Kopia lokalna a monopol na informacje
Federalny sąd dystryktowy z Nevady wydał orzeczenie, z którego wynika, że na gruncie amerykańskiego prawa "kopia lokalna" prezentowana w wynikach wyszukiwania (w ramach serwisów wyszukiwarek internetowych takich jak Google), nie stanowi naruszenia prawa autorskiego twórców archiwizowanych witryn...
Pewien autor pozwał firmę Google Inc. w związku z tym, że w wynikach wyszukiwawczych nadal dostępna była kopia jego artykułu (a raczej 51 jego utworów - jak wynika z orzeczenia), chociaż został on usunięty z serwera, na którym pierwotnie go umieszczono. Pisze o tym John Borland w swoim blogu na "łamach" News.com. Jest też dostępne orzeczenie sądu z Nevady (PDF, 25 stron). Sprawa zaczęła się 6 kwietnia 2004 roku od przedstawienia roszczeń związanych z kopią lokalną tekstu "Good Tea", opublikowanego przez Blake'a na jego stronie internetowej: www.blakeswritings.com. Po paru dniach, 25 maja 2004 roku, uzupełniono roszczenia w stosunku do kopii kolejnych pięćdziesięciu tekstów.
W powyższej sprawie (Blake A. Field vs. Google Inc.) sąd uznał, że tworzenie i publikowanie kopii stron internetowych przez wyszukiwarki jest działaniem wpisującym się w doktrynę usprawiedliwionego użytku (fair use). Autor mógł wszak na zasadzie opt-out usunąć witrynę z pola zainteresowania robotów (crawlerów), bądź to za pomocą instrukcji umieszczonych w pliku robots.txt na serwerze, lub też za pomocą znaczników meta umieszczonych wewnątrz kodu dokumentów HTML (author had not used an available Web setting on his page that would have prevented it from being archived). Nie zrobił tego, więc nie powinien się denerwować, że kopie takie powstały. Dodatkowo sąd jeszcze stwierdził, że bazy danych takie jak te, które tworzone są w ramach mechanizmu cashe Google, są przedmiotem regulacji ustawy the Digital Millennium Copyright Act (ta ustawa zaś stwierdza, że operator nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne naruszenia prawa - w tym autorskiego - jeśli nie ma kontroli nad treściami, które w ramach swojej infrastruktury transmituje).
W USA są inne nieco zasady ochrony prawnoautorskiej niż w Polsce. Inaczej też skonstruowano tam usprawiedliwiony użytek osobisty - fair use (w odróżnieniu od naszego rodzimego dozwolonego użytku osobistego i innych dozwolonych użytków, bo warto wspomnieć, że dozwolony użytek "osobisty" to nie jedyny, jaki przewiduje zarówno polska, jak i inne ustawy).
Wracając do rozstrzygnięcia sądu z Nevady: oczywiście rodzi się szereg pytań. Czy rzeczywiście Google nie ma kontroli nad swoimi "robotami" archiwizującymi internet? Czy model opt-out w przypadku prawa autorskiego jest dobrym rozwiązaniem? Wobec stopniowego rozszerzania się przeróżnych monopoli tzw. "własności intelektualnej" może to być interesująca alternatywa, chociaż nie mająca wsparcia w polskim systemie prawnym. Pytań jest więcej i nie wszystkie muszą dotyczyć praw autorskich. Wyobraźmy sobie naruszenie dóbr osobistych i roszczenia cywilnoparwne w stosunku do autora (a następnie ewentualnie kolejnych osób) w związku z tym, że pomawiający lub w inny sposób godzący w dobra osobiste (dobre imię, cześć) artykuł (lub inny materiał, np. zdjęcia) nadal zagrażają lub naruszają dobra osobiste. W pozwie winno się zgłosić żądania usunięcia skutków naruszenia, a więc może to oznaczać, że powód będzie musiał pamiętać o takich roszczeniach, jak doprowadzenie do usunięcia spornego materiału z archiwów Google (i innych serwisów takich jak archive.org i inne jeszcze). Pisałem o tym w felietonie Nieskuteczna klauzula nieodpowiedzialności. Dziennik Internautów wspomina też o Google Hackingu, technice służącej do zdobywania informacji za pomocą odpowiednich zapytań kierowanych do wyszukiwarki. Składając pozwy warto pamiętać o tych technikach i ewentualnie obligować potencjalnych naruszycieli do usunięcia rozlicznych skutków naruszenia. Wszak prawo cywilne spełnia właśnie funkcję restytutywną (przywrócenie stanu sprzed naruszenia), co w internecie coraż trudniej dochodzić. Raz opublikowana w Sieci informacja dziwnie nie chce zniknąć mimo starań i determinacji zainteresowanych...
Sporów o kopie lokalne jest więcej. W listopadzie 2004 pisałem o pozwaniu Google przez operatora serwisu Perfect 10 (nie podobało mu się, że Google udostępniał kopie grafik z jego serwisu erotycznego, za dostęp do których klienci mieli płacić). Spraw będzie więcej, aż wyklaruje się jakaś linia orzecznicza w tym zakresie. Pomoże też zapewne ruch księgarzy, którzy starają się wykazać, iż Google narusza prawa autorskie wydawców tworząc nowy serwis Google Print (zbierając treść zeskanowanych, tradycyjnych książek).
W felietonie Czy jest o co kruszyć kopie? z 2003 roku zastanawiałem się nad naruszeniami prawa autorskiego przez twórców wyszukiwarek (wszak automat sam w sobie naruszać prawa autorskiego nie może, bo to nie człowiek i nie ma wolnej woli). Nadal uważam, że publikowanie takich kopii stron na gruncie polskiego prawa autorskiego stanowi złamanie uprawnień twórcy (wkracza w sferę monopolu autorskiego). Obserwowany postęp i zmiana stosunków społecznych być może wymusi zmianę regulacji w tym zakresie.
To chyba będzie front największego sporu kulturowego: po jednej stronie barykady stanie "własność intelektualna" i przeróżne monopole informacyjne, po drugiej - dostęp do dóbr kultury, swobodny obieg informacji (wolność i prawo komunikowania się). Wyszukiwarki zaś – współcześni pośrednicy pomiędzy autorami i odbiorcami – będą głównymi aktorami tych spektakularnych batalii. Nie zawsze jednak będą odgrywać rolę pozytywnych bohaterów. Tym bardziej, że wyszukiwarki mają całkiem sporo interesujących danych, a ich ujawnienie może godzić w kolejne ważne prawo - w prawo do prywatności użytkowników. Zatem serwisy takie winny spełniać wyższe standardy ochrony danych, winny być może być również poddane pewnym ograniczeniom związanym z przetwarzaniem takich danych...
Zwracam uwagę, że w wynikach wyszukiwania stron spełanijących warunek "Blake A. Field Good Tea" Google na pierwszym miejscu prezentuje link do witryny "Welcome to blakeswritings.com", ale nie ma tam już odnośnika do kopii.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>