Staranność i rzetelność dziennikarska w kontekście publikowania stenogramów podsłuchów

Na początku tygodnia na antenie TVN24 (w programie Czarno na białym wyemitowanym 23 czerwca) dziennikarz "Wprost" odpowiedział na pytanie, czy przed publikacją kolejnych stenogramów podsłuchanych rozmów dziennikarze "Wprost" sprawdzili w PKW wątek wykupienia długów komitetu wyborczego prof. Religi. Odpowiedział mianowicie, że przed publikacją nie sprawdzili tego wątku. Dodał jeszcze, że przy drugiej porcji publikacji nie pytali też o komentarz żadnej z osób, której rozmowy opublikowano. Historia publikacji podsłuchanych polityków powinna być analizowana, by zmniejszyć stan niepewności prawa w przyszłości (wcześniej opublikowałem tekst o swoich wątpliwościach związanych z tajemnicą dziennikarską, a jeszcze wcześniej o Biuletynie Informacji Publicznej). Czy taka publikacja istotnie jest naruszeniem zasad, jakimi kierować się powinno dziennikarstwo?

Zastanawiając się nad tą publikacją, mam wątpliwość dotyczącą standardu rzetelności dziennikarskiej. Opublikowano bez sprawdzenia wątków. Ktoś powie, że tak samo działało WikiLeaks. Odpowiem, że w działalności WikiLeaks nie było działalności dziennikarskiej.

Serwis WikiLeaks publikował głównie dokumenty lub materiały urzędowe (np. wersje robocze stanowisk albo depesze dyplomatyczne; fakt, że WikiLeaks opublikował też nagranie, na którym widać, jak żołnierze amerykańscy strzelają do cywilów, ale to też można uznać za dokument urzędowy, ponieważ nagranie to stworzone zostało z pokładu amerykańskiego śmigłowca wojskowego i dokumentuje przebieg zdarzeń). W przypadku wycieków WikiLeaks robotę dziennikarską robili dziennikarze redakcji, którym środowisko WikiLeaks udostępniało materiały. Działo się tak, że redakcje otrzymywały dostęp do materiałów wcześniej, niż udostępniano w WikiLeaks te materiały szerszej opinii publicznej. Środowisko WikiLeaks porozumiewało się się - dla bezpieczeństwa - z kilkoma różnymi redakcjami, które "dogadywały się" na jednoczesne publikacje swoich materiałów prasowych. Materiały te zatem były opracowywane przez dziennikarzy.

Carl Bernstein, jeden z dziennikarzy, którzy ujawnili aferę Watergate, w rozmowie z "Guardianem" określił współczesność mianem "idiot culture". Nazwał tak kulturę dziennikarską, która hołubi dziwactwa, kontrowersje i skandale "utkane" z udziałem gwiazd bardziej, niż prawdziwe "newsy". Rozmowy te relacjonowano w polskiej prasie, a to w kontekście afery podsłuchowej z udziałem News of the World (por. Przesłuchanie Ruperta i Jamesa Murdochów (informacja, media, pieniądze, władza)). Na przykład w tekście ''Idiot culture - oto dzisiejszy świat'':

[P]rawdziwe "newsy" powinny być obsadzone w pewien kontekst. W końcu najważniejszą rzeczą, którą robimy jako dziennikarze, jest selekcjonowanie tego, co rzeczywiście jest "newsem" - mówi. I dodaje: - Porażką instytucji dziennikarstwa jest właśnie nie utrzymanie standardu tego, co jest "newsem". Murdoch zmienił ten standard, ale finalnie to problem, za który odpowiadamy my - dziennikarze.

Pytanie brzmi, czy w standardzie wykonywania zawodu dziennikarza, w kontekście obowiązków, które na dziennikarza nakłada ustawa, mieści się takie "zwyczajne opublikowanie" materiału bez wykonania dodatkowej pracy, jak np. sprawdzenie podstawowych nawet faktów, których - jak w tym przypadku - dotyczyć ma podsłuchana rozmowa, czy poproszenie o komentarz osoby, której materiał prasowy dotyczy.

Zgodnie z art. 12 ustawy Prawo prasowe dziennikarz jest obowiązany: zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło, chronić dobra osobiste, a ponadto interesy działających w dobrej wierze informatorów i innych osób, które okazują mu zaufanie, dbać o poprawność języka i unikać używania wulgaryzmów.

W uzasadnieniu wyroku Sądu Najwyższego z 25 listopada 2010 r., sygn. I CSK 706/09 (PDF) czytamy:

Przepis art. 12 ust. 1 prawa prasowego z 1984 r. nakłada na dziennikarza obowiązek zachowania szczególnej staranności i rzetelności przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza powinien on sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło. Treść opublikowanego w dniu 5 lipca 2006 r. artykułu ma – jak stwierdzono wcześniej (pkt 2 uzasadnienia) – charakter natury informacyjnej, a nie ocennej (wartościującej). Oznaczało to konieczność podjęcia przed zamierzoną publikacją prasową odpowiednich czynności sprawdzających (weryfikacyjnych) zmierzających do stosownego uwiarygodnienia zamieszczonych w publikacji informacji. Staranność i rzetelność dziennikarska wymagałaby po dokonaniu wspomnianych czynności weryfikacyjnych rezygnacji z publikacji (w obecnym ujęciu redakcyjnym) lub nadaniu publikacji odpowiedniej treści. Brak ujawnienia autora publikacji prasowej prasowej nie wyłącza, oczywiście, możliwości dokonywania oceny staranności dziennikarskiej wymaganej stosownie do charakteru przygotowywanej publikacji

Uchwała składu siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z dnia 18 lutego 2005 r., III CZP 53/04 (PDF) wydana w kontekście przepisów o ochronie dóbr osobistych (a więc chodzi tu o aspekt cywilnoprawny, nie zaś prawnokarny; to zaś miałoby zastosowanie w przypadku cywilnoprawnego sporu o naruszenie np. prawa do prywatności nagranych, ale w mniejszym stopniu w przypadku ścigania ujawnienia informacji uzyskanej w drodze zastosowania niezgodnego z prawem podsłuchu):

Wykazanie przez dziennikarza, że przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych działał w obronie społecznie uzasadnionego interesu oraz wypełnił obowiązek zachowania szczególnej staranności i rzetelności, uchyla bezprawność działania dziennikarza.

W Wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 29 września 2008 r. Sygn. akt SK 52/05 można przeczytać:

...w świetle art. 10 ust. 1 zdanie drugie prawa prasowego, dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa. Skodyfikowane normy etyczne dotyczące zawodu dziennikarza za jeden z istotnych jego obowiązków uznają przekazywanie rzetelnych i bezstronnych informacji (por. preambuła Kodeksu etyki dziennikarskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z 2001 r.), poszukiwanie i publikowanie prawdy oraz umożliwienie każdemu człowiekowi realizacji jego prawa do uzyskania prawdziwej, pełnej i bezstronnej informacji (por. pkt 1 Dziennikarskiego kodeksu obyczajowego Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej z 1992 r.)...

Kiedy Sąd Najwyższy na rozprawie 2 czerwca 2011 r. oddalił skargę kasacyjną Wydawnictwa Presspublica (sygn. akt I CSK 548/10), uznał, że w związku z publikacją będącą przedmiotem tego sporu nie dochowano należytej staranności i wydawca będzie musiał przeprosić. Dlaczego? Ponieważ - jak stwierdził sąd - dziennikarka miała prawo do kontroli i krytyki, co gwarantuje Konstytucja, ale nie powinna poprzestać na „opinii jednego informatora”. W tej sprawie stwierdzono, że zasięgnięcie dwóch telefonicznych opinii ekspertów nie jest wystarczające, aby uznać artykuł prasowy za rzetelny.

A co mogliśmy przeczytać w ogłoszeniach prasowych w 2011 roku?

Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. wyraża głęboki żal i przeprasza Honoratę i Janusza Kaczmarków za to, że w Dzienniku.pl oraz w wydaniu papierowym Dziennika Polska Europa Świat z dnia 07.05.2009 r. w artykule pt. "Janusz! Kontratakuj! Bo na razie wychodzisz na podłego kłamcę!", autorstwa anonimowego autora, opublikował prywatne rozmowy Honoraty i Janusza Kaczmarków, naruszając tym samym ich prawo do prywatności, jak również tym samym łamiąc zasadę rzetelności dziennikarskiej, bowiem żaden z dziennikarzy nie skontaktował się z Honoratą i Januszem Kaczmarkami celem potwierdzenia ewentualnej prawdziwości rozmów.

Jeden z wątków, który był poruszany przy okazji publikacji materiałów przez "Wprost", polegał na argumentowaniu koniecznością ochrony interesu społecznego. Gdyby - w przypadku sporu - wykazano publikującym brak zachowania szczególnego staranności i rzetelności - musiałoby to mieć wpływ na późniejszą ocenę całości publikacji.

Temat bezrefleksyjnego publikowania nadesłanych materiałów był poruszany w tym serwisie również wcześniej, a to w kontekście "dziennikarstwa marketingowego" (którego nie uznawałem za dziennikarstwo, a za przeklejanie nadsyłanych reklamówek; w tym sensie był to raczej "pas transmisyjny"). Był rok 2009 i "internetowa branża" przez chwilę żyła historią rozpropagowania przez praktycznie wszystkie "marketingowe" serwisy internetowe spreparowanego komunikatu prasowego na temat pojawienia się na rynku nowego tytułu prasowego. Więcej na ten temat można znaleźć w tekstach Prowokacja, obnażenie "dziennikarskiego" copy-paste, problemy prawne obiegu informacji) oraz Fake-MORE: czy pojawią się sprostowania? Chyba nie....

Pytanie brzmi: w jaki sposób dziennikarze powinni, aby spełnić standard rzetelności dziennikarskiej - sprawdzić/opracować materiał (przy pominięciu na razie wątku związanego z ewentualnym naruszeniem art. 267 par. 4 KK, tj. publikacją informacji z niezgodnego z prawem podsłuchu i ewentualnych, postulowanych przez niektórych kontratypów). Na pewno elementem tego powinna być prośba o komentarz osób, które są na nagraniach. Ale jak sprawdzić takie informacje, jak wykupienie długu?

Piotr Nisztor, autor materiału publicznie przyznał, że redakcja nie sprawdziła wątku długów komitetu wyborczego prof. Religi ani nie prosiła o komentarze osób, których wypowiedzi opublikowano.

Jak sprawdzić ten dług? W pierwszej kolejności należałoby pewnie dotrzeć do informacji o samym długu. Pomocne może w tym być sprawozdanie, które publikowane jest na urzędowej stronie Państwowej Komisji Wyborczej. Serwis PKW - w ramach konstytucyjnej zasady budowania zaufania obywateli do państwa, musi mieć wyższą wiarygodność, niż inne źródła (stąd się biorą postulaty publikowania w BIP rzetelnej, kompletnej, wiarygodnej informacji, wraz z dodatkowymi informacjami na temat daty publikacji oraz nazwiska osoby, która informację wprowadziła, oraz odnotowanie wszelkich późniejszych modyfikacji). W kontekście sprawozdania komitetu wyborczego prof. Religii należało zatem sięgnąć do sprawozdania dołączonego do Komunikatu Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 30 stycznia 2006 r.. Tam zaś Załącznik nr 17 Komitet Wyborczy Kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Zbigniewa Religi spr. wyb. prezydenckie 2005 r. (PDF)

W sprawozdaniu, na stronie 6/6, znajduje się tabela zatytułowana "Pozostałe zobowiązania na ostatni dzień okresu sprawozdawczego (nazwa i adres wierzyciela)". Sięgnięcie do takiego, urzędowego, materiału byłoby zatem początkiem roboty dziennikarskiej. Potem pewnie należało popytać ludzi z wymienionych tam spółek. Nawet wówczas, gdy miałoby się przypuszczenie graniczące z pewnością, że zasłonili by się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Przypominam, że publikowanie niesprawdzonych informacji zdarza się znacznie częściej. W czerwcu 2009, na antenie TVN24, Jacek Pałasiński z przejęciem pokazywał zdjęcia katastrofy lotniczej... Dziennikarz nie sprawdził materiałów opublikowanych na jednym z tzw. "blogów". Wyemitowano materiał bez jego sprawdzania, a po prostu ktoś opublikował w Sieci kadry z serialu "Lost" z informacją, że przedstawiają prawdziwą katastrofę.

Sceny z serialu Lost jako informacja o katastrofie

Sceny z serialu Lost jako ilustracja informacji o katastrofie samolotu

A pamiętacie, jak sobie zażartował zastępca naczelnego Pulsu Biznesu z dziennikarza Rzeczpospolitej, kiedy wysyłał do niego SMS-a (nagrania poczty głosowej) sugerującego, że jest prezesem Ergo Hestii i że go odwołano ze stanowiska? Poszło w Rzepie i Parkiecie. Dziennikarz puszczający niesprawdzony news został zwolniony z pracy następnego dnia po publikacji. Do dziś można znaleźć w Sieci oświadczenie:

Pragniemy niniejszym przeprosić Sopockie Towarzystwo Ubezpieczeń Ergo Hestia i Prezesa Zarządu Towarzystwa Piotra Marię Śliwickiego za zamieszczenie 10 lipca na stronie serwisu artykułu autorstwa Piotra Rosika, zawierającego nieprawdziwą i niesprawdzoną należycie informację.

Problem publikacji nieopracowanych materiałów jest istotny nie tylko dla dziennikarzy. Publikowanie takich informacji może wpędzić w kłopoty obywateli, którzy realizują wolność pozyskiwania i rozpowszechniania informacji w ramach korzystania z demokratyzujących się środków społecznego przekazu. Te kłopoty to oczywiście odpowiedzialność prawna. Bo wolność słowa oznacza również odpowiedzialność za słowo.

Przeczytaj również: Dotrzeć do źródła. Ale przeczytaj również: Czy wielopłaszczyznowa samorealizacja jest legalna? oraz Nagrywam obrady komisji sejmowej. Czy ktoś może uznać, że działam bezprawnie?.

PS

Po opublikowaniu tego tekstu Tygodnik "Wprost" wysłał mi wiadomość w serwisie Twitter:

Piotr Nisztor nie wiedział wszystkiego o pracy nad publikacjami. Pracowało kilkanaście osób. Weryfikowało, itd.

wiadomość od tygodnika Wprost na temat weryfikowania materiału

PPS

Po opublikowaniu tego tekstu otrzymałem również komentarz od p. Piotra Nisztora, którego wypowiedź w TVN24 była impulsem do rozpoczęcia moich rozważań na temat standardu rzetelności i staranności dziennikarskiej w kontekście publikowania informacji otrzymanych przez (różne) redakcje. Oto treść tego komentarza:

Witam,
Na swoim blogu powołując sie na moją wypowiedz w TVN24 napisał Pan, że "Wprost" nie sprawdzał informacji zawartych na taśmach oraz nie kontaktował się z osobami, które zostały nagrane. Chciałbym wyjaśnic, że rozmowa z TVN24 trwała kilkanaście minut, a potem ukazały się tylko wycięte z niej fragmenty. Ze względu na podzial obowiązków przy całej publikacji ja nie zajmowałem sie tymi wątkami, których dotyczyły pytania. Stad moja odpowiedz. Nie oznacza to jednak, że inni dziennikarze z redakcji pracujący przy temacie taśm tym się nie zajmowali. O wielu działaniach mogłem nawet nie wiedzieć, bo weryfikacja i analiza taśm, które zostały przez tygodnik "Wprost" opublikowane to skomplikowany i czasochłonny proces, w którym uczestniczyło kilka osób.

Dlatego oceniając warsztat dziennikarskim warto znać cały kontekst. Będę więc wdzięczny za umieszczenie u Pana tej informacji.

Pozdrawiam Piotr Nisztor

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>