Sporu o korzystanie z praw w globalnym biznesie ciąg dalszy

Trochę przemyśleń już było w tekście Ograniczanie i kontrola dostępu oraz kanałów dystrybucji, teraz tylko konflikt interesów się nasila. Microsoftowi nie podoba się, że Google przeszukuje książki w projekcie Google Book Search, a MS pyta za każdym razem o zgodę, by samemu móc przeszukiwać. Ale przecież to nie jedyny problem. Ta sama korporacja (MS) walczy o prawa do nazwy "Office Live" z Office Live LLC. YouTube prezentuje materiały z BBC, a w innych rejonach płaci się przecież za to, by takich materiałów partner nie pozwalał wykorzystywać konkurentom (umowy na wyłączność). Komentatorzy podnoszą: w dzisiejszych czasach należy być pierwszym, nie zaś mieć prawa wyłączne... Jesteśmy chyba trochę jak ten "Świadek koronny" zmian w relacjach społecznych: przechodzimy z komercji w obszar DKFu kultury. Ktoś na tym traci, ktoś zyskuje.

Zacznijmy od konfliktu Microsoft i Google. Pisze o tym IDG w tekście Microsoft atakuje Google: "Microsoft oskarża Google o naruszanie praw autorskich. Prawnik Microsoft przygotował wystąpienie, które wygłosi na spotkaniu Stowarzyszenia Amerykańskich Wydawców (APA). Według giganta z Redmond Google narusza zasady dozwolonego użytku (fair use) m.in. w swoim projekcie Google Book Search". Oczywiście tekst z IDG można też porównać z notatkami z innych serwisów: SDA: Microsoft Takes Google Head on In Copyrights War, Reuters: Microsoft to blast Google over copyright policy, BBC: Microsoft attacks Google on books, ZDNet: Microsoft vs. Google on copyright infringement i setkach innych serwisów i tekstów, które prawie są takie same.

Wszędzie jest ten sam cytat z Thomasa Rubina: ""Companies that create no content of their own, and make money solely on the backs of other people's content, are raking in billions through advertising revenue and IPOs", co IDG przetłumaczyło na język polski tak: "Firmy które nie tworzą własnych treści, a swoje przychody czerpią z żerowania na innych, zarabiają rocznie miliardy dolarów na reklamie online".

Spór zatem idzie o to, że MS jest zaniepokojony tym, że Google sobie po prostu bierze (czekając na ewentualny sprzeciw dysponenta praw), a Microsoft "szanując prawa autorskie" pyta o zgodę, a więc - siłą rzeczy - jest na straconej pozycji biznesowej. Google argumentuje zaś, że wcale nie przekracza granic "sprawiedliwego użytku" (fair use - celowo nie napisałem "dozwolonego użytku", bo amerykańska doktryna fair use jest inna niż nasze kontynentalne wyłączenie z monopolu autorskiego; por. Jeszcze o dozwolonym użytku czy Pobieranie muzyki z Sieci).

Tak. "Uczciwa" konkurencja nakłada się po raz kolejny na problematykę praw wyłącznych. W płytkiej warstwie rozważań można nawiązać do przysłowiowego "psa ogrodnika", jednak spór ma charakter cywilizacyjny. Jeśli Google uzyska znaczną przewagę nad Microsoftem (który też przecież prowadzi portal MSN i tam oferuje konkurującą z Google wyszukiwarkę, oraz inne, coraz bardziej podobne usługi; ostatnio w telewizji porównywano nową usługę w Google Maps z analogiczną usługą MSN, w której chodzi o prezentowanie graficzne natężenia ruchu na głównych drogach w USA), a więc jeśli okaże się, że model Google przynosi realne efekty, to przecież MS nie będzie długo czekać na przeorientowanie się na inny model biznesowy. Tak sobie myślę.

Relatywizm podejść widać prawie na każdym kroku. Weźmy sygnalizowany spór o nazwę Office Live. Microsoft postanowił udostępnić swój pakiet biurowy w Sieci (jako usługa online) pod taką właśnie nazwą. Problem w tym, że istnieje spółka Office Live LLC, która już z tej nazwy korzysta. Najpierw były negocjacje, ale nie przyniosły rezultatu, a wobec fiaska negocjacyjnego spółka postanowiła dochodzić swoich praw przed sądem (rejestr znaków towarowych, Registration Number: 2668463, Mark (words only): OFFICE LIVE). Tak jak MS ma prawo wskazywać na problemy związane z modelem biznesowym Google, tak i spółki mogą przecież dochodzić roszczeń wobec MS. I tu znów cała masa komentarzy w Sieci: Microsoft sued by Office Live, Office Live Sues Microsoft, Microsoft sued over Office Live name (i znów: setki innych). MS ma prawo się bronić, więc się broni: nazwa "live" nie ma charakteru odróżniającego, więc przed sądem nie powinna być utrzymana jako znak towarowy. Aż się chce zapytać o oznaczenie odróżniające "windows", co na polski przekłada się przecież "okna". Czy ma właściwości odróżniające? Gdzie są granice? Wystarczy przypomnieć inne spory z udziałem Microsoftu o znaki towarowe: Ugoda Microsoft vs. Lindows, Lindows, znaki towarowe, Zmieniają na Linspire, Czyje okna..., albo z innej parafii: Granice ochrony znaków, Co by było z Mike'm w Polsce? i Microsoft - strategiczne wycofanie...

A więc jest tyle prawd, ilu obserwatorów i ewentualnych uczestników sporów.

Idźmy dalej. The Register publikuje tekst Guy Goma, YouTube and the BBC, a w nim rozważania nad aktualnymi problemami prawa autorskiego: dlaczego BBC dogadało się z YouTube (za którym stoi Google, o którym na samym początku tego tekstu; por. BBC and YouTube partner to bring short-form BBC content to online audiences)? Jeśli nikt nie przeczyta publikowanych przez Ciebie informacji (utworów), to równie dobrze możesz przestać publikować. W tekście też rozważania o tym, że były czasy, kiedy opłacało się wynagradzać kogoś za to, by nie publikował swoich utworów u konkurencji (exclusive contract - klauzula zakazu konkurencji). Tyle, że dziś podaż twórców przewyższa znacznie popyt komercyjnego rynku. The register wymienia: pisarzy, gwiazdy filmowe, muzyków... Płacić im wszystkim za to, by nie oddawali swoich talentów konkurencji? Kto z tego wyjdzie zwycięsko? Jest też przykład nadawcy z Południowej Afryki (the South African Broadcasting Corporation), który płaci BBC za wykorzystanie materiałów nadawcy brytyjskiego, a więcej jeszcze od tego płaci za wyłączność, czyli za to, by inni nadawcy nie mogli nadawać wskazanych materiałów BBC. Tyle tylko, że istnienie internetu powoduje, że takie modele biznesowe stają się nieopłacalne. I jedna z konkluzji: "Talk to anybody who actually understands the future of copyright and you'll discover an awareness that exclusivity is no longer legally enforceable. All you can hope for is to be first". Wyłączności nie da się wyegzekwować prawnie, a należy zabiegać o to, by być pierwszym - głosi zacytowana teza.

Ile kosztuje film na DVD? Dwa dni temu kupiłem film "Johnny Mnemonic" (data produkcji: 1995 rok, chociaż na opakowaniu o tym nie ma wzmianki - ale wtedy mieli wyobrażenia o kulturze cyberpunkowej!) za 11.90 PLN w kiosku na rogu. Ten film pewnie jest do ściągnięcia z Sieci. Leciał już i będzie pewnie też leciał jeszcze nie raz w różnych telewizjach. Kiedyś kosztował więcej, ale wczasach dostępności cena spada. Oczywiście wydawcy mówią, że trzeba wiele pieniędzy by film się zwrócił. Produkcja kosztuje... A weźmy przykład filmu, którego tytuł sprytnie wkomponowałem w leadzie: "Świadek koronny". On też się musi zwrócić? Miał być komercyjnym hitem, ale...

Jak pisze na liście CC-PL autor podpisujący się ILUSTRATOR-redakcja: "Film ”Świadek koronny” stał się zupełnie przypadkiem czymś jakby przyczynkiem do walki świata wolnej kultury i Internetu z populistycznymi koncernami sprzedającymi masową kulturę tak jak McDonalds hamburgery. Film który miał być wielkim komercyjnym sukcesem został kilka dni temu ostentacyjnie wyrzucony z programów projekcji przez takie sieci kinowe Cinema City. Za co? Bo jego producent ośmielił się wprowadzić obraz do Internetu!"

Na Onetowej stronie swiadekkoronny.pl/ widać zapowiedź, że film ma być w kinach od 2 lutego, ale - sądząc z cytowanego postu - nie w każdym kinie się pojawił. ITI ma własną sieć dystrybucji kinowej, ma też portal i niezwykłą siłę marketingową w postaci stacji telewizyjnych TVN. Tam głównie reklamowano film.

Screenshot serwisu oferującego obejrzenie filmu Swiadek koronny
Screenshot serwisu oferującego obejrzenie filmu "Świadek koronny" za 9zł + VAT. Komentujący na liście Creative Commons Polska pisze: "...koncerny uznały, że trzeba ukarać producentów „Świadka” i tym samym przestrzec wszystkich innych by nie wpadali na podobne pomysły. W końcu najpierw koncern musi zarobić, a dopiero potem można dać film masom". Na to wszysko jeszcze nakłada się problem niekompatybilności rozwiązań służących do przeglądania treści - film można obejrzeć jedynie w określonej konfiguracji sprzętowej i znów nawiązujemy do Microsoftu i uczciwej konkurencji, a ściślej - pozycji rynkowej pośredników...

Nie wiem co to znaczy, że wraz z umożliwieniem pobrania na twardy dysk filmu (za opłatą) z internetu ten "przeszedł do kategorii DKF-owskiej", ale domyślam się, że ktoś może nie być zainteresowany jego "puszczaniem" w swoim kinie. Pośrednicy nie lubią się dzielić. Internet pozwala ominąć pośredników...

I na koniec podesłany przez Jarka Lipszyca (on też sygnalizował komentarz związany z "Świadkiem koronnym") tekst z Gazeta.pl: Gdynia ostrzega przed podróbkami statków. Niby mało związany z wcześniejszymi, ale jednak i tu chodzi o prawa wyłączne: "PiS spełniło wyborczą obietnicę i odłączyło od Stoczni Gdynia należącą do niej Stocznię Gdańsk. Jednak właścicielem praw do projektów statków, jest firma gdyńska. Tymczasem własne projekty są kluczem do pozyskania zamówień. Przedstawiciele Stoczni Gdańsk twierdzą, że po rozwodzie dorobili się właśnie pierwszego własnego projektu. Były właściciel ma wątpliwości". A skoro ma wątpliwości, to na wszelki wypadek Stocznia Gdynia postanowiła wysłać do armatora pragnącego zamówić statek w Stoczni Gdańsk list z ostrzeżeniem, że wedle nieoficjalnych informacji projekt konkurenta jest niezwykle zbliżony do analogicznego projektu wysyłającego ostrzeżenie. Wyobrażacie sobie państwo spór o prawa autorskie do (projektu) statku? Zwłaszcza, gdy w przekształcenia na tym rynku uwikłana jest organizacja państwowa? Mogłoby być ciekawie.

Myślę sobie, że aparat organizacji państwowej może dowolnie kreować zasady obrotu dobrami niemajątkowymi. Nie będzie to miało pewnie wiele wspólnego z "niewidzialną ręką rynku", ale też i "obieg kultury" nie musi mieć wiele wspólnego z komercyjnym rynkiem...

Chyba zostawię tego newsa bez puenty. Od tych wszystkich doniesień i zależności czuje się jak Johnny Mnemonic, który przeładował się informacyjnie niosąc w zdublowanej pamięci jedyną receptę na lek dla ludzkości. Tego filmu też nie puszcza się już w kinach (chociaż różni pośrednicy wciąż starają się go komercyjnie wykorzystywać). Coś się kończy, coś się zaczyna.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Tak nachalnie

Maltan's picture

promowano ten film w TVN et consortes, że nawet nie miałem ochoty oglądać tego filmu. Nigdzie. To jakiś wywiad, to jakieś omówienie, to fragmenty planu zdjęciowego, to tamto, to siamto, i to tylko w telewizji, a jeszcze jest Onet. Ciekawy jestem, czy taki sposób przyniósł zamierzony efekt.

Zresztą staram się omijać tak lansowane filmy, ostatni sparzyłem się na "Osadzie".

Wojciech

I chyba skutecznie

kocio's picture

Wygląda na to, że dobrze mu poszło - zadebiutował od razu na 1. miejscu box office, a w następnych tygodniach dzielnie broni miejsca 2.

Natomiast dziwią mnie trochę te trudności z dystrybucją kinową. Jak byłem kilka miesięcy temu na spotkaniu zorganizowanym przez Creative Commons Polska właśnie w sprawie twórczości filmowej, to gościem był tam między innymi Kamil Przełęcki, producent "Ody do radości" ("Pierwszy polski film rozpowszechniany legalnie w interncie"), który z założenia jednocześnie był wyświetlany w kinach i w Internecie na podobnych warunkach techniczno-finansowych co "Świadek koronny" (DRM, pod Windows i za ok. 10 PLN -- była jeszcze opcja tańsza, za pół ceny, ale wtedy tylko on-line, nie do zapisania na dysku).

Pan Przełęcki nie skarżył się w ogóle na jakieś niechętne kina i wyrażał nadzieję, że w przyszłości będzie mógł w ten sposób udostępniać kolejne filmy, jak dobrze pójdzie to i bez tego nieszczęsnego DRM-u (widać nikt nie kocha DRM, ale wszyscy muszą go stosować =} ). Zastanawiam się skąd ta różnica, i być może chodzi o to, że co innego taki film "niszowy", a co innego ten co ma być "kasowy".

streaming

"Nie do zapisania na dysku" tańsza wersja? Prawdziwe serwery streamingowe są dość drogie i obawiam się, że inwestycja by się nie zwróciła. A jeśli nie był to streaming, to dało się zapisać na dysku, co najwyżej można było zaśmiecić kod.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>