Bujna łąka sztucznej trawy: nieostre i rozmazane zdjęcie polskiej debaty publicznej A.D. 2013
Aby nie wisiała w próżni sprawa "sadzenia sztucznej trawy" wypada napisać jakieś podsumowanie tego tematu. Jak wiadomo - otrzymałem w końcu Umowę między KPRM a brandADDICTED na wsparcie komunikacyjne. Czytelnicy zaczęli dopytywać o jej szczegóły. Dziennikarze zaś przyglądali się temu, w jaki sposób pojawiały się komentarze, od których temat się zaczął. Padły też pytania o dane osoby publikującej komentarze z sieci Ministerstwa Finansów i nawet spotkały się z odpowiedzią. Obok wcześniej sygnalizowanych komentarzy udało się namierzyć też takie, które generowane są niejako w perspektywie "opozycji" wobec rządu. Krótko mówiąc - każda ze stron debaty publicznej gra mniej więcej w tę samą grę. Również rozliczne grupy interesów, nie tylko zwalczające się polityczne frakcje. Publikuję swoiste podsumowanie, ale generalnie jednak temat ten nie będzie miał konkretnego zakończenia. Debata publiczna jest tak "ustawiona", że idealnie nadaje się do manipulowania opinią publiczną bez żadnej odpowiedzialności.
Zaczęło się od obserwacji komentarzy na temat systemu emerytalnego i spekulacji na temat tego, kto mógł być za nie odpowiedzialny. Potem jeszcze opublikowałem tekst W sprawie sadzenia sztucznej, emerytalnej trawy - trzeba zejść głębiej, być może pod ziemię. Tematem zainteresowali się dziennikarze i mogę przywołać informację pochodzącą od Piotra Stasiaka, który w Wydawnictwie Ringier Axel Springer Polska zarządza rozwojem Newsweeka i Forbesa w świecie cyfrowym, a który przyglądał się tematowi komentarzy emerytalnych:
W Dąbrowie pracuje nad tym informatyk i on mówi, że ktokolwiek to zrobił, wiedział co robi. To nie był amator. Przejrzeliśmy też wszystkie komentarze o takiej strukturze na naszych serwisach (Fakt, Newsweek, Forbes). IP się zmieniało co jakiś czas, na przykład mamy kilka spod sieci Play.
W każdym razie wynikało z tych ustaleń, że to nie był sobie taki zwykły sfrustrowany użytkownik internetu, który wklejał sobie jakieś komentarze pod tekstami, tylko było to raczej działanie bardziej przemyślane, systematyczne, zautomatyzowane. Dziennikarzom nie udało się dotrzeć do konkretnej osoby, która za te komentarze była odpowiedzialna.
Ale to nie jest tak, że tylko jeden "nurt myśli politycznej" jest reprezentowany w ramach "sadzenia sztucznej trawy". Oto przykład innych komentarzy "politycznych" (a jest ich zdecydowania więcej):
"Nie chcę Polski Tuska, Michnika, Kutza i Niesiołowskiego. Nie chcę również Polski gejowskiej, feministycznej, znarkotyzowanej i pijanej" - od 22 sierpnia (kiedy to pierwszy raz zrobiłem screenshot wyników dla tej frazy) do dziś przybyło 200 nowych wyników takich komentarzy. Obecnie Google znajduje 10 tysięcy 800 wyników z taką frazą. Siejący tym bot najwyraźniej jest stale aktywny.
Powyższe nie jawi się jako jakieś wyrafinowane narzędzie sterowania umysłami mas społecznych, ale sygnalizuję, że różne "nurty są reprezentowane".
Tematowi debaty publicznej w procesie stanowienia prawa przyglądali się ostatnio dziennikarze przy okazji tekstu Cezarego Łazarewicza pt. "Orzeł może" (nota bene widać, że tytuł akcji "Orzeł może" zaczyna żyć kolejnym życiem). Opisał w nim jak to można wynająć agencję od public relations i jaki to - wedle autora - miało wpływ na proces legislacyjny w interesie konkretnego przedsiębiorstwa: "By zmienić w Polsce ustawę, wystarczy trochę gotówki, firma PR, ulegający wpływom dziennikarze, kilku posłów i generał policji". Ta historia robi się coraz bardziej ciekawa, ze względu na brudną wojnę na haki, która właśnie - jak się wydaje - odbywa się w sferze podmedialnego obiegu informacji (podmedialnego, czyli z udziałem redakcji, które otrzymują jakieś niepodpisane kwity, z udziałem Facebooka, gdzie publikuje się jakieś stanowiska o autorach tekstów, etc.). Wystarczy chyba odesłać do takich materiałów, jak: MDI w odpowiedzi na publikację "Wprost": naczelny tygodnika podejrzewany o podwójne morderstwo, MDI kontra "Wprost". Dziennikarze przegrywają z PR-owcami, albo Brudna wojna MDI z redaktorem naczelnym Wprost. W tle dwa trupy.
Dla mnie to tylko jeszcze jeden przykład na to, że potrzebne są w Polsce cywilizowane zasady debaty publicznej. Chodzi o rozwiązania systemowe, o które będą dbać instytucje kontroli państwowej, które będą też objęte ochroną przysługującą obywatelom, a konkretyzowaną przed niezawisłymi sądami. Stąd w debacie o konsultacjach publicznych różne organizacje domagają się ustawy o procesie stanowienia prawa. By wykonanie przepisów rangi ustawowej chroniło prawa obywatela. W tekście Czego się spodziewam w związku z emerytalnym astroturfingiem pisałem:
Jako obywatel (...) chciałbym móc zapoznać się z rzetelną dyskusja na temat rządowych propozycji. To element postulatu tworzenia prawa opartego na dowodach. Takie konsultacje, jak sobie to wyobrażam, powinny być odpowiednio zaprojektowane. Odpowiednio, to znaczy:
- powinny zostać ogłoszone,
- dokumenty do konsultacji (w tym pytania konsultacyjne) powinny być opublikowane (wszystkie dokumenty w taki sposób, by mogły się z nimi samodzielnie zapoznać również osoby niewidome, czyli w formacie nadającym się do maszynowego przetwarzania),
- powinien być dany odpowiedni czas na zgłaszanie uwag,
- uwagi zgłaszane w trakcie konsultacji (wraz z tożsamością osób je zgłaszających) powinny być udostępnione opinii publicznej.
- jeśli rząd zdecydowałby się na zorganizowanie jakichś spotkań z ekspertami, jakichś konferencji z jedną lub drugą grupą interesariuszy - jako obywatel chcę znać przebieg tych spotkań; jeśli nie dałoby się wówczas uruchomić transmisji online, to chcę poznać przynajmniej protokoły z takich spotkań - i chcę poznać treść tych protokołów przed tym, gdy rząd podejmie decyzje w konsultowanym temacie.
- Rząd ustosunkuje się merytorycznie do zgłaszanych w toku konsultacji uwag, a to odniesienie się będzie publicznie dostępne przed tym, gdy rząd podejmie decyzje w konsultowanym temacie.
Ten ostatni punkt wynika z zasady responsywności, która znajduje się w "Kodeksie konsultacji" (PDF). Zgodnie z nią gospodarz konsultacji ma się odnieść merytorycznie do wszystkich zgłoszonych w toku konsultacji uwag.
Tymczasem "nikt nic nie wie". Odnośnie tekstu Host *.mofnet.gov.pl w debacie o "sadzeniu sztucznej trawy", w którym sygnalizowałem aktywność jakiegoś użytkownika z Sieci Ministerstwa Finansów, który był uprzejmy pisać, że "Polacy to debile", poszło zapytanie do Ministerstwa Finansów w trybie dostępu do informacji publicznej i taka oto przyszła odpowiedź:
Szanowni Pastwo,
Niniejszym informujemy, że Departament Informatyki nie jest w stanie ustalić, który z pracowników umieścił przedmiotowe wpisy na forum dyskusyjnym.
Z uwagi na wolumen danych ustalenie takich informacji możliwe jest za okres ostatnich czterech miesięcy.
W dniach publikacji wpisów na forum w MF nie odnotowano żadnych incydentów związanych z bezpieczeństwem teleinformatycznym.Pozdrawiam,
Piotr Król
Naczelnik Wydziału
Departament Informatyki
Wydział Koordynacji Procesów i Kontroli"
Jednocześnie rządowa aktywność na Facebooku i w innych "mediach społecznościowych", w których da się rękami zleceniobiorców "zniwelować opinię", przybiera na intensywności (por. Oficjalny kanał KPRM, Wydaje mi się, że Rząd zaczyna przejawiać uzależnienie od Facebooka), zaś w serwisie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie publikuje się dokumentów, które rząd był uprzejmy przyjąć, a jedynie publicystyczne omówienia (por. Proces legislacyjny: w pogoni za wrażeniem gubi się obywatela).
I takie oto, nieostre i rozmazane zdjęcie polskiej debaty publicznej A.D. 2013 musi starczyć za podsumowanie historii z sadzeniem sztucznej trawy przy okazji "reformy emerytalnej". Wydaje się, że górnicy obronili swoje przywileje, za to - jak słyszę tu i ówdzie - w to miejsce czeka nas wielka nacjonalizacja. Przynajmniej tak mi pisze p. Steve Forbes. Ale kto mu dyktuje kwestie?
Państwo powinno udostępniać obywatelom konkretne dokumenty, nie zaś jedynie ich omówienia. Jeśli tego nie robi - wpycha tym samym debatę publiczną w ramiona siewców trawy. Nie ma to, jak uważam, wiele wspólnego z demokratycznym państwem prawnym.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Jakiego bota?
Z całym szacunkiem, ale co to za bzdura z tym botem? Bot, który robi 200 wpisów na miesiąc? Taką ilość tworzy się ręcznie. Czy nikt się wcześniej nie spotkał ze zjawiskiem marketingu szeptanego? Panów Maćków z Wsi Małej, którzy za pewną kwotę będą pisać przychylne/nieprzychylne (wg zamówienia) komentarze dla firmy Acme?
Pierwszy lepszy inżynier automatyzacji testów frontendowych napisze bota, który jest w stanie wysłać co najmniej kilkaset na godzinę (uprzedzając pytanie, captche nie stanowią bariery nie do przebycia, wynajmuje się odpowiednią usługę w Indiach ;), a którego działanie może być całkowicie nieodróżnialne od zachowania żywego użytkownika sieci. I nie mówmy o żadnym "to nie był amator". Ludzi, którzy pracują przy automatyzacji działania przeglądarek na potrzeby testów aplikacji internetowych jest w Polsce co najmniej kilka tysięcy.
"Obecnie Google znajduje 10 tysięcy 800 wyników z taką frazą. "
Raczę pamiętać, że te komentarze są umieszczane w materiałach publikowanych pod konkretnymi artykułami w serwisach polskich. Domyślam się, że maksymalnie kilka pod artykułem i tylko w serwisach z odpowiednią (wysoką) ilością odwiedzin. Przy takich warunkach umieszczenie prawie 11 tysięcy komentarzy to bardzo dobry wynik dla robota...
--
Pozdrawiam,
krzyszp
100 tysięcy 800.. nie zupełnie
Proszę pamiętać, że google podaje szacunkową ilość znalezionych stron. Im bardziej się przez nie przebijamy, tym bardziej się one ukonkretniają.
Jeżeli chodzi o tę frazę, to po wejściu na 10 stronę wyników ukonkretyzował tę liczbę do 98 wpisów (bo okazały się tylko być na popularnych stronach).
Więc powiedzmy szczeże, że skala akurat tego zjawiska jest jednak nieco mniejsza.
Może coś napisze o tym
Może coś napisze o tym marketingu szeptanym. Przypadkiem musiałem się zając tematem od strony zawodowej. Faktycznie można robić takie wpisy ręcznie. Ale ręczna robota to chyba powoli już przeszłość. Jest na naszym rynku kilka programów do SEO. Np. Publiker czy SeoAdder (licencja na jakich są dystrybuowane to dla mnie jakaś abstrakcja, proponuje poczytać o karach dla podniesienia humoru). Ja trafiłem na jeszcze coś innego. Zazwyczaj instaluje się to na serwerze, wymaga to PHP, obsługi crona i kilku innych pakietów do kompletu. Oprogramowanie służy do pozycjonowania w Google i innych wyszukiwarkach. Ale jest tam też dodawanie komentarzy na forach, w księgach gości itd. Tekst można sobie zdefiniować wpisując w kilku miejsce po kilka synonimów słów lub zwrotów. Dlatego te teksty są podobne, ale różnią się treścią. Po zdefiniowaniu harmonogramu oprogramowanie samo codziennie dodaje kolejne wpisy. Wszystko po to, aby przyrost był stopniowy, ma to zminimalizować niebezpieczeństwo bana w Google. Jest też moduł OCR do przełamywania zabezpieczeń, rejestracja z obsługą maili, obsługa proxy (dlatego mogą się pojawiać różne IP), raportowanie i wiele innych bajerów.
Podsumowując: pewnie za pomocą opisywanej umowy ktoś z urzędników bezpośrednio lub pośrednio dobrał się do podobnego rozwiązania. Na pewno nie był to pojedynczy wybryk, nie da się tego zrobić przypadkiem. Wymagana jest spora wiedza fachowa aby to wszystko poustawiać i uruchomić nie wspominając o zakupie.
P.S.
Może kolejne pytanie zadawane urzędnikom powinno sprowadza się do tego, czy mają do takiego lub podobnego oprogramowania dostęp bezpośredni lub pośredni (pewnie ktoś dla nich serwer przygotował i przeprowadził szkolenie)?
Astroturfing wraca w
Astroturfing wraca w kontekście warszawskiego referendum:
https://www.google.pl/search?client=opera&q=%22referendum+skupili+by+si%C4%99+na+wyborze+merytorycznych+kandydat%C3%B3w+(wraz+z+ich+programami)%22