Co dziś czyni dziennikarza i dlaczego tylko tego środowiska ma dotyczyć ochrona tajemnicy dziennikarskiej?

Cały czas zastanawiam się nad tym, w jaki sposób kształtowałaby się dziś dyskusja o tajemnicy dziennikarskiej, gdyby owe nagrania były opublikowane nie przez tygodnik, a przez tak zwanego "blogera". No bo przecież ktoś mógł nagrać i nie "dziennikarzowi", a "blogerowi" je przekazać (przy założeniu, że to nie publikator nagrał, a otrzymał z zewnątrz; ponoć nie tylko tygodnik miał dostęp do tych nagrań przed publikacją). W sprawie TASZ przeciwko Węgrom stwierdzono, że wolność prasy realizowana jest nie tylko przez media, ale również przez organizacje pozarządowe, które mogą inicjować debatę publiczną w istotnych dla obywateli sprawach. Jeśli również przez organizacje pozarządowe, to dlaczego nie przez "zwykłych obywateli", którzy dziś też mają możliwość szerszego brania udziału w debacie publicznej. Jeśli wolność prasy może być realizowana również przez NGO-sy, to czy źródła, którymi posługują się takie NGO-sy też powinny być objęte ochroną? Czy źródła na podstawie których ktoś konkretny, osoba fizyczna korzystająca z środków społecznego przekazu i w ramach wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, ale bez pośredników, czy takie źródła również powinny być chronione? Co w dzisiejszych czasach "robi" dziennikarza?

Ustawa z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe jest dość archaiczna. Wszelkie próby jej nowelizacji są dość kłopotliwe i torpedowane z różnych stron, gdy ktoś usiłuje coś w niej zmienić. W efekcie mamy tam cały czas ten PRL w art. 2. Demokratyzacja środków społecznego przekazu stwarza problemy. Przypominam teksty publikowane przy okazji prac nad nowelizacją prawa prasowego: Dlaczego warto rozmawiać o definicji "bloga", czyli projekt noweli Prawa prasowego trafił na posiedzenie rządu. Tu chodziło o to, że proponowano "negatywną definicję prasy". Stwierdzano - by jakoś sobie poradzić z problemem demokratyzacji mediów (a przy okazji, by ograniczyć możliwość stosowania licencji prasowej z art. 25 prawa autorskiego) - że blog to nie prasa. Proponowano również, by prasą nie były też "serwisy społecznościowe służące do wymiany treści tworzonej przez użytkowników, przekazy prywatnych użytkowników w celu udostępnienia lub wymiany informacji w ramach wspólnoty zainteresowań oraz strony internetowe prywatnych użytkowników". Wszystko to propozycje normatywnie niedoskonałe, bo co to jest "strona internetowa prywatnego użytkownika" i czy tygodnik Wprost nie jest "prywatny"? Ale jeśli - w ramach standardu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - z wolności prasy mogą korzystać również organizacje pozarządowe (por. Odmowa udzielenia informacji organizacji pozarządowej stanowi naruszenie art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka), to dlaczego nie zwykły człowiek niezrzeszony?

Do tego dochodzi całkiem inny reżim prawny w przypadku "świadczenia usług drogą elektroniczną", są odrębne regulacje dotyczące radiofonii i telewizji. Nie potrafimy w Polsce uruchomić rzetelnej dyskusji na temat regulacji realizowania wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji (to są wolności konstytucyjne). Nie potrafimy stworzyć jednolitego prawa mediów.

Dziennikarze nie są świętymi krowami. Zgoda. Wszystkie wolności i prawa człowieka są ważne. Wolności słowa warto bronić szczególnie, bo dzięki niej można walczyć o poszanowanie pozostałych wolności i praw. Wolność słowa oznacza też dla mnie konieczność ponoszenia odpowiedzialności za słowo. Nie od dziś też do tego dochodzi aspekt ekonomiczny. Nakłady, interesy ekonomiczne wydawcy (por. Przesłuchanie Ruperta i Jamesa Murdochów (informacja, media, pieniądze, władza) oraz BBC zagraża niezależnemu dziennikarstwu, czyli czas zastrzelić królewskiego kowala, by przejąć kuźnię).

Wydaje mi się, że w aktualnej dyskusji umyka to, że w czasach internetu wcale nie jest potrzebna jakakolwiek redakcja do tego, by efekt (dokonanych niezgodnie z prawem) podsłuchów podać "opinii publicznej". Stąd zastanawiam się, jakie też może mieć znaczenie dla ewentualnego "pierwotnego sprawcy zamieszania" (pewnie cel, jaki miał, jest tu istotny, a wciąż go nie znamy), że ta lub inna redakcja nie chciała schylić się po podsłuchane rozmowy, a inna je opublikowała i chce dalej publikować kolejne. Zastanawiam się też nad tym, jaka byłaby reakcja środowiska dziennikarskiego, gdyby prokuratura, ABW czy policja weszły do mieszkania jakiegoś "społecznego publicysty", który na swojej stronie internetowej opublikował dokładnie to samo, co opublikował Wprost w papierowym tygodniku i towarzyszącej mu stronie internetowej.

Kiedy prokuratura wystawia postanowienie, w którym czytamy żądanie wydania rzeczy "w postaci wszystkich nośników zawierających treści rozmów", to musi to oznaczać wydanie wszystkich, a nie niektórych nośników. Żądanie wydanie wszystkich nośników, to nie jest to samo, co żądanie możliwości przekopiowania informacji. Czyli, jeśli w redakcji przekopiowali do lodówki, to lodówkę trzeba wydać również. Treść postanowienia odpowiada na pytanie, czy w redakcji po wykonaniu tego postanowienia powinny zostać jakiekolwiek kopie. Skoro postanowienie mówi o "wszystkich nośnikach zawierających treści", to znaczy, że w redakcji po wykonaniu postanowienia nie powinien zostać jakikolwiek nośnik z takimi treściami. To też musi korespondować z wypowiadanymi dziś tezami, że przecież nie chodziło o wszystkie i nie chodziło o to, by nie publikować materiałów. Bo nie mając materiałów (żadnej kopii) siłą rzeczy nie dałoby się ich już opublikować (stworzyć kolejne kopie). To zaś oznacza pozasądowe blokowanie publikacji prasowej. Bardzo niebezpieczne.

Postanowienie z żądaniem dobrowolnego wydania rzeczy w postaci wszystkich nośników zawierających treści rozmów

Postanowienie z żądaniem dobrowolnego "wydania rzeczy w postaci wszystkich nośników zawierających treści rozmów". Prokuratura zwraca uwagę, na słowa "przekazanych dziennikarzom". Czyli wszystkich przekazanych, nie zaś wszystkich. Ale wówczas skąd ta szamotanina o laptop?

Przy okazji zderza się tu świat realny (rzecz) ze światem cyfrowym (cyfrowe kopie danych). Reakcja redakcji chroni źródła (pomijam tu chwilowo ten wątek doniesień, który sugeruje, że to sama redakcja mogła stać za nagrywaniem, od czego się dziennikarze redakcji odcinają), prokuratura usiłuje uzyskać dowody. Analiza na gruncie obowiązującego prawa da pewnie wynik "lege artis" dla prokuratury w realiach "świata analogowego" ("taśmy") i relacji pozaprasowych ("nóż"), ale analizy, które się pojawiają w dyskursie publicznym nie obejmują dziś koniecznych postulatów związanych z działaniem wymiaru sprawiedliwości w czasach "społeczeństwa informacyjnego", gdy zderza się to z ochroną źródeł takich, jak kopie cyfrowe danych.

Warto przy tym zauważyć, że inaczej środowisko dziennikarskie reaguje na wejście policji, ABW i prokuratorów do redakcji znanego, ogólnopolskiego tygodnika, a właściwie nie zarejestrowałem większych reakcji w sytuacji, w której policja wchodziła do Nowin Wodzisławskich w 2008 roku (por. Zabezpieczenie redakcyjnych komputerów a tajemnica zawodowa dziennikarzy). Tam odnotowałem doniesienia na temat tego, jak to sobie policjanci potrafią swobodnie poczynać z nośnikami (w zabezpieczonym wcześniej gwizdku i potem oddanym, znaleziono nowy katalog, w którym były pliki policjantów, więc najpewniej po prostu uznali, że mogą sobie pokorzystać przez chwilę z tego nośnika do własnych celów; "masz dyskietkę? a mam tu jakąś w kieszeni"). Z wcześniejszych praktyk znamy i zarysowanie śrubokrętem powierzchni twardego dysku, znamy tez historie znikania sprzętu z depozytów policyjnych... Wiedząc to, jeśli ochrona źródeł jest istotną gwarancją wolności słowa, zdrowy rozsądek podpowiada, że dziennikarze raczej winni chronić swoje nośniki bardziej, bo nie wiadomo, w co chciałby sobie może jakiś prokurator pograć na tym "zalakowanym" laptopie redaktora naczelnego. Przerysowuje celowo, by uwypuklić jeden z problemów. Bo chciałbym wierzyć w to, że prokuratura, policja, ABW i inne służby działają zgodnie z dobrze przygotowanym i odpowiadającym społecznym potrzebom prawem, ale też obiektywnie, w taki sposób, że chronią prawa człowieka i obywatela, nie są "sterowane" politycznie i tak dalej.

To wszystko elementy dyskusji przy uznaniu "szczególnej roli prasy". Ale pytania podstawowe w tym felietonie brzmią: co czyni dziennikarza? Czy ochrona źródeł powinna przysługiwać też innym podmiotom realizującym kontrolną funkcję w państwie, czyli organizacjom pozarządowym (na gruncie sprawy TASZ vs. Węgry) lub tzw. "blogerom" (por. Tajemnica dziennikarska blogerów, przegrana Apple)? A jeśli "blogerom", to może znaczy, że wszystkim... A jeśli wszystkim - jaką rolę w takim systemie powinien pełnić niezależny sąd i jakie powinny być procedury zwalniania z tajemnicy źródeł? Bo przecież ochrona tajemnicy dziennikarskiej nie jest bezwzględna. Sąd z tej tajemnicy może dziennikarza zwolnić, zaś sama tajemnica nie rozciąga się na informacje dotyczące sprawców szczególnych przestępstw...

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

dużo napisałeś

a dla mnie to "proste", jeżeli ktoś ma posługiwać się tajemnicą zawodu dziennikarza i być chroniony prawem i chroniony przed zakusami władzy, która kontroluje, to to się nazywa immunitet, a tego nie można rozdawać jak kiełbasy wyborczej, i nie jest on "prawem każdego obywatela", zaś nowe niepapierowe media w moich oczach nie maja tu nic do tego.

Ja jestem czasem pod wrażeniem tego jak z internetu usiłuje się robić "Boga wolności", a Internet to nic innego jak krzyki w tłumie.

W moich oczach jeżeli blogerem może się nazwać każdy, kto uzna się za blogera czyli każdy to znaczyło by, że dawanie immunitetu "każdemu" nie ma sensu.

Jak już chyba tu wspominałem, nie wiem kto to taki "bloger". Owszem, słownik języka polskiego mówi:

blog «dziennik prowadzony przez internautę na stronach WWW»

ale litości, wniosek że bloger to "dziennikarz" nie jest uprawniony, dziennikarz:

dziennikarz «pracownik redakcji prasowej, radiowej lub telewizyjnej...

tak więc trzeba najpierw założyć sobie "redakcję" lub się do jakiejś zapisać, i to ma głęboki sens.

Nie utożsamiajmy wolności prasy jako pewnej instytucji z immunitetem, z wolnością słowa, bo to nie to samo.

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Osiągnąłem to przez filozofię: że bez przymusu robię to, co inni robią tylko w strachu przed prawem." (Arystoteles)

"Blogi" to tylko przykład publicystyczny

"Blogi" to tylko przykład publicystyczny. To byt "oswajany" w publicznej dyskusji (w tym serwisie wielokrotnie sygnalizowałem, że "nie wiem, co to blog" i robiłem to właśnie po to, by zwracać uwagę na wadliwe pomysły związane z propozycjami nowelizacji Prawa prasowego). Tu "blog" jest przykładem prowadzącym do pytania o "wszystkich" korzystających z wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji (być może w dodatkowym kontekście tendencji deregulacji zawodów). A przecież mamy też postanowienie WSA w Warszawie (II SA/Wa 1885/07) i tezy, że "Skoro w ramach prowadzonej działalności skarżący samodzielnie redaguje, tworzy i przygotowuje materiały, a nadto wyłącznie w jego gestii pozostaje publikacja opracowanych materiałów i całokształt działalności redakcji, to tym samym skupia on trzy wymienione w prawie prasowym funkcje (odpowiednio pkt 5, 6 i 7 art. 7 ust. 2), tzn.: dziennikarza, redaktora i redaktora naczelnego. Zatem działalność skarżącego mieści się w pojęciu "prasa""...
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

i tu widzę pewien

ważny aspekt jakości tworzenia prawa: logika, jeżeli uznamy, ze "prasa" to "samodzielne redagowanie, tworzenie i przygotowywanie materiałów, ich samodzielna publikacja, opracowanych materiałów i całokształt działalności redakcji" to znaczyło by, że każdy kto spełni te kryteria ma immunitet, idąc tym tropem, można to zrobić tylko raz by być "prasą", czy to nie zbyt łatwe? Może jednak warto tę definicję uzupełnić, że bycia "prasą" wymaga określonego nakładu i czasu istnienia? Wiem to bariera ale właśnie takie bariery czynie wiele definicji precyzyjnymi, po drugie definicja prasy ma za zdanie "wykrojenie" (jak rozumiem) pewnego zbioru podmiotów, który - by być uprawnionym do rzeczy niedostępnych całości społeczeństwa czyli kontroli i immunitetu - nie może być (nie powinien) dowolnie duża częścią tego społeczeństwa, jaki ma sens by kontrolerem biletów był każdy kto chce nim być?

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Osiągnąłem to przez filozofię: że bez przymusu robię to, co inni robią tylko w strachu przed prawem." (Arystoteles)

bariera

Na moje oko wszystkie takie próby ograniczania aby były skuteczne musiałyby oznaczać barierę czysto finansową - a to moim zdaniem nie jest dobra droga. vagla.pl ma pewnie większy "nakład" (liczba unikalnych użytkowników) niż duża część wydawanych w Polsce czasopism - a znane "blogerki modowe" mają te nakłady z pewnością wielokrotnie większe. Wszelkie inne ograniczenia (typu konieczność zarejestrowania DG, posiadania siedziby, zatrudnienia pracowników itp.) są sztuczne i wprowadzają jedynie ograniczenie finansowe (tj. każdy chcący wydać stosowną ilość pieniędzy jest je w stanie spełnić) - róœnie dobrze można zapisać, że kto chce używać z prawa ochrony tajemnicy dziennikarskiej musi wypełnić wniosek xyz-123 i nakleić znaczek skarbowy za 100000zł tylko to trochę słabo wygląda...

To nie jest takie poste. Może jest jeszcze prostsze.

Osobiście uważam, że w dzisiejszych czasach zawód dziennikarza w jego klasycznym znaczeniu stracił sens i rację bytu. Dzisiaj większość dziennikarzy sama się zdegradowała do roli blogerów skupiając się niemal tylko na wyrażaniu własnych opinii bez żadnych informacyjnych i analitycznych podstaw. Takie ja mam przynajmniej wrażenie z tak zwanego Mainstreamu. Ci ludzie coś tam "bredzą" czasem na niższym poziomie niż co lepsi blogerzy spekulując, zmyślając lub wylewając swoje frustracje i kompleksy.

Ja osobiście uważam, że dziś należy burzyć stare i budować nowe paradygmaty. Po pierwsze oddzieliłbym całkowicie sferę informacji od sfery publicystyki i opinii, bo to są dwie bardzo różne spraw. W swojej fantazji założyłbym niezbywalne prawo każdego obywatela dostępu do informacji publicznej (swego rodzaju święte prawo do informacji) przy jednoczesnym poszanowaniu prawa do prywatności, zachowania dobrze pojętych tajemnic prywatnych i państwowych, ewidentnych wymogów bezpieczeństwa. Wychodząc z tego założenia, każdy kto przyczynia się do dostarczania informacji publicznej traktowany być musi jak podmiot wykonujący ważną publiczną misję. Czy to jest cała redakcja, czy dziennikarz, czy księgowy w prywatnej firmie ujawniająca machloje na szkodę publiczną, czy choćby prywatna osoba i bloger musiałaby się cieszyć szczególną ochroną i "bezkarnością" z tytułu pełnienia tej misji. Z drugiej strony stanowczo piętnowane i ścigane powinny być naruszenia sfery prywatności, publicznego i osobistego bezpieczeństwa, również niezależnie od dokonującego coś takiego podmiotu. Tutaj widzę główne rozgraniczenie i linię, na którą powinno się ukierunkować prawo.

Weźmy ostatnią aferą taśmową. Uważam, że podsłuchiwanie osób publicznych dyskutujących na tematy ewidentnie publiczne nawet w prywatnej knajpie powinny być prawnie tolerowane i niekaralne, niezależnie kto te podsłuchy ustawił. Z drugiej strony gdyby w tej samej knajpie, nawet te same osoby publiczne omawiały tylko sprawy koleżeńsko-prywatne to to podsłuchiwanie, zwłaszcza gdyby ujrzało światło dzienne powinno być jak najsurowiej ścigane i karane. Niezależnie czy robił to kelner, bloger bez legitymacji czy też "dziennikarz" z legitymacją dziennikarską.

definicje słownikowe nie mają tu zastosowania

"dziennikarz «pracownik redakcji prasowej, radiowej lub telewizyjnej..."

Definicja słownikowa to jedno, a definicja prawna (ustawa Prawo prasowe, art. 7 ust. 2 pkt 5) jest nieco inna:

"dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji"

Pojęcia "materiał prasowy" i "redakcja" są również zdefiniowane w ustawie.

ale

ale te definicje nie odbiegają zbytnio od sienie :), po drugie dobre prawo (jako treść także) nie powinno zmieniać definicji a je doprecyzowywać lub zawężać... ale nie zmieniać bo prowadzi to do utraty komunikacji, lub zrozumiałości prawa dla obywatela (co zresztą już mamy...)

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Osiągnąłem to przez filozofię: że bez przymusu robię to, co inni robią tylko w strachu przed prawem." (Arystoteles)

Diagnoza ministra Sienkiewicza

A ja zwrócę uwagę, ze diagnoza ministra Sienkiewicza jest chyba całkiem trafna, i państwo Polskie istnieje tylko teoretycznie. przyjmując tą diagnozę należy sie spodziewać, że leżąca u jej podstaw fragmentacja władzy oznacza w istocie zarządzanie organami, w tym słuzbami jak Policja czy ABW, jak prywatnymi folwarkami możnych. Józek ma ABW, Franek ma Policję, Zbyszek Prokuratorie. Jak sie zaczną kłócić, to z powodu takiej walki pokój, praworządność i porządek nie pozostanie kamień na kamieniu. W tym kontekście odczytując zdarzenia w redakcji wprost, przecież całkowicie niezborne ( przyszli po taśmy, wyszli napominając teczki, a w międzyczasie z kimś rozmawiali przez komórki na korytarzu), mamy do czynienia z walka koterii. jedni chcą realizować śledztwo zgodnie z procedura prawną, więc umawiają sie z redaktorem Wprost że ten sam dostarczy materiały w sobotę, do prokuratury. Potem, 15 minut później dostają od innego szefa ( człowiek na niskim stanowisku ma dziś 10 szefów co najmniej i boi się sprzeciwić każdemu bo moze wylecieć z roboty!) polecenie by rekwirować, no to rekwirują. Ale bez wiary w skuteczność, bo trzeci szef grozi palcem i myśląc po cichu "mam szansę przy tej zawierusze zostać szefem, bo ja wiem ... nik? W końcu nie rozmawiam przy jedzeniu, tak uczyła mnie babcia" więc rozkazuje funkcjonariuszom "tyko nie przekraczać mi tam granic prawa!" I cała ta sytuacja wynika z tylko jednego faktu. nie wiadomo KTO i DLACZEGO podsłuchał. Ileż politycy by dali by to wiedzieć! Wtedy można wreszcie coś z kryzysem zrobić - obiecać stanowisko, dodrukować złotówek, mianować prezesem czegoś, albo nawet dać stanowisko powiedzmy w sejmie czy senacie. A tak? nie wiadomo co ten ktoś chce? najgorsze że to może być jakiś co nie daj bóg patriota-demokrata, popapraniec który nie zechce niczego! Zwyrodnialec!

Pliki w chmurze

A gdyby tak pliki z nagraniami byly przechowywane w chmurze (choćby google drive), czy prokuratura mogłaby żądać wydania "nośników"?... I gdzie przechowywaliby serwery googla?..
Nie rozumiem zupełnie, jak można żądać wydania niśników, a nie jedynie pliku...
To tak, jakby zatrzymywali cały dom, bo w środku może być nóż, którym ktoś zabił....
A merytorycznie:
Problem nie jest prosty. Bloger na pewno czasem pełni funkce dawnego, tradycyjnego dziennikarza. Z drugiej strony publikacja może odbyć sie przez youtube, czy facebooka. Czy te serwisy muszą zachować tajemnicę dziennikarską? Czy moźe to tylko "drukarnie"?..

Takie są zasady, zawsze

Takie są zasady, zawsze nośnik, rzadko (nigdy?) plik. Prośba do postujących tu biegłych, co legalizuje/narzuca takie postępowanie. Głównie chodzi o to, że sam plik może zostać zmanipulowany "w drodze" procesowej. Plik "osadzony" w filesystemie i " wydłubany" dopiero przez biegłego (z "kopii binarnej" tego FS'a) widać ma większą wartość dowodową niż dostarczony luzem plik przez oskarżonego lub świadka. To dla tego naczelny bronił jak niepodległości laptopa, gdy się okazało, że prokuratura (nie mając na miejscu narzędzi do zrobienia kopii binarnej dysku maca) musi zająć cały laptop traktując go jako nośnik.
I wcale mu się nie dziwię, bo laptop miał oprócz danych interesujących prokuraturę wiele innych danych, stąd naczelny miał prawo czuć się niekomfortowo wydając wszystko.
Nadal w mediach mówi się o "kopi binarnej" ale już się nie mówi, że chodzi o cały dysk a nie o kopię binarną pliku. Pomijając już zupełnie, że każda kopia pliku jest kopią binarną...
Jutro szykuje się kolejna heca, bo prokuratura oczekuje dostarczenia laptopa, a naczelny zapewne dostarczy tylko pliki.

Gdyby

Gdyby prokuratura miała "oryginalny" nośnik - mogłaby go przebadać m.in. również w taki sposób, że sprawdziłaby pewnie, co też zachowało się tam obok później zapisanego pliku. A to jeśli zachowały się elementy innych danych, np. wcześniejszych (o ile - dajmy na to pendrive, albo inny nośnik - nie był nowy, a jakoś wcześniej używany do zapisu danych).

No, ale - jak się wydaje - laptop redaktora naczelnego to nie ten nośnik, o który chodzi.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Przed chwilą w

Przed chwilą w wiadomościach wyraźnie cytowano prokuraturę: jutro oczekujemy dostarczenia _laptopa_ i pendrive. Wygląda na to, że Naczelny przegrał na laptopa pliki z nośnika informatora a po tej operacji informator zabrał swój nośnik, stąd laptop stał się jedynym dostępnym teraz "nośnikiem oryginalnym" i dla tego prokurator chce go zająć.
Wniosek z tego jest taki: żeby nie mieć problemów z oddawaniem komputera nie należy nagrywać dane na dysk komputera, a tylko na pendrive. Wtedy z oddaniem pendrive nie będzie problemu. A jak komputer staje się głównym "nośnikiem"...

Plik vs nośnik

Oczywiście wartość dowodowa nośnika kopii pliku jest praktycznie żadna. Tylko niedouczona prokuratura / ABW / sądy mogą uważać inaczej. No, chyba, że chodzi o inne rzeczy, które na dysku się znajdują...
Ale nie mam wciąż odpowiedzi, co nasza prokuratura zrobiłaby z plikiem przechowywanym w chmurze. Zaaresztowaliby serwery Googla, czy Amazonu?...

Nie zgodzę się

Nie zgodzę się, że "wartość dowodowa nośnika kopii pliku jest praktycznie żadna".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

wartość dowodowa

Uczyłem się angielskiego czytając po angielsku m.in. o Perry Masonie, więc moja znajomość prawa anglosaskiego jest może nawet lepsza od polskiego :-) Kiedy jako dowód przedstawia się np. fotografię, to powoływany jest świadek, który opisuje jej całą historię. Czy w polskim prawie nie jest coś takiego stosowane?

Jeśli jest, to ma zastosowanie również do nośników i ich kopii.

A co zrobią z nośnikiem

A co zrobią z nośnikiem kopii?
Dowodem - jeśli w ogóle - może być realnie plik, a nie jego nośnik. Bo nośnik może być dowolny...
A, że polskie prawo i instytucje z sądami na czele zatrzymały się w czasach analogowych to inna sprawa..l

Dowodem

Dowodem może być wszystko, co sąd uzna za dowód.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Formalnie oczywiście

Formalnie oczywiście tak.
Ale nie piszemy o formalności, ale o realiach. W teorii niech sobie sąd zatrzyma np. Internet, jako dowód, bo ktoś trzyma plik w chmurze...

ale

to, co Sąd uzna za dowód, wystawia temu sadowi świadectwo...

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Osiągnąłem to przez filozofię: że bez przymusu robię to, co inni robią tylko w strachu przed prawem." (Arystoteles)

świadectwo świadectwem ale

świadectwo świadectwem ale rzeczywistość jest taka a nie inna i sądy/sędziowie (jak również prokuratorzy i policjanci) nie mają pojęcia w tematach w których ferują wyroki (albo prowadzą sprawy) stąd właśnie idiotyzmy pojawiające się nieustannie we wszelkich pismach wszystkich instancji

a nawet

w przypadku mediów elektronicznych, gdzie "bytem" jest plik a nie tylko nośnik, taka dyskusja jest bez sensu, gdyż samo sformułowanie prokuratury, ze "chcą nośnik z plikami" jest moim zdaniem bez sensu, no chyba, ze to zawoalowane żądanie czegoś co posłuży do innych niż ocena treści rozmowy, działań.

--
Jarek Żeliński
http://jarek.zelinski.biz.pl

"Osiągnąłem to przez filozofię: że bez przymusu robię to, co inni robią tylko w strachu przed prawem." (Arystoteles)

Analogia z nożem i domem

To tak, jakby zatrzymywali cały dom, bo w środku może być nóż, którym ktoś zabił....

Analogia z nożem w domu jest interesująca, lecz moim zdaniem źle i nieadekwatnie do sytuacji użyta. Ja bym ją przedstawił tak:
Jeśli prokuratura wie lub przypuszcza, że w domu znajduje się nóż narzędzie zbrodni, to przychodzi z nakazem rewizji i przejmuje dom na czas rewizji pod swoje władanie, czyli pod pełną kontrolę. Bo jest ważne gdzie nóż został znaleziony, zabezpiecza się wszelkie ślady i mikroślady. Nawet kurz lub mikroskopijne włókna tkaniny mogą mieć decydujące znaczenie, nie mówiąc już o odciskach palców lub śladach krwi na nożu.

Nonsensem by było uprzejme proszenie właściciela domu o dostarczenie noża jako dowodu. Czy też zaakceptowania oświadczenia właściciela, ze dostarczy nóż do prokuratury jak się upewni, że nie zostały zatarte wszelkie ślady złoczyńcy. Taki "dowód" miałby zerową wartość dowodową.

Ta analogia bardziej do sytuacji pasuje. Laptop (nośnik) to tutaj dom, natomiast plik to jest nóż. Jeśli się szuka źródła informacji, to się go nie znajdzie w oczyszczonym pliku tylko w śladach i mikrośladach na nośniku. Więc techniczne jest zrozumiałe, że tylko cały nośnik może mieć wartość dowodową i prokuratura musi przejąć cały nośnik pod swoją kontrolę, by zabezpieczyć wszystkie ślady i mikroślady.

W aspekcie prawnym nie wyobrażam sobie, żeby mi ktoś robił rewizję w domu bez uzasadnionej decyzji sądu. Tak samo nie wyobrażam sobie, aby bez uzasadnionej decyzji sądu, ktoś mi śmiał dotknąć i zabrać mój prywatny komputer. A jak jest to jeszcze komputer dziennikarza śledczego, to jest to rzecz już astronomicznie niewyobrażalna. Niestety, z tego co zrozumiałem z wieści z Warszawy, to w Warszawie są możliwe rzeczy nawet astronomicznie niewyobrażalne. Ale to już jest inny, raczej polityczny i cywilizacyjny temat.

No właśnie z domem i

No właśnie z domem i nożem dobre porównanie.
Nie neguję potrzeby przeszukania komputera, czy nośnika. Ale neguję sens jego zabierania. Bo powoduje to olbrzymią uciążliwość dla każdej osoby, której często cała praca i życie jest na komputerze.
Do tego w przypadku Wprost dochodzi kwestia tajemnicy dziennikarskiej
No i niestety bardzo wyraźnie na sprawie tej widać, że obowiązująca w Polsce sowiecka procedura, gdzie prokurator robi, co chce, a sąd to potem jedynie "kontroluje", jest niestety do zmiany..

Na jaki czas zajmować komputery?

Bardzo dobra analogia.
Niestety w Polsce zdarzało się zajęcie komputerów i ich "zagubienie" w depozycie. Przetrzymywanie po 5 lat zdarza się nagminnie. Czasem nośniki wracały z ciekawymi plikami (co prawda usuniętymi z systemu plików, ale nie zamazanymi).

Jak w takiej sytuacji obywatel ma ufać policjantowi z postanowieniem prokuratora, że ten dochowa staranności przy zabezpieczeniu dowodów? Jak ma ufać całemu aparatowi sprawiedliwości, że przekaże materiały jak najszybciej biegłemu do skopiowania i analizy?

Skoro każdy z nas może

Skoro każdy z nas może być (a może już jest?) dziennikarzem, to może pora i czas zlikwidować tajemnicę dziennikarską? W końcu taki adwokat, też korzystający z przywileju tajemnicy zawodowej, jest adwokatem albo nie jest, mamy tu 100% pewności. Podobnie np. lekarz - można ze 100% pewnością ustalić, kto jest lekarzem. Dzisiaj natomiast nie wiemy, kto jest dziennikarzem - ja np. czasem coś wypisuję na FB, więc mogę się bez problemu zacząć nazywać dziennikarzem obywatelskim. I co, mam prawo do tajemnicy dziennikarskiej? Chyba czas przewartościować nasze myślenie i przemyśleć takie instytucje, jak tajemnica dziennikarska.

Każde źródło

A widzisz przeciwskazania, by źródła dowolnego blogera chronić?..

Widzę przeciwwskazania,

Widzę przeciwwskazania, żeby z wyjątku robić regułę - i to jeszcze o niejasnym zakresie podmiotowym stosowania.

Ochrona dla dziennikarza

To nie jest robienie reguły z wyjątku, a po prostu dostosowanie dawno obowiązującego prawa do realiów dzisiejszej sytuacji. Po prostu prasa, czy szerzej media, to już nie tylko papierowe gazety i tv, ale właśnie blogi, youtuby i nie wiem, co pewnie jeszcze..
A chyba nie raz media pokazały, że są jedyną realną drogą kontroli władzy...

A wystarczy zabronić

Rozwiązanie bardzo proste. Zakazać blogowania! W końću nie można ludzi leczyć (nawet skutecznie) nie mając uprawnień. Nie można ludzi reprezentować przed sądem jak się nie ma dyplomu (mimo, że mogłoby się to może robić skuteczniej).
A tu taki problem wyszedł, że można sobie publikować materiały prasowe nie w ramach prasy.. no zakazać!

Przejdźmy do rzeczy

Kogokowliek nie szyfrującącego nośników, można uznać w dzisiejszych czasach za człowieka mocno wierzącego. A dziennikarza - za nieodpowiedzialnego lamera.

Dla mnie dziennikarzem jest

Dla mnie dziennikarzem jest każdy kto spełnia wymogi ustawowe (w skrócie kto wykonuje działania typowo dziennikarskie czy też redaktorskie)
Stąd prawo do ochrony źródła przysługuje każdemu kto j/w.

Co do kwestii nośnika/pliku to na ten moment za mało wiemy...

1. Czy nagrania zostały przekazane dziennikarzowi/redakcji na jakiś nośniku - wtedy prokuratura powinna wnioskować o ten nośnik jednak sama nie ma prawa go analizować a jedynie zabezpieczyć dla sądu czyli zatrzymać potem oplombować i do momentu wydania sądowi przechowywać w stanie nienaruszonym w przeznaczonym do tego miejscu które powinno byś odpowiednio strzeżone

2. Jeśli nagrania zostały dostarczone w sposób elektroniczny (przekopiowanie z oryginalnego nośnika, udostępnienie na zewnętrznym serwerze itp) to zatrzymywanie nośnika jest całkowicie bezcelowe (i może rodzić przypuszczenia że nie chodzi tylko o nagrania) wtedy sensowne byłoby wnioskowanie o wydanie kopii binarnej plików z nagraniami

Pojawia się ty jeszcze jeden problem dotyczący sposobu traktowania kopii nagrań które pozostały w redakcji czy (jeśli zostaną one przez prokuraturę/sąd zakwalifikowane jako materiały dowodowe) będzie dopuszczalne ich ujawnienie przez redakcję i nie zostanie ono potraktowane jako upublicznienie informacji z toczącego się postępowania.

Kij w mrowisko ...

O ile wiem ABW pierwotnie przyszło z nakazem wydania wszystkich nośników. Gdyby pliki były w serwerowni na wszystkich serwerach to pytanie: czy wynieśli by wszystkie dyski z serwerów, czy poszli by na całość i zabrali by serwery razem z szafami serwerowymi? Po uzyskaniu informacji o tajemnicy dziennikarskiej wsadzili by to w zalakowana kopertę? Jakoś nie wydaję mi się.
Dalej kolejno ABW usiłowało zrobić kopię dysku pewnego notebooka na czym polegli od strony technicznej. O ile wiem nasz Kodeks Postępowania Karnego nie przewiduje takiej procedury. A jeśli nie ma przepisu to urzędnikom działać nie wolno - mamy przestępstwo przekroczenia uprawnień przez pracowników ABW.
Wcześniej osoby nagrywane złożyły jednak doniesienie o uzasadnionym podejrzeniu przestępstwa. Oni chyba zadeklarowali, że rozmowy były prywatne i zostali nielegalnie nagrani. A teraz taka zagwozdka: wiemy już, że za obiad prezes Belka zapłacił służbową kartą. Tak wiec to była służbowa rozmowa urzędników państwowych. Czy przypadkiem nie jest tak, że obywatel ma prawo nagrywać urzędników podczas czynności służbowych? Jeśli tak jest to chyba panowie składając doniesienie o przestępstwie sami popełnili przestępstwo - zawiadamiając o przestępstwie którego nie ma i składając prawdopodobnie nieprawdziwe zeznania?

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>