Przedwojenne kino polskie: "domena publiczna" i domena publiczna

Warto dopytać ministra Zdrojewskiego o szczegóły, kiedy mówi o "domenie publicznej" w kontekście przedwojennych filmów polskich. Czy rzeczywiście zakłada on, że wykorzystywanie takich filmów nie będzie związane z żadnymi warunkami i opłatami. No bo przecież te "adresy digitalizacyjne" jakieś nakłady poniosły na rekonstrukcję. Ktoś mógłby powiedzieć, że przeniesienie filmu z celuloidu do postaci cyfrowej musiało się wiązać z twórczą działalnością (naprawy, rekonstrukcje klatek, przycinanie, montaż, obróbka), zatem - to konsekwencja - odrestaurowany film wcale nie jest taki nietwórczy. A zatem - ktoś tak może argumentować - od momentu jego renowacji znów został objęty ochroną. W takim przypadku nazywanie czegoś "domeną publiczną" byłoby jedynie zawłaszczaniem terminu dla nowego znaczenia. Takiego, które nie oznacza wcale domeny publicznej, a jest innym rodzajem działania w ramach monopolu. Ciekawie brzmi też zdanie zaczynające się od słów: "My wydaliśmy środki nie tylko na przeniesienie tych filmów do domeny publicznej...". Czy istnieje administracyjna droga do przeniesienia danego dzieła do domeny publicznej, czy też trzeba to rozumieć jedynie jako wydanie środków na faktyczne udostępnienie publiczności?

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski wypowiedział się na temat przedwojennych filmów polskich w TVN24. Jego wypowiedź można znaleźć przy tekście Stare polskie kino trafi do sieci. "Już niedługo Pola Negri, Eugeniusz Bodo, czy Adolf Dymsza będą się do nas uśmiechać z ekranu komputera". Tylko właśnie zastanawiam się nad tym, czego w tej wypowiedzi nie usłyszałem, a mianowicie nad ewentualnymi warunkami wykorzystania zdigitalizowanych i udostępnionych (ponoć w tym roku) filmów.

"Domena publiczna" może nie równać się domenie publicznej, która zakłada brak prawa wyłącznego do dzieła. Pisałem o warunkach digitalizacji w tekście NINY kreatywne podejście do definicji "domeny publicznej", czyli do czego służy Program Kultura+. Jeśli zapowiadane przez ministra udostępnianie filmów (nawet po ich renowacji) oznacza, że każdy będzie mógł sobie z tym materiałem zrobić co chce, to nie miałbym uwag. Obawiam się jednak, że w tym przypadku coś innego rozumiemy pod słowami "domena publiczna" (a jeśli tak, to warto uruchomić alarm potencjalnego dwójmyślenia, gdy coś nazywane w jeden sposób w istocie zaczyna mieć w ustach mówiącego inne znaczenie). Bo przecież - jak pisałem w sierpniu 2011 roku - Narodowy Instytut Audiowizualny zaproponował własną definicję "domeny publicznej":

Narodowy Instytut Audiowizualny jako operator Wieloletniego Programu Rządowego - Kultura+, priorytet „Digitalizacja” na potrzeby wyżej wymienionego Programu pragnie zdefiniować pojęcie udostępnienia zdigitalizowanego materiału w domenie publicznej.

Udostępnienie to rozumiane jest jako otwarta prezentacja zdigitalizowanych obiektów realizowana w celu poznawczym, dokonywana przez beneficjenta na własnych stronach internetowych luba za pośrednictwem stron wskazanych przez właściwe Centrum Kompetencji.

Po stronie udostępniającego nie dopuszcza się nakładania dodatkowych opłat na użytkownika chcącego zapoznać się z prezentowaną treścią. Dozwolone jest wprowadzenie wymogu rejestracji i logowania do strony w celu weryfikacji użytkowników oraz określenia w drodze regulaminu zasad korzystania ze strony internetowej.

Regulamin priorytetu Digitalizacja nie nakłada na beneficjentów obowiązku prezentowania zdigitalizowanych obiektów w najlepszej rozdzielczości oraz dopuszcza wprowadzenie ograniczeń bądź całkowitego wykluczenia możliwości pobierania danych materiałów oraz przetwarzania ich przez użytkowników.

Reasumując udostępnienie w tak rozumianej domenie publicznej musi zapewnić użytkownikom możliwość co najmniej zapoznanie się z materiałami podlegającymi digitalizacji w ramach projektów realizowanych w priorytecie Digitalizacja Wieloletniego Programu Rządowego Kultura+.

A to przecież nie jest domena publiczna, czyli stan, w którym nie ma warunków wykorzystywania dzieła, nie ma praw wyłącznych, nie ma uprawnionego, itp.

W starożytnym Rzymie wszyscy obywatele byli wolni i mieli prawa wyborcze. Co pozwalało na to, że takich praw i wolności nie mieli niewolnicy, kobiety, nieobywatele (obcy), itd. Być może mamy tu właśnie tego typu sytuację, w której określenie "domena publiczna" miałaby mieć teraz inne nieco znaczenie, niż to, które w tej dyskusji oznacza po prostu wyczerpanie się monopolu prawonautorskiego.

I to pytanie o możliwość przeniesienia dzieła do domeny publicznej na mocy działań administracji publicznej. Jeśli teoria wywłaszczenia jest słuszna (por. Argument za koncepcją "urzędowego wywłaszczenia z praw autorskich") - istniałaby taka droga. Wystarczyłoby ustanowić procedurę i w ramach tej procedury wskazywać (jako załączniki) określone. Mielibyśmy wówczas do czynienia z dokumentami lub materiałami urzędowymi, a te - na mocy art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych - nie są przedmiotem prawa autorskiego. Oznaczałoby to, że np. dzieła, do których prawa przysługują Skarbowi Państwa, mogłyby być przenoszone do domeny publicznej. To wymagałoby decyzji politycznej i realizowania pewnej koncepcji publicznego interwencjonizmu na "rynku kultury". Mogłoby się wiązać z realizacją zadań publicznych, gdyby zostały w taki sposób ustalone.

Przeczytaj również: Dzień Domeny Publicznej A.D. 2012 - niektóre problemy prawnej ochrony domeny publicznej.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Z tego co się orientuje

Z tego co się orientuje dzieła filmowe i inne utwory objęte są prawem autorskim przez okres 75 lat od chwili powstania (z wyjątkiem domeny publicznej - open sorce). Dysponować takimi prawami może autor, a jeśli nie żyje to jego spadkobiercy. Ale to, że ktoś naprawi film czy odrestauruje to nie znaczy, że przejmuje jego prawa. To jest jakiś absurd. Jeżeli np. ja przekażę zdjęcie z kliszy fotograficznej lub pamięci cyfrowej aparatu fotograficznego to nie znaczy, że gdy ktoś je wywoła to przejmuje prawa do mojego zdjęcia. Tak samo jak zlecę dla kogoś oczyszczenie filmu i usunięcie z niego kurzu, brudu, pyłu, zanieczyszczeń, zabrudzeń, ubytków taśmy, zniszczonych klatek, rekonstrukcję kolorów czy nawet koloryzację, przemontowanie go na nowo, zwiększenie kontrastów, barw itd. to i tak film jest moją własnością chyba, że prawa do filmu wygasły. A chyba prawo nie działa wstecz i jak prawa wygasły to chyba nie można z powrotem ich reaktywować?

Ale można

Ale można sobie wyobrazić, że digitalizacja nie zawsze polega tylko na przeniesieniu 1:1 tego co na celuloidzie, a np. na obróbce tego, co udało się uzyskać w postaci cyfrowej. Wyostrzenie, zmiana kontrastów, dorysowywanie fragmentu zniszczonych klatek, rekonstrukcja scen (również z wykorzystaniem narzędzi 3D), inne zmontowanie uzyskanego materiału. I nagle może się okazać, że to już nie jest ten sam wideogram i nie ten sam utwór, który był podstawą prac rekonstrukcyjnych.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

No tak też można napisać

No tak też można napisać i powiedzieć (i próbować to uzasadnić), a nawet uchwalić takie prawo. Ale czy to jest słuszne i sprawiedliwe to inna rzecz (zgodnie z tym to i można całą domenę publiczną rozwiązać). Jeszcze inną rzeczą jest to czy prawo działa wstecz skoro prawa do dzieła filmowego wygasły albo jak ktoś zrzeka się praw do filmu, a później ktoś te dzieło modyfikuje i przejmuje na własność jako jego własne. A to, że ktoś odrestaurował jakiś film to nie znaczy, że jest jego własnością. To, że odrestaurowano film i dokonano cyfrowej rekonstrukcji kolorów (ostatnio oglądałem nową wersję filmu "Krzyżacy" Aleksandra Forda z 1960-2010) to film i tak należy do spadkobierców reżysera, a osoby które dokonały rekonstrukcji (dla wielkiego ich szacunku i podziwu) i tak dostają za to pieniądze za co im się należy.Teraz pozostaje jeszcze sprawa pieniędzy. Rekonstrukcje cyfrowe są zazwyczaj zlecane chyba przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej (PISF) lub takie instytucje jak Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych (WFDiF), Filmoteka Narodowa itd. Są to instytucje państwowe opłacane ze skarbu państwa czyli z podatków obywateli i już samo to determinuje (określa), że powinny być własnością obywateli i narodu i powinny być czymś na styl Open Source tak jak oprogramowanie.

Copyfraud

Takie działania, jak też inne wybryki naszej administracji szeroko komentowane na łamach Vagla.pl (notki (c) w BiP itp) w moim odczuciu zahaczają (mówiąc eufemistycznie) o zjawisko tzw. copyfraud, czyli właśnie zawłaszczenia dzieł, w celach oczywiście ekonomicznych, które już znajdują się w domenie publicznej (tej prawdziwej). (zob. "Copyfraud", J. Mazzone, 2006)

Naprawdę szkoda, że w MKiDN nie ma nikogo, kto by intelektualnie ogarniał ten tematy. Mam wrażenie, że wrzucenie tematyki prawnoautorskiej do działu administracji "Kultura" było błędem. Albo zabrakło, jak zwykle u nas, odpowiedniego wyposażenia tego działu w ludzi i, co myślę że jest nawet ważniejsze, w czytelną wizję.

A jak mówi stare chłopskie porzekadło - grabie zawsze grabią do siebie...

Copyfraud by prof. Mazzone

Właśnie to miałem na

Właśnie to miałem na myśli :)

Tożsamość (intergralność?) dzieła

Brakuje mi definicji pojęcia (albo nie wiem o takim) "tożsamości" dzieła. Może "integralność" jest dobrym punktem wyjścia? Czyli reguły, która mówi, jakie zmiany (zwykle techniczne) nie powodują powstania nowego utworu.

Gdybym sobie przekopiował z płyty winylowej jakiś utwór do pliku (przy okazji oczyszczając go cyfrowo z trzasków), to podejrzewam, że nie potraktowano by tego jako nowy utwór (opracowanie?). A jak traktować np. prace konserwatorskie "Bitwy pod Grunwaldem"? Czy rekonstrukcja fragmentu uszkodzonego obrazu na podstawie zdjęcia to nowe dzieło, czy tylko zabieg analogiczny do czyszczenia? Nikt jakoś nie przypisuje autorstwa "Wymarszu strzelców" konserwatorom, którzy zdjęli stary werniks ze "Straży nocnej" Rembrandta - a obraz przecież istotnie się zmienił.

Inna kwestia - kto jest właścicielem nośników, na którym utrwalono dzieła, które właśnie przeszły do domeny publicznej? W przypadku książek z reguły mamy sporo egzemplarzy i nie ma problemu. Kopii starych filmów może być mało (nawet jedna). Film, jako dzieło, może już jest w domenie publicznej, ale czy to znaczy, że właściciel jedynej kopii ma obowiązek ją udostępnić?

Egzemplarz dzieła

Właścicielem *egzemplarza* dzieła (rolka z filmem, obraz, książka) jest ten, kto go kupił. Nie ma obowiązku udostępniania go komukolwiek. I chodzi tu o egzemplarz dzieła, a nie o nośnik.

Wygaśnięcie praw autorskich do dzieła oznacza jedynie, że każdy może z tym dziełem zrobić, co mu się żywnie podoba - kopiować, rozpowszechniać, modyfikować - jednym słowem, korzystać bez ograniczeń. Film możesz wkleić do teledysku i nikt cie nie pozwie, jak za "Czterech pancernych", kopie obrazu sprzedawać na koszulkach itd. Nie ma natomiast żadnej nacjonalizacji egzemplarzy :-)

Film, jako dzieło, może

Film, jako dzieło, może już jest w domenie publicznej, ale czy to znaczy, że właściciel jedynej kopii ma obowiązek ją udostępnić?

Patrz tutaj

A mnie się wydawało, że

A mnie się wydawało, że 70 lat (art. 36 upapp)

70 lat. Myślałem, że 75.

70 lat. Myślałem, że 75. Ale są tam różne paragrafy i wyjątki.

O tym, jakie wrażenia odnoszę

Odnoszę wrażenie, że nawet jeśli Ministerstwo, jego agendy, agencje, spółki, osoby etc. wytworzą jakieś dzieła pochodne w stosunku do dzieł, które przeszły do domeny publicznej to i tak każdy będzie sobie mógł "zrobić co chce" (w szczególności "zdigitalizować po prostu") oryginał ("co chce" oczywiście z zastrzeżeniem praw osobistych). W szczególności nie widzę też powodu, żeby "digitalizacja po prostu" oryginału bądź jego fragmentów nosiła jakiekolwiek znamiona działalności twórczej, a więc żeby powstały w ten sposób twór miał być dziełem chronionym PrAut.
Próba wtórnego "udziełowienia" utworu, który przeszedł do domeny publicznej w drodze "digitalizacji nie po prostu" będzie ryzykowna, boż film (przedwojenny) to suma iluś-tam klatek (plus dźwięk). Zatem nawet jeśli i połowę z tych klatek "ręcznie poprawię" (o ile będzie to znosić znamiona czynności twórczej, o ile wiem blacharz-lakiernik usuwający rdzę z mojego auta ani tynkarz czy malarz poprawiający niedoskonałości mojej ściany, ani nawet korektor w wydawnictwie wydającym moje książki, ba - nawet tamże redaktor merytoryczny, który poprawia przypisy czy uzupełnia odwołania i powołania - nie roszczą sobie prawa autorskiego do mojego samochodu/ściany/książki), to i tak [odnoszę wrażenie, że] druga połowa pozostanie publiczna. Czyli będziemy mieli nową odmianę poutwora z dziurkami. No i oczywiście pozostaje kwestia prawa do nośnika (czy dodanie na filmie logotypu tej czy innej stacji telewizyjnej to jest działalność twórcza i czy taka wersja utworu spada/nie spada do domeny publicznej i dlaczego?), czyli kolejna odmiana casusu św. Faustyny... Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Prawo Autorskie należałoby napisać od nowa?

minimum twórczości

Fotografia portretowa korzysta z takiej samej ochrony, jaka przysługuje na podstawie prawa autorskiego każdemu innemu utworowi: "...Trybunał zauważył przede wszystkim, że prawo autorskie chroni jedynie przedmioty oryginalne, tzn. takie, które są uznane za stanowiące własną twórczość intelektualną ich autora. W tym względzie Trybunał przypomniał, że mamy do czynienia z własną twórczością intelektualną autora, gdy odzwierciedla ona jego osobowość. Tak jest w przypadku, gdy autor mógł wyrazić swe możliwości twórcze przy realizacji utworu poprzez dokonywanie swobodnych i twórczych wyborów..."

Jeśli blacharz klepiąc samochód dokona swobodnych i twórczych wyborów i w ten sposób wyrazi swoje możliwości twórcze, to powstanie utwór. Podobnie, jeśli przy renowacji filmu ktoś tak zmodyfikuje zniszczone klatki, by z nich powstało coś innego, ale twórczo to zrobi.

To z sentencji tego wyroku w sprawie C-145/10

(...)

2) Artykuł 6 dyrektywy Rady 93/98/EWG z dnia 29 października 1993 r. w sprawie harmonizacji czasu ochrony prawa autorskiego i niektórych praw pokrewnych należy interpretować w ten sposób, iż fotografia portretowa może na mocy tego przepisu być chroniona prawem autorskim, pod warunkiem – czego sprawdzenie należy do sądu krajowego w każdym konkretnym przypadku – że jest ona twórczością intelektualną autora odzwierciedlającą jego osobowość i przejawiającą się swobodnymi i twórczymi wyborami dokonanymi przezeń w trakcie realizacji tej fotografii. Gdy zostanie sprawdzone, że rozpatrywana fotografia portretowa ma charakter utworu, przysługująca jej ochrona nie jest słabsza od ochrony przysługującej każdemu innemu utworowi, łącznie z utworem fotograficznym.

3) Artykuł 5 ust. 3 lit. e) dyrektywy 2001/29/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym w związku z art. 5 ust. 5 tej dyrektywy należy interpretować w ten sposób, że media, takie jak wydawca prasowy, nie mogą z własnej inicjatywy wykorzystać utworu chronionego prawem autorskim, powołując się na cel bezpieczeństwa publicznego. Jednakże nie można wykluczyć, że mogą przyczynić się w pewnych wypadkach do realizacji takiego celu poprzez opublikowanie fotografii poszukiwanej osoby. Należy wymagać, by inicjatywa ta, po pierwsze, wpisywała się w kontekst decyzji podjętej lub działania prowadzonego przez właściwe organy krajowe z zamiarem zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, a po drugie, by była podjęta w uzgodnieniu i we współpracy ze wspomnianymi organami w celu uniknięcia ryzyka działania wbrew środkom podjętym przez te organy, przy czym konkretne, aktualne i wyraźne wezwanie przez organy bezpieczeństwa publicznego do opublikowania fotografii w celach ścigania nie jest jednak konieczne.

4) Artykuł 5 ust. 3 lit. d) dyrektywy 2001/29 w związku z art. 5 ust. 5 tej dyrektywy należy interpretować w ten sposób, że okoliczność, iż relacja prasowa cytująca utwór lub inny przedmiot objęty ochroną nie stanowi utworu językowego objętego ochroną prawa autorskiego, nie stoi na przeszkodzie stosowaniu tego przepisu.

5) Artykuł 5 ust. 3 lit. d) dyrektywy 2001/29 w związku z art. 5 ust. 5 tej dyrektywy należy interpretować w ten sposób, że jego stosowanie jest uzależnione od obowiązku podania źródła – łącznie z nazwiskiem autora lub artysty wykonawcy – cytowanego utworu lub innego przedmiotu objętego ochroną. Jednakże jeśli na podstawie art. 5 ust. 3 lit. e) dyrektywy 2001/29 nazwisko to nie zostało podane, wspomniany obowiązek należy uznać za spełniony, w razie gdy zostało podane jedynie źródło.

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

zapewne sąd

zasięgnąłby opinii biegłego z zakresu klepania, niemniej wydaje się oczywiste, że nie każda działalność pozostawiająca działającemu jakieś pole wyboru jest działalnością twórczą. W szczególności nie wydaje mi się, żeby redaktor tekstu stawał się z urzędu jego współautorem (mimo, że ingeruje w tekst i ma swobodę czy zmienić "bo" na "ponieważ" czy na "albowiem"). Nie sądzę, żeby retusz (usuwanie artefaktów) był działaniem twórczym (ale może jest jakieś orzecznictwo w tym zakresie). Co innego na przykład domalowanie wąsów :/

Jest orzecznictwo

Jest orzecznictwo, np.: Clipping - wyrok w sprawie jedenastu słów (sprawa C-5/08), albo Ciekawe orzeczenie - prawo autorskie, spam i prawo cytatu.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

A nawet kompilacja

I też jest orzecznictwo na ten temat. Ale jak mi się wydaje - redakcja już nie jest. A dobry redaktor to prawdziwy skarb (natomiast kiepski to tragedia). Dobry redaktor czasami jak ten hmmmm afroamerykanin napisze za autora pół tekstu a w drugiej połowie poprawi błędy. I powiedzą mu, że to nietwórcze w przeciwieństwie do kompilacji :/

Powoływanie biegłego to ciekawy pomysł

teoretycznie w każdej sprawie o naruszenie praw autorskich, w której pozwany kwestionuje twórczy charakter "utworu" w zasadzie powinno się zasięgnąć opinii biegłego. Ocenianie przesłanki twórczości z pewnością nie jest kwestią prawną i nierzadko będzie wymagało wiadomości specjalnych.

domniemanie twórczości?

W prawie autorskim nie ma domniemania twórczości, więc to powód powinien udowodnić, że mamy do czynienia z utworem. Chodzi przecież często o możliwość zastosowania szczególnych roszczeń z pr. aut., a w konsekwencji o legitymację czynną. Kwestia ta powinna być zatem badana co do zasady, a nie tylko wtedy, gdy pozwany coś kwestionuje.

Z mojego doświadczenia wynika jednak, że sądy dość łatwo przechodzą do porządku dziennego nad tą kwestią. A nawet gdy pozwany kwestionuje istnienie utworu, to analizę przeprowadzają dość powierzchownie. Na przykład w jednej sprawie, która dotyczyła pokaźnej liczby różnych "utworów" sąd uznał, że wystarczy jego własna ocena przykładowo wybranego dokumentu. Nie powinno tak być, niezależnie od tego, jak niski jest poziom indywidualnej twórczości wymagany do zaistnienia utworu.

Chciałbym natomiast poznać mechanika samochodowego, który dochodziłby od nieuczciwego klienta zapłaty trzykrotności wynagrodzenia z tytułu publicznego wystawiania jego utworu ("wyklepanej maski") zamiast prostej zapłaty za wykonane dzieło...

Racja, wykazywanie "twórczego" charakteru

to obowiązek powoda, ale w praktyce nie tylko sąd przechodzi nad tą kwestią do porządku dziennego, lecz najczęściej również strona powodowa. W rezultacie, jeśli w takiej sytuacji pozwany nie zakwestionuje twórczego charakteru i nie zawnioskuje o biegłego (ciekawe jakiej specjalności), to okoliczność ta najprawdopodobniej zostanie uznana za udowodnioną na zasadzie przyznania (a w postępowaniu gospodarczym inicjatywa pozwanego będzie bez wątpienia konieczna, w przeciwnym razie zarówno zarzut jak i dowód się sprekludują).

Pomysł z biegłym jest o tyle interesujący, że zmierzałby do pewnego zobiektywizowania przesłanki twórczości, co zwiększyłoby bez wątpienia poziom pewności prawnej w zakresie ochrony prawnoautorskiej. Samodzielne rozstrzyganie kwestii twórczości przez sąd to ocena zupełnie subiektywna, która de facto wymyka się jakiejkolwiek rzetelnej weryfikacji. Innymi słowy jest to przesłanka tak nieuchwytna, że w praktyce staje się zupełnie iluzoryczna (tj. należy przyjąć, że wszystko jest twórcze z wyjątkiem przypadków skrajnie nietwórczych).

A przykład z mechanikiem rzeczywiście raczej nieżyciowy, ale teoretycznie chyba do obrony - mechanik musiałby w umowie (najlepiej pisemnej) zastrzec, że jego wynagrodzenie nie obejmuje udzielenia licencji lub przeniesienia praw autorskich do ewentualnie twórczych rezultatów jego pracy.

Czy tylko ja odnoszę

Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Prawo Autorskie należałoby napisać od nowa?

Myślę, że akurat w odniesieniu do tego problemu to same przepisy są prawidłowo sformułowane. Problem leży w ich odpowiedniej interpretacji i stosowaniu. Sądzę, że cyfrowy remastering nigdy nie uzyska przymiotu indywidualnej twórczości co wynika poniekąd z samego celu jego wykonywania, czyli odrestaurowania dzieła, ale tego właśnie dzieła, a nie stworzenie nowego, czyli utworu pochodnego. Same np. umiejętności rzemieślnicze nie powinny wystarczyć do uznania kogoś za twórce i pod tym względem przepisy, moim zdaniem, nie wymagają korekty. Sęk w tym, aby sędziowie nie obniżali zanadto tej poprzeczki.

Problem jest jeszcze drastyczniejszy na polu zdolności patentowej wynalazków, szczególnie tzw. computer implemented inventions czy czystych patentów softwarowych. Patentuje się w USA, choć niestety nasze europejskie EPO też kroczy tą ścieżka, tak trywialne rzeczy, że aż mózg staje. Swoją drogą częściowo tym należy uzasadnić niewielką ilość patentów udzielanych w Polsce - u nas wciąż ta choroba jest w powijakach i ludzie nie biegną patentować każdej bzdury.

Jest to pewien samonapędzający się proces - z własności intelektualnej można wycisnąć pieniądze, więc zwiększa się parcie na to, aby zasoby tej "własności" powiększać (nie tworząc faktycznie więcej i lepiej, ale poszerzając prawną definicję własności intelektualnej), dzięki czemu można zgarnąć więcej pieniędzy i znowu mocniej naciskać na dalsze rozszerzenie... Tak przynajmniej ja to widzę.

Czyli w szerszym kontekście zgadzam się - prawo autorskie (i resztę) należy napisać od nowa na XXI w. W końcu w formie takiej jaką znamy powstało w wieku XIX. Chyba najwyższy czas...

W tym kontekście

W tym kontekście felieton: Wydaje się, że ACTA to "gra na czas" w celu dłuższego utrzymania "status quo".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

...trafia dokładnie w

...trafia dokładnie w sedno. Niestety.

Czy domena publiczna to prezentacja publiczna?

Wygląda na to, że zarówno MKiDN jak i NINA mylą domenę publiczną (https://en.wikipedia.org/wiki/Public_domain) z publiczną prezentacją jakiegoś utworu (filmu/bazy).

Nie sądzę, aby była to pomyłka przypadkowa. Raczej jest to oswajanie obywateli z nowym znaczeniem "domeny publicznej" jako czegoś, co każdy może obejrzeć ale nikt nie może dotknąć, a już tym bardziej zabrać do domu. No chyba, że zapłaci.

Jeżeli zabiegi konserwacyjne, i maszynowe skopiowanie na wersję cyfrową (digitalizacja) lub odwrotnie, ma powodować powstanie nowego dzieła to za chwilę domena publiczna opustoszeje.

Przy obecnym rozwoju technologii nie da się uzasadnić, że "konserwacja" czy "restauracja" musi się odnosić jedynie do oryginalnego nośnika (szpuli z filmem). Podmioty publiczne, przechowujące materiały audiowizualne muszą zajmować się także cyfrową konserwacją i odrestaurowywaniem przechowywanych materiałów, czy im się to podoba czy nie. Próby tworzenia sobie, boczną furtką (prawa autorskie), drugiego strumienia opłat jest świadectwem dużej deprawacji i arogancji urzędników państwowych.

Przechodzenie z wersji analogowych na cyfrowe chyba już okrzepło. Może pora na jakąś ustawę (albo chociaż rozporządzenie z nowego ministerstwa) o digitalizacji, która regulowała by w administracji publicznej takie różne kwiatki i np. ustalała prawa restauratorów, konserwatorów i skanerzystów?

Zarabianie na odrestaurowywaniu dzieł zostawmy firmom prywatnym, które nie pobierają pieniędzy z kieszeni podatnika lub sprywatyzujmy urzędy, niech utrzymują się same.

ale film nie musi być z oryginalenj kasety

dlatego mówiłem o tym, że filmy przedwojenne mogły być weymitowane np 20 lat temu a ktoś je nagrał na video (i teraz ma jakkolwiek ze znaczkiem takiej czy innej telewizji w rogu ekranu, ale taki znaczek to chyba nie jest twórcza modyfikacja (choć sam w sobie pewnie jest PrAut chroniony, no ale zawsze można go zakleić czarnym prostokątem)). Podobnie żeby opublikować niechronioną Pr.Aut. książkę nie muszę mieć jej rękopisu (z dokładnością do casusu św. Faustyny oczywiście).

Domena publiczna w 100 % czystej postaci

Zastanawiam się, czy rzeczywiście rozumienie domeny publicznej jako brak praw wyłącznych i w rezultacie jako pełna swoboda korzystania z dzieła jest z praktycznego punktu widzenia uprawnione.

Domena publiczna jako "stan, w którym nie ma warunków wykorzystywania dzieła, nie ma praw wyłącznych, nie ma uprawnionego, itp." to raczej teoretyczny model idealny. Zawsze będą jakieś ograniczenia – będą prawa wyłączne (autorskie prawa osobiste) i będą uprawnieni (najczęściej zapewne zstępni), co musi (nieznacznie, ale jednak) ograniczać korzystanie z utworu. I warto też pamiętać o opłatach z art. 40 pr. aut.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>