Clipping w Polsce - napinamy mięśnie przed ostatecznym wyrokiem

Mam dysonans poznawczy. Z jednej strony czytam, że "Sąd Okręgowy w Poznaniu zakazał spółce Press-Service Monitoring Mediów dokonywania płatnego przeglądu prasy", z drugiej zaś, w kolejnym akapicie, że "zakazu domaga się Stowarzyszenie Wydawców REPROPOL..." Z tekstu nie wynika, w jakim trybie Sąd zakazał, a nawet, czy już zakazał (skoro zakazu dopiero się Repropol domaga). Ale autor tekstu dość stanowczo konkluduje cały tekst słowami: "od tej pory firmy zajmujące się monitoringiem mediów muszą dzielić się przychodami z wydawcami...". "Od tej pory", czyli co się właściwie wydarzyło? Czy przysługuje odwołanie? Czy to definitywne? Amen i Kyrie elejson?

Chodzi o tekst Płatny przegląd prasy tylko z licencją. Brakuje sygnatury, a szkoda, bo w ramach akcji "dotrzeć do źródła" warto przeczytać co w istocie sąd powiedział, lub dopiero powie. Wydaje się też, że w całym tekście może chodzić o zabezpieczenie powództwa, a to dlatego, że czytam tam: "sąd dał Stowarzyszeniu REPROPOL dwa tygodnie na wystąpienie z formalnym powództwem". Jaki z tego wniosek? Być może taki, że nie ma jeszcze stanowczego stanowiska sądu w tej sprawie. Spór nie jest zakończony i jeśli REPROPOL nie wystąpi z powództwem, to tezy tekstu Gazety Prawnej będzie trzeba weryfikować. Co zatem spowodowało, co jest czasową cezurą, która wyznacza porę, od której "firmy zajmujące się monitoringiem mediów" coś muszą, lub czegoś nie muszą?

Odpowiedzią na tytuł "Płatny przegląd prasy tylko z licencją" może być tytuł Ile redakcje/wydawcy powinni płacić za wypowiedź, albo za udział w programach? Bo to przecież nieprzyzwoite, by tak bezpłatnie korzystać z cudzych wypowiedzi... Ale może nie czas na droczenie się.

A, że relację z tez sądu i tak trzeba będzie zweryfikować, to niemal pewne. Ponieważ spór, poza tym, że może dotyczyć przywołań fragmentów tekstów bez stosownych wyjaśnień lub analizy krytycznej, dotyczy też m.in. wykorzystywania omówień. Takie omówienie, które w sferze formalnej nie jest korzystaniem z utworu, a jedynie wykorzystuje pewne informacje, pewne fakty zawarte w materiale, na którym są oparte. Może być utworem inspirowanym, ale każde takie omówienie trzeba by oceniać indywidualnie. Nie da się tak stanowczo odnieść do wszystkich form clippingu w jednym zdaniu.

Żaden utwór nie powstaje w całkowitej próżni. "Widziałem dalej dzięki temu, że stałem na barkach gigantów" miał powiedzieć Izaak Newton. W kulturze stale przerabiamy, adoptujemy, modyfikujemy coś, co już ktoś wcześniej zrobił. Niektórzy w tym właśnie upatrują istoty innowacyjności (modyfikuje się coś, co już wcześniej było).

O ile na korzystanie z opracowania cudzego utworu wymagana jest zgoda twórcy utworu pierwotnego (art 2 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych), to "za opracowanie nie uważa się utworu, który powstał w wyniku inspiracji cudzym utworem". Tyle na temat utworu inspirowanego można wyczytać w ustawie (art 2 ust. 4). Dzięki temu, że tak niewiele wiemy o "inspirowaniu" - instytucja utworu inspirowanego może budzić (i budzi) tak wiele kontrowersji w doktrynie.

W omawianym zaś sporze clippingu i wydawców nie koniecznie o praw autorskie musi chodzić. Wiadomo: jeśli ktoś, zaciekawiony czytelnik, uzyska informacje (nawet, jeśli nie są utworem) z jednego źródła, to nie sięgnie do innego, na podstawie którego informacje podano. A wówczas egzemplarzy się nie sprzeda, reklamy się nie zobaczy (zatem się nie sprzeda reklamy), nie będzie pieniążków na zdobywanie kolejnych ciekawych informacji, które w wyniku "ustalania" w "jakiejkolwiek postaci", jeśli tylko były przedmiotem "działalności twórczej o indywidualnym charakterze", są chronione potem przez prawo autorskie jako "utwór". Dziennikarz nie sprawia (zwykle), że minister powiedział to, czy tamto, dziennikarz nie jest "suflerem ministra" (a jesli jest, to wtedy trzeba się zastanowić, czy rzetelnie wykonuje swój zawód). Dziennikarz relacjonuje, wyciąga wnioski. Gdy minister mówił - wielu mogło się temu przysłuchiwać. I tak może powstać wiele relacji na temat tego samego wydarzenia. Dlatego właśnie "prosta informacja prasowa" nie jest przedmiotem prawa autorskiego (art 4). Każdy prostą informację prasową (a więc informację co do faktu, odartą z warstwy formalnej) może wykorzystywać, ubierać we własne słowa, tworzyć na jej podstawie utwory.

A jeśli w okolicy wówczas był tylko jeden dziennikarz i nie było nikogo innego, kto mógłby dać alternatywną relację? No, właśnie. Słyszę czasem głosy, że to już wystarczające okoliczności, dla których ten jeden dziennikarz, ta jedna redakcja, która go tam posłała, powinna mieć monopol informacyjny na relacjonowanie tego wydarzenia. Wszyscy inni będą wszak omawiali to, co ten jeden dziennikarz widział, spisał, etc.

A jeśli relacjonowanym wydarzeniem jest fakt, że coś się w jakiejś gazecie ukazało? Tak przecież działa nauka. Jeden badacz pisze, a inny komentuje i coś dodaje od siebie. Ktoś od razu powie, że prasa i publikacje naukowe to zupełnie coś innego. Ale jeśli mówimy o utworach w rozumieniu prawa autorskiego, to przecież dla dopuszczenia korzystania z utworu nie ma znaczenia, czy o artykuł naukowy, czy o prasowy chodzi. Utwór to utwór.

Spór wydawców z firmami zarabiającymi na monitoringu mediów trwa już długo. Przypominam tekst z 2009 roku, który ukazał się w Pulsie Biznesu pod tytułem "Siódme: nie kradnij". Wówczas Press Service wydał oświadczenie, które nadal dostępne jest online: Oświadczenie PRESS-SERVICE Monitoring Mediów. Czytamy tam:

(...)
Sporządzane przez PRESS-SERVICE Monitoring Mediów przeglądy prasy, serwisy informacyjne oraz inne przygotowywane przez nas materiały są w świetle polskiego prawa autorskiego oryginalnymi, chronionymi prawem utworami dokumentalistycznymi, przygotowywanymi przez naszych dziennikarzy dokumentalistów - analityków prasowych, do których wyłączne prawa majątkowe posiadamy ex lege, na mocy postanowień art. 12 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Nie może zatem być mowy o ich „paserstwie lub kradzieży” komukolwiek. Tymczasem oba te jednoznacznie znieważające i zniesławiające określenia, zostały z naruszeniem naszych i naszych Klientów dóbr osobistych użyte w materiale prasowym „Pulsu Biznesu” pt. Za przegląd prasy musisz zapłacić.
(...)

Od tego czasu mamy jednak pewne rozstrzygnięcia na poziomie ponadkrajowym. Przypominam o sprawie i wyroku, które opisałem w tekście Clipping - wyrok w sprawie jedenastu słów (sprawa C-5/08). Trybunał Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich uznał wszak, że:

1) Czynność dokonywana w trakcie procesu pozyskiwania danych, polegająca na przechowywaniu w pamięci komputera zawierającego 11 słów wycinka utworu podlegającego ochronie oraz na wydrukowaniu tego wycinka może wchodzić w zakres pojęcia częściowego zwielokrotniania w rozumieniu art. 2 dyrektywy 2001/29/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych [prawa autorskiego i praw pokrewnych] w społeczeństwie informacyjnym, jeśli zwielokrotnione w ten sposób elementy stanowią wyraz własnej twórczości intelektualnej ich autora, przy czym kwestia ta podlega zbadaniu przez sąd krajowy.

2) Czynność polegająca na wydrukowaniu wycinka zawierającego 11 słów, która jest dokonywana w trakcie procesu pozyskiwania danych takiego jak ten proces, którego dotyczy postępowanie przed sądem krajowym, nie spełnia określonej w art. 5 ust. 1 dyrektywy 2001/29 przesłanki odnoszącej się do charakteru tymczasowego, a co za tym idzie, proces ten nie może być realizowany bez uzyskania zgody zainteresowanych podmiotów praw autorskich.

Tam jednak chodziło o nieco inną czynność, niż siedzenie nad tekstami opublikowanymi w prasie i przygotowanie jego omówienia. Tam chodziło o zautomatyzowaną pracę na materii artykułu (por. zresztą Na jakiej podstawie ReproPol będzie korzystać z utworów ze 100 tys stron internetowych?, bo to - jak uważam - druga strona tego samego medalu: skoro nie nie można zgodnie z prawem autorskim oferować usługi zautomatyzowanego clippingu, to jak można oferować usługę polegającą na automatycznym skanowaniu utworów w poszukiwaniu plagiatów?).

Na razie można pominąć sprawę rzetelności dziennikarskiej i tego, że w tradycyjnej prasie czasem (dość rzadko?) pojawiają się po prostu tłumaczenia tekstów opublikowanych za granicami kraju z delikatnymi tylko przeróbkami (w internecie to dość częste zjawisko, a wydawcy nie chcą linkować do źródeł, by nie tracić konsumentów, którzy klikając w link zobaczą reklamy wiszące przy tekście źródłowym; por. Dotrzeć do źródła). Pomijając zatem sprawę autorstwa i korzystania z cudzych utworów przy tworzeniu redakcyjnych materiałów prasowych - może się zdarzyć, że tworząc "przegląd prasy" w rzeczywistości wykorzystuje się jedynie proste informacje prasowe zawarte w takich artykułach, nie wykorzystując przy tym samego utworu, w który przyobleczone są te informacje w materiale źródłowym.

Czasem wykorzystać można cytat - wszak z jakiegoś powodu ustawodawca na to pozwolił. Owszem, są tu granice prawa cytatu. Artykuł 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych stwierdza:

Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.

Czyli wolno, chociaż w zakresie wskazanym w ustawie. Jeśli wykorzystuje się fragment, a nie wyjaśnia się, nie krytykuje (i nie wystarczy powiedzieć: "ale lipa", lub coś w tym stylu), nie ma tam nauczania, to nie można też mówić o działaniu w ramach prawa cytatu. Odrębna sprawa to Google (por. Google przegrało w sporze z belgijskimi wydawcami prasy i słowami Google: About the Copiepresse decision)...

W każdym razie - w przypadku, gdy wykorzystanie cudzej pracy (być może dopuszczone przez prawodawcę) zderza się z interesem ekonomicznym - mamy konflikt. W tym konflikcie zainteresowani będą wskazywać np. na art. 35 ustawy, zgodnie z którym:

Dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy.

A ponieważ ten przepis jest tak "jasno" napisany, że sąd będzie miał niezłą zagadkę przy interpretacji normy prawnej z niego wynikającej (por. Trzystopniowy test - notatki i spostrzeżenia dnia drugiego), to w istocie trzeba czekać na ugruntowaną linię orzeczniczą, by wiedzieć z pewnością, co wolno w społeczeństwie informacyjnym, a czego nie wolno. Wszak każde korzystanie z dozwolonego użytku może - w jakimś stopniu - godzić w "słuszne interesy twórcy". Raczej trudno tak interpretować system prawny, że w jednym miejscu prawodawca dopuszcza, by w drugim całkiem zakazać, co wcześniej dopuszczone.

Skąd zatem tak stanowczy tytuł tekstu w Gazecie Prawnej? Być może dlatego - tu posłużę się cytatem po raz kolejny, tym razem w celu wyjaśnienia - że, jak pisała Rzeczpospolita w tekście Więcej spółek legalnie korzysta z treści z gazet z maja 2010 roku:

Licencji na korzystanie z materiałów wydawców wykupionej w firmie ReproPol wciąż nie mają jednak dwaj najwięksi gracze na rynku monitoringu prasy.

I właśnie o jednej z tych dwóch spółek mowa w dziś komentowanym artykule Gazety Prawnej, a wówczas była mowa o Instytucie Monitorowania Mediów i o Press-Service.

Co powiedział Sąd Okręgowy w Poznaniu? Nie mam pojęcia. Z tekstu Gazety Prawnej to nie wynika. A chętnie bym się dowiedział. Dowiedziałbym się na przykład, czy to ważne, że dziennikarz uwydatnił "odpłatność" przeglądu prasy, jako czynnika wyznaczającego dopuszczalność jego przygotowania... Odpłatność nie powinna mieć wszak znaczenia, jeśli chodzi w tym sporze o korzystanie z utworów bez zgody uprawnionego.

PS
Większość "przeglądów prasy", które miałem okazję widzieć w przeszłości, to były po prostu fotokopie artykułów opublikowanych w prasie. W tamtych przypadkach nie miałem wątpliwości, że dochodziło do korzystania z chronionych prawem autorskim utworów. Nie mieściło się to też w ramach prawa cytatu. Nie było tam omówień. Jak jest w przypadku aktualnego sporu?

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Google uruchamia platformę płatności za dostęp...

W kontekście powyższego może być interesujące odnotowanie uruchamianej właśnie przez Google platformy dla pobierania opłat Google One Pass is a payment system that enables publishers to set the terms for access to their digital content. Można o tym przeczytać również w notetce A simple way for publishers to manage access to digital content
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

DoJ i FTC przyglądają się Apple

... jak donosi WSJ.

The Justice Department and the FTC are both interested in examining whether Apple is running afoul of U.S. antitrust laws by funneling media companies' customers into the payment system for its iTunes store—and taking a 30% cut, the people familiar with the situation said. The agencies both enforce federal antitrust laws and would have to decide which one of them would take the lead in the matter.

Na razie nie ma żadnego oficjalnego postępowania.

Warto także odnotować Open App Ecosystem, inicjatywę Mozilli, dość mocno rozwijaną: w ciągu kilku miesięcy powstał działający prototyp, plany przewidują dalszy szybki rozwój, w porozumieniu ze sklepami i twórcami aplikacji.
To ważne, bo ani AppStore, ani Google One Pass czy inne Nokie i Samsungi nie rozwiązują problemu, jakim jest związanie danej platformy z jednych kanałem dystrybucji.

Przegląd prasy

Myślę, że podstawowym problemem jest fakt (jak podkreślił to autor powyższego artykułu), w jakim stanie faktycznym zapadło orzeczenie Sądu Okręgowego w Poznaniu i jakiego rodzaju jest to orzeczenie.Z treści artykułu zamieszczonego w GP wynika, iż orzeczenie to zostało wydane na skutek złożenia wniosku o zabezpieczenie roszczenia (na co wskazywać może informacja o tym, że Repropol ma 2 tyg. na wystąpienie z formalnym powództwem). Jeżeli tak faktycznie jest to podkreślić należy, iż na postanowienie o zabezpieczeniu przysługuje zażalenie - z treści artykułu nie wynika czy orzeczenie SO w Poznaniu jest prawomocne, po drugie takie orzeczenie nie przesądza przecież o wyniku całej sprawy.
Odnośnie natomiast meritum kontrowersyjne wydaje się stwierdzenie, iż samo przekazanie streszczenia klientowi rozpowszechnionego utworu winno wiązać się z uiszczeniem opłat licencyjnych na rzecz wydawcy i wyłącznie ma o tym fakt odpłatności tego rodzaju usługi. Moim zdaniem przepisy ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych nie dają wydawcom żadnych uprawnień do pobierania opłat z tego tytułu - domy mediowe nie korzystają z utworów, a jedynie informują swoich klientów co i gdzie zostało napisane na dany temat. Przyjmując koncepcję strony powodowej należałoby uiszczać opłaty za wyszukiwanie i przestawianie zawartości artykułów od Google i innyc wyszukiwarek. wyraźnie z

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>