Kampania wyborcza: zadawajcie politykom pytania o internet i społeczeństwo informacyjne

konferencja sejmowa SLDPragnąć przedłużyć kartę prasową odwiedziłem dziś Sejm i przy okazji trafiłem na konferencję prasową SLD, zorganizowaną z okazji uruchomienia przez tę partię nowego serwisu internetowego. Skoro znalazłem się na konferencji prasowej i skoro konferencja prasowa dotyczyła internetu, to nie mogłem się powstrzymać i zadałem kilka kluczowych pytań: o rejestrację stron internetowych w sądzie, o wydłużenie czasu ochrony praw autorskich i pokrewnych, o spam wyborczy, o pakiet telekomunikacyjny i odcinanie internautów od internetu... Jest kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego (możecie głosować bezpośrednio na jakiegoś kandydata, nie jest tak, że to Sejm wybiera reprezentację, a tak uważają Polacy, co podobno wynika z przeprowadzonych badań opinii publicznej) i w związku z dzisiejszym doświadczeniem zwracam się do dziennikarzy przepytujących polityków: zadawajcie im pytania o internet; jeśli będą kamery albo mikrofony - jest szansa, że zajmą jakieś stanowisko, które potem będzie można weryfikować.

Zanim przejdę do konkretów jeszcze jedna, tradycyjna uwaga porządkowa - w tym serwisie nie zajmuję się polityką. Nie jestem również związany z żadną partią polityczną. To, że relacjonuje konferencję prasową jednej z partii to dlatego, że nie miałem okazji uczestniczyć w poświęconej internetowi konferencji prasowej innej partii. Nawet nie wiem, czy inne partie też uznały internet za warty tego, by odpowiadać na konkretne pytania z tej sfery. Gdybym jednak miał okazję, to chętnie posłuchałbym, co politycy mają do powiedzenia na ten temat, a nawet zadałbym im chętnie parę kłopotliwych pytań (jeśli po raz kolejny otrzymam kartę prasową Sejmu - być może będę miał szanse). Przypominam, że politycy nie odpowiedzieli kilka lat temu na przesłane im przez Internet Society Poland pytania w innej kampanii wyborczej.

Odnośnie dzisiejszej konferencji prasowej - pretekstem było uruchomienie nowego internetowego serwisu SLD (co podsumowuje serwis PARDON w tekście SLD ma nową stronę na wybory. Ale adresu nie pamięta (WIDEO) - powyżej zamieszczony obrazek, to klatka z materiału video, który zarejestrował zespół PARDON). W konferencji prasowej w Sejmie wzięli udział - w Warszawie Jolanta Szymanek Deresz, Wojciech Olejniczak, Piotr Gadzinowski, w konferencji prasowej udział zdalny, (multimedialny) wzięli również przebywający w Strasburgu wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Marek Siwiec, europosłanka Lidia Geringer de Oedenberg, europseł Bogusław Liberadzki...

Zapytałem, czy SLD zarejestrowało swoje serwisy jako dziennik lub czasopismo oraz czy takiej rejestracji dokonali poszczególni politycy Partii, którzy prowadzą swoje własne serwisy. Dowiedziałem się, że nie zarejestrowali. Poseł Siwiec stwierdził, że prowadzi swój blog od 6 lat i jego zdaniem serwisy internetowe nie wymagają rejestracji. Będą rejestrować serwisy w sądzie, jeśli to okaże się - na podstawie "jasnego prawa" - wymagane. Zapytałem zatem o sprawy karne i o Gazetę Bytowską (por. jedną z ostatnich notatek na temat tej sprawy, która - jak wiadomo niektórym - ma wiele wątków i w której zapadło już kilka wyroków sądów różnych instancji: Wyrok w sprawie GBY.pl (oskarżony wygrał część sprawy, która dotyczy odpowiedzialności za "materiał prasowy")). Okazało się, że poseł Siwiec nie słyszał o tej sprawie. Być może wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego znajdzie niniejszą relację z konferencji i znajdzie w niej materiały poświęcone prawnym regulacjom prasowym, które zderzają się z nowymi mediami, tym bardziej, że był jedną z osób, którą wymieniliśmy wraz z Tomaszem Rychlickim w artykule pt. Polish Courts Say Websites Should Be Registered As Press, opublikowanym w Computer and Telecommunications Law Review.

Konferencja była poświęcona internetowi. Poseł Olejniczak przypomniał, że w kampanii wyborczej SLD chce skoncentrować się na problemach zwykłych ludzi. Zapytałem więc, jakie jest stanowisko biorących udział w konferencji prasowej eurodeputowanych w sprawie pakietu telekomunikacyjnego i czy są za tym, by można było odcinać internautów od Sieci (por. W Polsce "poprawka 138" do Euro-Pakietu telekomunikacyjnego przegrywa medialnie z małpkami i spotem). Poseł Siwiec stwierdził, ze w tej sprawie dostali bardzo dużo spamu (sic!), ale dowiedziałem się również - tu odpowiadała posłanka Lidia Geringer de Oedenberg i poseł Liberadzki, że politycy tej opcji politycznej są przeciwni odcinaniu internautów od Sieci, są za tym, by każdy miał dostęp do szerokopasmowego internetu za darmo (sic!) i generalnie będą głosować przeciwko Pakietowi telekomunikacyjnemu.

Zapytałem zatem, jaki jest ich stosunek do przewidywanej w dzisiejszym porządku obrad w Strasburgu pozycji, o której pisałem dziś w nocy w tekście UE: Dziś pierwsze (pojedyncze?) czytanie wydłużenia czasu ochrony dla wykonawców. Chodzi o tzw. raport Crowley-a, który będzie dziś o 21:00 przedstawiał stanowisko komisji prawnej Parlamentu Europejskiego (JURI) na posiedzeniu plenarnym, w ramach pierwszego czytania dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady zmieniającej dyrektywę 2006/116/WE Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie czasu ochrony prawa autorskiego i niektórych praw pokrewnych. Dowiedziałem się, że politycy tej formacji są za tym, by wydłużyć czas trwania praw autorskich i praw pokrewnych, być może nie w tym kształcie, który proponuje JURI, ale jednak. Zapytałem zatem o dozwolony użytek osobisty i o to, co sądzą o pobieraniu z internetu chronionych prawem autorskim utworów (nawiązałem do szwedzkiego procesu The Pirate Bay oraz do tego, że w Wielkiej Brytanii BT właśnie wczoraj odciął swoich użytkowników od tego serwisu). Dowiedziałem się, że pytani są za tym, by internauci mogli swobodnie pobierać z internetu utwory w ramach dozwolonego użytku, nie są za tym, by zrezygnować z tej instytucji, ale jednocześnie stwierdzili, że gdyby ktoś chciał wykorzystywać komercyjnie pobrane utwory - tu już nie ma na to zgody. Posłance Geringer de Oedenberg udał się interesujący lapsus, bo mówiąc o tym, że internauci mają prawo (zabrzmiało to dość stanowczo) do pobierania plików w ramach dozwolonego użytku kilka zdań później wspomniała o tym, że "internauci nielegalnie pobierający pliki z internetu nie powinni być za to karani". Widzę pewnego rodzaju brak retorycznej konsekwencji - albo mają prawo pobierać, albo nie mają i wówczas ma sens użycie słowa "nielegalnie". Jeśli w ramach dozwolonego użytku, to znaczy, że legalnie.

Miałem okazję nawiązać jeszcze do stwierdzenia posła Siwca na temat spamu - zapytałem, czy politycy będą w tej kampanii, podobnie jak w poprzednich, wysyłać wyborczy spam do obywateli. Nawiązałem przy tym do mojej niegdysiejszej wymiany korespondencji z posłem Gadzinowskim, który również dziś brał udział w konferencji (por. SMSy wyborcze. Uprzejmie proszę: Gadzinowski, daj mi pan spokój...). Poseł Siwiec powiedział, że nie będą wysyłać spamu, jeśli coś takiego miało miejsce, to najprawdopodobniej przez przypadek, albo w wyniku błędu. Dowiedziałem się przy okazji, że SLD nie musi wysyłać spamu, gdyż partia zebrała całkiem spory zbiór kontaktów do obywateli, którym - za ich zgodą - wysyłać może bieżące komunikaty na temat swojej aktywności. To w sumie interesujący wątek, którego już nie dałem rady "rozwinąć" kolejnymi pytaniami, ale warto zapytać o to, w jaki sposób partie chronią dane osobowe podmiotów, informacje o których przechowują w tego typu zbiorach.

Skoro wywołałem jednak temat korespondencji z posłem Gadzinowskim, czuję się również w obowiązku wspomnieć, że poseł przeprosił mnie zarówno wówczas - elektronicznie, jak i dziś powtórzył te przeprosiny osobiście. Jak powiedział poseł Gadzinowski: SMS-y wyborcze dostałem, gdyż od dawna przyglądam się pracom sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu i - w wyniku błędu (przyjmuję, że tak właśnie było) poseł myślał, że współpracujemy. Odniosłem jedynie wrażenie, że poseł ma do mnie żal, iż tamte SMS-y "wyciągam na wierzch", gdyż już po konferencji, zerkając nieco na stojących obok dziennikarzy, trochę podniesionym głosem powiedział mi, że już mi więcej nic nigdy nie prześle i żebym - jeśli będę do tego nawiązywał w przyszłości - informował również, że zostałem przez posła przeproszony... OK.

Przypuszczam, że ta frakcja polityczna, podobnie jak pozostałe partie, powinna dobrze przepracować ww. tematykę, gdyż staje się ona coraz bardziej interesująca dla mas wyborczych. Podobno Partia Piratów w wyniku procesu przeciwko twórcom TPB (por. Szwedzki wyrok w sprawie TPB: rok pozbawienia wolności i 905 tys dolarów dla każdego), stała się czwartą pod względem liczebności partią w Szwecji. Oznacza to, że takie tematy, jak dostęp do informacji publicznej, prawo do prywatności, retencja danych telekomunikacyjnych, dostęp do dóbr kultury i - generalnie - problematyka obiegu informacji w społeczeństwie informacyjnym, są dla obywateli Europy tematami, o które coraz częściej będą pytali swoich przedstawicieli. I nie ma się co obrażać na zadających trudne pytania.

Odnośnie stawiania w kampanii wyborczej "na internet" - mam nieco mieszane uczucia. Przyjrzałem się stronie SLD i widzę tam np. zakładkę "Strony internetowe naszych kandydatów do Parlamentu Europejskiego", na której to stronie jest lista nazwisk stu trzydziestu kandydatów, ale tylko przy jednym nazwisku jest link do strony internetowej... Tytuł tej zakładki jest zatem trochę na wyrost? Na stronie partii nie opublikowano też informacji na temat dzisiejszej konferencji prasowej w Sejmie, nie ma też relacji z jej przebiegu, nie ma żadnego linku do serwisu, który był przedmiotem konferencji. Na żadnej ze stron prowadzonych przez osoby, które brały dział w konferencji prasowej, nie ma odnośnika do serwisu, którego uruchomienie dziś ogłoszono... Być może to dopiero początek kampanii i te zasoby będą się rozwijały.

Myślę, że partie opozycji mają do wykorzystania dość ważną szansę, z której - być może - skorzysta również SLD. Mam na myśli ponowne wykorzystanie informacji z sektora publicznego (por. Rola mashupów w rozwoju demokracji - kiedy w Polsce "informacyjny wyścig zbrojeń". Gdyby opozycja zatroszczyła się o stworzenie serwisów internetowych z wszelkimi informacjami publicznymi, które są dziś pod kontrolą partii rządzącej (administracja rządowa) i - szerzej - administracji publicznej - wówczas przyciągnęłaby do siebie obywateli oferując lepsze, sprawniejsze narzędzia kontroli życia publicznego, sama miałaby narzędzia takiej kontroli, poznałaby problemy "zwykłych obywateli", którzy starają się uzyskać dostęp do takich informacji. Uzyskać dostęp nawet w takim celu, by takie informacje potem ponownie wykorzystać, również komercyjnie (por. Ponowne wykorzystanie informacji z sektora publicznego - Komisja wszczyna postępowanie przeciwko Włochom). Możecie Państwo wykorzystać we własnych działaniach politycznych internet na wzór kampanii wyborczej w USA. Tam, już po wyborach, powstająca administracja nowego prezydenta czerpie z doświadczeń z kampanii wyborczej, udostępnia API do nowych zasobów, a powyborcza opozycja zmuszona jest do tego, by - już w nowej roli - również stawiać na transparentność życia publicznego. Z korzyścią dla nas wszystkich - mam taką nadzieję.

Jakie stanowiska w poruszanych tu kwestiach mają inne partie polityczne? Zadawajcie pytania. Teraz macie już do czego nawiązać. Nic tak dobrze nie robi uzyskaniu informacji, jak wyrażenie jakiegoś bardziej lub mniej stanowczego poglądu przez (politycznych) konkurentów.

PS
Uprzedzam, że komentarze w tym serwisie są moderowane.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Pozwolę sobie nie legitymować wadliwego systemu

Przyznam szczerze, że nie zamierzam w żadnym stopniu spamować swych przedstawicieli w organach władzy, gdyż wydaje mi się to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Partie polityczne mają przecież jasne wytyczne od swoich sponsorów i będą je realizować niezależnie od tego co sądzimy na ten czy jakikolwiek inny temat. Poza sponsorami istotna jest również lojalność klubowa, która właściwie pozbawia parlamentarzystów samodzielności.

Dopóki nie odejdziemy od demokracji formalnej na rzecz jakiegokolwiek systemu rzeczywiście realizującego pierwotne założenia ustroju demokratycznego, nie ma sensu brać udziału w grze pozorów.

Trudno nie przyznać racji.

Witam.

Powiem jak w temacie. Choć jak wiadomo uogólnianie nie jest dobrą praktyką. Nie mniej jednak, nawet jeśli jest jeden polityk odstający od opisu, to i tak nic nie wskóra. Demokracja wszak polega na tym, że "większość ma rację nawet jak opowiada głupoty". Przez wzgląd i szacunek dla Moderatora jak i czytelników, nie użyłem dosadniejszego słowa. Wyżej określony pogląd "większości", wynika chyba z tego, że nie ma czegoś takiego jak odpowiedzialność zbiorowa. Jak widać zatem, gdyby większość nawet kradła to samo dobro, to jako zbiorowość jest bezkarna. Co więcej, jako "zbiorowość" i "większość" będzie rościła sobie prawo do bezkarności, bo "w demokracji większość ma rację". Co widać ewidentnie w sprawach związanych z internetem i zasobów w nim zamieszczanych.

Przyznam, że mnie osobiście dziwi drobny fakt. Przecież od dawna każdy plik może nosić sygnaturę cyfrową, która wzorem podpisu będzie określała czy plik wolno ot tak sobie kopiować czy nie. Pliki komputerowe są matematycznym zapisem świata realnego, a zatem są metody by określić czy plik jest kopią oryginału czy tylko skorzystano z wzorca celem wytworzenia podobnego produktu.
Skoro są wzorce oryginałów, to co z problem w procesie dowodowym je porównać? Na podobnej nieco zasadzie działają repozytoria wirusów.
Wracając jednak do meritum. Każdy utwór może być rozpowszechniany na zasadzie licencji Open, o ile autor tak zdecyduje. Wystarczy to tylko zaznaczyć przy materiale zamieszczonym w internecie.
Aparat ścigania miałby uproszczone zadanie. Zamiast ścigać wirtualne duchy, dysponowałby narzędziem umożliwiającym udowodnienie czy materiał jest "Open" czy nie. Cała ta walka z piratami skończyłaby się w momencie gdy na scenę wkroczyłoby proste założenie. Plik jest sygnowany jako "Open", a to sobie go kopiujcie ile chcecie. Materiał "non Open" jeśli zostanie "namierzony", to już problem "namierzonego". Wystarczy aby serwisy "non Open" funkcjonowały za opłatą. Wszak zagadnienie piractwa dotyczy w największym stopniu filmów, gier i muzyki. Jeśli namierzony nie istnieje w logach serwisu jako pobierający, to skąd "pobrał" materiał? Jeśli skopiował z oryginalnej płyty, to niech pokaże dowód jej zakupu albo samą płytę.

Ogólnie rzecz biorąc, problem piractwa to trudny problem. Każdy nie czuje się "złoczyńcą" bo kopiuje dla siebie. Tylko jak zatem uzasadnić "własny użytek" jeśli zasób jest udostępniany w internecie innym? Tu wyłania się kolejny problem. Kto odpowiada za zawartość przechowywaną na serwerze. Z tego co wiem, to autor, a nie provider. Jednakże w sytuacji gdy własny komputer gdy staje się serwerem, jak to ma miejsce w p2p, odpowiedzialność za materiał spoczywa już na providerze czyli samym właścicielu komputera, a zarazem autorze zawartości serwera. Zapewne będzie tu występowało tłumaczenie "nieświadomości" czyli wg zasady "Ja się na komputerach nie znam", albo "Nie jestem informatykiem". Nie mniej jednak analogicznie można się tłumaczyć, że "nie jest się rusznikarzem" w sytuacji gdy używało się broni palnej i nastąpił wypadek. Ciekawe jak w podobnej sytuacji wyglądałoby orzeczenie sądu.
Jak widać, świat jest pełen analogii, tylko wygodniej jest ich nie dostrzegać! Zapewne dlatego, że szkody w przypadku zdarzeń internetowych są wirtualne, przynajmniej w odczuciu osób wyrządzających te szkody.

Pozdrawiam

Oznaczanie licencji

Przecież od dawna każdy plik może nosić sygnaturę cyfrową, która wzorem podpisu będzie określała czy plik wolno ot tak sobie kopiować czy nie.

Próbowano takich rzeczy z DRM (oprócz informacji co można robić z danym plikiem były pewne hmm... "zabezpieczenia"), przy czym wytwórnie były zbyt zachłanne i zastrzegały sobie nawet prawa przekraczające fair use (to w USA) i dozwolony użytek (to u nas, vide także sprawa mylących oznaczeń filmów wytwórni Warner). Póki co jedynymi dobrze oznaczonymi utworami są te udostępniane na warunkach CC (oznaczenie ujednolicone, czytelne zarówno dla człowieka jak i dla automatów).

Najgorzej jeżeli chodzi o warunki licencji oznaczają swoje utwory duże wytwórnie filmowe, nie wiadomo na jakiej licencji są próbki, tapety, trailery i inne materiały promocyjne. Jedyne czego się dowiedziałem to niewiążąca odpowiedź, że nie będą mieli nic przeciwko temu, żebym przekazał trailer znajomym.

Wg mnie, to sygantura cyfrowa moze być znakiem legalności.

Witam.

Próbowano takich rzeczy z DRM (oprócz informacji co można robić z danym plikiem były pewne hmm... "zabezpieczenia")

Wiem, że były zabezpieczenia i wiem, że znaleziono metodę by je obejść. Tylko ciekawe czy film skopiowany posiada to "zabezpieczenie". Jeśli nie posiada to jest z nielegalnego źródła. Wystarczy aby sygnatura cyfrowa była zamieszczona w tym obszarze, który trzeba obejść aby skopiować nielegalnie. Czy jest tu coś co może wykazać, że się mylę?
Tak dla analogii, jak kupię radio na giełdzie i okaże się, że było kradzione. Jakie są losy tego radia i kupującego? I fakt, że "kupił" czy "dostał" od znajomego, raczej ma tu niewielkie znaczenie.

Wiadomo, że fakt posiadania radia wyjdzie dopiero przy jakiejś kontroli, a nie od razu, ale wyjdzie. Choć może się uda i nie wyjdzie na jaw u kogo ono jest po "zmianie" właściciela.

W przypadku internetu, to łatwo jest odnaleźć kto ściągał i jaki plik. Po co szukać nadawcę? Wystarczy namierzyć w necie nielegalny plik i jego odbiorców. Odbiorca powinien być świadom, że bierze udział w kradzieży. Jak zniknie popyt na kradzione, to podaż kradzionego znacznie zmaleje.

Pozdrawiam.

Deja vu

Tylko ciekawe czy film skopiowany posiada to "zabezpieczenie"

Myślałem, że istotniejszą cechą DRM będzie w tej dyskusji takie czy inne określenie warunków licencji. Myślałem, że wartości "zabezpieczające" DRM zostały już wystarczająco wyśmiane. Oczywiście umieszczanie sygnatur w plikach w celach innych niż informacyjne (właśnie dla uświadomienia klientowi na co zezwala autor, bo na razie nic nie wiadomo) mija się zupełnie z celem. Jeżeli sygnaturę można odczytać, to można ją także uszkodzić poza wszelką rozpoznawalność, a czasem nawet skutecznie nadpisać.
Jeżeli chodzi o własność "zabezpieczania", to po pierwsze jest to algorytmicznie niemożliwe (zakładając, że DRM oparty będzie o kryptografię, to musimy doprowadzić do sytuacji, w której odbiorca wiadomości ma mieć możliwość odszyfrowania wiadomości i jednocześnie nie ma mieć możliwości odszyfrowania wiadomości) , po drugie nie wiem czy do końca legalne (stara się ograniczyć moje ustawowe prawa, dozwolony użytek).

Tak dla analogii, jak kupię radio na giełdzie i okaże się, że było kradzione.

To właściciel (ten któremu skradziono) odzyska radio (oczywiście po zakończeniu całego postępowania, które najczęściej nie kończy się w jeden dzień). W przypadku wykonania wiernej kopii pliku nie mamy do czynienia z ograniczeniem dostępu do danych pierwotnemu właścicielowi. Dlatego między innymi nie chroni się wszystkich danych per se, a tylko utwory, bazy danych, znaki towarowe, a właściwie to sposób ich wykorzystania, a nie same dane i na podstawie zupełnie innych przepisów niż rzeczy ruchome.

W przypadku internetu, to łatwo jest odnaleźć kto ściągał i jaki plik.

W jaki sposób? Oczywiście mówimy o legalnym działaniu bez prób uzyskania dostępu do nieswoich logów i bez umieszczania oprogramowania na sprzęcie klienckim bez wiedzy właściciela. Przy okazji przypominam, że adres IP to nie PESEL. Zanim pojawi się odpowiedź, że przecież administrator danego komputera powinien wiedzieć,chciałbym zaznaczyć, że wcale nie musi tak być.

Odbiorca powinien być świadom, że bierze udział w kradzieży.

Po pierwsze, kradzież odnosi się tylko do rzeczy materialnych, możemy mówić jedynie o nieuprawnionym uzyskaniu/wykorzystaniu danych. Po drugie nie powinien, bo niby skąd ma wiedzieć czy osoba publikująca ma zezwolenie autora, czy tylko udaje, że ma. O tym już chyba była dyskusja na tym portalu. Może po prostu warto zakończyć ten wątek już teraz.

Chyba faktycznie rzeczywistość nie nadąża za techniką.

Witam.

Po pierwsze, kradzież odnosi się tylko do rzeczy materialnych, możemy mówić jedynie o nieuprawnionym uzyskaniu/wykorzystaniu danych.

Dziękuję za rzeczowe wyjaśnienie. Faktycznie temat wymaga zakończenia. Jak wynika z tego co zacytowałem, ani utwór muzyczny, ani film czy nawet gra komputerowa nie są rzeczami materialnymi. Materialne są jedynie nośniki tych danych, a tych nikt nie kradnie, bo i po co?. Zatem zastanawiam się po co cały ten zgiełk o piractwo, o plagiaty prac magisterskich. Przecież to wszystko jeśli jest w wersji cyfrowej, potocznie zwane elektroniczną, nie jest rzeczą materialną. A skoro nieuprawnione uzyskanie/wykorzystanie takich materiałów nie kwalifikuje się jako kradzież, to po co w ogóle szukać rozwiązań prawnych. Przecież nie ma żadnych szkód materialnych. Ciekawe czy gdyby każdy utwór (wersja elektroniczna) miał swój zastrzeżony wzór towarowy podobnie jak to jest z marką butów czy ubrania, to wtedy kopiowanie takich "danych" w dalszym ciągu byłoby tylko "nieuprawnionym uzyskaniem/wykorzystaniem"?

Tak na marginesie dodam. Szkoda, że tak jak w przypadku plików muzycznych, nie można powielić dowolnych rzeczy materialnych. Można by zwielokrotnić zyski przy znikomych kosztach wytworzenia. Niektórzy zapewne powieliliby pieniądze. Tylko, że wtedy wywaliłby się do góry nogami system finansowy na świecie, bo pieniądz nie miałby żadnej wartości.
Ciekawe jak to by było z wirtualnym pieniądzem? Wszak to wartość niematerialna, a zatem sam przelew z elektronicznego konta na inne elektroniczne konto to nie kradzież, bo nastąpiło skopiowanie danych liczbowych. A w tym przypadku powinno być rozpatrywane jako nieuprawnione uzyskanie/wykorzystanie danych. A tutaj to chyba inna kwalifikacja czynu i konsekwencje. Pobranie pieniędzy w bankomacie z własnego już konta, kradzieżą nazwać raczej nie można.
I jeszcze jedno. Skoro ktoś skopiował dane na własny nośnik, to jak rozumiem, nie dokonał kradzieży danych, bo nie nastąpiło "wyniesienie" serwera czy nawet jego dysków, bo te są bezsprzecznie rzeczami materialnymi. Ciekawe zagadnienie z punktu popełniającego taki czyn. Wątek ten można rozwinąć, ale wolę zakończyć temat.

Pozdrawiam.

Nie wszystko kradzież, co się świeci

Zatem zastanawiam się po co cały ten zgiełk o piractwo, o plagiaty prac magisterskich. Przecież to wszystko jeśli jest w wersji cyfrowej, potocznie zwane elektroniczną, nie jest rzeczą materialną.

Chyba się nie zrozumieliśmy. To, że deszczu nie nazywam kradzieżą, nie znaczy, że nie będzie padać. Od naruszeń praw autorskich są zupełnie inne przepisy. Nie ulegajmy propagandzie wytwórni filmowych i nie nazywajmy wszystkiego kradzieżą.

A skoro nieuprawnione uzyskanie/wykorzystanie takich materiałów nie kwalifikuje się jako kradzież, to po co w ogóle szukać rozwiązań prawnych.

Szkoda to zupełnie co innego niż kradzież. Można komuś wyrządzić szkodę zarówno kradnąc jak i nie kradnąc (np. pomawiając, ale pomówienia też nie nazwiemy kradzieżą).

Ciekawe czy gdyby każdy utwór (wersja elektroniczna) miał swój zastrzeżony wzór towarowy podobnie jak to jest z marką butów czy ubrania, to wtedy kopiowanie takich "danych" w dalszym ciągu byłoby tylko "nieuprawnionym uzyskaniem/wykorzystaniem"?

Tego zdania nie rozumiem, czy chodzi może o rejestrację utworów w centralnym urzędzie? Czy o przypinanie metek do płyt CD? I co ma do takich wyobrażeń obecny stan prawny, który mówi o nieuprawnionym uzyskaniu, rozpowszechnianiu lub wykorzystaniu?

Tak na marginesie dodam. Szkoda, że tak jak w przypadku plików muzycznych, nie można powielić dowolnych rzeczy materialnych. Można by zwielokrotnić zyski przy znikomych kosztach wytworzenia. Niektórzy zapewne powieliliby pieniądze. Tylko, że wtedy wywaliłby się do góry nogami system finansowy na świecie, bo pieniądz nie miałby żadnej wartości.

1.Już pojawiły się obawy ze strony tzw. "markowych" producentów różnych rzeczy apropos drukarek 3D.
2.Zyski odnosiliby głównie producenci półproduktów (np. granulatu do drukarek)
3.Pieniądz już nie ma żadnej wartości, a jedynie siłę nabywczą.

Ciekawe jak to by było z wirtualnym pieniądzem? Wszak to wartość niematerialna, a zatem sam przelew z elektronicznego konta na inne elektroniczne konto to nie kradzież, bo nastąpiło skopiowanie danych liczbowych.

Polski Złoty jest przecież pieniądzem wirtualnym (w sumie to fiducjarnym), więc jest chroniony na podstawie odpowiednich przepisów o środkach płatniczych, a nie o prawie autorskim. Od ingerencji w system informatyczny w celu uzyskania korzyści majątkowej jest Art. 287 KK, nie jest to kradzież.

Skoro ktoś skopiował dane na własny nośnik, to jak rozumiem, nie dokonał kradzieży danych, bo nie nastąpiło "wyniesienie" serwera czy nawet jego dysków, bo te są bezsprzecznie rzeczami materialnymi.

Na pewno nie doszło do kradzieży. Czy doszło do przestępstwa, wykroczenia czy naruszenia umowy zależy od tego, jakie dane zostały skopiowane i przez kogo. Można w ten sposób np. naruszyć tajemnicę przedsiębiorstwa, albo przepisy o ochronie baz danych, ale do kradzieży nie doszło. Wyrządzono szkodę, ale to nie jest kradzież.

Podsumowując, na wiele rzeczy mamy przepisy, za wieloma rzeczami system prawny nadąża. I na całe szczęście nie nazywa kradzieżą wszystkich sposobów wyrządzania szkody.

Anonimowość w internecie nie jest taka prosta.

Witam.

W jaki sposób? Oczywiście mówimy o legalnym działaniu bez prób uzyskania dostępu do nieswoich logów i bez umieszczania oprogramowania na sprzęcie klienckim bez wiedzy właściciela. Przy okazji przypominam, że adres IP to nie PESEL. Zanim pojawi się odpowiedź, że przecież administrator danego komputera powinien wiedzieć,chciałbym zaznaczyć, że wcale nie musi tak być.

Wyżej zacytowany fragment jakoś nie idzie w zgodzie z faktami jakimi są procesy osób ustalonych na podstawie adresów IP, a łamiących prawo np. zamieszczając zdjęcia z udziałem nieletnich. Trochę zabrzmiało to tak jakby mit anonimowości w internecie był wciąż nienaruszalny. A co do świadomości, a konkretnie że wcale tak nie musi być, to zawsze nasuwa mi się porównanie. Ciekawe jaka by była reakcja Policjanta na miejscu zdarzenia, gdyby kierowca oświadczył, iż "nie był świadom", że może przejechać przechodnia na przejściu dla pieszych, jeśli nie zatrzyma samochodu przed najechaniem na pieszego.

Pozdrawiam.

Nie mówię o anonimowości, a o materiale dowodowym

Wymiana plików w sieciach peer to peer następuje między dwoma klientami (nie ma serwera) jedynymi osobami, które mogą zbierać jakieś logi są udostępniający lub ich ISP. Wątpię, żeby osoby udostępniające przekazywały komuś jakieś logi (chociaż były przypadki udostępniania przez pracowników wymiaru sprawiedliwości). Nie ma wszechwiedzącego bytu, który loguje cały ruch w sieci. Politycy chcą wprowadzić logowanie całego ruchu na końcówkach ISP, ale po kilku miesiącach będzie można się co najwyżej dowiedzieć, że jeden użytkownik połączył się z proxy na Malezji, a drugi na Sri Lance oprócz wizyt na portalach Onetu czy Vagli.

anonimowość raczej nie, prywatność tak

Prywatność to nie anonimowość
Jestem za szeroko rozumianą prywatnością każdego internauty, co nie znaczy, że należy zapewnić pełną anonimowość w necie. Uważam, że publikując swoje komentarze, rejestrując się na portalach społecznościowych itd., nie powinniśmy pozostawać anonimowi. Prywatność to zupełnie co innego…,

Jeśli namierzony nie

Jeśli namierzony nie istnieje w logach serwisu jako pobierający, to skąd "pobrał" materiał?

Interesujące. A zatem strona skarżąca (dysponent owych „logów”) miałaby w ewentualnym sporze decydować o wystawieniu (lub nie) certyfikatu niewinności stronie skarżonej?

Jeśli skopiował z oryginalnej płyty, to niech pokaże dowód jej zakupu albo samą płytę.

I niech każdy na żądanie pokaże dowód zakupu gaci, które nosi, zawartości swojej lodówki, posiadanych książek, sprzętu AGD, itp. VaGla poruszał już ten temat wielokrotnie.

Ciekawy model „państwa prawa”…

A ja mam niejasne uczucie,

Olgierd's picture

A ja mam niejasne uczucie, że tym razem -- pierwszy raz w życiu -- zbojkotuję wybory.

--
pozdrawiam serdecznie, Olgierd

Lapsus

kocio's picture

Głowy za to nie dam, ale przyszło mi do głowy takie wyjaśnienie, że być może europosłanka po prostu nie jest zwolenniczką karania jako metody na walkę z "piractwem" i rozróżnia ściąganie legalne (w ramach dozwolonego użytku) od nielegalnego.

Ewentualnie padła ofiarą wszechobecnej retoryki; mówi się tak, żeby być w ogóle zrozumianym, a nie abstrakcyjnie precyzyjnie - zwłaszcza na żywo.

A może też - bo tego też nie mogę wykluczyć - nie rozumie dobrze pojęcia "dozwolony użytek" i traktuje jako swobodne wyrażenie publicystyczne, nie mające konkretnego znaczenia prawnego.

bojkot i niejasności...

Ja nie bojkotowałbym wyborów, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Trudno nie wpaść w retorykę polityczną a tego moderator nie przepuści, więc dodam tylko nie będąc pierwszym,że pod pozorem ogólnego dobrostanu( w tym wiele się zawiera) stanowiący prawo są skłonni pod naciskiem wprowadzić cokolwiek - wszak nie ma takiej bramy której by pewien osioł nie sforsował. Co zaś idzie o faktyczne merytoryczne przygotowanie (euro)posłów i posłanki w tematyce społeczeństwa informatycznego w ogólności, w tym o zakresie praw m.in. autorskich etc,jest ono niżej niż mierne. Zaryzykuję tezę iż jest jasno od niejasności, dotyczy to również interpretacji tych zapisów, pojęć - tu: użytku dozwolonego, słusznego(bądź nie)interesu twórców etc... szkoda gadać, powielanie wątków prowadzi niestety do dalszych niejasności, utwierdzając prawodawców w przekonaniu o powszechnej nieświadomości i niewiedzy wyborców...

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>