Relacje z wczorajszej konferencji o potrzebie reformy prawa autorskiego po ACTA
W czasie wczorajszej konferencji na temat ewentualnej reformy prawa autorskiego, która odbyła się na Politechnice Warszawskiej, skorzystałem z okazji by zwrócić się do posła Ryszarda Kalisza oraz posła Pawła Zalewskiego. Powtórzyłem te postulaty, które formułuję stale: by posłowie Sejmu RP doprowadzili do usunięcia "not copyright-owych" z plików PDF, publikowanych w Internetowym Systemie Aktów Prawnych Sejmu. Bo tam nie ma prawa autorskiego, akty normatywne i ich urzędowe projekty nie są objęte prawem autorskim. Nie są nim objęte materiały urzędowe, co wynika z art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Dlatego też, po usunięciu ww. not, warto zadać pytanie Biuru Analiz Sejmowych, dlaczego uważa ono, iż ekspertyzy przygotowywane dla posłów - jako wsparcie procesu legislacyjnego - są niby objęte prawem autorskim. Moim zdaniem nie są.
Poza tym oczywiście zwróciłem uwagę na prace w Parlamencie Europejskim, które dotyczą dostępu do informacji na temat działania instytucji unijnych. Nie wszyscy eurodeputowani jakoś chętnie widzą dostęp obywateli do tego typu informacji. Przyglądamy się temu pilnie (por. Przejrzystość vs. bezpieczeństwo - "gra o wszystko" w strukturach Unii).
Co do konferencji i dyskusji: może rzeczywiście zaczynamy stopniowo mówić trochę bardziej wspólnym językiem, chociaż...
Uważam, że nie da się pogodzić stawianego w tej dyskusji postulatu depenalizacji "niekomercyjnego wymieniania się utworami" z monopolem autorskim jako prawem wyłącznym. Nie da się zjeść ciastka i go jednocześnie mieć. Być może jest jeszcze za wcześnie na to, by mówić o zniesieniu prawa autorskiego, być może wcześniej muszą zajść przemiany w życiu społecznym i gospodarczym, by twórczość nie była uważana za coś, na wymianie czym da się zarobić. A, że się coraz mniej da zarabiać świadczą o tym historie dziennikarzy, reporterów, programistów, których prace da się zastąpić pracą innych. Powstaje info-proletariat.
Nadal w dyskusji pojawiają się takie tezy, które prowokują mnie do uszczypliwych notatek. Oto przy usłyszanej tezie "są twórcy, którzy chcą zarabiać na swojej twórczości" zanotowałem sobie w notesie: "ja na sprzedaży kaloryferów w Sudanie". Oczywiście to nie jest dobry pomysł, by takim językiem posługiwać się w dyskusji, w której mamy szansę do czegoś konstruktywnego dojść.
Kiedy usłyszałem, że potrzebna jest "kontrola tego, co ktoś wrzuca bez zezwoleń" zastanawiam się, czy - jako twórca - będę musiał być w takim "systemie kontroli" i czy oznacza to również, że postuluje się kontrolę nad każdym aktem komunikacji.
Wszyscy uczestnicy debaty powinni uważać na język, którym się posługują (ja również). Być może z czasem się będziemy potrafili dogadać, chociażby w takim zakresie, by rzetelnie mówić o oczekiwaniach i problemach. (Nawiasem mówiąc i w kontekście języka: warto sięgnąć do tekstu Wydawcy pozywają Chomikuj.pl. Chomikuj odpowiada pozwem. Za słowo "piracki").
W trakcie przysłuchiwania się obradom pomyślałem, że muszę napisać jakiś prosty i krótki tekst na temat "flat fee" i dlaczego jestem przeciwnikiem takiego rozwiązania. W sumie taki tekst już kiedyś napisałem, chociaż może nie jest on ani prosty, ani krótki: Trzy grosze w dyskusji o "szwedzkim stole" kultury. Nie można zastępować - jak uważam - daniną publiczną wolnego rynku. Rzeczywiście jest tak, że wraz z rozwojem "społeczeństwa informacyjnego" (wraz ze zwiększaniem się konkurencji w pośrednictwie, wraz ze skracaniem się drogi od nadawców komunikatów do odbiorców, a więc wraz z tendencją do wyrugowania pośredników z tego procesu, wraz z nasycaniem się tego społeczeństwa informacjami), stopniowo "wszyscy stajemy się równie biedni". Bo na obiegu informacji pewnie z czasem nie da się zarobić (tyle, co w XIX wieku i w czasach, w których XIX wieczny model dystrybucji wciąż się sprawdzał). Trzeba szukać innych metod działania. Innych sfer życia zawodowego, które pozwala się ludziom utrzymać.
W sumie - zamiast własnej relacji z wczorajszej konferencji, której program nadal dostępny jest online (np. na stronach Fundacji Nowoczesna Polska), pozwolę sobie podlinkować takie relacje, które zostały opublikowane przez innych:
- Reforma Prawa Autorskiego - na stronach Radia Wnet są też nagrania audio z przebiegu paneli i dyskusji
- Nie chodzi o dostęp.
- "Reforma prawa autorskiego jest konieczna"
- Wrażenia po konferencji
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
To właśnie jest nowy model finansowania kultury
Tej, która od dawna pojawia się w sieci i wymaga wsparcia na miarę wkładu jaki daje nam wszystkim.
Twierdzenie, że "Creative Contribution" Philippe Aigrain to zastępowanie daniną publiczną wolnego rynku świadczy o nieuważnym słuchania i powierzchownym czytaniu. Są takie propozycje "flat fee", ale "Creative Contribution" do nich nie należy. Nie może ona zastępować, bo dostarcza to czego czysty rynek nie daje. System składa się z dwóch całkiem odrębnych części, tylko opłata jest obligatoryjna. Udział w podziale jest całkowicie fakultatywny i opiera wyłącznie na decyzjach tych użytkowników sieci, którzy chcą o tym decydować. Jeśli przez "rynek" rozumieć sposób alokacji zasobów, w którym odbywa się ona na podstawie decyzji uczestników to taka dystrybucja jest rynkowa.
W tej wersji "ryczałtowej opłaty za treść" wynagrodzenie otrzymują dodatkowi twórcy, właśnie ci którzy utrzymują się z innych sfer życia zawodowego. Liczba otrzymujących wynagrodzenie zwiększa się o rząd wielkości (10 razy). Wcale nie oznacza, że zaczną się oni teraz utrzymywać się z obiegu informacji. Nie będą to kokosy (Aigrain wyliczył, że wydatki na kulturę we Francji wzrosną przy wprowadzeniu "Creative Contribution" o 4%), byłby to dla nich tylko dodatkowy dochód.
Nie ma powodu, aby za taką działalność jak prowadzenie serwisu "VaGla.pl | Prawo i Internet" nie było gratyfikacji finansowej, to ma się zmienić. Przyjmijmy prostą, wydawałoby się bezdyskusyjną zasadę - wynagradzać za pracę należy także wtedy gdy celem nie jest zysk.
Oryginalna propozycja "Creative Contribution" odnosi się do sfery niekomercyjnej rozumianej jako non-profit. Istnieją jednak wcale liczne takie propozycje odnoszące się z kolei wyłącznie do sfery komercyjnej. W trakcie warsztatu poświęconego reformie prawa autorskiego przedstawiono przygotowaną na zamówienie MKiDN tego rodzaju propozycję "ryczałtowej opłaty za treść" autorstwa prof. Błeszczyńskiego. Sam Aigrain na podstawie blisko dziesięcioletnich sporów amerykańskich, francuskich, czy niemieckich jest bardzo sceptyczny co do możliwości zbudowania wspólnego systemu, który byłby akceptowalny dla obydwu stron sporu. Z dyskusji w trakcie warsztatu, a także tego co powiedziano na konferencji wynika, że w Polsce nie powinniśmy z góry tego wykluczać. Na tym polega polska szansa na odegranie awangardowej roli w Europie i w świecie. Po to zadbaliśmy o to aby na konferencji byli politycy, którzy mogą do tego się przyczynić.
Z punktu widzenia korekty konstrukcji systemu "Creative Contribution" takie rozszerzenie na sferę komercyjną jest kwestią prostą. Wystarczy, że dysponenci praw autorskich w zakresie jaki sobie życzą będą wprowadzać swoje dzieła do katalogów systemu w wyniku czego uzyskiwać będą prawo do czerpania korzyści finansowych.
Z perspektywy ustrojowej "Creative Contribution" nie jest niczym nadzwyczajnym. Współczesne państwa w licznych dziedzinach dostarczają obywatelom usługi, czasami bezpłatnie, a czasami za opłatą. W książce Aigraina jest dość obszernie omówione czego dodatkowego, nieosiągalnego w rozwiązaniach bez udziału państwa dostarcza obywatelom i twórcom proponowany system.
Wolna decyzja jest przy crowdfundingu
A jak nie będę chciał przyjąć pieniędzy, to się mnie przymusi? ;)
Oczywiście wiem, JotHal, że to pewna niezręczność wynikająca ze skrótu myślowego. Żartuje sobie. Wybacz.
Poważniej zaś mówiąc: jest więcej niż "dwie strony sporu". Relacje społeczne związane z obiegiem informacji, w tym w tej części tego obiegu, który związany jest z "transakcjami gospodarczymi", są bardziej skomplikowane.
Pomysły na "opłatę kompensacyjną" pojawiają się od lat. W tym serwisie komentowałem w 2006 roku m.in. taki, który przedstawiał Skubikowski: Pomysł na kompensacyjną opłatę internetową.
Nie uważam, że "rynkowość" można zastąpić możliwością zdecydowania na kogo przeznaczyć pieniądze zbierane w formie "publicznej daniny". Analogicznie nie ma też - jak uważam - rynkowego mechanizmu w możliwości wskazania na którą - wskazaną przez numer KRS - organizację pożytku publicznego podatnik chce przeznaczyć 1% swojego podatku.
Koncepcja "daniny" wiąże się też z koncepcją "swobody umów", która nie tylko oznacza, że strony w sposób autonomiczny mogą ukształtować między sobą stosunek prawny (w granicach wyznaczonych powszechnie obowiązującym prawem), ale - przede wszystkim - działają autonomicznie, podejmują samodzielną decyzję na temat tego, czy w ogóle chcą taką umowę zawrzeć. Kiedy gromadzi się pieniądze do "wspólnej puli" ten element jest wyłączony. Jeśli mówi się: ale nie musisz przecież płacić do puli - to opłata dobrowolna, chociaż nie będziesz musiał się potem obawiać, że "przyjdą do ciebie ciemna nocą i kolbami w drzwi załomocą", to taka sytuacja konstytuuje fikcję dowolności, dobrowolności, swobody umowy.
Są też argumenty słusznościowe ("sprawiedliwość społeczna"). Dlaczego jeden ma być beneficjentem, drugi zaś ma nim nie być, dlaczego jeden ma dostawać, a drugi - w takiej samej sytuacji - me nie dostawać (nawet jeśli podejmie decyzję, że nie chce dostawać)? Niech zbierają ci, którzy chcą, ale też na podstawie suwerennej decyzji tych, którzy chcą im dać (im, ale nie do "wspólnej puli", której redystrybucja będzie - jak uważam - zawsze pomazana tym "grzechem" niesprawiedliwego podziału).
Redystrybucja zaś "środków na kulturę" może powodować właśnie takie efekty, jak to, co opisywano niedawno w wątkach tytułowanych "Ministerstwo Kultury wspiera perwersje", gdy nagle okazało się, że MKiDN postanowiło dofinansować festiwal, w którym miała wystąpić była gwiazda filmów porno.
Jest niezwykle wiele definicji pojęcia "kultura" i jeśli mamy mówić o "pieniądzach na kulturę", to dobrze jest wcześniej uwspólnić rozumienie tego słowa. Potem trzeba się zastanowić, czy tak wspólnie rozumiana kultura rzeczywiście potrzebuje wprowadzenia jakichś mechanizmów finansowych.
Kierunek obiegu pieniądza w tych sferach obiegu informacji, która ma charakter komercyjny, też wcale nie jest taki oczywisty. To pytanie "kto komu, ile i za co ma płacić" jest stale aktualne i odpowiedź na nie zmienia się w zależności od okoliczności (por. Kto komu i za co: nieoczekiwana zamiana miejsc w Wielkiej Brytanii). Wprowadzenie "daniny" i wskazanie sposobu "dystrybucji" takiej kasy będzie musiało powodować "zacementowanie" dynamicznie zmieniających się relacji społecznych. Będzie też stanowiło ingerencje w mechanizmy ekonomiczne. Będzie działaniem antyrynkowym. Danina publiczna i jej redystrybucja do tych, którzy głośniej krzyczą, jest - w moim przekonaniu - działaniem, które w wielu miejscach rozleniwi ludzi, zabierając im motywację do szukania skutecznych modeli biznesowych, z których będą potrafili się utrzymać.
Jednocześnie wpychanie kwestii pieniędzy do zjawiska obiegu informacji, która - w swej głównej "charakterystyce" - nie jest w ogóle związana z pieniędzmi (ludzie wymieniają się informacjami od zarania; społeczeństwo może istnieć tylko dlatego, że jednostki wymieniają się informacjami tworząc wspólnotę), jest - jak uważam - czymś, co powoduje wejście na ścieżkę, w której wolności i prawa człowieka zaczynają być wyceniane. Zaczynają zatem być relatywizowane. A wówczas może nie są już tak "fundamentalne" i "podstawowe", jakby wynikało z dotychczasowego dorobku myśli prawnoczłowieczej.
Nie raz zdarzało się, że ktoś mnie pytał, na jaki numer konta może mi przesłać pieniądze, bo - z jakiegoś powodu - podoba mu się to co robię. Być może kiedyś zdecyduję się na coś takiego, by - w ramach crowdfundingu - wystawić taki numer konta, ale na razie radzę sobie w tym serwisie bez grantów, bez darowizn, bez udziału w "rynku praw autorskich"; bo przecież żadna organizacja zbiorowego zarządzenia nie wypłaciła mi nigdy ani złotówki, chociaż wydałem książkę, w tym serwisie jest blisko 10 tysięcy tekstów, a w Sieci jest cała masa moich zdjęć, grafik i wideogramów.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
w uproszeniu są dwie strony
Ścisłej mówiąc są dwa typu typy "flat rate, czyli ryczałtowej opłaty za treść" - opłaty wbudowanej w funkcjonowanie agend państwowych. Propozycje pierwszego typu zostały omówione w opracowaniu Parlamentu Europejskiego i do nich należy także pomysł Skubikowskiego. Wprowadzają one dodatkowe opłaty, które zasilają finansowo dotychczasowy system, bezpośrednio niczego nie dając aktywnym użytkownikom Internetu. W propozycjach drugiego typu przede wszystkim chodzi o pełną legalizację "file sharing".
Aigrainowi i drugiej stronie bardzo zależy na tym aby odróżniać ich propozycje od propozycji przemysłu medialnego, gdyż zebrane fundusze mają czemu innemu służyć. Poszerzeniu grona tych co za działalność twórczą gratyfikowani są materialnie, a w konsekwencji powiększeniu volumenu i jakości twórczości. Wachlarz tych propozycji jest szerszy i starszy niż grupy pierwszej.
Aigrain na podstawie zgłaszanych przez lata propozycji i doświadczeń z komercyjnymi analogicznymi rozwiązaniami (także z crowdfudingiem) opracował dojrzałą i szczegółową propozycję. Wolałbym dyskutować o jej meritum, a nie o wątkach pobocznych. Niestety muszę zacytować samego siebie: "System składa się z dwóch całkiem odrębnych części, tylko opłata jest obligatoryjna. Udział w podziale jest całkowicie fakultatywny i opiera się wyłącznie na decyzjach tych użytkowników sieci, którzy chcą o tym decydować." Można zrezygnować z biernego i czynnego prawa wyborczego.
Każde działanie może prowadzić do "perwersji", ale nigdy nie będzie to argument za tym aby niczego nie robić. Skoro państwa wspierają artystów na tak wielu polach, to co jest nieprawidłowego w wspieraniu twórczości powstającej w sieci? Nie jest ważne czy proponowane mechanizmy dystrybucyjne można, czy nie można nazwać rynkowymi. Prawidłowym pytaniem jest, czy są one właściwe. Jak się komuś nie podoba mecenat państwa w dziedzinie kultury to jest to rozmowa na całkiem inny temat.
A może tak "mniejsze zło"?
Podobnie jak Pan, zacznę od żartu.
No jak się czeka na 3 miliardy euro odszkodowania od Skarbu Państwa to można gardzić jakimiś żenującymi "wdowimi groszami" od Kowalskich. ;-)
A teraz do rzeczy.
Pańska argumentacja przeciwko opłacie kompensacyjnej (OK) jest przemyślana, rzeczowa i nawet ze sporą częścią Pana argumentów się zgadzam. Więc zgadzamy się, że to jest niedobre rozwiązanie. Ale natychmiast powstaje pytanie - jakie jest dobre? Wydaje mi się, że nie raz Pan pisał, że Pan nie wie i nie ma żadnego panaceum na obecną prawnoautorską wojnę (bo chyba że ona się toczy - i to coraz gwałtowniej - to się zgadzamy?). Jeśli proponował Pan gdzieś jakieś rozwiązanie, a ja je przegapiłem, to przepraszam i proszę o wskazanie takowego. A więc skoro Pan nie ma lepszego pomysłu niż OK, to powstaje następne pytanie: czy Pan naprawdę uważa, że OK jest rozwiązaniem równie złym (czy może gorszym?) niż obecna sytuacja? Bo jeśli jest jednak mniej złe (ja tak uważam), to może jednak warto takie rozwiązanie przyjąć tymczasowo, dopóki ktoś nie wymyśli w końcu czegoś naprawdę dobrego? Wracając do analogii militarnej: zamiast krwawej wojny - rozejm. Nie zadowalający nikogo, ale pozwalający przerwać rozlew krwi w oczekiwaniu na możliwość zawarcia pokoju.
Odpowiadając na poniższy Pański argument przeciwko rozejmowi:
Czy naprawdę obecnie ci, którzy krzyczą, mają motywację do szukania skutecznych modeli biznesowych??? Widzi Pan taką motywację w środowisku tzw. zawodowych twórców zrzeszonych w krzykliwych organizacjach? Bo ja widzę, że oni już teraz są skrajnie leniwi i zainteresowani jedynie cementowaniem zmieniających się relacji społecznych. Więc wprowadzenie OK nic w tym zakresie nie zmieni. Natomiast zmieni bardzo wiele w kwestii ich legitymacji do lamentowania o konieczności zaostrzania prawa i ścigania wszystkich wokół - jednym słowem wytrąci im z rąk oręż pt. "biedni okradani artyści". A gdy już będą spacyfikowani opłatą komp., takie osoby jak Pan będą miały więcej czasu na myślenie nad jakąś pozytywną agendą i sposobami innego niż OK rozwiązania kwestii praw autorskich w społeczeństwie informacyjnym. Zamiast tracić czas na śledzenie czy też nawet interwencje w takich sprawach jak Złote Blachy, Koalicje Antypirackie czy "złodzieje teledysków" Depeche Mode (wiem, że tam chodziło o "włamanie", ale przypominam, że człowiek został zniechęcony do obrony, bo na skonfiskowanym kompie znaleziono "przy okazji" "kradzione" programy). A jeśli w końcu jakieś rozwiązanie zadowalające wszystkich się pojawi, to przecież OK można będzie nim zastąpić. Żadna ustawa nie jest dana na zawsze i tak jak teraz można OK wprowadzić, tak za - przykładowo - 10 lat można ją zlikwidować.
Przykro mi, ale na razie to tak trochę widzę oficera, który krzyczy do żołnierzy siedzących w okopie pod Verdun, że rozejm jest bez sensu, bo tylko by zacementował obecną linię frontu, a tę wojnę trzeba przecież jakoś rozstrzygnąć.
I jeszcze jedno.
Moim zdaniem nie do końca. Rozumiem, że chodzi Panu o to, że wybór jest fikcyjny, bo każdy przecież będzie płacił, nie chcąc być ściganym. Otóż nie. Jest całkiem spora (a przynajmniej krzykliwa, więc widoczna) grupka ludzi, która naprawdę uważa, że nie narusza obecnie praw autorskich i jest bezpieczna przed ewentualnym zainteresowaniem odpowiednich organów. Skoro tak, to świetnie - niech nie płacą, skoro uważają, że nie korzystają w sposób obecnie nieautoryzowany z własności intelektualnej. Gdzie tu fikcja? Nie mówiąc o tym, że jest ciągle spora grupa ludzi nie korzystających z komputerów, więc dlaczego nie mieliby móc z OK zrezygnować. Na koniec przypominam, że OK już teraz istnieje - Pan o tym doskonale wie. Jest przecież wliczona w koszt urządzeń służących do kopiowania. Uchwalając nową OK, można by jednocześnie zlikwidować ten skandaliczny podatek, w porównaniu z którym tak pogardzana przez Pana OK to wręcz rozwiązanie idealne. Więc już choćby z tego powodu moim zdaniem warto.
I jeszcze drugie. Oczywiście kwestią otwartą jest, jak by konkretnie miała wyglądać owa OK. Mnie propozycja opisana przez jothala wydaje się interesująca, ale nawet gdyby miał to być tylko dodatkowy - podkreślmy jeszcze raz - tymczasowy haracz dla tzw. "zaiksów", to moja odpowiedź brzmi: "Bierzcie i udławcie się tym wszyscy, jeśli tylko obiecacie, że zamkniecie dzioby. Albowiem wasz czas i tak się kończy, trzeba tylko w spokoju doczekać, aż relacje społeczne dojrzeją do zmiany".
Rozwiązania jakiego problemu poszukujemy?
Zastanawiam się - po lekturze powyższego komentarza - jakiego problemu rozwiązania poszukujemy. Bo tylko wiedząc dokładnie jaki jest problem do rozwiązania, możemy zastanawiać się, czy takie lub inne rozwiązanie jest "lepsze lub gorsze".
JotHal proponując model Aigrain-a wydaje się widzieć inny problem do rozwiązania, niż mój Szanowny Przedpiszca. JotHal - jak mi się wydaje - szuka rozwiązania systemowego, który na nowo poukłada stosunki społeczne. Ty, Szanowny Marac-u, szukasz (doraźnego) rozwiązania problemu polegającego na sygnalizowaniu przez pewne środowiska swoich obaw i postulatów wobec postępu cywilizacyjnego, z którym nie potrafi sobie jeszcze właściwie (rynkowo) poradzić.
Być może właśnie to trzeba zrobić. Ci, którzy nie dadzą rady w nowych warunkach poszukają sobie innych zajęć (a nowi nie będą sobie planowali kariery wierząc, że utrzymają się z czegoś, z czego - jak będzie widział racjonalnie myślący człowiek - nie da się utrzymać w społeczeństwie). Proszę się rozejrzeć po mieście i znaleźć szewców, którzy naprawiają buty - 20 lat temu w Warszawie nie było problemu, by takiego znaleźć, a to tylko 4 lata przed tym, jak zacząłem prowadzić ten serwis; A fotograficzne zakłady, które zajmują się robieniem zdjęć na kliszy - są jeszcze takie? A jeszcze robiąc sobie zdjęcie do świadectwa maturalnego złożyłem wizytę w takim zakładzie; Proszę się rozejrzeć po półkach w sklepie i powiedzieć ile kosztuje dziś magnetowid na kasety wideo?
Inni zaś ("konsumenci informacji") w swej masie będą robili tak, jak im będzie "natura podpowiadała" (ludzie przerzucili się na cyfrówki, a dwa dni temu mój sąsiad wystawił przed dom powiększalnik do wywoływania zdjęć - całkiem sprawny, chociaż zawalał mu miejsce w mieszkaniu, więc się go pozbył).
Dziś ta "wojna" bierze się stąd, że na "rynku" jest masa ludzi (i przedsiębiorstw), którzy tak sobie poukładali pomysł na życie, że jakoś się w poprzednich warunkach utrzymywali. Ale sytuacja zmienia się bardzo szybko. Pięćdziesięciolatkowie w szczytowym miejscu swojej "kariery zawodowej" praktycznie całe swoje życie pracowali w erze przedinternetowej. Ostatnie 15 lat zajmują się zwalczaniem nowego, co zaburza im ten ich poukładany świat, taktowany prawem utworzonym na motywach XIX w. stosunków społęczno-gospodarczych. Dzisiejsi dwudziestolatkowie nie znają społeczeństwa bez internetu. Za 30 lat będą mieli tyle lat, co ci pięćdziesięciolatkowie. Świat będzie w zupełnie innym miejscu.
Czy prawo powinno jakoś reagować na tą dynamikę przemian społecznych? Myślę, że tak. Ale w jakim kierunku powinno reagować?
Sytuacja przypomina mi nieco taką, w której w jakimś miasteczku stworzono kiedyś szkolnictwo zawodowe pielęgniarskie (albo pedagogiczne) i wyprodukowano na rynek tyle pielęgniarek/pedagogów (przy braku "produkcji" innych zawodów w danym rejonie), że nie ma dla nich wszystkich pracy. Czy mamy zatem wprowadzić w rejonie obowiązek zatrudniania pielęgniarki/pegagogów nawet jeśli ich nie potrzebujemy, tylko po to, by jakoś uspokoić rodzące się w rejonie zaniepokojenie brakiem stabilności na rynku pracy? Czy też może będziemy wprowadzać programy pozwalające na przekwalifikowanie się (rynkowe) tych, którzy nie potrafią sobie znaleźć zatrudnienia? To raczej tego typu problem widzę w "sporze o prawa autorskie", tylko oczywiście na poziomie globalnym, nie lokalnym.
Powiedzenie reżyserowi z 30 letnim stażem zawodowym, że już się ze swojego zawodu nie utrzyma tak lukratywnie, jak kiedyś, będzie dość trudne. Tu jest ta zmiana mentalności potrzebna, którą da się zaobserwować w wypowiadanej wciąż publicznie tezie: "są twórcy, którzy oczekują, że będą mogli się utrzymać ze swojej twórczości". A zamieńmy w tym zdaniu "twórców" na "budowniczych iglo". Czy oni też mają prawo oczekiwać? Tak. Mają takie prawo. Mogą oczekiwać - tak jak ja, że będę piękny, bogaty i długowłosy. Czy państwo powinno jakoś pomagać im w urealnieniu spełnienia się takiego oczekiwania? Moim zdaniem nie. Jeśli nie ma popytu na budowę iglo (zwłaszcza w lecie, zwłaszcza na pustyni równikowej), to budowniczy iglo powinien - by przetrwać - zmienić swoje modele biznesowe. Przekwalifikować się, poszukać czegoś, z czego będzie potrafił się utrzymać.
A może wprowadźmy "opłatę kompensacyjną", by jakoś mogli sobie żyć szewce, fotografowie na celuloidzie, producenci magnetowidów, budowniczowie iglo? Albo "opłatę kompensacyjną od uśmiechów" - przecież wszyscy z tego korzystają. Można sobie wyobrazić wszak, że uśmiechy (takie impulsy informacyjne generowane mięśniami twarzy) dałoby się zmonetyzować. Nie opłaca się wszak uśmiechać, jeśli nikt mi za to nie płaci. Jedni wiedzą, że sprzedając z uśmiechem inne produkty jakoś lepiej idzie wolumen sprzedaży, ale inni nie będą chcieli się uśmiechać. To może wprowadźmy opłatę kompensacyjną, by ludzie chcieli się uśmiechać i by ci, którzy się uśmiechają niecennikowo też coś z tego mieli, chociaż to zupełnie się rynkowo nie da ogarnąć?
I jeszcze jedna sprawa: czy mamy wspierać twórczość? Uważam, że na świecie są miliardy twórców, a ci, którzy "oczekują, że będą się utrzymywać ze swojej twórczości" są w zdecydowanej mniejszości. Twórczość kwitnie niezależnie od tego, czy państwo jakoś tych twórców (biznesowo myślących) chroni, czy nie. Jeśli nie będą mieli stymulacji ci, którzy tworzą za kasę, to może kultura (jak ją zdefiniujemy przy tak wielu potencjalnie możliwych definicji do wykorzystania?) będzie zasilana przez twórczość tych, którzy tworzą z potrzeby tworzenia.
Mniej więcej tak to widzę, chociaż oczywiście ramy konwersacyjne, w tym szybkość odpowiedzi na komentarz, powodują, że powyższy pogląd jest niedoskonale przemyślany i nie dotyka wielu ważnych elementów życia społecznego. Życia społecznego, które ulega obecnie dość dynamicznym przeobrażeniom.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Kup pan igloo
Tym razem zgadzam się z niemalże każdym słowem. A zwłaszcza z tym:
I właśnie zgadzając się z powyższym, jestem zwolennikiem opłaty komp. Bo dopóki budowniczowie igloo mają przychylnych słuchaczy w politykach pochylających się z troską nad ich ciężkim losem i dopóki przechodząc koło topniejącego igloo muszę wrzucić parę groszy do kapelusza, bo inaczej będę ścigany za nieautoryzowane oglądanie budowli, dopóty uważam OK za mniejsze zło, które uciszy naszych budowniczych do czasu gdy "świat będzie w zupełnie innym miejscu", a sprzedawanie igloo będzie wzbudzać już tylko śmiech, jak dziś informacje o protestach taperów przeciwko filmom dźwiękowym.
A ja myślę, że to załatwi wymiar sprawiedliwości i praktyka
A ja myślę, że to załatwi wymiar sprawiedliwości i praktyka stosowania prawa, a także dostęp do informacji publicznej. Tak, jak pojawiły się decyzje UOKiK w sprawie okładek płyt: Decyzja w sprawie okładek płyt Warnera, tak, jak pojawił się pozew w sprawie nazwania chomikuj.pl piratem (zobaczymy jeszcze, jaki będzie wyrok, bo wcale nie jest powiedziane, że wygrają), tak, jak są jeszcze negocjacje między zainteresowanymi: Kto komu i za co: nieoczekiwana zamiana miejsc w Wielkiej Brytanii, tak trzeba zabiegać o dostęp do informacji publicznej i o przejrzystość procesu stanowienia prawa, by było jasne kto i w jakim celu zabiega o zmiany przepisów. To jest rozwiązanie problemu "wojny na retorykę", nie zaś wprowadzenie systemowej, tymczasowej - jak rozumiem - opłaty kompensacyjnej. Ona zmieni tylko tyle, że zepsuje się aksjologię prawa, stworzy się nowe "synekury", "przyczółki starego myślenia", o które ktoś będzie znów chciał toczyć kolejne wojny i bitwy. Bo przecież "twórcy mają prawo oczekiwać wynagrodzenia, które realizowane było opłatami kompensacyjnymi".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Świat po ACTA
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/swiat_po_acta_w_sobote_w_krakowie_243657.html - jutro w Krakowie kolejna debata o ACTA z udziałem m.in. Szweda, Szymielewicz i Jana Philippa Albrechta. Zapraszam, bo warto.