MEN przy Al. Gestapo nie jest winą rzecznika ministerstwa

Oczywiście potrafię sobie wyobrazić niosący się właśnie polskimi łączami chichot w związku z tym, że już Ministerstwo Edukacji Narodowej poprawiło na swojej stronie tłumaczony - z braku funduszy - za pomocą translatora Google komunikat o swojej siedzibie (wyszło z automatu, że MEN mieści się przy Al. Gestapo i teraz rzecznik ministerstwa musi przełykać gorzkie pigułki dziennikarskich pytań). To jednak nie jest zabawne i potrafię również zrozumieć sytuację niektórych urzędników. Nie wiadomo ile jest pieniędzy na utrzymanie serwisów internetowych, więc jak one mają działać dobrze?

Budżetówka potrafi zbudować "białe miasteczko" i przynieść wuwuzele pod siedzibę tego czy innego ministerstwa. Nie mają wysokich pensji, ale są przynajmniej przedmiotem dyskusji publicznej. Taki serwer wszystko zniesie, nawet atak na krytyczną infrastrukturę (chociaż wówczas nie będzie już pełnił swojej funkcji). Nie ma pieniędzy, a ma być strona również w języku obcym? Ministerstwa mają podpisane umowy na wyłączność z agencjami tłumaczeń, kieszeń nie jest nieograniczona, a finanse publiczne nie przewidują często kasy na profesjonalne działania. Łata się zatem tam, gdzie można i tak, jak można.

W innych miejscach wydaje się pieniądze bez sensu, np. na kolejne serwisy bez zastanawiania się nad tym, jakie ich uruchomienie ma zrealizować cele. Budujemy ponoć e-government, ale nikt nie wie, ile on dziś rzeczywiście kosztuje (por. Brytyjski rząd policzył koszty i zdecydował, że zamknie 3/4 rządowych serwisów internetowych).

O tej "ulicy Gestapo" oraz o niewdzięcznej roli rzecznika MEN można przeczytać w tekście Ministerstwo Edukacji i translator Google. To nie mogło się udać oraz w oryginalnym raporcie Radia ZET: Ministerstwo Edukacji przy... alei Gestapo. Współczuję trochę p. Żurawskiemu, że musi się teraz tłumaczyć. Widać po cytowanych wypowiedziach, że robi to - jak się wydaje - z godnością. Tłumaczenie jednego z urzędników MEN, które przywołano w podlinkowanym materiale, a które brzmi:

Korzystamy ze sprawdzonego bezpłatnego narzędzia (które jest używane także przez inne ministerstwa), gdyż zatrudnienie firm do tłumaczeń kosztowałoby co najmniej kilkaset tysięcy złotych.

...nie załatwia jednak sprawy. To tylko kolejna odsłona tego problemu, który sygnalizowałem wcześniej w tekstach Pan Premier nie wie, ile kosztują rządowe serwisy internetowe oraz Chmura zastąpi pudełka, czyli dlaczego mi ręce opadły, gdy Prezydent RP promuje Google, czy Korporacja Google wzięła polskie Ministerstwo Gospodarki. I to nie jest wina Google, że urzędnicy chętnie sięgają po ich narzędzia. Jakbym był właścicielem tej korporacji, to bym zacierał ręce, chociaż konkurenci się pewnie zżymają. A problem - jak mi się wydaje - tkwi w kompletnym braku koordynacji działania sieciowego w przeróżnych ministerstwach, urzędach, departamentach i biurach i jeden Rzecznik MEN tego nie zmieni. Oni po prostu nie mają na to kasy, a kto inny nie chce zrezygnować z ultra hiper "nowoczesnego" gadżetu, którym można podbudować sobie samopoczucie umieszczając tam np. zdjęcie, na którym widać (jeśli ktoś akurat nie jest obarczony niepełnosprawnością; por. dział accessibility) jak gospodarz witryny potrząsa rękę kogoś równie ważnego jak on, a może nawet ważniejszego.

Jeśli zapytam rzecznika MEN o to, ile kosztuje roczne utrzymanie BIP ministerstwa, to czy fakt, że rzecznik prasowy nie będzie miał takiej informacji będzie winą rzecznika, czy kogoś innego?

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Wrocław ma ten sam problem

Opisała to lokalna GW: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,8361986,Very_Lipna_translation__czyli_bardzo_lipne_tlumaczenie.html

Widziałem podobne (a może nawet i gorsze) kwiatki na stronach amerykańskich agencji rządowych (Greenspan był tłumaczony jako warzywo, a Board of Directors jako deska dyrektorów).

Automatyczne tłumaczenia są niezłym rozwiązaniem jako pomoc dla (rozsądnych) desperatów chcących zdobyć wiadomości ze źródeł obcojęzycznych. Ciągle nie nadają się jednak do działania bez nadzoru człowieka.

I jeszcze kwestia prawno-autorska

VaGla's picture

Jeszcze problem prawnoautorski. Automatyczne tłumaczenie i tendencyjny wybór źródeł
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>