Prywatne folwarki społeczeństwa informacyjnego za publiczne pieniądze
Wiadomo, że są takie miasta, które prowadząc "miejskie serwisy internetowe" zlecają wypełnianie ich treścią różnym przedsiębiorstwom prywatnym i płacą za to. Pojawia się przy tym kilka problemów. Jednym z nich jest oczywiście "legalność" takich serwisów (chodzi o te argumenty, które zebrałem w tekście Czy "własne" serwisy internetowe administracji publicznej działają legalnie?). To jednak nie wszystko. Jeśli jakiś podmiot trzeci tworzy treści na rzecz administracji publicznej (rządowej czy samorządowej), to czy w wyniku kontraktu powstają "materiały urzędowe"? Komu przysługują autorskie prawa majątkowe do tworzonych w ramach takich kontraktów treści (czy urzędy zarządzają jakoś tymi prawami, starając się o kontraktowe pozyskanie praw własności intelektualnej)? No i zasadnicze pytanie: czy administracja publiczna dobrze gospodaruje pieniędzmi i czy realizuje swoje funkcje?
Przez to "gospodarowanie pieniędzmi" sprawa może być medialnie zrozumiała dla ogółu społeczeństwa. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z różnorodności problemów związanych z prawnymi monopolami i innymi regulacjami prawnymi, które należy uwzględnić przy ocenie obiegu informacji. Jeśli jednak pojawia się gdzieś temat "niegospodarność" - sprawa nagle zaczyna być bardziej zrozumiała dla ludzi. Innym takim memem, który ułatwia zrozumienie tych problemów jest "przekroczenie uprawnień z chęci zysku" (por. Akt oskarżenia za wykorzystanie stron policyjnych do pozycjonowania)...
W serwisie samorządowym PAP opublikowano niedawno tekst Miasto płaci za informacje umieszczane na własnym portalu, z którego dowiadujemy się, że "Komisja rewizyjna lubińskiej rady miejskiej bada dwa przypadki współpracy urzędu miejskiego z mediami". Prywatne przedsiębiorstwo, na zlecenie Urzędu Miasta, redaguje odpłatnie informacje publikowane następnie w serwisie (portalu!) lubin.pl. Okazuje się, że kosztuje to urząd miesięcznie 4,5 tys. zł netto, a dodatkowo firma uzyskuje pieniądze z reklam, które się tam pojawiają. Abonament za domenę opłaca miasto. Druga sprawa dotyczy wydania pieniędzy przeznaczonych w budżecie miasta na szkolenia na nagrywanie sesji rady miejskiej przez TVL Odra...
Wszędzie tam, gdzie są publiczne pieniądze do wydania, tam pojawi się ktoś, kto chętnie te pieniądze dostanie za zlecone usługi. Jest to tak oczywiste, jak efekt sumowania 2+2. Wydaje się, że od pewnego czasu można już mówić o quasi konkurencji publiczno-prywatnej w sferze udostępniania (publikowania) informacji. Z jakiegoś (nieznanego mi) powodu na stronach Internetowego Systemu Aktów Prawnych Sejmu widnieje klauzula "Nie zezwala się na komercyjne używanie, kopiowanie i inne wykorzystywanie danych znajdujących się w bazie danych ISAP". Z jakiegoś powodu na promowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich stronie CodziennikPrawny.pl widnieje reklamówka: "Teksty aktów normatywnych zostały udostępnione przez Wydawnictwo C.H. BECK" (chociaż przecież treść aktów prawnych nie jest objęta monopolem prawnoautorskim i - teoretycznie - każdy obywatel może liczyć tu na organizację państwową, że dzięki niej otrzyma bezpłatnie wiarygodną treść aktów prawnych; por. CodziennikPrawny.pl za 65 tys z plusem).
Administracja publiczna, w tym samorządowa, jakoś nie może sobie poradzić z ustaleniem swojej roli w sferze udostępniania obywatelom informacji. Pojawiają się takie sytuacje, jak opisane w tekstach Otworzono nowy sklep: Narodowe Archiwum Cyfrowe, No i powstał Narodowy Instytut Audiowizualny, albo nawet tak egzotyczne jak w tekście Nie czuł się zobowiązany do dalszego świadczenia i dał temu wyraz, w którym odnotowałem frustracje jednego z podwykonawców Urzędu Miasta Zakopane postanowił umieścić w miejskim serwisie znak "pie***lę nie robię", ponieważ nie mógł się dogadać z urzędnikami w sprawie wynagrodzenia. A ochrona interesów zaprzyjaźnionych fotografów przez Wawel?
Wszystko to - jak się wydaje - ma wspólny mianownik. Są pieniądze publiczne, albo jakieś sposoby wyciśnięcia pieniędzy z publicznych zasobów. Obywatel, który płaci podatki, jest tak daleko, że praktycznie jego interesy znikają za horyzontem. Powszechna świadomość nie dostrzega jeszcze bezpośredniego związku pomiędzy "dziwnym realizowaniem" funkcji państwa (samorządu) w sferze informacyjnej, a potencjalnym gwałtem na interesach (prawach?) obywateli.
Z tej zaś notatki może płynąć taki morał, że statutowe organy kontroli mogą zacząć przyglądać się sposobom wydatkowania pieniędzy. Ktoś może zacząć pytać o politykę informacyjną urzędów, może pytać, czy za publiczne pieniądze gdzieś tam nie powstają prywatne folwarki społeczeństwa informacyjnego... To tylko inny rodzaj "wspinania się na ścieżkę uzależnienia", który to proces znany jest już w sferze prawa zamówień publicznych, zwłaszcza zaś przy zamawianiu nieinteroperacyjnych systemów teleinformatycznych (brak kompatybilności z czymkolwiek poza własnymi rozwiązaniami stanowi narzędzie budowania przewagi konkurencyjnej), wykorzystujących zamknięte formaty danych.
A właściwie czemu mi to przeszkadza? Czy nie lepiej znaleźć sobie jakieś niezagospodarowane wymię publicznej, mlecznej info-krowy i przyssać się do niego, odganiając długim i sękatym kijem wszystkich tych, którzy chcieliby się do niego przyłączyć?
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
public domain
Nie wiem w szczegółach jak ten system działa w USA, ale plus-minus jest tak, że wszelkie materiały publikowane przez agendy federalne są z definicji w public domain.
Myślę, że ciekawa by była dyskusja nad wprowadzeniem podobnej ogólnej reguły (pewnie jakieś wyjątki byłyby konieczne) w prawie polskim...
a uodip?
A czy ustawa o dostępie do informacji publicznej nie jest w tym zakresie wystarczająca? Mam na myśli prawo, a nie praktykę?
Pamiętam o wyroku, który uznaje, że SIWZ jest chroniony prawem autorskim. W moim rozumieniu sąd nie wyważył w tej sprawie wszystkich argumentów za i przeciw.
z pewnościa amerykańskie rozwiązania sa jedynymi możliwymi?
Dlaczego to ma być jakiś punkt odniesienia? Nie można już pokusić się o zrobienie listy celów i zastanowienie się jaki model najlepiej je wypełnia? Zagotowałem się przyznam szczerze, bo powyższy post jest częścią jakiegoś antyracjonalnego, aberracyjnego i degeneracyjnego myślenia obecnego w naszym społeczeństwie: że wszystko już wymyślili amerykanie i Japończycy, a my, rasa niewolników, możemy tylko kopiować ich uznane rozwiązania. Skoro np. w regulacji rynków finansowych jest DOKŁADNIE ODWROTNIE dlaczego ma być inaczej w innych dziedzinach? Nie od dziś np. wiadomo, że modle własności intelektualnej w USA sa zdecydowanie anachroniczne i wywodzą się z bezsensownego podejścia prohibicyjnego. W tym serwisie pojawiała się już praca magisterska stawiająca tezę, że sens tych rozwiązań jest kompletnie inny niż deklarowany. Akurat w US mamy do czyneinia z postępującą prywatyzacją zarówno prawa (w sensie jego publikacji) jak i jego jurysdykcji.
kranik
No przecież w 1989 roku Soros i inni zasponsorowali nam zwrot ku cywilizacji zachodniej. Wszystko, co istotnie zmienia nasz kraj w gospodarce, prawie, technologii czy obyczajach to z importu. My to sobie możemy sobie podyskutować o kłótni prezydenta z premierem o miejsce w samolocie. Myślenie wcale nie aberracyjne, tylko Pan ma za dużą iluzję suwerenności. A dla rozrywki to przecież można sobie podyskutować zarówno inspirując się prawodawstwem amerykańskim, jak i spaliwszy jointa, ogłosić taką rozbicie dzielnicowe czy secesję, że ograniczy się ilość informacji publicznej do "wieści parafialnych". ;P
A odnosząc się do meritum, to obecnie wystarczy kontynuować zachęcanie do stosowania się do istniejących ustaw o informacji publicznej czy prawie autorskim, co sugeruje Vagla, zamiast wstawiania "kopirajtów". A potem czekać, co w Brukseli czy Nowym Jorku uradzą, że jest następnym krokiem postępu. Być może zanim zapublicdomainujemy wieści z Wąchocka, budynku nr 2, tematem ważnym będzie wyposażenie każdego przyszłego obywatela w PDA, elektroniczny papier wynaleziony w dolinie krzemowej do wyświetlania Sienkiewicza, a może już tylko Shakespeare'a i połączenie wszystkich WIMAXem.
Co do podsumowania Vagli to mam taką heurystykę obecnie w sferze publicznej, że chcąc pozyskać więcej tego atrybutu dominacji w zaistniałej rzeczywistości społecznej, zwanego pieniądzem, to albo trzeba być zarządcą zasobów, albo sprawiać, że zarządcy zasobów wyglądają mądrzej i mogą więcej powiedzieć o postępie w swoim obszarze władzy. Z nadzieją na kolejną kadencję. Przez analizowanie postulowanej w konstytucji równości obywateli można zażyć tylko karmy dla ducha, niemniej często wartościowej (moim zdaniem). Nie wszyscy równi obywatele mają/wiedzą jak spłacić swój dług wdzięczności.
Głosuję za kranikiem. ;) Możesz także zorganizować finansowanie rozbudowy autostrad za opłaty za przejazd albo inną rentę, w której łatwiej o monopol niż w sferze informacji. Gazociąg, energia, woda, bankowość… Chociaż jak wybuduje się za dużo kraników, to istnieje ryzyko rewolucji. ;) Ale za młody jestem, żeby wiedzieć, czy system może działać inaczej. Dużo tych równych ludzi i wolą oglądać sensacje na TVN-ie niż czytać prawo.vagla.pl ;)
Tak sobie poskakałem z tematu na temat.
Tak jak już w tym serwisie
Tak jak już w tym serwisie wspomniano strony www UM są to najczęściej strony promocyjne, a nie informacyjne. Mają za zadanie pokazać w dobrym świetle prezydenta czy wójta wraz z ekipą. Gdybyż za ta promocję chcieli oni sami zapłacić.
Podano przykład Lubina. W nieodległej (20 km) Legnicy strony www prowadził sobie webmaster w ramach obowiązków służbowych. Potem ktoś stwierdził, że trzeba kupić "profesjonalną stronę" i za kilkanaście tysięcy kupiono w firmie warszawskiej coś co wyglądało jak poprzednio , ale było profesjonalne :)
Potem dokupiono za kolejne tysiące moduły i różne dodatki. W końcu chyba stwierdzono, że to wszystko jest nie tak i za kolejne kilkadziesiąt tysięcy kupiono następną wersję strony w innej firmie, która może i bardziej kolorowa jest, ale to wszystko. Pieniądze za poprzednie odsłony serwisu poszły się ....
Można tu przytoczyć jeszcze parę przykładów jak to urzędnicy gospodarują naszymi pieniędzmi w celu "informowania społęczeństwa". Choćby (w Legnicy) płacenie lokalnym mediom za promocję Legnicy w ... Legnicy :D Oczywiście za teksty w lokalnych gazetach czy filmiki w lokalnej TV z udziałem prezydenta płaci Ratusz.
Myślę, że podobna sytuacja jest w wielu urzędach. Wynika to choćby z tego, że często w urzędach nie ma ludzi, którzy znają się naprawdę na rzeczy, a urzędnik dla pokazania się w pozytywnym świetle jest gotów wiele zapłacić (najlepiej nie z własnych pieniędzy)
Podano przykład Lubina. W
Niemal wypisz wymaluj sytuacja w moim poprzednim miejscu pracy, tylko że akurat dotyczyła innego programu niż strona www - ale sens ten sam. Wybitnie zniechęciło mnie to do pracy w jakichkolwiek instytucjach państwowych.
Myślę, że podobna
Moim zdaniem mylisz skutek z przyczyną. Z mojego doświadczenia wynika, że często bywają - tylko że jak najszybciej uciekają gdzie pieprz rośnie po maksymalnie roku pracy, i to bynajmniej nie ze względu na zarobki (a przynajmniej - nie głównie).
Co do praw wydawnictw do aktów prawnych
vagla napisał:
"Z jakiegoś powodu na promowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich stronie CodziennikPrawny.pl widnieje reklamówka: "Teksty aktów normatywnych zostały udostępnione przez Wydawnictwo C.H. BECK" (chociaż przecież treść aktów prawnych nie jest objęta monopolem prawnoautorskim i - teoretycznie - każdy obywatel może liczyć tu na organizację państwową, że dzięki niej otrzyma bezpłatnie wiarygodną treść aktów prawnych;...)."
Jako, że nie jestem prawnikiem, proszę o wytłumaczenie. Prawo autorskie chroni utwory: "Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór)" (Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83, Art. 1).
Czy w zakres tej definicji wchodzi również forma utworu?
O co mi dokładnie chodzi. Akty normatywne udostępnione na wspomnianej stronie są przygotowywane technicznie przez wydawnictwo C.H.BECK. Jeżeli weźmiemy ten sam tekst z bazy ISAP, to naturalnie treść będzie się zgadzać, lecz już nie forma jej pokazania.
Przykładowo, w ustawie o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, pobranej ze strony codziennikprawny.pl, umieszczone są odnośniki do aktów prawnych, które wprowadzały zmiany.
Czy w związku z tym, materiały dostarczone przez C.H.BECK nie podpadają pod Art. 2 ww prawa autorskiego, które stanowi:
"Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego." (Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83)? Jeżeli akty normatywne nie są objęte prawem autorskim (art 4., podpunkt 1 ww. ustwy), to wydawnictwo C.H.BECK może swobodnie wziąć treść, dokonać jej przeróbki (np. nanieść odnośniki do aktów zmieniających ustawę, czy też dokonać innego sformatowania tekstu) i w ten sposób wejść w zakres działania ustawy o prawie autorskim. Naturalnie sam tekst ustawy dalej nie jest objęty prawem autorskim i można z niego swobodnie korzystać poprzez bazę ISAP.
Co się dzieje w Lublinie
W serwisie "Nasz lublin" dwa dni temu opublikowano tekst Prywatny folwark za publiczne pieniądze, w którym czytamy m.in.:
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Muszę w końcu wysłać
Muszę w końcu wysłać wniosek do urzędu miasta, ile w Krakowie kosztują strony www.
zgłaszam artykuł ze strony lubin.pl
Zgłaszam tekst ze strony należącej do UM Lubina do nagrody Pulitzera. Panie VaGla ratunku w Lubinie szerzy się anarchia, za pieniądze podatników robi się czarny PR
Referendum jest nieważne
Portal bez przetargu
Dalszy ciąg sprawy Oficjalnego Portalu Miasta Lubina
http://lubin24.org/news.php?id=41814
http://www.gazetawroclawska.pl/aktualnosci/241515,lubin-prokuratura-bada-czy-prezydent-przekroczyl-uprawnienia,id,t.html
http://lubin.miasta.pl/content/view/7511/1/
http://miedziowe.pl//content/view/41426/78/