Weekend 44 tys czytań, karawana może jechać dalej

gołębie na Krakowskim RynkuTekst zatytułowany 18 grudnia 2008 - potwierdzenie delegalizacji internetu w Polsce opublikowałem w piątek, o godzinie 15:50. Tego dnia i o tej porze - jeśli ktoś jest w pracy - pakuje się już zwykle do domu. Tekst trafił do serwisu Wykop, do serwisu Pardon, Fronda, na forum Joemonster i do dziesiątków innych serwisów i for dyskusyjnych. Efekt: przez weekend tekst odwiedzono 44 tys razy (to absolutny rekord tego serwisu; pierwsze 24 godziny od publikacji przyniosło 25 tys odwiedzin). Celowo piszę, że odwiedzono, bo nie wiem ile razy przeczytano. Oceniając dyskusje na linkujących tu forach internetowych - przypuszczam, że przeczytano nieco mniej razy.

Czytam dyskusje, które prowadzone są na forach linkujących do mojego tekstu i zastanawiam się: jest do wykonania jeszcze sporo pracy. Nie wiem jak nazwać ten rodzaj reakcji, która pojawia się bodaj najczęściej. Chyba najprościej dać próbkę: "debile znów uchwalili bzdurne prawo, trzeba się pakować i wyjechać z tego kraju". Pojawiają się też tradycyjne utyskiwania na daną ekipę polityczną: "chcieliście wybrać PO, no to macie". Ciekawe, że te stwierdzenia nie są korygowane przez ludzi, którzy mogliby dostrzec, że norma prawna wynikająca z komentowanego przepis istnieje już od 2004 roku, a więc od zeszłej kadencji Sejmu. Mogliby skorygować, ponieważ informacja na ten temat pojawiła się w moim tekście, a link do tekstu na forach. Być może zbyt nisko tą informację umieściłem i nie każdy miał tyle cierpliwości, by przeczytać materiał do końca. Politykę jednak zostawię na boku.

Zdarzają się reakcje niedowierzania. Inni próbują racjonalizować zacytowany przeze mnie przepis, co - w uproszczeniu - sprowadza się do stwierdzenia: "to nie chodzi o to, że zdelegalizowali wszystkie linki, a tylko podawanie danych służących do hakowania". Ten rodzaj stwierdzeń spotyka się czasem z reakcją współuczestników forum, którzy tłumaczą: "nie jest tak, ponieważ zabrakło tego określenia w przepisie; intencje były dobre, ale zapomnieli dodać, że chodzi o hakowanie". Tu czasem ktoś, kto wcześniej racjonalizował, tłumaczy, że wcześniej napisał tak i tak, ale w rzeczywistości, to nawet nie przeczytał przepisu, a w ogóle, to się nie zna na prawie. Całość tworzy interesujący materiał socjologiczno-prawny, który dobrze byłoby kiedyś przebadać.

Niepierwszy raz pisałem o tej konkretnej nowelizacji. Wcześniej w serwisie pojawiły się inne teksty:

One jednak nie wywołały takiego zainteresowania, które wywołał tekst zatytułowany "18 grudnia 2008 - potwierdzenie delegalizacji internetu w Polsce". Być może to kwestia "fleszowego" tytułu (wybierając tytuł nie miałem zamiaru uruchamiać jakiejś lawiny komentarzy, po prostu najlepiej oddawał treść tekstu). Być może chodzi o podanie konkretnej daty działania przepisu (nota bene - o tym, że wielu komentujących nie przeczytało tekstu świadczy powtarzający się motyw, że internet będzie nielegalny "już za kilka dni", podczas gdy zarówno tytuł sugeruje, że chodzi o potwierdzenie czegoś, co i tak już jest, a dodatkowo w samym tekście napisałem, że przepis jest nowelizowany tylko kosmetycznie (zmieniono jedną cyfrę w występujących w art. 269b, w odwołaniach do innych przepisów KK, natomiast norma dotycząca "danych umożliwiających dostęp do informacji przechowywanych w systemie komputerowym lub sieci teleinformatycznej" pozostaje taka, jaką ją uchwalono i opublikowano w 2004 roku).

Nie wiem, czy obserwowane zainteresowanie tekstem przełoży się na zwiększenie świadomości problemów prawnych korzystania z internetu. W całej masie komentarzy znalazłem tylko jeden, którego autor zastanawiał się, co należy z tym fantem zrobić. Nie wiem też, czy ludzie interesujący się "delegalizacją internetu" jako "bzdurą" są w stanie poczuć w sobie potrzebę aktywnego współdecydowania o kształcie przepisów prawnych budujących normatywne zaplecze aktywności internetowej (innymi słowy: czy wzięliby udział w konsultacjach społecznych, gdyby ktoś dał im na to szansę). Przypuszczam, że nie. Przypuszczam, że internauci w swojej masie po prostu zapomną o istnieniu tego przepisu za dwa, może trzy dni. Podobnie, jak zapomniano o normie karnej, która przez sądy interpretowana jest jako penalizacja prowadzenia serwisów internetowych bez stosownej rejestracji w sądzie rejestrowym (a która w istocie dotyczy dzienników i czasopism; por. ostatni z serii tekstów W sprawie Leszka Szymczaka wniosek o wyłączenie prokuratora ze sprawy).

Tak. Prawdą jest, że norma prawna wynikająca z art. 269b KK istnieje w polskim systemie prawnym od 4 lat i nikt nie wpadł na pomysł, że można kogoś skazać za sam link (poza przypadkiem Michała z Kielc, ale tam powołano się na inny przepis karny, a chłopak nie walczył i dobrowolnie poddał się karze; por. Historia oceni rok po wycieku "Precious"). Podejrzewam, że niewielu czytelników zdaje sobie sprawę z konsekwencji niemego godzenia się na to, by tego typu fuszerki legislacyjne istniały w naszym porządku prawnym. A jest ich więcej. I - w przeciwieństwie do części komentatorów - nie uważam tego za przemyślaną akcję w stylu "wprowadzimy furtkę, by w przyszłości można było skazać dowolną osobę, która będzie niewygodna". Z moich obserwacji procesu legislacyjnego wynika, że posłowie nie mają czasu na to, by się zastanawiać nad konsekwencjami przyjmowania takiego lub innego brzmienia przepisu. Większość z nich nawet nie wie, czego dotyczy ustawa, nad którą w danej chwili "pracują". Głosują tak, jak ustali to ich kolega z klubu parlamentarnego, który został oddelegowany do pracy nad tą czy inną ustawą (a i tak czasem się mylą; por. Jeden był przeciw, ale przez pomyłkę). W wielu przypadkach poseł taki nie rozumie materii, której dotyczy regulacja i musi opierać się na intuicji. Nie wystarczy tu wskazać winnych w osobach np. Biura Legislacyjnego Sejmu, bo urzędnicy Biura Legislacyjnego nie są od tego, by dokonywać wyborów politycznych: widać posłowie chcieli uzyskać taki efekt, skoro nikt się nie dopytywał o konsekwencje takiego lub innego brzmienia proponowanego ustępu lub paragrafu. W tym konkretnym przypadku zarzut można postawić ekspertom, którzy w 2004 roku przygotowywali opinie do ówczesnego projektu. Nie dostrzegli oni, że karą pozbawienia wolności zagrożone jest generowanie haseł dostępu, albo udostępnianie linków, niezależnie od tego czy służy to działaniom "legalnym", czy nie (cokolwiek znaczy w tym przypadku "legalność"; a swoją drogą - naprawdę trudno zrobić, by przepis dotyczący "obiegu informacji" był rzeczywiście precyzyjny). Eksperci po prostu uznali, że jest zgodny z Konwencją Rady Europy o Cyberprzestępczości, chociaż ewidentnie propozycja odbiega od sensu normatywnego zaproponowanego w tekście tej Konwencji.

Z obserwacji dyskusji toczących się w ten weekend nasuwa się jeszcze jeden wniosek - sprawą nie zainteresowały się media "głównego nurtu". Być może dopiero w poniedziałek dziennikarze "profesjonalnych mediów" natrafią na dyskusje w swoich czytnikach RSS. Być może sprowokuje ich to do zadania pytań posłom, urzędnikom, politykom, a gdy ci zobaczą wskazaną im palcem normę, być może podejmą jakąś próbę nowelizacji przepisu. Być może też media "głównego nurtu" odczekają kilka dni. Przecież 18 grudnia, a więc dzień, w którym przepis wchodzi w życie, będzie lepszym terminem na zwrócenie uwagi czytelnikom, widzom i słuchaczom, niż po prostu zareagowanie na internetowy "buzz". Zobaczymy.

Nie przypuszczałem, że tekst spotka się z takim zainteresowaniem (w serwisie Pardon relacja nt. mojego tekstu była w pewnym momencie jedyną, która znajdując się na liście "najczęściej czytanych" nie była związana z seksem), bo przecież były już u mnie inne teksty na ten temat, a nawet niedawno uczestniczyłem w dyskusji na te tematy w telewizji (por. Kto korzysta z internetu, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech) i to wszystko z takim zainteresowaniem się nie spotkało. Obserwowanie internetowych komentarzy, które wywołał piątkowy materiał, było dla mnie bardzo interesującym doświadczeniem.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Nieścisłość skorygowana nieścisłością

> Ciekawe, że te stwierdzenia nie są korygowane przez ludzi,
> którzy mogliby dostrzec, że norma prawna wynikająca z
> komentowanego przepis istnieje już od 2004 roku, a więc od
> zeszłej kadencji Sejmu.

Skoro od 2004 roku, to nie od zeszłej kadencji (V, 2005-2007), tylko od jeszcze poprzedniej (IV, 2001-2005).

Istotnie. Dziękuję za tą uwagę.

Projekt został przyjęty w czasie IV kadencji. Opis procesu legislacyjnego umieściłem wcześniej w komentarzu pod tekstem o "potwierdzeniu delegalizacji" (por. Tak naprawdę internet jest nielegalny w Polsce od 1 maja 2004 r.). Dziękuję za zwrócenie uwagi na tą nieścisłość.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

O użytkownikach Internetu słów kilka

Obawiam się, że to efekt totalnej i absolutnej tabloidyzacji życia, ludzie czytają tytuł, lead do artykułu i może jeszcze pierwszy akapit i już mają swoje zdanie. Szczególnie dobrze jest to widoczne, kiedy chodzi o wszelkie tematy związane z polityką, czyli podatki, kwestie prawne i moralne. Nieważne co kto tak na prawdę robi, ważne jaką ma przyklejoną etykietę i to wystarcza 90% polskiego społeczeństwa do podjęcia dyskusji, mimo, że nie mają pojęcia o danym temacie.

Smutne, ale może kiedyś to się zmieni, chociaż ciężko mi w to uwierzyć, bo teksty są wszędzie coraz krótsze, a i o lekkie pióra trudno...

Pozdrawiam
a.

Chłop jak dąb a w bajki wierzy ;)

W tym konkretnym przypadku zarzut można postawić ekspertom, którzy w 2004 roku przygotowywali opinie do ówczesnego projektu.

Proszę wybaczyć cynizm, ale kim są "eksperci"? Jaki jest sposób doboru ludzi, których uznajemy za "ekspertów" w danej dziedzinie? Przypomina mi się trochę sytuacja z "Prawdy" Pratchetta, kiedy jedna z postaci mówiąc o "azecie" ;) stwierdza, że pewnie są jacyś ludzie którzy pilnują, żeby pisano tam prawdę. Serio warto wierzyć, że eksperci są kompetentni i nazywać ich ekspertami? Bo chyba dochodzimy tutaj do oczywistej sprzeczności...

Na marginesie: robienie czegoś "na odwal", albo "bo kolega robi tak samo" to prosty sposób na wylecenie z dowolnej pracy. I nikt co do tego nie ma wątpliwości. Pojawia się tutaj pytanie: dlaczego stosujemy podwójne standardy wobec posłów i reszty społeczeństwa? Kiedy zgodziliśmy się na to, że lekceważenie obowiązków czy też notoryczne kłamanie nie jest niczym złym "bo to przecież polityk"? Bo w każdej innej dziedzinie taką osobę nazywa się obibokiem i oszustem. Specjaliści od PR bardzo elegancko wtłoczyli nas w koleiny takiego sposobu myślenia. Pozostaje pytanie: jak się o tym pomyśli czy na pewno jest sens i potrzeba traktowania posła jako innej, swoistej, kategorii zawodowej?

Chciałbym tylko

Chciałbym tylko poinformować, iż wpis o delegalizacji internetu był także cytowany w Polskim Radiu Wrocław. Nie było to tam bzdurnie komentowane, jednak donoszę o tym, bo gdyby o jakimś wpisie na moim blogu poinformowała jakaś rozgłośnia radiowa, to miałbym niezłą radochę.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>