O pomysłach uregulowania prekampanii wyborczej z perspektywy aktywnego obywatela dysponującego biernym prawem wyborczym

Jako obywatel staram się wspierać działania podejmowane przez Rzecznika Praw Obywatelskich. Jest to konstytucyjny organ państwa, który ma ustawowe kompetencje związane z działaniem w moim - obywatela - interesie. Ta notatka również ma za zadanie wsparcie RPO w podejmowanych przez niego działaniach, chociaż może być uznana za nieco przewrotną, bo polemiczną. Chodzi o to, że prof. Lipowicz prowadzi w ostatnim czasie korespondencję z różnymi organami państwa, przedmiotem której jest tzw. prekampania wyborcza, czyli działania agitacyjne prowadzone przed różne podmioty przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej. Przepisy dotyczące kampanii wyborczej to przepisy o obiegu informacji, dlatego mieszczą się w ramach niniejszego serwisu. Dodatkowo - publicznie wyraziłem jakiś czas temu zamiar brania udziału w wyborach do Senatu (skoro ówczesny minister Michał Boni zdecydował się na kandydowanie do Parlamentu Europejskiego, to ja mam kobyłkę przy płocie). Decyzję o podjęciu próby kandydowania traktuję jako eksperyment intelektualny. I właśnie podnoszona przez Panią Rzecznik Praw Obywatelskich kwestia prekampanii jest ciekawym motywem prowadzenia takiego eksperymentu. Bierne i czynne prawo wyborcze to również prawa obywatelskie. Powinienem bez problemu i bez stresu móc z nich skorzystać tak, jak np. z prawa dostępu do informacji publicznej. Fakt, że nie mam za sobą żadnego zaplecza (politycznego), nie dysponuję strukturą, finansami, ale to przecież nie są wyznaczniki ubiegania sie o mandat. Co najwyżej nie spełnię kryteriów formalnych i moje nazwisko nie pojawi się nawet na liście kandydatów. Ważniejsze jest dla mnie coś innego - reglamentacja obiegu informacji. Przepisy dotyczące kampanii wyborczej stanowią wszak pewne ograniczenie obiegu informacji. Rzecznik Praw Obywatelskich zwraca uwagę na to, że tzw. prekampania wyborcza nie jest uregulowana i - być może - trzeba ją uregulować. Ja zaś się zastanawiam, jak taka regulacja ma się do konstytucyjnych wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, do konstytucyjnej wolności słowa.

Zacząć trzeba chyba od tego, że RPO podjęła swoje działania w związku ze skargą jednego z obywateli, który podnosił "prowadzenie poza okresem przewidzianym prawem kampanii wyborczej” przez jednego z prezydentów miast, a związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowym. W związku z tym RPO przygotowała wystąpienie generalne do Przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, a następnie wystąpienie generalne do Do Przewodniczącego Komisji Nadzwyczajnej Sejmu RP ds. zmian w kodyfikacjach. Rzecznik Praw Obywatelskich zwraca uwagę na kwestię braku skutecznej regulacji prawnej odnoszącej się do działań agitacyjnych prowadzonych przez różne podmioty przed formalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej i poza jej ramami.

Wystąpienia generalne RPO są dość zwięzłe i krótkie. Kończą się uprzejmą prośbą o przedstawienie stanowisk odnośnie do potrzeby i zakresu pożądanych zmian prawnych regulujących zjawisko „prekampanii” oraz wskazanie ewentualnych planowanych działań w tym obszarze. W ostatnim z linkowanych można też przeczytać:

(...)
Jakkolwiek Rzecznik nie jest organem uprawnionym do oceny konkretnych, wskazanych w skardze materiałów, poważne jednak zastrzeżenie i niepokój wzbudzać może brak skutecznej regulacji prawnej odnoszącej się do działań agitacyjnych prowadzonych przez różne podmioty jeszcze przed formalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej i poza jej ramami.
(...)
Działania mające znamiona agitacji, a prowadzone przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej są zjawiskiem obserwowanym od lat, również w Polsce.
(...)
Należy zauważyć, że do działań określanych jako „prekampania” można zaliczyć inicjatywy prowadzone przez różne podmioty, w tym partie polityczne, a także instytucje publiczne (m.in. samorządowe). W obecnym ustawodawstwie istnieje poważna luka odnosząca się do tego typu działań, uniemożliwiająca ich zidentyfikowanie, a także skuteczne przeciwdziałanie.
(...)
Jak wynika z przedstawionej analizy, zjawisko tzw. „prekampanii wyborczej” pozostaje wciąż nieuregulowane, co w moim przekonaniu negatywnie wpływa na zasadę równości szans kandydatów i komitetów wyborczych, a także na zasadę jawności finansowania kampanii wyborczych. W szczególności istnieje poważna luka w przepisach, która pozwala różnym podmiotom na promowanie osób, a nawet ugrupowań politycznych (choć jeszcze formalnie nie kandydatów i komitetów), w okresie przed formalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej. Działania takie odbywa się poza kontrolą organów wyborczych.
(...)

No i zacząłem się zastanawiać.

Jakiś czas temu powiedziałem publicznie, że jeśli minister Michał Boni będzie kandydował do Parlamentu Europejskiego - ja będę kandydował do Senatu RP. Minister Boni kandydował i dziś jest członkiem Parlamentu Europejskiego. Mnie zatem nie pozostaje nic innego, jak kandydować.

Kandydowanie nie oznacza wcale, że się dostanę. Jest to ćwiczenie intelektualne. Proces polegający na uczestniczącym rozpoznaniu mechanizmów demokratycznych. A ponieważ zabiegam o to, by obywatele byli bardziej aktywni w życiu społecznym, by się angażowali w to życie i by w ten sposób brali też odpowiedzialność za państwo - kierunkowskaz powinien podążać drogą, którą sam wskazuje. Aby móc kandydować, gdy przyjdzie na to czas, będę musiał dysponować poparciem dwóch tysięcy obywateli zamieszkałych w okręgu. Nie takich, którzy z zainteresowaniem przyglądają się mojej aktywności z perspektywy innych miejsc. Może się zdarzyć, że nie uda mi się uzyskać nawet tak "prostej" sprawy, jak wstępne poparcie.

Uruchamiając swój intelektualny eksperyment wyborczy jestem w sytuacji "prekampanii". Wszak wybory do Senatu dopiero za ponad rok. Jeszcze nie zostały ogłoszone, więc nie mogę też w trybie kodeksu wyborczego szukać wsparcia jakiegoś komitetu wyborczego (np. mojego własnego), komitet taki nie istnieje, więc nie może też gromadzić funduszy, nie ma konta bankowego, nie mogę też zbierać tych 2 tys. podpisów poparcia od obywateli mieszkających w okręgu wyborczym. Właściwie to jako kandydat nie istnieję, ponieważ żadna kampania wyborcza - formalnie rzecz ujmując - się przecież nie toczy. Ale przecież główne siły polityczne w Polsce prowadzą taką kampanię stale, stale zabiegając o uwagę obywateli, stale tworząc medialne fakty, stale próbują być w mediach. Gdy jakaś frakcja, partia lub inny komitet skutecznie wcześniej wprowadził swoich kandydatów do Sejmu lub Senatu - dziś może z tego korzystać np. w celu angażowania i mobilizowania elektoratu w nadchodzących wyborach samorządowych. Rząd również podejmuje różne działania, które wszak wynikają z tego, że sprawuje władze wykonawczą, zatem "normalne sprawowanie władzy" sprawia, że świadomość tych działań do obywateli się przebija.

Z wystąpień Rzecznika Praw Obywatelskich nie wynika dla mnie, w jakie zmiany regulacji prawnych Pani Rzecznik chciałaby widzieć w przyszłości. Na razie sygnalizuje jedynie problem. Ponieważ temat nie przebija się do publicznej debaty - postanowiłem zatem również temat podnieść i w ten sposób pomóc Pani Rzecznik w jej działaniach. I robię to z perspektywy potencjalnie zainteresowanego. Bo czy w tej chwili biorę udział w takiej prekampanii wyborczej? Czy biorę udział wówczas, gdy - jako publicysta - publikuję felietony w miesięczniku IT w Administracji lub w Gazecie Bankowej? Czy wynagrodzenie, które dostaję za takie felietony, to element "finansowania prekampanii"? A moje wynagrodzenie, które otrzymuję za wystąpienia publiczne, szkolenia, albo aktywność dydaktyczną (gdzie mam możliwość infekowania studentów swoją osobowością, co - gdyby mi się to udawało - może się przekładać na ewentualny sukces wyborczy?). A co z serwisem internetowym VaGla.pl? Czy fakt, że go tworzę od 18 lat należy potraktować jako 18-letni okres brania udziału w prekampanii? Czy konieczność utrzymywania hostingu i opłaty z tym związane (przez cały okres tworzenia tego serwisu), ktoś mógłby uznać za wydatki w kampanii wyborczej, skoro nagle postanowiłem skorzystać ze swojego obywatelskiego prawa brania udziału w wyborach, a do tego potrzebne jest też to, by potencjalni wyborcy dowiedzieli się o moim istnieniu? A co przedstawicielami partii opozycyjnych albo z owymi członkami rządu? Czy oni też biorą udział w prekampanii, gdy podejmują jakiekolwiek działania? Czy jeden lub drugi minister, który wisi na Twitterze zamiast publikować w Biuletynie Informacji Publicznej informacje publiczne również bierze udział w prekampanii?

Ciekawy jestem, w jakim kierunku to może pójść. Przypomnę jedynie, że zabiegając o liberalizację przepisów o zbiórkach publicznych pisałem:

Dotychczasowa ustawa, ta z 1933 roku, była wprowadzona m.in. w celu ograniczenia możliwości finansowania działalności ówczesnej opozycji politycznej: ówczesnych Komunistów i Narodowych Demokratów. We współczesnej Polsce ustawa stanowiła barierę dla aktywności filantropijnej obywateli i ograniczała możliwość organizowania takiej aktywności organizacjom pozarządowych, a - dodatkowo - ze względu na przekroczenie delegacji ustawowej w rozporządzeniu wykonawczym - stanowiła też pretekst do nakładania na obywateli grzywien w sytuacjach, w których prosili na stronach internetowych o przekazywanie darowizn.

Mam wrażenie, że związek między tamtymi sanacyjnymi regulacjami a koncepcją uregulowania prekampanii wyborczej dziś może wydawać się istotny. Udało się zliberalizować te przepisy o zbiórkach publicznych, by było mniej ograniczeń, by było więcej wolności obywatelskiej, by państwo nie reglamentowało nadmiernie aktywności obywatelskiej.

Temat ciekawy i wiąże się z wcześniej poruszanymi tu zagadnieniami, jak np. z zasadą legalizmu i praworządności, gdy podnosiłem, że administracja rządowa i samorządowa nie mogą - jak uważam - swobodnie wydawać sobie prasy. Temat wiąże się z problematyką dostępu do informacji publicznej, gdy sygnalizowałem, że zamiast publikować rzetelne, pełne, kompletne i aktualne informacje w urzędowych publikatorach politycy raczej starają się zarządzać wrażeniem w mediach społecznościowych (por. Wydaje mi się, że Rząd zaczyna przejawiać uzależnienie od Facebooka). To samo musi dotyczyć tych wszystkich umów z agencjami od public relations i wspierania w sytuacjach kryzysowych (por. Umowa między KPRM a brandADDICTED na wsparcie komunikacyjne). Ostatnio nawet Najwyższa Izba Kontroli postanowiła zbudować sobie "zasięg" na Facebooku wykupując w tej amerykańskiej spółce reklamy. A przecież komercyjne budowanie zasięgu dotarcia reklamowego nie jest tym, na co iść powinny publiczne pieniądze.

Kandydowałem kiedyś do Rady Gminy. Byłem na piątym roku studiów i myślałem, że doświadczenia z samorządu Uniwersytetu Warszawskiego da się jakoś przełożyć na samorząd gminy... W każdym razie to było ciekawe doświadczenie. Nie tylko dlatego, że ludzie dzwonili do mnie (do domu, na stacjonarny, bo komórki wówczas nie były tak popularne) i mówili, że jestem złodziejem, bandytą, oszustem i wiele więcej (jak ktoś inny z domowników odebrał, to wówczas on wysłuchiwał). Ciekawe głównie dlatego, że przed wyborami trzy główne komitety wyborcze w okolicy: AWS, UW i SLD, proponowały mi start. To było fascynujące, bo wówczas uświadomiłem sobie, że poglądy kandydatów mogą nie mieć znaczenia. Koniec końców kandydowałem z niezależnego i niepartyjnego komitetu, który - ze względu na ordynację - był na znacznie gorszej pozycji (ale osiągnął zakładany cel, że lider tego komitetu wejdzie do Rady). Interesujące później było to, że dostałem potem hejt od przedstawicieli każdego z tych trzech komitetów, które wcześniej mi proponowały start z ich listy. Bo każdy jeden głos na mnie oznaczał, że ktoś od nich nie dostał tego głosu dla siebie. True story. Dalsze reglamentowanie wolności słowa w okresie poprzedzającym kampanię wyborczą będzie - jak uważam - bardziej betonowało dostęp do publicznych funkcji.

Spodziewam się zatem, że chęć poprawienia sytuacji i doprowadzenia do tego, by piastujący różne funkcje w państwie (i samorządzie) po prostu robili dobrze swoją robotę zamiast konwertowali funkcję na przyszły kapitał wyborczy, sprawi, że próg wejścia do dyskursu publicznego przez osoby spoza "układu" będzie większy. Oznaczać to będzie, że zabieganie o prawa obywatelskie w tym obszarze może okazać się przeciwskuteczne, bo "zwykli" obywatele nie będą mogli skorzystać z przysługującego im biernego prawa wyborczego na zasadach równych z tymi, którzy już się okopali na funkcjach i urzędach. Tym bardziej że już dziś kampania wyborcza wymyka się regulacjom. Dlatego pisałem jakiś czas temu: Wydaje się, że w "dobie internetu" cisza przedwyborcza jest fikcją. Prawo nie może oczekiwać od obywateli rzeczy niemożliwych. Nie może być też chyba tak, że każdy przejaw realizowania wolności słowa będzie uznany za udział w jakiejś wyborczej kampanii...

Cóż to zatem jest owa prekampania wyborcza, cóż to jest agitowanie i czym różni się od realizowania konstytucyjnej wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, czym się różni od realizowania konstytucyjnej wolności słowa? Tyle pytań, tyle pytań... Kandydowanie to fajny intelektualny eksperyment, ćwiczenie pozwalające podejść do problemów demokracji z perspektywy zaangażowanego obywatela. Każdy powinien startować w wyborach.

A na zakończenie małe motto z Klemensa Janickiego:

Lex nisi tutores habeat, contra arma potentum, est quod araneolus sub trabe nectit opus

"Jeżeli prawo nie ma obrońców przeciw gwałtom możnych, jest jak pajęczyna, którą pająk tka pod belką".

Liczę, że moje powyższe i przewrotne wsparcie Rzecznika Praw Obywatelskich przyda się w dyskusji, której - jak mi się wydaje - nie podejmują inne organy władzy publicznej. Bo najgorzej chyba dla demokracji jest wówczas, gdy jakieś głosy w dyskusji są ignorowane.

A jeśli prezydent miasta lub inna funkcyjna osoba wykorzystuje pieniądze publiczne na kampanie? Dlatego tak ważne są publicznie dostępne wykazy umów.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Bojkot

Ja osobiście w sposób otwarty i demonstracyjny bojkotuję wybory do Sejmu i do Parlamentu Europejskiego ze względu właśnie na brutalne pogwałcenie w tych wyborach biernego prawa wyborczego przynależnemu każdemu obywatelowi, które jest fundamentalnym prawem w demokracji, a w przypadku Sejmu jest również gwarantowany w polskie Konstytucji i przez ordynację wyborczą w randze ustawy bezczelnie łamany. Nie chcę się w to wgłębiać, bo Gospodarz sobie życzy, aby ten blog nie był za nadto polityczny.

Inne formy wyborów uznaję, również te do Senatu i myślę, że Gospodarz bardzo dobrze myśli. Właśnie tacy ludzie jak Gospodarz powinni swobodnie kandydować do demokratycznych organów i tam współdecydować o istotnych problemach kraju. Niestety nie jestem z Warszawy i nie mogę czynnie Gospodarza w jego zamiarach poprzeć.

Co do tez Autora, to uważam, że ordynacje wyborcze w Polsce maję tę paskudną cechę, że wbudowują przeszkody, czasem absurdalne przeszkody, by obrzydzić obywatelowi aktywny udział w demokracji i go odstręczać od demokracji. A powinny robić coś zupełnie odwrotnego. Powinny zachęcać, ułatwiać, umożliwiać obywatelom aktywny udział w demokracji, oczywiście do zdroworozsądkowych granic. Całkowicie niepoważne i obstrukcyjne kandydatury powinny być utrudniane.

Kwestia kampanii wyborczych, zbierania głosów poparcia i funduszy jest wymownym przekładem tego problemu. Kampanię wyborczą, zdobywanie zaufania wyborców prowadzi się całym swoim życiem i wszelkim działaniem. Podział na okres zwyczajny i okres kampanii wyborczej jest kompletnie sztuczny. A do tego niesprawiedliwy i preferujący wiodące partie, który prowadzą stałą permanentną kampanię i mają stały dopływ funduszy również tych wyborczych funduszy.

Dlatego uważam, że ktoś, kto wyrazi zamiar kandydowania na stanowiska w organach przedstawicielskich powinien bez ograniczeń czasowych, może oprócz kadencyjnych mieć możliwość założenia swojego własnego inicjatywnego komitetu wyborczego, zbierania natychmiast funduszy na cele wyborcze, ewentualnego gromadzenia podpisów poparcia, szukania sponsorów jak również prowadzenia ograniczonej publicznej kampanii wyborczej. Oczywiście z tymi prawami powinny iść również obowiązki, jak na przykład obowiązek absolutnej jawności finansowej i sprawozdawczości, limitów darowizn i wydatków, stosowania się do elementarnych zasad prowadzenia kampanii wyborczych i tym podobnych. Przy oficjalnym ogłoszeniu wyborów kandydat powinien tylko swój komitet zarejestrować spełniając pewne formalizmy. Pewne sprawy są możliwe i dopuszczalne oczywiście tylko podczas oficjalnej kampanii wyborczej, jak na przykład szczególne i prawnie reglamentowane przywileje występów w masowych środkach przekazu, przyśpieszonych rozstrzygnięć sądowych i paru innych.

Takie jest moje zdanie. Jakby Gospodarz się na eksperyment zdecydował to będą go popierał i z wielkim zainteresowaniem obserwował.

Swoją drogą ja bym się uciekł do pewnej prowokacji i założył jakieś Obywatelskie Stowarzyszenie i Fundusz Inicjatywy Wyborczej "Vagla na Senatora", które oficjalnie założy konto na zbieranie funduszy wyborczych uaktywnianych na dzień "X" oraz będzie rejestrować "elektorów" deklarujących złożenie podpisów poparcia po ogłoszeniu dnia "X". I zasypywał PKW, RPO i inne instytucje pytaniami o legalność takich rozwiązań. Kampanię marketingową w Internecie też bym natychmiast zaczął. Zabawa by była świetna, chociaż też bym uważał, żeby Gospodarz nie trafił w jej wyniku do więzienia.

Zgadzam się z

Zgadzam się z większością tez Przedmówcy, ale jedno muszę skomentować.

Całkowicie niepoważne i obstrukcyjne kandydatury powinny być utrudniane.

Postulujesz powołanie Urzędu Oceny Powagi Kandydatur?

Nie

Nie. Powszechnymi technikami utrudniania "niepoważnych" kandydatur są pobieranie niewielkich kaucji (W. Brytania, Estonia), obowiązek zebrania jakieś rozsądnej liczby podpisów poparcia danej kandydatury (W. Brytania, Niemcy) czy też zebrania jakiś wstępnych funduszy wyborczych (USA).

Chodzi tylko o to by odstraszyć żartownisiów, obstruktorów i żeby karty do głosowania nie przypominały książek telefonicznych.

Przykłady konkretne:
Wielka Brytania - 500 Funtów kaucji i 10 podpisów obywateli. Kaucja jest przy osiągnięciu pewnego wyniku zwracana (0.5, 1% głosów - dokładnie już nie pamiętam)

Niemcy - 200 podpisów dla poparcia kandydatury dla kandydata indywidualnego

Estonia - Kaucja w wysokości 2 średnich (lub minimalnych) pensji - piszę z pamięci, więc nie jestem pewny wersji

USA - Wybory na prezydenta Komitet Wyborczy i fundusz w wysokości 5000 dolarów jest warunkiem zarejestrowania kandydatury

A więc nie trzeba żadnych komisji. Wystarczą proste zasady.

PS.
Uważam, że polskie rozwiązanie w wyborach do Sejmu nakazujące zebranie 5.000 podpisów poparcia, i to dopiero po ogłoszeniu terminu wyborów jest wyrazem pewnego urzędniczego "chamstwa", tego właśnie, co ma sztucznie utrudniać a nie ułatwiać obywatelom życie, ale samo w sobie nie może być traktowane jako złamanie demokratycznych zasad. Była przed laty taka sprawa w TK.

No to tak jak jest teraz?

obowiązek zebrania jakieś rozsądnej liczby podpisów poparcia danej kandydatury

polskie rozwiązanie w wyborach do Sejmu nakazujące zebranie 5.000 podpisów poparcia

No to chyba jest właśnie tak, jak postulujesz?

Wyrawne z kontekstu

W wersji bez wycinanek fragmentów z kontekstu jest zawarta moja pełna opinia na ten temat. Więc to pytanie jest jest zbędne i bezprzedmiotowe.

Przeczytałem całość i

Przeczytałem całość i doszedłem do wniosku, że jest tak jak postulujesz - fragmenty wskazują tylko, czego nie rozumiem w Twojej wypowiedzi.

Bardzo bym prosił o

Bardzo bym prosił o formalne zdefiniowanie kandydatury całkowicie:
- niepoważnej
- obstrukcyjnej

Formalizmy

Dyskutujemy tu o sprawie zupełnie marginalnej, która miała tylko zobrazować ideę swobodnego zgłaszania swojej kandydatury, swobodnego to nie znaczy zupełnie dowolnego i bezwarunkowego zgłaszania kandydatury. Procedura może oczekiwać od kandydującego wykazania szczerych intencji i zamiarów poważnego brania udziału w konkurencji. Temu służyły podane przykłady.

Wyrażę się tak. Sama prośba o formalne zdefiniowanie kandydatury niepoważnej i obstrukcyjnej ma pewne cechy prośby niepoważnej i obstrukcyjnej. Z całego kontekstu wypowiedzi wynika o co chodzi i jakie znaczenie potoczne i rzeczywiste mają te terminy. Dlatego nie będę się wysilał i bezcelowo formalizował te pojęcia. Ani Panu ani mnie nie jest to do niczego potrzebne.

Problem w tym że ja uważam

Problem w tym że ja uważam nakładanie jakichkolwiek ograniczeń na bierne prawo wyborcze za przejaw czystego bandytyzmu mającego na celu wyeliminowanie np osób działających samodzielnie (bez zaplecza partyjnego) oraz nie mających innych funduszy poza własnymi. Na jakiej podstawie ktoś ma dyskredytować taką kandydaturę? Tylko dlatego że nie stoi za nim żadna większa grupa/kasa? Proszę spróbować samodzielnie zarejestrować listę wyborczą z 5000 podpisów w niewielkim mieście przy założeniu że na kampanię ma pan 5000 PLN, życzę sukcesów zwłaszcza przy założeniu że całe 5000 poszło by na wpisowe.

Właśnie dlatego jeśli waść stosujesz pojęcia typu kandydatura niepoważna i obstrukcyjna domagam się ich zdefiniowania zamiast określenia sposobu usunięcia kandydatur według waści niepoważnych i destrukcyjnych a według innych poważnych i konstruktywnych.

Z przykrością stwierdzam że moja całkowicie poważna i spójna logicznie prośba o definicje używanych pojęć została potraktowana jako niepoważna i obstrukcyjna tym samym szkoda mojego czasu na dysputę z waści gdyż jesteś waść niepoważny i obstrukcyjny.

Zgoda

Z pierwszą częścią wypowiedzi się całkowicie zgadzam, nawet bez zastrzeżeń o roszczeń do definicji formalnych terminu "bandydtyzm".

Do drugiej części odniosłem się w sąsiednim wpisie i traktuję tę sprawę jako pewne nieporozumienie.

Zgoda jednak dla potrzeb

Zgoda jednak dla potrzeb serwisu oraz dla jasności stanowiska w tym konkretnym przypadku

bandytyzm - (w przypadku pozbawienia bądź utrudnienia korzystania z biernego prawa wyborczego) polega na tym iż grupa która aktualnie stanowi prawo i czerpie z niego pożytki utrudnia wszystkim innym odebranie tej grupie choć części wpływu na stanowione prawodawstwo a tym samym na możliwość czerpania z niego pożytków (różnych i niejednokrotnie dalekich od zgodności z prawem)

Nie przesadzałbym

Nie przesadzałbym. Rzecznik Praw Obywatelskich nie proponuje (jeszcze) żadnych rozwiązań w omawianym względzie. Pyta po prostu różne organy o ich plany i to, czy dostrzegają problem. Dyskusja jest ważna. Dlatego zresztą pozwoliłem sobie na takie właśnie przewrotne wsparcie RPO, tj. na wzięcie udziału w dyskusji i zaproszenie Państwa do tej dyskusji. Nie chciałbym zatem uznawać, że postawienie danego problemu na forum publicznym jest samo w sobie "bandytyzmem". Zresztą nazywanie tez w dyskusji tego typu określeniem mało do dyskusji (przynajmniej dla mnie) wnosi. Potrzebne są rzeczowe argumenty. Takie argumenty mogą utrzeć się w dyskusji. Zatem dyskutujmy, byle o meritum.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Bandytyzm

Takie formalizowanie pojęć na siłę niesie w sobie pewne niebezpieczeństwo. Sam uważając (kolokwialnie) że w Polsce bandy niekompetentnych kolesi udające partie polityczne uprawiają bandytyzm zamiast polityki, byłbym jednak formalnie-prawnie z takimi terminami ostrożniejszy.

Bo ciągnąć pański wywód dalej należy konkludować, że Polska jest państwem bandyckim lub co najmniej władze są organizacjami bandyckimi. A wobec bandytów należy stosować nadzwyczajne środki. Najlepiej nasłać na nich policjantów, sędziów, prokuratorów. Problem w tym, że wymiar sprawiedliwości jest uwikłany w ten świat "bandycki", jest w znacznym stopniu przezeń kierowany i właśnie ochronie bandyckiego państwa służy.

Zatem żyjemy w systemie totalnego bezprawia w którym obywatel nie ma w zasadzie żadnych możliwości stosowania środków prawnych, demokratycznych, by się przeciwstawić temu bezprawnemu państwu. Zatem obywatele tylko siłą i rewolucją mogą odzyskać kontrolę nad własnym państwem, przegonić bandytów z urzędów publicznych i ustanowić od nowa praworządność w państwie.

Takie są logiczne konsekwencje rozwinięcia tego formalizmu. Najgorsze, że przez sporą część społeczeństwa państwo polskie jest właśnie tak odczuwane, jako zupełnie obce, niewłasne, wręcz odrażające i wrogie. I odwracają się od tego państwa udając się na masową wewnętrzną lub zewnętrzną emigrację.

Ja osobiście nie szedłbym tak daleko z formalizmami, bo te prowadzą do niebezpiecznych wniosków. Gdybym ja miał szukać jakiegoś formalnego opisu sytuacji, to mówiłbym bardziej o braku pełnej legitymizacji, zwłaszcza demokratycznej legitymizacji centralnych władz publicznych w Polsce. Dotyczy to głównie Sejmu. W Polsce panuje dramatyczny deficyt partycypacji obywatelskiej w demokratycznych procesach decyzyjnych, a nie wynika to jak niektórzy mówią z braku kultury politycznej, czy z braku kapitału społecznego, lecz z brutalnych blokad systemowych odizolowujących wzajemnie państwo i społeczeństwo. Niektóre z tych blokad są często poruszane pośrednio na tym portalu jak choćby ten o uczestnictwie w prekampanii wyborczej, o biernym prawie wyborczym, o prawie, które odstręcza i zniechęca do społecznej aktywności zamiast taką aktywność ułatwiać i do niej zachęcać, procesy stanowienia prawa w formie demokratycznych procesów decyzyjnych. Do tych tematów należy też potężny blok nowych zagadnień dotyczących społeczeństwa informacyjnego w erze wiedzy i informacji, a więc dostęp lub brak dostępu do informacji publicznej, ochrona danych osobowych i prywatności, kwestie "inwigilacji" i "tajniactwa" instytucji publicznych. Czy w końcu taka sprawa jak jakość debaty publicznej, wolności obiegu słowa i myśli w świecie wyalienowanych społecznie i prymitywnych massmediów w tym zwłaszcza w mediach publicznych.

Prawo nie może się posługiwać językiem potocznym

Przepraszam bardzo, ale prawo nie może się posługiwać językiem potocznym. Jeśli postuluje Pan zmiany w prawie, to musi je Pan sformułować precyzyjnie. Jeśli postuluje Pan odrzucanie kandydatur "niepoważnych" to niestety musi Pan zdefiniować, czym jest kandydatura "niepoważna", aby odrzucający taką kandydaturę urzędnik mógł to precyzyjnie ocenić i wskazać obywatelowi powody odmowy. Chyba, że wystarczy Panu pismo: "Informujemy, iż odrzuciliśmy Pana kandydaturę, gdyż wydała nam się niepoważna." Ale ponieważ postuluje Pan ułatwienie obywatelom korzystania z biernego prawa wyborczego, chyba nie powinno Panu wystarczać. Zarówno mnie, jak i - jak sądzę - kolegę hub_lan dziwi rozdźwięk pomiędzy Pana deklarowaną chęcią rozluźnienia zasad, a - co może błędnie odczytujemy z Pana wypowiedzi - gotowością dania urzędnikom możliwości odrzucania kandydatur na podstawie własnego widzimisię.

Każdy może sobie krzyczeć "niech każdy może sobie kandydować (oczywiście poza dowcipnisiami i świrami)". Problem pojawia się właśnie, gdy przychodzi do sformułowania zasad oceny, kto jest świrem lub dowcipnisiem. Wtedy może się okazać, że obecne zasady nie są może takie głupie, bo są jasne, przejrzyste i kompromisowe - skoro zgadzamy się, że jednak niektórych z kandydowania trzeba wykluczyć.

Czy partia Y jest partią niepoważną? A czy znany polityk X jest wariatem i powinno odebrać mu się możliwość kandydowania? Dla mnie partią niepoważną jest jedna z dwóch największych partii w Polsce. Dla wielu innych osób partią niepoważną będzie ta druga.

W wyborach prezydenckich w połowie lat 90-tych mieliśmy coś około 20 kandydatów, z czego większość wg. mnie całkowicie niepoważna. Jednak jakoś udało im się zebrać wymaganą liczbę podpisów, więc dla wielu ludzi były to chyba kandydatury jak najbardziej poważne.

A dyskutujemy o tej "marginalnej" w Pana komentarzu sprawie, bo akurat ona nas poruszyła - jak pisałem, z większością Pana oryginalnego postu się zgadzam.

O powadze

Rzeczywiście mówimy obok siebie, o różnych sprawach.
Po pierwsze pisząc tu parę słów nie występuję tutaj przed sądem jako adwokat, prokurator, sędzia czy legislator tylko jako laik, zupełnie prywatnie. Więc i używam zwrotów, które mogą uchodzić za zwroty kolokwialne. Więc trochę mnie zaskoczyło żądanie formalnych definicji takich zwrotów.

Poza tym nie każdą sprawę należy definiować formalnie, nawet w prawie. Państwo, które próbowałoby formalnie kategoryzować obywateli na "poważnych" i "niepoważnych" samo by było "niepoważne" a może nawet tendencyjnie totalitarne. Obywatel jest obywatel, i już. Co najwyżej dla niektórych istotnych spraw można wyszczególnić procedurą lekarsko-sądową obywateli niepoczytalnych i pozbawionych podmiotowości prawnej. To wszystko.

W problemie tutaj dotkniętym nie trzeba tworzyć sztucznie pojęć formalnych, bo nie ma co wyważać otwartych drzwi. Są powszechnie sprawdzone praktyki, które już wymieniałem i tutaj nie ma co zmieniać, tylko te sprawdzone praktyki stosować. Idea tych praktyk jest taka. Nikogo nie wolno z procedur wyborczych wykluczać. Nawet włóczęgę szperającego po śmietnikach nie wolno pozbawiać jego praw wyborczych.

Z drugiej strony rejestracja kandydatów nie powinna tak prosta, że każdy czy to na SMS-a, czy to z żartów, czy po pijaku, czy też ze spontanicznej zachcianki nie mógł się wpisać na listy wyborcze, bo chce na przykład swoje nazwisko zobaczyć na publicznym obwieszczeniu lub wyborczej liści i się pochwalić sąsiadce, że wystartował sobie w wyborach. i tylko o to chodzi i tylko po to są te techniczne procedury. Społeczeństwo może wymagać wykazania minimum szczerych zamiarów i intencji oraz wykonania jakiś czynności wstępnych.

Moje zastrzeżenia do tego rodzaju procedur w Polsce też chyba wyraźnie wyraziłem. Wydaje mi się, że są one stanowczo przesadzone i przybierają charakter zaporowy oraz obstrukcyjny. Natomiast nie ma to wiele wspólnego z moim zarzutem gwałcenia prawa obywateli do ich biernego prawa wyborczego, chociaż wielu ludziom się te sprawy mylą. Procedury o których mówimy utrudniają ludziom udział w wyborach, ale same w sobie jeszcze biernego prawa wyborczego nie likwidują. Są raczej elementem kiepskiej i antyobywatelskiej kultury administracyjnej.

Doprawdy nie rozumiem, dlaczego przeciętny Niemiec musi zebrać 200 podpisów na poparcie swojej kandydatury na posła a Gospodarz tego portalu musi zebrać 3000 podpisów na poparcie jego kandydatury na senatora w porównywalnym z grubsza w rzędzie wielkości senatorskim okręgu wyborczym. Mówią o 3000 dlatego, bo Gospodarz chyba zapomniał, że najpierw musi zebrać 1000 podpisów na to by zarejestrować swój komitet wyborczy, a dopiero po jego zarejestrowaniu może zacząć zbierać 2000 podpisów na kandydata zgłoszonego przez ten komitet wyborczy. Kiedy partie będą już w środku kampanii wyborczej to Gospodarz będzie jeszcze latał po ulicach Warszawy i zbierał podpisy legitymując obywateli i sprawdzając PESEL-y a nawet czytelność pisma u obywateli zamiast zająć się merytoryczną pracą i przekonywaniem do siebie ludzi. Myślę, że 200 podpisów lub/i jakaś drobna kaucja byłaby dużo lepszym i praktyczniejszym rozwiązaniem.

I tylko o to mi chodziło.

Ale jest to

bisnetus napisał:

Po pierwsze pisząc tu parę słów nie występuję tutaj przed sądem jako adwokat, prokurator, sędzia czy legislator tylko jako laik, zupełnie prywatnie. Więc i używam zwrotów, które mogą uchodzić za zwroty kolokwialne.

Ale jest to specyficzne forum wymiany myśli. Pewien poziom kolokwializmu da się tu znaleźć, sam czasem używam w notatkach, ale wówczas, gdy bardziej zależy mi na publicystyce, niż na analizie. Poza tym staram się ograniczać, bo to serwis o prawie.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Dzięki

Dziękuję za przypomnienie. Może być nawet przydatne, bo zbyt łatwe wchodzenie w polemiki i czaty może rzeczywiście prowadzić do zapomnienia i dryfów, ze szkodą dla celów i dla samego portalu. Niestety w sporach czysto prawnych brak mi w zasadzie kompetencji. Ja kieruję się bardziej poczuciem prawa naturalnego (niektórzy mówią Bożego) niż tym stanowionym i pisanym. ;-)

RPO a sprawa polska

Popatrzmy jeszcze na taką kwestie związaną z urzędem RPO.

Czy bierne i czynne prawo wyborcze jest prawem obywatelskim?

Czy prawo do równego traktowania jest prawem obywatelskim?

Pytam, bo ustawa Kodeks Wyborczy nakłada wg mnie nieuzasadnione ograniczenia dostępu do prawa wyborczego, biernego - poprzez preferowanie członków partii politycznych, oraz czynnego - poprzez zjawisko tzw. "zmarnowanego głosu".

Jak Państwo myślą czy jest sens wnioskowania za pośrednictwem RPO o analizę ww. ustawy pod kątem realizacji naszych ww. konstytucyjnych praw?

Jeśli nie RPO, to jaki organ byłby tu bardziej odpowiedni?

Zastrzeżenia wobec ustawy Kodeks Wyborczy są podnoszone przez wiele środowisk.. niestety sprawa wydaje się tkwić w martwym punkcie.

pozdrawiam,
Filip

Gdy się nie wypełnia kuponu

Gdy się nie wypełnia kuponu to się nie ma szansy nic wygrać. Szanse wzrastają, gdy poza mglistymi zastrzeżeniami ktoś do Rzecznika Praw Obywatelskich złoży skargę, a jeśli dobrze przygotowaną i pełną argumentów, to pewnie Rzecznik weźmie takie argumenty pod rozwagę łatwiej, niż gdyby było tylko napisane, że jest "źle".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

RPO powinien zareagować na

RPO powinien zareagować na zgłoszenie samego stanu i dokonać odpowiednich analiz z urzędu bo za to dostaje wynagrodzenie.

Nie jest obowiązkiem Obywatela szukanie prawniczych formułek na uzasadnienie swojej tezy.

Jeśli instytucja RPO ma mieć jakiś sens to 99% działań powinien on wykonywać samodzielnie lub po otrzymaniu informacji/sugestii gdyż ma do tego odpowiednie środki oraz możliwościh

To prawda, ale

To prawda, że powinien zareagować na zgłoszenie i wiem, że tak właśnie się dzieje. Ale polega na tym, że zgłoszeń przychodzi tam tyle, że czas reakcji wydłuża się ze względu na skromne zaplecze RPO.

Pytanie za 5 punktów: w jaki sposób zweryfikować tezę "gdyż ma do tego odpowiednie środki oraz możliwości"? Czy rzeczywiście ma środki odpowiednie do zadań? Dla uproszczenia napiszę, że "ma" i "powinien mieć" to dwa odrębne stany rzeczy.

Nawiasem mówiąc: wskazałem w poprzednim komentarzu moją koncepcję skuteczności. Jeśli obywatel jest przygotowany, to łatwiej znajdzie pomoc. Co w tym jest dziwnego? Generalnie warto postulować, by obywatele byli dobrze przygotowani, zaradni, nie dawali się wkręcać, by znali swoje prawa, znali procedury, wiedzieli gdzie się udać, jak załatwić skutecznie sprawę. Na tym polega społeczeństwo obywatelskie, że obywatele są silni, a silni mogą być tylko swoją świadomością i wiedzą.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Poznanie swoich praw a

Poznanie swoich praw a umiejętne posługiwanie się niuansami prawniczymi to dwie bardzo odległe kwestie stąd moje twierdzenie że statystyczny obywatel nie ma możliwości sprawnego funkcjonowania w dzisiejszym obrocie prawnym ze względu na absurdalnie wielką ilość przepisów które w dodatku są niejasne lub/i wewnętrznie sprzeczne oraz nie posiadają pełnego zdefiniowania pojęć jakimi się posługują.

Sądząc choćby z

Sądząc choćby z wypowiedzi w tym serwisie, ich autorzy mają bardzo wiele do powiedzenia na temat "niuansów prawniczych". Trzeba to tylko powiedzieć we wniosku do RPO, czy innego TK i sprawa załatwiona.

Skarga do RPO

Ja przed trzema laty składałem skargę obywatelską do aktualnej RPO na realny brak biernego prawa wyborczego dla obywateli niezależnych i zrzeszonych lokalnie z prośbą o prawne wyjaśnienie tej kwestii i o ewentualną interwencję przed Trybunałem Konstytucyjnym.

W odpowiedzi nie dostałem ani słówka merytorycznej odpowiedzi natomiast mi napisano, że RPO jest urzędem apolitycznym a wybory i ordynacja to jest sprawa na wskroś polityczna, więc RPO zamknęła sprawę i wrzuciła ją do kosza (bez możliwości odwołania się do kogokolwiek).

I taką odpowiedź mam w domu z podpisami i z pieczęciami z Orłem w Koronie. Nie chcę mówić co o tym myślę, bo nie chcę się tu brzydko wyrażać.

Swoją drogą próbowałem również u Prezydenta RP (który przysięgał na wierność i ochronę Konstytucji) o próbach do instytucji parlamentarnych to nawet nie wspomnę, bo to było jak podanie do indyka, o pozwolenie na ścięcie indykowi głowy. To samo Sądy Najwyższe i Trybunały Konstytucyjne. Wszędzie to samo. Absolutne zero poruszenia merytorycznie problemu lecz tylko zamaszysty rzut do kosza z jakąś głupią wymówką lub z powodów formalnych.

System jest totalnie instytucjonalnie i prawnie zabetonowany. Mimo to myślę, że warto go nękać i ciągle próbować. Milcząca akceptacja jest zawsze najgorsza.

Problemem jest indywidualizm i amatorszczyzna takich akcji. Te są bez żadnej żenady i z oznakami pogardy dla ciecia-obywatela ignorowane. Akcje zorganizowane, odpowiednio nagłaśniane i z zapleczem ekspercko-prawnym mogłyby być może nieco bardziej skuteczne. Chociaż też wątpię. Ten system potrafi "olać" nawet szerokie inicjatywy społeczne, chociażby takie jak projekt ustawy o uspołecznieniu mediów publicznych z inicjatywy Polskiego Kongresu Kultury (1000 osób z Pendereckim, Wajdą i tym podobnymi postaciami na czele)

@bisnetus

Wielka prośba zatem. Czy może Pan udostępnić treść swojej skargi sprzed 3 lat wraz z odpowiedzią? Jeśli nie na www to może mailem, adres do mnie to imie.nazwisko bez pliterek na gmail.com. Przymierzam się do pisania własnej skargi i to by mi pomogło. Pozdrawiam

OK

OK, ale proszę poczekać do weekendu. Zastanowię się czy wstawić to z sposób anonimowy w sieci, czy prześlę Panu to na mail. Muszę poszperać w archiwach.

Już kiedyś to publikowałem na Saloni24, ale potem moje konto zlikwidowałem wraz z całą historią. Nawet odpowiedź "utekstowiłem" przy pomocy OCR.

Swoją drogą dzisiaj bym to napisał trochę inaczej. Jakby co to proponuję współpracę w szukaniu argumentów. Z góry mówię, że prawnikiem nie jestem, ale argumentami służę.

Startuj, będę na Ciebie głosował

Lub, jeśli znajdziesz się w innym okręgu, będę lobbował na Twoją rzecz ;-)

--
Flamenco108

to by mnie zmobilizowało do pójścia do wyborów

po raz pierwszy nie miał bym dylematu, że na liście nie ma nikogo na kogo chciałbym zagłosować :-)

A ja mam mieszane uczucia

A ja mam mieszane uczucia co do kandydatury naszego Gospodarza. Bowiem obawiam się, że z chwilą wybrania do Senatu niniejszy serwis obumrze, bo Gospodarz będzie solidnie podchodził do swoich senatorskich obowiązków i nie starczy mu czasu na publicystykę. Zupełnie odwrotnie do naszych polityków, którzy zakładają blogaski, gdy zostaną wybrani.

Ale oczywiście jeśli rzeczony "eksperyment intelektualny" zmaterializuje się w świecie realnym, to Gospodarz ma mój głos, chętnie pomogę też podczas kampanii (a nawet prekampanii). Jako senator na pewno będzie w stanie zdziałać jeszcze więcej, niż jako niezależny publicysta.

a da się elektronicznie ? ePUAP by się nadał....

ciekawe, czy dało by się wykorzystać ePUAP do zbierania podpisów ?

niby to taka platforma do komunikacji obywateli z państwem (urzędami)
gdyby tak obywatel w ramach swoich biernych praw wyborczych mógłby na epuapie założyć "wirtualną listę poparcia" a inni obywatele przy użyciu profili zaufanych mogli zgłosić swoje poparcie ?
nawet by listy weryfikować nie trzeba było
bo wszyscy już zweryfikowani....

Tak

Społeczna, elektroniczna partycypacja w Polsce - ucieczka do przodu plus komentarze pod tekstem.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

(...)gdy przyjdzie na to

(...)gdy przyjdzie na to czas, będę musiał dysponować poparciem dwóch tysięcy obywateli zamieszkałych w okręgu.(...)

Szczerze mówiąc jest jeden z tych elementów systemu wyborczego, który irytuje mnie najbardziej. Polska to duży kraj i wspólnota interesów nierzadko nie zamyka się w ramach okręgu. Ja rozumiem, że wybory do władz lokalnych w sposób oczywisty muszą być związane z interesem terytorialnym. Ale wybory w skali kraju?

Ograniczenie kampanii do "czasu kampanii" jest moim zdaniem pozbawione możliwości egzekwowania. Zatem, jak to zdaje się piszą prawnicy, jest to chyba "norma pusta". Cisza wyborcza to moim zdaniem pomysł szkodliwy przede wszystkim dla mało aktywnego wyborcy takiego jak ja. Bo taki jak ja fakt wyborów uświadamia sobie mniej więcej w dniu wyborów. I dla mnie idealnym byłoby w jednym miejscu, czyli pod komisją wyborczą, zapoznać się z programami kandydatów, najlepiej za pośrednictwem ich reprezentantów i dokonać świadomego wyboru. A tak - cisza wyborcza i szukaj sobie informacji samemu ( których przecież w idealnej "ciszy wyborczej" znaleźć nie powinienem był móc). I szczerze się przyznając, choć i z odrobiną wstydu - za leniwy na to jestem.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>