Potencjał wielkich danych - Komisja sygnalizuje chęć tworzenia nowych praw "własności"

Trochę się boję, gdy czytam, że "Komisja zainicjuje konsultacje i powoła grupę ekspertów w celu dokonania oceny zapotrzebowania na wytyczne dotyczące konkretnych kwestii własności danych i odpowiedzialności związanej z dostarczaniem danych, w szczególności w odniesieniu do danych zebranych w ramach technologii internetu przedmiotów". Już w Europejskiej Agendzie Cyfrowej mowa była o rynku informacji. Nie uwzględniono tam, że wolność słowa, wolność pozyskiwania i rozpowszechniania informacji należą do podstawowych wolności (politycznych) człowieka. W związku z europejskim myśleniem o "wykorzystaniu potencjału dużych zbiorów danych" znowu pojawia się tendencja do grodzenia prawnego informacji. Ale generalnie zgadzam się, że potencjał dużych zbiorów danych należy wykorzystywać. Nie jestem jedynie przekonany, czy służyć temu będzie działanie podobne do "grodzenia gruntów wspólnych" w XVIII w. Anglii.

Miesiąc temu Komisja opublikowała Komunikat „Ku gospodarce opartej na danych”. Jest to oczywiście kontynuacja myślenia zaproponowanego w Europejskiej Agendzie Cyfrowej, w której myśli się o społeczeństwie informacyjnym głównie w kategoriach rynku informacji. Przy okazji opublikowania samego komunikatu dostępna jest też notatka prasowa: Komisja apeluje do rządów: wykorzystajmy potencjał dużych zbiorów danych.

Zgadzam się, że potrzebne są Otwarte standardy i interoperacyjność danych - co wynika z treści komunikatu. Cieszę się, że ten problem jest dostrzegany. Niepokoję się jedynie tymi ewentualnymi nowymi przepisami o "własności".

Jakiś czas temu przygotowałem dla Sejmu RP opinię pt. "Korzyści, koszty, szanse i zagrożenia dla Polski i polskich obywateli płynące z dokumentu Europejska Agenda Cyfrowa, ze zwróceniem szczególnej uwagi na kwestie praw, wolności i obowiązków internautów, a także szacowanych kosztów wdrażania postulowanych w EAC rozwiązań i osiągnięcie założonych celów - (kontekst społeczny)." Dostępna jest na stronach Sejmu (PDF). Zadałem tam pytanie:

Konstruując zatem recepty dot. gospodarki polegającej na przepływie informacji – warto zadać sobie pytanie o znaczenie dla jednostek tworzących współczesne, demokratyczne społeczeństwa wolności słowa, wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, czy dostępu do dóbr kultury. Należy odpowiedzieć na pytanie: czy rzeczywiście tworzącym się „nowym” społeczeństwie informacja może być towarem, który będzie kołem zamachowym europejskiej i światowej gospodarki?

Sygnalizowałem też, że EAC niemal całkowicie pomija takie zjawiska, jak:

  • swoista „konkurencja” pomiędzy informacjami stanowiącymi przedmiot obrotu komercyjnego oraz niekomercyjnym obiegiem informacji, będącym udziałem „użytkowników”. Ten ostatni, wobec upowszechniania się „zdemokratyzowanych”, a więc omijających pośredników, środków społecznego przekazu, stopniowo coraz bardziej „zagraża” tradycyjnym modelom biznesowym i znaczeniu tych pośredników.
  • „Konkurencja” miedzy tradycyjnie rozumianymi mediami, a oficjalnymi, urzędowymi źródłami informacji publicznej. Upowszechnianie informacji z
    sektora publicznego, co następuje w ramach elektronicznych urzędowych publikatorów – Biuletynów Informacji Publicznej, ale też w „oficjalnych” serwisach internetowych innych niż BIP, stopniowo powoduje ograniczenie roli pośredników w dostępie do informacji, którą wcześniej, wobec barier w dostępie, zdobywali, przetwarzali i przekazywali dalej. Dziś obywatel może korzystać z serwisu parlamentarnego, by czerpać informacje na temat dyskusji parlamentarnej, z serwisu rządu na temat ogłaszanych strategii i na temat opracowywanych projektów ustaw, a publikowane przez polityków komentarze w „mediach społecznościowych” i prowadzonych przez siebie serwisach internetowych zaspakajają zapotrzebowanie na tego typu informacje bez sięgania do mediów tradycyjnych.
  • Pojawienie się w sferze obiegu informacji tzw. prosumentów, a więc osób, które nie tylko są konsumentami, odbiorami informacji, ale są też twórcami, producentami „wysokiej jakości”, „unikalnych”, „profesjonalnych” treści, które – często nieodpłatnie – udostępniają innym. Na istnienie takich prosumentów zwrócił już w Polsce uwagę Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (Delegatura UOKiK w Poznaniu). W decyzji z 2 listopada 2010 roku (Decyzja nr RPZ 26/2010) Prezes UOKiK uznał za praktykę ograniczającą konkurencję zawarcie przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w Warszawie porozumienia ograniczającego konkurencję na krajowym rynku świadczenia usług fotograficznych, poprzez opracowanie i opublikowanie przez Klub Fotografii Prasowej przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich cennika zawierającego sugerowane ceny minimalne za usługi fotoreporterskie; istotne jest jednak to, że w uzasadnieniu decyzji Prezes UOKiK zauważył: „Na przedmiotowym rynku działa duża ilość fotoreporterów amatorów, co jest skutkiem łatwego dostępu do profesjonalnych aparatów cyfrowych. Amatorzy oferują swoje zdjęcia wydawnictwom oraz umieszczają je w internecie, a czasem nawet oddają zdjęcia za darmo za sam fakt publikacji.”
  • W efekcie zwiększania się liczby podmiotów uczestniczących w zasilaniu społeczeństwa nowymi informacjami – niektóre grupy zawodowe tracą na
    znaczeniu. Można to pokazać na przykładzie stopniowego braku opłacalności zatrudniania fotoreporterów i dziennikarzy, a w efekcie ich masowe zwolnienia i utrata pozycji. Podaż osób mogących wykonywać działania polegające na „generowaniu kontentu” jest tak znaczna, że spada wysokość oferowanych tym grupom zawodowym wynagrodzeń. W efekcie powstaje swoisty infoproletariat.

Kiedy teraz mowa o potencjale dużych danych, to zgadzam się z tezą, która znalazła się w komunikacie, że Unia Europejska winna "koncentrować badania i innowacje finansowane ze środków publicznych na usuwaniu przeszkód technologicznych, prawnych i innych". To jednak dla mnie znaczy m.in. to, by koncentrowano te badania na ochronie domeny publicznej, nie zaś na tworzeniu nowych monopoli informacyjnych.

No i ten re-use danych publicznych. Bez zapewnienia obywatelom możliwości korzystania z informacji z sektora publicznego bez ograniczeń monopoli informacyjnych nie będzie można realizować postulatu konstytucyjnego, że władza zwierzchnia w RP należy do Narodu.

We wnioskach Komunikatu Komisji czytamy:

Prosperująca gospodarka oparta na danych przyczyni się do ogólnego dobra obywateli i postępu społeczno-gospodarczego poprzez nowe możliwości prowadzenia działalności gospodarczej oraz bardziej innowacyjne usługi publiczne. Będzie się rozwijać w ramach europejskiego jednolitego rynku w dziedzinie gospodarki cyfrowej regulowanego za pomocą nowoczesnych i innowacyjnych przepisów.

Wynikiem wdrożenia proponowanych działań będą: przyspieszenie innowacji, wzrost produktywności i zwiększenie konkurencyjności w obszarze danych w ramach całej gospodarki, a także na rynku światowym z Europą jako podmiotem o kluczowym znaczeniu.

Komisja przeprowadzi dalsze konsultacje z Parlamentem Europejskim, Radą, państwami członkowskimi i zainteresowanymi stronami w celu opracowania bardziej szczegółowego, wielowymiarowego i opartego na dowodach planu działań zapewniającego postęp na drodze ku opartej na danych gospodarce przyszłości i podejmującego wyzwania społeczne pojawiające się w Europie.

Czyli obywatele nie raz jeszcze będą mogli się wypowiedzieć, ale o wybranym kiedyś kierunku strategicznym Europejskiej Agendy Cyfrowej jakoś się nie wypowiadali chętnie, więc teraz wszystko popychane jest w tym kierunku, który kiedyś został wybrany: myśli się o obiegu informacji jako o kole zamachowym gospodarki, nie zaś jako tym, co tworzy społeczeństwo. Bo każde społeczeństwo jest informacyjne. Bez obiegu informacji nie ma społeczeństwa. Nie ma nawet człowieka.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Otwarte standardy...

Witam.

Może uprawiam czarnowidztwo, ale te Otwarte Standardy w Polsce prędko się nie przyjmą. Dlaczego? Bo cyfryzacja urzędów jest za pieniądze publiczne i do tego niekontrolowane przez nikogo, zwłaszcza pod kątem wielokrotnego wydawania publicznych pieniędzy na produkt o tej samej wykorzystywanej funkcjonalności użytkowej! Stąd nawet te sławetne przetargi nie zagwarantują owej interoperacyjności, bo każda firma jest zainteresowana w tym aby ich produkt był unikalny i niekompatybilny z innymi!
Już kilkukrotnie tu pisałem o projekcie jaki przyjęli Norwegowie w roku 2006, na temat formatów pism urzędowych. Ale to w Norwegii. Polacy też mogliby, ale nie chcą! Dlaczego? Bo nie swoje pieniądze wydaje się bezstresowo! A specjaliści na etatach informatyków w urzędach, widocznie swoją wiedzą nie wykraczają poza opcję "reinstall" system. :-)

Innym aspektem jest owe magiczne pojęcie, czyli interoperacyjność. W polskich realiach to pustosłowie! Dlaczego? Powód jest prozaiczny. Przepisy już są i co? Stosuje się ktokolwiek do nich? A nawet jeżeli, to tylko w aspekcie który uzasadnia wydawanie publicznych pieniędzy na gadżety i rozwiązania mocno rozbieżne z zadaniami realizowanymi na stanowisku pracy. Brak jest ewidentnej kontroli zastosowania i użyteczności zakupionego oprogramowania przez urzędy.

A swoistym zaprzeczeniem tej interoperacyjności jest moda w urzędach na Pakiet MS Office. Pakiet który z założenia jest mało kompatybilny w ramach nawet samego siebie, czyli kolejnych wersji! A każda kolejna nowsza wersja wymaga poniesienia kolejnych kosztów na rzecz firmy MicroSoft.

Kolejnym przykładem na lekceważenie obowiązujących przepisów, nich będzie choćby poruszony tu Przez Pana Szanowny Autorze vloga, temat elektronicznego Biuletynu Informacji Publicznej i istnienia Stron Podmiotowych! Czy te drugie jako nie posiadające umocowania prawnego, mogą być finansowane z pieniędzy budżetowych? Ustawodawca zapewnił urzędom możliwość i formę reprezentacji w internecie. I co na to urzędy? Adres BIP mają, ale stronka www podmiotowa jest opłacana z pieniędzy budżetowych! Gdyby była opłacana ze składek pracowników urzędu czy nawet finansowana przez Dyrektora urzędu z jego prywatnych pieniędzy, to nie miałbym nic przeciw takim stronkom podmiotowym! Ale w obecnej sytuacji, urząd płaci podwójnie! Bo płaci obowiązkowo za BIP, powołany stosowną ustawą i za swoją stronkę podmiotową jako reklamę działalności urzędu! A czy to nie jest tzw. niegospodarność?
Ale czego wymagać od polskich urzędów, skoro nawet NIK postępuje dokładnie tak samo, choć jak twierdzi na swojej stronie podmiotowej Pytania i odpowiedzi - Informacje podstawowe, że jest strażnikiem grosza publicznego. Powstaje pytanie... Czyżby??

Pozdrawiam.

Kompletny brak kontroli

Faktycznie zasadniczym problemem jest praktycznie kompletny brak kontroli.

Ostatnio interesuję się projektem o budżecie kilkudziesięciu milionów złotych - nie udało mi się ustalić dokładnie celu projektu, bo jest to podobno tajemnica instytucji, która projekt realizuje. W ciągu 3 lat były dwie kontrole, ale interesowały się tylko poprawnością rachunkową. Bo zakończeniu projekt oceniany jest przez niezależnych recenzentów - ale tematyka projektu jest tak specjalistyczna, że niezależni recenzenci siłą rzeczy muszą być niekompetentni.

Jestem cały czas w trakcie egzekwowania odpowiedzi na pytanie, które zadałem kierownictwu projektu w lutym 2013 - po skutecznej skardze na bezczynność sprawa wkrótce trafi wreszcie do sądu... Takie indywidualne działania oczywiście nie mogą zastąpić bieżącego merytorycznego nadzoru nad realizacją projektów.

Chyba kompletny brak jawności

Tutaj chyba kompletny brak jawności. Akurat publiczne projekty informatyczne powinny być do bólu jawne. Jawność oznacza szeroką publiczną i fachową kontrolę.

Z mojej perspektywy te projekty informatyczne w Polsce to mętność nad mętnościami i tajniactwo na tajniactwami.

Może się mylę, ale czy ktoś może mi wskazać linki do źródeł gdzie ogólne koncepceje, standardy, kierunki i gremia odpowiedzialne są wyświetlone? Ilu ludzi pracuje nad tymi problemami? Czy nie mamy tu kolejnoego przypadku braku jawności i szerokiej partycypacji? Tak jak w większości sferach życia publicznego?

W informatyce jest to wyjątkowo nienaturalne i niebezpieczne.

Kompletny brakjawności czy raczej niewiedza urzędnicza?

Witam.

W kwestii tej jawności projektów informatycznych to powiem tylko tyle, że o tym nie decyduje tajność ale niekompetencja urzędnicza. Przecież dla każdego kto jest choćby odrobinę obeznany z problematyką projektów informatycznych, wiadomym jest iż zapytanie nie jest o kod źródłowy programu, ale o cel jego wytworzenia i koszt jaki to pochłonie. Ale urzędnik tego nie rozumie, bo postępuje z modą zwyczajową, a moda zwyczajowa pokazuje, że MicroSoft'u o powód tworzenia kolejnych wersji pakietu MS Office, nie pyta. A jakby nawet zapytał, to zostałby zbyty milczeniem. Ale to firma prywatna i ma prawo robić co uważa za słuszne dla własnych przychodów.
Ponadto trzeba mieć świadomość, że urzędnik najczęściej sam nie wie jak wyjaśnić zasadność powołania projektu. Najczęściej słyszane uzasadnienia, to "inni tak robią", albo takie że "unia daje pieniądze". Przykładem niech będzie choćby na każdym biurku LEX. jakby urzędnikowi do wydawania właściwych decyzji były niezbędne orzeczenia WSA czy NSA, a nie obowiązująca ustawa, nawet jak jest wadliwa! Ale wszystkie urzędy tak robią, to dlaczego i określony ma nie zrobić. Pomijam już aspekt uzasadnienia przetargowej decyzji wyboru tego czy innego wykonawcy. Wybiera się najtańszego wykonawcę, ale przez to najczęściej topi się mnóstwo publicznych pieniędzy w niedorobione projekty. Niedorobione, bo wykonane zgodnie z zapisem SIWZ, a zapis ten jest robiony nie przez analityków tylko urzędników, mających wyrobioną opinie o informatyce przez pryzmat MS Office, no i tego co doczytają w internecie. Wiadomo, że żadna firma nie zada sobie trudu z zakresu doradztwa, bez gwarancji wygrania przetargu. A jak przetarg wygra, to doradzi tylko w takim zakresie aby koszty ponieść jak najmniejsze i zysk był największy.

Jednakże, problem jednak rodzi się gdzie indziej. Urzędy rękami urzędników wydają pieniądze zbierane z obowiązkowych podatków. A skoro tak, to podatnik jako sponsor polskich urzędów ma prawo wiedzieć jak gospodarnie z pieniędzmi budżetowymi, poczynają sobie urzędy. O ile się nie mylę, to nawet jest stosowna ustawa w tej materii. Ale i tu jest drugie dno sprawy. Już pisałem dlaczego w przetargach wygrywają zestawy biurowe z MS Office jako tańsze niż te z OpenOffice czy LibreOffice. Wygrywają choć MS Office jest odpłatny (finalnie podnosi cenę całego zestawu), podczas gdy pozostałe są darmowe w całości zastosowań. Problem kryje się w tym, że ilość komputerów z MS Windows w urzędzie zawsze się zgadza, ale jest jedno "ale"... Jest nim ciekawostka, że zawsze najbardziej "wypasiony" komputer z zamówienia w przetargu, ląduje nie w urzędzie, ale w domu osoby z kierownictwa urzędu. To praktyka tak stara jak przetargi. Bierze się najnowszy komputer do domu, starszy się oddaje do urzędu i liczba sztuk się zgadza! Najczęściej tyczy to komputerków przenośnych, ostatnio tak modnych do pracy na biurkach urzędniczych! A koszt laptopa jest znacznie wyższy niż zestawu stacjonarnego. No i gdzie tu gospodarność publicznym pieniądzem? Najtańszy przetarg nie zawsze jest najtańszym, ale budżetówki płacą bez zmrużenia okiem i stąd takie boje o wygranie zleceń. Nawet czasami drogą niezgodną z prawem. Np. dodatkowym laptopem z MS Windows i licencjami na urząd. A że dodatkowy, to nikt się nie doliczy laptopów czy tabletów. A jak dotąd żadna kontrola nie policzyła ilości posiadanych licencji opłaconych z pieniędzy urzędników, a będących w posiadaniu urzędu. Licencji na produkt o takiej samej funkcjonalności z poziomu użytkowego urzędu, ale już przestarzałego na rynku. Tu też rodzi się pytanie w odniesieniu do interoperacyjności tak promowanej w Polsce!

Ale o tym to można książkę napisać :-).

Pozdrawiam.

Fachowy urzędnik?

Osobiście uważam oczekiwanie od urzędnika merytorycznych kompetencji w sprawach takich jak projekty informatyczne czy projekty budowy autostrad za błąd podstawowy, błąd koncepcyjny.

Są oczywiście urzędy, gdzie specjalna wiedza fachow jest niezbędna. Takie jak geodezja, dyplomacja, policja, sędziowie, ale klasyczni urzędnicy administracyjni muszą być kompetetni w kwestiach administracyjnych, organizowania procesów decyzyjnych, zachowyania standaród, rekomendacji, zasad. To są pracownicy aparatu wykonawczego a nie decyzyjnego. Gdy im się każe decydować w tak kompleksowych sprawach jak służba zdrowia, oświata, infrastruktura, informatyzacja i tym podobne. Zresztą urzędnik, który miałby kompetencje decydowania w takich sprawach byłby niespełna rozumu siedząc w urzędzie. W każdej renomowanej firmie na renomowanym stanowisku byłby przyjmowany z pocałowaniem ręki za wielokrotności jego urzędniczej pensji.

Zatem oczekiwanie od urzędników tego rodzaju kompetencji jak i pozwalanie urządnikom na podejmowanie decyzji wymagających zupełnie specjalnych kompetencji jest błędem w koncepcji. Potem mamy takie kwiatki jak półroczne kolejki w zakresie diagnostyki nowotworowej, zupełny chaos i bałagan w projektach informatyzacyjnych, regularne rozstrzyganie przetargów z fatalnymi skutkami według jedynego kryterium najniższej ceny, chociaż ustawa wcale tego nie wymaga, szkoły wyższe zamienione w masowe kombinaty produkcyjne "wykształciuchów" z lewymi dyplomami. Można by wymianiać takie przykłady bez końca. Wynika to głównie z tego co ja nazywam perwersją ustrojową i odwróceniem władczych ról. Normalnie to Naród decyduje jak i według jakich zasad chce funkcjcjonować i żyć, natomiast władza wykonawcza czyli administracja tę wolę narodu wykonuje, będąc przez naród kontrolowana. W Polsce w większości dziedzin jest zupełnie odwrotnie. To administracja jest faktyczną władzą ustawodawczą i decydentem w państwie. Politycy tylko tę wolę administracji bez dokładniejszego czytania w Swjmach i innych gremiach przyklepują. Natomiast Naród wykonuje, co sobie wymyśli administracja no i jest oczywiście przez administrację kontrolowany, czy wykonuje zalecenia posłusznie i należycie.

I jak tu się dziwić ostatnim dramatycznym badaniaom, że na 100 Polaków tylko 17 nie rozważa wyjazdu z Polski.

Jeśli nie kompetencje, to po co wymagania w naborze?

Witam.

Osobiście uważam oczekiwanie od urzędnika merytorycznych kompetencji w sprawach takich jak projekty informatyczne czy projekty budowy autostrad za błąd podstawowy, błąd koncepcyjny.

Skoro tak jest jak szanowny przedpiśca twierdzi, to dlaczego w urzędach nagminna praktyka jest, że SIWZ np. projektów informatycznych są pisane przez urzędników, a nie ludzi mających pojęcie o zagadnieniach technicznych?
Kto za ten stan rzeczy odpowiada? Skoro nie urzędnik piszący SIWZ, to zapewne dyrektor urzędu, który zatwierdza takie praktyki w urzędzie jakiemu dyrektoruje.

Polska tak długo będzie krajem szastania publicznym groszem jak długo nie będzie kontroli zasadności wytworzenia danego produktu informatycznego, a potem weryfikacji jego użyteczności w skali korzyści finansowych czyli obniżenia kosztów działania danego urzędu. Sama kontrola co do zgodności prawnej czyli tzw. paragrafu nie ma sensu! Bo jak widzimy wokół, to wiele projektów jest finansową studnią bez dna, a użyteczności żadnej. Natomiast kasa wydana zgodnie z obowiązującymi przepisami.

A tak na marginesie zapytam.
Ile lat upływa do przedawnienia czynu naruszenia ustawy o finansach publicznych?

Pozdrawiam

nie można mieć pretensji

nie można mieć pretensji do głupiego o to że jest głupi - to naprawdę nie jego wina
co więcej on często o tym nie wie

nie można mieć pretensji do niekompetentnego - z powodu jak wyżej

odpowiada ten kto tych ludzi na te stanowiska powołuje i kto pozwala im tam trwać, mimo, że ich głupotę i niekompetencję widać niemalże na każdym kroku

Fałszywy adres

Stawia Pan pytania nieodpowiedniej osobie. Nie wiem co i dlaczego robią urzędy z zamówieniami publicznymi. Zadawałem już wcześniej pytanie, czy ktoś wie, gdzie można obejrzeć przegląd wszystkich procesów dotyczących informatyzacji urzędów (jawność). Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Więc skąd mam wiedzieć?

Mam nawet brzydkie podejrzenie, że nie ma w Polsce człowieka, który posiada taką wszechstronną wiedzę i orientuje się całościowo w tych procesach. Włącznie z Ministrem Informatyzacji. No, ale to jest tylko podejrzenia.

Mówiłem również od perwesji ustrojowej polegającej na odwróceniu ról. Może to jest jakieś wyjaśnienie, dlaczego urzędnicy piszą zamówienia publiczne na systemy informatyczne. W moim ogólnym rozumieniu urzędy i urzędnicy to są "kliencie" użytkownicy, a użytkownicy nie powinni pisać zamówień na systemy, lecz tylko zgłaszać swoje proceduralno-pracownicze zapotrzebowania i problemy do ciał wyspecjalizowanych w zarządzaniu, implementowaniu, projektowanu, zabezpieczaniu, standaryzacji i optymizacji takich systemów. Wtedy byliby ludzie, którzy mają ogólny przegląd sytuacji i możliwości wyegzegwowania efektywności i porządku w tym świecie. Myślę, że przy właściwym podjeściu i relizacji wyszłoby to wszyskim na dobre. I urzędnikowm (użytkownikom) i budżetowi i obywatelom (klientom) na dobre.

myślałem, że już mnie nic nie zaskoczy

ale dziś dostałem od jednostki sektora finansów publicznych decyzję o odmowie udostępnienia informacji publicznej
odmowa dotyczy informacji:
- z kim zawarto umowę
- za ile
- jaki był przedmiot umowy
z powołaniem się na tajemnicę przedsiębiorstwa i to wcale nie kontrahenta, ale tejże jednostki sektora finansów publicznych.

arogancja urzędników przekracza już granicę bezczelności....

A ta umowa to w wyniku przetargu?

Witam.

Jeśli umowa została zawarta przez jednostkę sektora finansów publicznych, to musiał być przetarg. A skoro przetarg, to SIWZ jest jawny i wyniki przetargu także. A w związku z tym nawet dane podmiotu wykonującego. Chyba, że podmiot wykonujący należy do rodziny lub pracownika urzędu zamawiającego i wtedy mógłby być "zonk" dla urzędu, czyli nierówne traktowanie podmiotów.
Proponuję zatem zapytać o SIWZ do tego przetargu, którego tematem jest usługa o którą pytasz. Ciekawe co wtedy odpiszą. Powinni od razu tez przesłać informację o wyniku przetargu.
Zresztą z tego co kojarzę, to te informacje muszą być zawarte w BIP-ie urzędu! Bo do tego ten BIP został m. in. powołany.

Pozdrawiam

Bez przetargu

Projekt, choć naukowy nie jest, podpada pod ustawę o zasadach finansowania nauki:

Zgodnie z art. 15 ust. 1 u.z.f.n., wnioski, recenzje, umowy i raporty z realizacji zadań finansowanych ze środków na naukę stanowią tajemnicę przedsiębiorstw w rozumieniu przepisów o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.

Więcej informacji w uzasadnieniu wyroku WSA.

powołali się na..

powołali się na artykuł 4 ustęp 5 ustawy pzp
ze względu na "istotny interes bezpieczeństwa państwa lub ochronę bezpieczeństwa publicznego"
żadnej publikacji nie było
SIWZ nie było
ogłoszenia nie było

tylko kasa z naszych podatków dla tego nieznanego wykonawcy była......

brak kontroli, brak nadzoru, brak odpowiedzialności

nie tylko brak kontroli,
również brak nadzoru i brak odpowiedzialności

nadzór nad urzędnikami jest często fikcją, albo jest realizowany przez jednostki nadrzędne które mają identyczny interes i nie są w żaden sposób zainteresowane w kontroli

kontrola WSA/NSA ze względu na czas procedowania jest w dużej mierze nieskuteczna
poza tym WSA często uchyla się od wydania decyzji uciekając w formalizmy i odrzucając skargi z błachych powodów formalnych.

kontrola polityczna nie istnieje, politycy, którzy z natury rzeczy jako władza z wyboru (czyli ta posiadająca mandat społeczeństwa) zostali pozbawieni kontroli przez ustawę o służbie cywilnej.

a brak odpowiedzialności - nie istnieje żaden skuteczny mechanizm ukarania urzędnika.
nawet jak działający z dużym samozaparciem i cierpliwością obywatel doprowadzi do uzyskania odszkodowania od urzędu to płaci skarb państwa/samorząd a urzędnika to nie rusza, często nawet premii nie traci.
co więcej zasądzone kary nie są (a przynajmniej nie zawsze są) płacone przez urząd (organ) którego dotyczą a z rezerwy budżetowej skarbu państwa
w konsekwencji nawet nie wpływają na wysokość premii dla pracowników

Przecież cały system IP to "grodzenie informacji"!!

DiskDoctor's picture

...informacji o wartości rynkowej.

I ten system podlega ewolucji, równolegle do rozwoju rynku/-ów generowania, przetwarzania i publikowania informacji.

Kiedyś nie było UoOBD, nie było programów komputerowych w Prawie Autorskim. Nie było nawet UoOPOR (tej o roślinach).

Czasy się zmieniają, mamy obecnie temat trendy: Big Data (choć 10 lat temu to się nazywało Business Intelligence, 20 lat temu Data Mining), więc i ustawa będzie.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>