacja. Sednem "tradycyjnego" serwisu jest treść tworzona przez redakcję, a komentarze mają charakter marginalny, nieliczne są serwisy, gdzie komentarze można traktować równie poważnie, co treść. Chyba bez wyjątku komentarze są tam moderowane. Zresztą - w pełni zgadzam się z tekstem "Nieskuteczna klauzula nieodpowiedzialności".

Serwis typu Web 2.0, gdyby szukać tej analogii, zleca (za darmo, albo nawet pobierając opłatę) pisanie treści każdemu chętnemu (no, zazwyczaj każdemu), publikuje je i na tym zarabia. Nie ma nikogo, kto by pełnił funkcję redaktora naczelnego. To inaczej, niż w znanej od setek lat prasie.

Wydaje mi się, że ta sprawa to pierwszy w Europie przypadek, gdzie orzeczono odpowiedzialność serwisu typu Web 2.0 za zamieszczoną treść. Szukałem w sieci i nie znalazłem podobnej. Do tej pory orzekano odpowiedzialność jedynie za nieusunięcie treści mimo zgłoszenia, nie za sam fakt jej zamieszczenia. Google mogło uniknąć takiej sytuacji w jeden jedyny sposób - przeglądając każdy materiał przed zamieszczeniem go na stronie. Oczywiście nie jest w stanie tego robić, więc jeżeli prawodawstwo i orzecznictwo pójdzie w tą stronę - będzie ciekawie.

To mniej-więcej miałem na myśli. Jeżeli była wcześniej podobna sprawa (Web 2.0, serwis społecznościowy, orzeczenie winy za samo zamieszczenie treści, mimo usunięcia jej po zgłoszeniu), to bardzo chętnie bym o tym poczytał. Z ciekawości, ale i z powodów zawodowych.

A że google jest największe i najbardziej znane - to oczywiście przełożyło się na popularność sprawy, zwłaszcza w mediach masowych.

Pozdrawiam
Jacek Kijewski

(nie byłem w stanie przejrzeć stron w języku włoskim, więc jeżeli tam coś było - proszę o wyrozumiałość).

Nie wiem, co to Web 2.0, ale...

VaGla's picture

Nie wiem, co to Web 2.0, ale jeśli "serwis społecznościowy" oznacza, że komentarze (lub inne materiały, np. pliki video) pod tekstem (albo w innym miejscu) mogą publikować czytelnicy (społeczność), to tego typu sprawy, w której próbowano obarczyć odpowiedzialnością za takie komentarze (niemoderowane) osobę, która administrowała serwisem, już były. Właśnie tego dotyczyła dyskusja na temat tego, czy komentarze w serwisie internetowym to również "materiały prasowe". Gdyby w sprawie GBY.pl sąd uznał, że jest to materiał prasowy - redaktor tego serwisu (czy społecznościowego?) mógłby ponosić za nie odpowiedzialność karną (jak wynika to z Prawa prasowego). Sprawa Google nie jest pierwszą tego typu sprawą. Wydaje się, że problem pewnie w ustaleniu ewentualnego konsensusu polega na definicji "serwisu społecznościowego". Ja takiej definicji podać nie potrafię.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Web 2.0

Web 2.0 to oczywiście chwyt marketingowy, ale chyba funkcjonuje na tyle powszechnie, że można się do tego pojęcia odwołać. O ile rozumiem, jest to typ serwisu, gdzie treści dostarczane są prawie wyłącznie przez jego użytkowników niezwiązanych bezpośrednio z firmą prowadzącą serwis. Firma zapewnia platformę funkcjonowania takiego serwisu.

Nie przepadam za wikipedią, ale zanim doczekam się wielkiej powszechnej PWN...:

Web 2.0 – potoczne określenie serwisów internetowych, powstałych po 2001, w których działaniu podstawową rolę odgrywa treść generowana przez użytkowników danego serwisu.

Wbrew numeracji wersji oprogramowania, Web 2.0 nie jest nową World Wide Web ani Internetem, ale innym sposobem na wykorzystanie jego dotychczasowych zasobów. Uważa się, że serwisy Web 2.0 zmieniają paradygmat interakcji między właścicielami serwisu i jego użytkownikami, oddając tworzenie większości treści w ręce użytkowników.

[...]

Ten termin został spopularyzowany dzięki firmie O'Reilly Media, która w 2004 roku zorganizowała szereg konferencji poświęconych temu nowemu trendowi internetowemu.

[...]

Cechy Web 2.0
* Techniczne
o wykorzystanie mechanizmu wiki, blogów
[...]

* Społeczne
o generowanie treści przez użytkowników,
o użycie folksonomii
o tworzenie się wokół serwisów rozbudowanych społeczności
o wykorzystanie kolektywnej inteligencji
o wykorzystanie otwartych licencji, jak Creative Commons czy GNU GFDL

W definicją Wikipedii nie bardzo się zgadzam, w szczególności największe serwisy Web 2.0 mają w poważaniu GNU i CC, a i o kolektywnej inteligencji mam swoje zdanie. Niemniej jednak oddaje ona sens tego, co miałem na myśli.

Myślę, że jako przykłady można podać Facebook czy polską Naszą Klasę, blogspot, youtube (to chyba sztandarowy przykład), Panoramio połączone z googlemaps czy w pewnym sensie serwisy aukcyjne typu ebay, na mniejszą skalę np. sailforum.pl. Gazeta Bytowska, mimo urody tego miasteczka, zdecydowanie serwisem Web 2.0 nie jest. Może, gdyby forum oddzielić od treści tworzonej przez redakcję, ale tam mają to dość ściśle powiązane. To gazeta w każdym razie narzuca temat proponując "podyskutuj na forum", czyli standardowy model: "gazeta" i "listy do redakcji", a może raczej "trzy słowa do Ojca Prowadzącego".

"Serwisy społecznościowe" Wikipedia definiuje w sumie podobnie, myślę, że obie definicje wystarczają na potrzeby niniejszych rozważań.

W przypadku serwisów typu Web 2.0 wymuszenie kontrolowania treści przed publikacją spowodowałoby ostry konflikt na linii prawo - internet. Właśnie to mnie bardzo ciekawi.

(wydaje mi się, że zastosowane zostało jakieś niszowe włoskie rozwiązanie prawne i ciekawi mnie również, na ile może ono mieć związek z przepisami obowiązującymi w innych krajach).

A, i na koniec, jeszcze jedno. To, że próbowano obarczyć - wiem. To, żeby się komuś udało - nie słyszałem. Nie wiem, czy jakaś sprawa wyszła poza odpowiedzialność za nieusunięcie komentarza po zgłoszeniu komentarza przez czytelnika. Szukałem - nie znalazłem. Przejrzę jeszcze raz wszystkie linki i linki w linkach, ale jutro - dziś na tyle późno, że można test Turinga oblać...

Pozdrawiam
Jacek Kijewski

"O ile rozumiem"

kocio's picture

No właśnie: pan rozumie, ja rozumiem i pewnie nawet gospodarz serwisu rozumiemy co to jest, ale jak sam pan zauważył (a Wikipedia potwierdziła) jest to rozumienie potoczne. W tym cały problem, bo taka dokładność niestety nie wystarcza w prawie - bo oczywiście nieoficjalnie możemy sobie tak porozmawiać i nawet się porozumieć.

Najprostszy przykład: potocznie "wchodzi się na stronę WWW", tymczasem faktycznie jest to tylko wymiana danych - w reakcji na jakieś dane z naszej strony jest dostarczana kopia plików składających się na stronę. Gdy więc odrzucić potoczność, nie ma więc mowy o "wejściu" na jakikolwiek obszar (będący cudzą własnością), w zamian natomiast jest kwestia wykonania kopii danych - prawda, że to zupełnie inne działy prawa? A to naprawdę podstawowa czynność i wydawałoby się, że każdy ją rozumie.

Wchodzenie to nie jedyna powszechna metafora - niektórzy pewnie "oglądają stronę WWW", co pewnie rozumieją tak, jak patrzenie przez lunetę na odległy obiekt. Łatwo wykazać, że to nie jest to samo - po wyjęciu kabla sieciowego lub przerwaniu transmisji w dowolny inny sposób nadal widać stronę, podczas gdy po zasłonięciu lunety lub innym przerwaniu transmisji fotonów naszego obiektu już nie widać.

Mamy więc dwie najbardziej powszechnie stosowane metafory, a rzeczywistość jest inna od każdej z nich. Konsekwencją trzymania się ich jest kompletnie błędne podejście do problemu, a nie drobna pomyłka. Dlatego rozumiejąc się z panem potocznie co do "Web 2.0" nie zgadzam się na przyjmowanie tego rozumienia jako podstawy do dyskusji o prawie i technice. Możemy natomiast w ten sposób uprawiać sensowną publicystykę społeczną. Byle nie mylić tych pól dyskusji.

GBY.pl a Google Italy

Przy okazji sprawy we Włoszech chciałabym jeszcze rozwiać swoje wątpliwości związane z orzeczeniem sadu w sprawie GBY.pl. Konkretniej chodzi mi o zastosowanie przez Sąd Okręgowy art. 14 uśude. Wydaje mi się, że art. 14 ustawy mógłby mieć zastosowanie, gdyby sąd uznał że posty maja charakter materiału prasowego i redaktor gazety za nie odpowiada. Wtedy powstała by odpowiedzialność na gruncie prawa krajowego, która byłaby wyłączona dzięki art. 14 ustawy wprowadzonego w ramach implementacji dyrektywy. Skoro bowiem taka odpowiedzialność na gruncie prawa krajowego w ogóle nie powstaje - komentarze to nie materiał prasowy, zatem nie odpowiada za nie redaktor - to nie ma czego wyłączać.

Sam art. 14 uśude nie stanowi przecież podstawy jakiejkolwiek odpowiedzialności. Czy można go interpretować w ten sposób (a contrario), że skoro usługodawca poinformowany o bezprawnym charakterze treści nie zablokował do nich dostępu to ponosi on odpowiedzialność za nie? Ale jaką odpowiedzialność? Pochodną od odpowiedzialności naruszyciela? Wydaje mi się, że intencją prawodawcy europejskiego było wyłączenie odpowiedzialności gdyby ona powstała, a nie tworzenie podstaw jakiejkolwiek odpowiedzialności dla usługodawców hostingujacych. A w prawie karnym przecież musi być wyraźny przepis, który taką odpowiedzialność nakłada. W prawie cywilnym zapewne łatwiej byłoby znaleźć podstawy do odpowiedzialności usługodawcy.

Moje wątpliwości powstały podczas lektury uzasadnienia SO, a konkretniej strony 9 (http://www.hfhr.org.pl/precedens/images/stories/wyrok_so_supsk_gazetabytowska.pl.pdf), w której sąd tak wnioskował:

"Oczywista luka w argumentacji prokuratora wynika z faktu, ze przyjmuje on możliwość dwutorowej odpowiedzialności Leszka Szymczaka: jako redaktora (Prawo prasowe) oraz jako usługodawcy hostingu (ustawa z dnia 18.07.2002r.), ale jednocześnie pomija fakt, że Sąd Rejonowy swoje wnioskowanie poprzedził istotnym założeniem wyraźnego rozgraniczenia dwóch sfer działalności Leszka Szymczaka (prowadzenia portalu internetowego jako działalności prasowej i udostępniania forum dyskusyjnego jako działalności hostingowej). Dopiero przy takim założeniu Sąd I instancji uznał, ze stawiany w akcie oskarżenia zarzut może dotyczyć jedynie drugiej sfery, dochodząc jednocześnie do wniosku, że in concreto nastąpiło wyłączenie odpowiedzialności host providera, gdyż ten uczynił zadość wymogom art. 14 ust1 ustawy z dnia 18.07.2002r. (usunął posty na żądanie organów ścigania) (vide - bardzo obszerne wywody na s. 14-15 uzasadnienia wyroku)"

...z czego wynika, że TYLKO jako host provider oskarżony był odpowiedzialny, ale odpowiedzialność wyłączył bo usunął posty na żądanie organów ścigania. Czy tak?

Nie mogę znaleźć uzasadnienia Sadu Rejonowego, a bardzo jestem ciekawa czy przyjął takie właśnie rozumienie art. 14 uśude, czy ktoś ma może linka do tego uzasadnienia?

wyrok SR

Nie znam linku do wyroku Sądu Rejonowego w Słupsku, ale udało mi się znaleźć ten wyrok w Lex Polonice. Sąd Rejonowy przyjął, że w razie opublikowania w portalu internetowym postów noszących znaminona czynu zabronionego, osoba prowadząca ten portal odpowiada za pomocnictwo na podstawie art. 18 par. 3 kodeksu karnego. Tą właśnie odpowiedzialność, zdaniem Sądu Rejonowego, wyłącza przepis art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną.

wyrok SR

Dziękuję, to ma sens. Czyli SR uznał, że jeżeli posty można byłoby uznać za publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa to usługodawcy można przypisać pomocnictwo.

linki

VaGla's picture

Tutaj są stosowne linki do kolejnych faz tego procesu: Wyrok Sądu Okręgowego w sprawie GBY.pl - przegrana i "wygrana".

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Rozważania na temat podstaw rozstrzygniecia

Wydaje mi się, że sprawa jest tak głośna nie dlatego, że po raz pierwszy porusza odpowiedzialność serwisów Web 2.0, ale dlatego, że po raz pierwszy taki serwis (a raczej członkowie zarządu spółki) zostali uznani za winnych. A że chodzi do tego o Google (!!!) czyli najbardziej rozpoznawalną i międzynarodową markę...

Pomijając temat podstawy skazania (choć i to przecież jest sprawa bardzo kontrowersyjna, bo przecież w prawie karnym podstawą jest wina itd) warto skupić się na dyrektywie o handlu elektronicznym.

Bo skoro doszło do skazania to albo:
1. Włochy nie implementowały przepisów art. 14 dyrektywy do swojego porządku prawnego - co od razu trzeba odrzucić zważywszy na art. 16 Decreto legislativo n 70 (z 9 kwietnia 2003) (http://www.interlex.it/testi/dlg0370.htm)
albo
2. Sąd uznał, że wyłączenie odpowiedzialności nie ma zastosowania do odpowiedzialności karnej - biorąc jednak pod uwagę art. 14 dyrektywy nie ma podstaw dla takich twierdzeń ("the service provider is not liable for the information stored")
3. Sąd nie uznał Google w zakresie usługi Google Video za usługodawcę świadczącego usługę społeczeństwa informacyjnego - co byłoby błędem zważywszy choćby na ostatnie orzeczenie ECJ w sprawie AdWords (późniejsze i dotyczące Google jako wyszukiwarki ale przesądziło, że UGC i Web 2.0 to usługi społeczeństwa informacyjnego)
4. Sąd uznał, że działalność Google Video nie jest czysto techniczna, automatyczna i bierna i dlatego nie przysługuje wyłączenie odpowiedzialności. To najbardziej prawdopodobne wersja wydarzeń. Najbardziej prawdopodobna, bo jedyna która mogłaby się dać uzasadnić.

Tu pojawia się problem filtrowania ex post i ex ante. Biorąc pod uwagę art. 15 dyrektywy usługodawcy świadczący usługę hostingu nie mają obowiązku nadzorowania informacji, które przekazują lub przechowują ani ogólnego obowiązku aktywnego poszukiwania faktów i okoliczności wskazujących na bezprawną działalność. Nie znam języka włoskiego, ale ogólne umiejętności lingwistyczne pozwalają mi podejrzewać, że zostało to implementowane art. 17 wspomnianej włoskiej ustawy. Google zatem nie było zobowiązane do poszukiwania bezprawnych treści, natomiast jak wynika z relacji ze sprawy, po otrzymaniu zawiadomienia natychmiast zablokowali materiał i dalej współpracowali z policją w celu znalezienia autorów materiału.

I teraz porównanie do sprawy Viacom v Google, które dotyka istoty europejskiego horyzontalnego modelu wyłączenia odpowiedzialności ISP:
- Viacom domaga się m.in. filtrowania ex ante w celu zapobiegania umieszczania w serwisie materiałów, które naruszają ich prawa autorskie(to dość duże uproszczenie sporu). Argumentują, że Google musi być świadome, że mnóstwo spośród zamieszczanych w ich serwisie materiałów narusza prawa autorskie m.in Viacom i nic z tym nie robi, co więcej czerpie z tego zyski.
- O ile takie filtrowanie jest możliwe w przypadku naruszeń praw autorskich, o tyle w przypadku zniesławienia, naruszenia dóbr osobistych czy naruszenia prawa do prywatności lub ochrony danych osobowych wydaje się to niemożliwe. Są to przecież kwestie ocenne, indywidualne i niedające się łatwo posortować i wychwycić filtrem.
Regulacja USA osobno określa odpowiedzialność ISP za naruszenia praw autorskich (DMCA) i inne rodzaje naruszeń m.in. zniesławienie (CDA). Dyrektywa UE wrzuca wszystko do jednego worka.

Wyrok włoskiego sądu najprawdopodobniej nie utrzyma się w apelacji. Pytanie tylko z jakiego powodu. Pierwsza możliwość jest taka, że sąd uzna, że odpowiedzialność karna członków zarządu Google w ogóle nie powstała. Jest to najbardziej prawdopodobne, a zarazem najmniej pożądane ze względu na wyjaśnienie działania przepisów dyrektywy o handlu elektronicznym.
Alternatywnie sądu II instancji może orzec, że pomimo powstania odpowiedzialności karnej zastosowanie znajdują przepisy implementujące dyrektywę o handlu elektronicznym i tym samym Google zwolnione jest z odpowiedzialności.

Innej możliwości nie widzę. No chyba, że dalszy ciąg przed ETS albo ETPC, ale to już bardzo odległa i mało prawdopodobna opcja :)

Tu leży pies pogrzebany

O ile takie filtrowanie jest możliwe w przypadku naruszeń praw autorskich, o tyle w przypadku zniesławienia, naruszenia dóbr osobistych czy naruszenia prawa do prywatności lub ochrony danych osobowych wydaje się to niemożliwe. Są to przecież kwestie ocenne, indywidualne i niedające się łatwo posortować i wychwycić filtrem.

Nie jest prawdą, że automat może oceniać naruszanie praw autorskich, czy innych praw własności intelektualnej lub przemysłowej.

Klęska DRM właśnie z tego się bierze. Bez zlikwidowania dozwolonego użytku publicznego i prywatnego to też będą kwestie nie dające się wychwycić przez automat i bo są jak najbardziej ocenne. Rozwikłanie ich zajmuje sądom niekiedy lata.

Automatycznie to można wychwytywać niektóre przypadki kopiowania. Lecz tak rozumiane prawo autorskie to jest prawo dla przemysłu rozrywkowego. Taki przemysł w małym stopniu jest wytworem kultury. Jego prawdziwe produkty są właściwie jedynie wytworami reklamy i marketingu. Skoro tak jest, to jak uzasadnić dodatkowe wynikające z prawa autorskiego uprawnienia? Jakie jest uzasadnienie by do regulacji takiej branży nie wystarczyły ogólne zasady prowadzenia działalności gospodarczej?

Filtrowanie treści przez YouTube itp

Faktycznie, stwierdzenie że filtrowanie naruszeń praw autorskich jest możliwe to duże uproszczenie. Chodzi raczej o to, że specyfika naruszeń praw autorskich i naruszeń np dóbr osobistych jest zupełnie inna.

Łatwiej wykazać i ocenić, że jakiś materiał narusza prawa autorskie, a co za tym idzie udzielić "wiarygodnej wiadomości", która wyłącza możliwość powołania się przez usługodawcę na art. 14 uśude. W przypadku powiadomienia o naruszeniu dóbr osobistych etc usługodawca będzie musiał ocenić czy takie naruszenie faktycznie ma miejsce. I prewencyjnie będzie wolał usunąć komentarz niż ryzykować późniejszą odpowiedzialność, co z kolei może prowadzić do zagrożenia wolności słowa.

Tymczasem Google postanowił

Tymczasem Google postanowił publikować statystyki zgłoszeń żądania usunięcia "niedozwolonych" treści ze swoich serwisów, a także przekazywania danych (adresy IP?) internautów Rządom Państw:

Greater transparency around government requests

Tu statystyki (Polska na 11 miejscu w rankingu "Data requests"):

Government requests directed to Google and YouTube

Wszyscy są winni!

"Największą stroną udostępniającą nielegalne pliki jest Google" - twierdzi szef Paramount, Frederick Huntsberry.

Poza tym wini także:
- producentów telewizorów, bo umożliwili podłaczanie się do Internetu i ściągania nielegalnych kopii filmów,
- firmy hostingowe, bo pozwalają na składowanie materiałów pirackich na swoich serwerach,
- firmy wydające karty kredytowe i pośrednicy tacy jak PayPal, bo umozliwiają finansowanie piractwa,
- no i dystrybutorzy filmów też, bo opóźniają premiery i zmuszają użytkowników do piracenia, gdyż nie mogą kupić filmu legalnie na DVD lub BlueRay ;-)

Paramount walczy...

Dobre !

"Hollywood złym okiem łypie zwłaszcza na te modele, które bazują na otwartych platformach i aplikacjach telewizyjnych dających się doinstalowywać już po zakupie urządzenia."

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>