Huzia na Michalik

Od tygodnia zastanawiam się czy to komentować, a jeśli tak, to w jaki sposób. "Blogosfera" żyje sprawą dziennikarki Elizy Michalik i jej zaczerpnięć z innych źródeł bez podawania autorów wykorzystywanych tekstów. Niektórzy twierdzą, że to kamień milowy dla blogosfery, bo tak ładnie patrzy na ręce czwartej władzy. Ja się zastanawiam ile spośród osób, które potępiają ewentualne plagiaty dziennikarki chętnie korzysta z sieci p2p w celu zasilania domowej biblioteki w nowe filmy, ile z nich oburza się na wieść o nalotach policji, albo o chęci powszechnego wprowadzenia DRM. Nie bronię dziennikarki, nie potępiam sieci p2p, pamiętam o dozwolonym użytku, wiem też, że autorskie prawa osobiste i autorskie prawa majątkowe to dwie nieco inne sprawy. Fascynuje mnie tylko potencjalny relatywizm opinii w nieco podobnych sprawach.

Dziś Gazeta.pl w tekście Jak "piąta władza" tropiła Elizę Michalik cytuje różne źródła, przez Wikipedię, blog A my nie chcemy stąd uciekać, blog Olgierda Rudaka, blog Wojciecha Orlińskiego, do nowopowstałego bloga Elizawatch - do każdego z nich prowadzi stosowny link. Powstał interesujący zbiór wypowiedzi, który opisuje sytuację. Gazeta napisała o sprawie, a mnie się wydaje, że nie miała wyjścia, gdyż wcześniej teksty opublikowało Życie Warszawy i Rzeczpospolita. Był tekst w Polityce. Linki do Życia Warszawy i Rzeczpospolitej w Gazecie się nie pojawiły, chociaż wzmianki o tekstach - owszem. Cóż. Konkurencja.

Rzeczpospolita w sobotnim wydaniu opublikowała tekst Czy Michalik plagiatowała, w którym czytamy: "W sieci rozgorzała dyskusja o tym, czy dziennikarka Eliza Michalik przepisywała fragmenty tekstów od innych autorów Internauci założyli blog "Eliza Watch", na którym umieszczają kolejne fragmenty tekstów dziennikarki "Życia Warszawy" Elizy Michalik, w których ich zdaniem dopuściła się plagiatu". Polityka była ostrzejsza. W tekście Ctrl C, Ctrl V: Nowy warsztat dziennikarza czytam: "Kolejny dziennikarz bez podawania źródła włącza fragmenty cudzych publikacji do swoich tekstów, opatrując je własnym nazwiskiem". Sama zainteresowana w Życiu Warszawy napisała (w Gazecie i do tego tekstu nie ma linku, chociaż - jak wspomniałem: do blogów linki podano; cytuje bez bezpośredniego linka do tekstu, bo nie mogłem w serwisie ŻW go znaleźć, więc przywołałem za tekstem z Gazeta.pl):

To znak czasu: stara dobra praktyka oddawania spornych spraw do sądu powoli odchodzi w niepamięć. Dziś może się przydarzyć, że proces, zamiast sędziów, przeprowadzi jakaś grupka kilkunastu anonimowych internautów i potem ta sama grupka wykona też wyrok. I bez względu na ich kwalifikacje (użytkownik sieci może być przecież równie dobrze szanowanym prawnikiem, profesorem ekonomii, sprzątaczką, ślusarzem, jak i wielokrotnym mordercą) - ich opinie na każdy temat - łącznie z orzekaniem o tym, czy ktoś popełnił przestępstwo, są, przynajmniej w sieci, wiążące i jedynie uprawnione, a w świetle przepisów prawa obronienie się przed internetowym oszczerstwem jest po prostu niemożliwe.

I coś w tym jest. Nie da się walczyć z tłumem, a przestrzeganie prawa naruszanego w internecie napotyka na wiele przeszkód. Prawo nie jest doskonałe, postęp technologii przysparza wiele nowych problemów. Sporo by gadać. Ale czy blogosfera osiągnęła pierwszy ważny sukces? Jeśli blogosfera jest silna - być może zechce też wpływać na inne sfery życia kraju. Nie tylko zbierać informacje na temat aktywności jednej z dziennikarek (to przecież zbyt łatwy cel, zwłaszcza, gdy porównuje się zebrane fragmenty tekstów podpisane nazwiskiem autorki i ich pierwowzory), ale może warto wybrać trudniejsze zadanie? Mam tylko podejrzenie, że większość tak zwanej blogosfery nie jest w stanie wniknąć w istotę aktualnych problemów wartych zaangażowania. Retencja danych telekomunikacyjnych, prace Sejmu nad nowelizacją prawa autorskiego, rozprawa związana z zarzutami o brak rejestracji tytułu prasowego przez portal internetowy... Wspomniane tematy, chociaż tak różne, to jednak są w pewien sposób związane z piętnowaną aktywnością dziennikarki. Chodzi o granice wolności słowa w czasach tak zwanego społeczeństwa informacyjnego. Zastanawiam się jak blogosfera podchodzi do belgijskiej sprawy serwisu newsowego Google? To wszystko znacznie trudniejsze, ale i ważniejsze (moim zdaniem), niż entuzjastyczne wytykanie palcem jednej z osób publicznych (niektórzy dziennikarze stają się osobami publicznymi, skoro widać je w telewizorze jako swoiste ikony; inni zaś starają się dopiero o to, by ich nazwisk nie przekręcano), a przecież plagiatorów jest znacznie więcej, dlaczego dziś mówimy tylko o jednym przypadku wskazując go jako przykład wielkiego sukcesu blogosfery?

Mirosław Filiciak z bloga Kultura 2.0 pisze, że Polscy blogerzy pilnują dziennikarskich standardów? Ja zaś szczerze w to wątpię. Odnoszę raczej wrażenie, że ot, po prostu nadarzyła się okazja do wesołego linczu, dlaczego więc z niej nie skorzystać? Ta sama blogosfera, co pilnuje „standardów dziennikarskich”, potrafi osiągnąć też inne „sukcesy”, jak na przykład wypozycjonowanie strony Prezydenta RP na pierwszym miejscu wyszukiwania hasła częściowo uznawanego za obraźliwe.

Podpisywanie się pod „niewłasnymi” tekstami wiążą się też z problematyką szerszą. Aktualne są pytania o granice wolności słowa, prawa do korzystania z dóbr kultury… Wkurza mnie czasem, gdy ktoś zbyt obficie zacytuje mój własny tekst, a zdarzało się to nawet na forum Policji (por. Doczekałem się plagiatorów w Policji?). Jak więc powiedziałem na wstępie - nie bronie dziennikarki, jeśli faktycznie popełniała plagiaty. Od orzekania zaś o tym czy doszło do naruszenia prawa jest niezawisły sąd. Od przestrzegania standardów etyki dziennikarskiej jest środowisko dziennikarzy, Rada Etyki Mediów, potencjalni pracodawcy (redaktorzy naczelni). Czy to znaczy, że autorzy blogów nie powinni o tej sprawie pisać? A niech sobie piszą. Proszę tylko nie twierdzić, że blogosfera jest dojrzała, i że zaczyna wywierać jakiś bardziej znaczący wpływ na naprawdę ważne sprawy kraju. Zresztą z blogerami to trochę jak z dziennikarzami - zdarzają się różni, więc może nie warto uogólniać. Warto natomiast zadać sobie takie pytanie: jeśli dziennikarze kontrolują pierwsze trzy władze (ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą), a blogosfera ma kontrolować dziennikarzy, to kto kontroluje blogosferę?

Jak czytam - redaktor naczelny Życia Warszawy postanowił "dać szansę" dziennikarce, więc nadal będzie pojawiać się w mediach. Sprawy w sądzie nie ma. Duże tytuły medialne nadal nie będą linkować do konkurencji. Nic się nie zmieniło. Trochę tylko zwiększyło się natężenie szumu.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Najbardziej wyważony komentarz

Maltan's picture

w tej sprawie. Długo nie pisałeś, ale jak już napisałeś... Gratuluję podejścia do sprawy.

Wojciech

to raczej insynuacja

"Ta sama blogosfera, co pilnuje „standardów dziennikarskich”, potrafi osiągnąć też inne „sukcesy”, jak na przykład wypozycjonowanie strony Prezydenta RP na pierwszym miejscu wyszukiwania hasła częściowo uznawanego za obraźliwe."

tzn. jest jakaś inna blogosfera, która nie zajmuje się ani michalik ani kaczyńskim? czy chodziło tu o blogosferę jako całość, którą faktycznie można oskarżyć o wszystko? "ta sama blogosfera, która wkleja kiczowate animowane gify..." itd itd.

czasami jak się bardzo chce napisać coś kontrowersyjnego, to wychodzi tak jak powyżej. fakt, że publicystyka, wychwalająca rzekome dojrzewanie blogosfery na podstawie tego przypadku jest grubo przesadzona, to żaden powód do tego, by dostosowywać się do niej i uderzać w podobne tony.

prawo i obyczaj

Vagla, wypowiedź Michalik, którą cytujesz, mija się z prawdą - bowiem plagiat jest jednym z tych działań, które nie tylko jest traktowane jako przestępstwo przez prawo, ale także jako zachowanie nie etyczne przez niepisany kod etyki zawodowej dziennikarzy, a właściwie wszystkich ludzi piszących.

W środowiskach naukowych np. można z powodu plagiatu stracić pracę bez wyroku sądowego. Dlatego akurat tym razem wypowiedzi o domniemaniu niewinności do czasu procesu itp. nie mają sensu - choć ładnie wchodzą w interakcję z podobnymi, słusznymi wypowiedziami w innych sprawach.

Plagiat, tak widziany, to nie tylko kradzież czyjegoś tekstu, ale jego przywłaszczenie jako własnego - tym różni się np. od ściągania z sieci p2p.

Poza tym nie mamy do czynienia z osądzaniem przez tłum tylko z rzeczowym pokazywaniem dowodów przez kilka osób - faktycznie zachowujących się trochę jak inkwizytorzy (nie ma chyba czemu się dziwić patrząc na to, co się w kraju dzieje). Z tego samego powodu argument, że nie wiadomo czy to profesor czy ślusarz nie ma sensu - bo każdy potrafi ocenić podobieństwo dwóch przedstawionych cytatów.
Pani Michalik nazywa to "oszczerstwem" - z tego co wiem nie mamy do czynienia z oszczerstwem jeśli zarzut jest prawdziwy (czekam na dowód, że nie jest).

I jedyne z czym naprawdę się zgadzam, toże blogosfera rzeczywiście znalazła sobie dziewczynkę do bicia i z tej perspektywy Twój wyważony komentarz ma sens. Ale osobiście zrównoważyłbym go jednak krytyką Michalik, bo obecnie wygłosiłeś, gdzieś między wierszami, stwierdzenie o niskiej szkodliwości społecznej itd...

A że są pilniejsze sprawy? Cóż, najpopularniejsze blogi dotyczą podobno serialu lost i tokio hotel. A od retencji danych pewnie istotniejsze jest ocieplenie klimatu czy AIDS w Afryce. Chyba trzeba przejść do porządku dziennego nad tym, że zajmujemy się wszyscy nie tylko najbardziej palącymi problemami.

Deontologia dziennikarska jest spisana

VaGla's picture

Deontologia dziennikarska jest spisana: Karta Etyczna Mediów (...deklarują, że w swojej pracy kierować się będą następującymi zasadami (...) Zasadą szacunku i tolerancji - czyli poszanowania ludzkiej godności, praw dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia...), Dziennikarski Kodeks Obyczajowy SDRP (VII. Ochrona prawa autorskiego jest istotną normą etyczną. Plagiat jawny lub ukryty, wewnętrzny i zewnętrzny jest niedopuszczalnym naruszaniem tej normy. Dotyczy to tak utworu dziennikarza, jak i osoby o innym zawodzie. Pod ochroną są tytuły autorskie. Nie wolno dokonywać przeróbek tekstów oraz korzystać z materiałów i utworów bez zgody ich autorów czy też z cudzego autorskiego pomysłu dziennikarskiego...), Dziennikarski Kodeks Obyczajowy ("6. Dziennikarzowi nie wolno manipulować informacją. Obowiązuje go skrupulatna ocena źródeł, sprawdzenie prawdziwości dostępnych informacji oraz rzetelność w ich przekazywaniu..."). Jak widać - te sprawy znalazły się w zasadach etyki. Jasne też, że "kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3." - art. 115. ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. I tu pokrzywdzoną jest "również właściwa organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi" - Art. 1221 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Dla mnie ważniejsze są przepisy cywilnoprawne związane z ochroną prawa autorskiego - przez art. 23 i 24 kodeksu cywilnego do art. 78 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, a wcześniej granice dozwolonego użytku publicznego wraz z ramami prawa cytatu... Są zatem ramy prawne. OK. To może ją spalimy? Tylko, że nie widzę w tym żadnej rozrywki. Najfajniej, to by było, gdyby sprawa była załatwiona dobrze przez samo środowisko dziennikarskie, po pierwszym sygnale związanym z nieprawidłowościami (wszak pochodzącym nie "z internetu", a od autorów, z których "zaczerpnięto"; tak działa prawo prywatne - uprawniony może domagać się określonych roszczeń, jeśli tego nie robi - też ma do tego prawo).

Odnosząc się do innego komentarza - tak jak napisałem - nie warto uogólniać - czy to w sprawach dziennikarzy, czy też blogerów. Uważam po prostu, że "blogosfera" jako coś jednolitego, czemu można przypisywać "sukcesy" - nie istnieje. Są różni dziennikarze i różni blogerzy. Tak napisałem.

Z pewnej perspektywy sprawa może być interesująca bo, wymiar sprawiedliwości jest w tego typu kwestiach bezsilny, procesy trwają kilka lat, a wielu (żeby nie uogólniać na "wszystkich") tworzących część komentującej "blogosfery" chętnie śledzi potknięcia sławnych, zaś inną miarę przykłada do podobnych wszak postaw osób "anonimowych". Ale "na koniec dnia" tu też w sumie nie ma nic przełomowego, bo osoby sławne zawsze przyciągały uwagę opinii publicznej w każdym przejawie kryzysu (chociaż do tej pory nie na skalę, jaką przynosi masowe medium wyrażania opinii przez każdego podłączonego do Sieci). Ciekawe zatem jest jak vox populi może wchodzić w interakcję z jednostką. Jak jednostka może się bronić "metodami demokratycznego państwa prawnego" przed anonimowym głosem opinii publicznej? W przypadku sporu tradycyjnego są zwykle dwie strony (nawet gdy dziennikarz na łamach tradycyjnej prasy naruszy dobra osobiste lub im zagrozi - są jakieś cywilizowane mniej lub bardziej metody rozstrzygania sporu). Tu jest jednostka i rozentuzjazmowany tłum, z którym w całej jego masie nie da się walczyć. To jest już wyzwanie dla systemu prawnego. Na razie można sięgnąć do zasad wypracowanych w public relations przy okazji recept reagowania na sytuacje kryzysowe. Zamiast rezygnować z aktywności internetowej jednostka mogłaby założyć stronę, gdzie skoncentrowałaby linię obrony. Jeśli zrobiła źle - proste pokajanie się załatwiałoby pewnie sprawę. W prasie tradycyjnej istnieje instytucja sprostowania i odpowiedzi. W internecie to po prostu nie będzie działało w analogiczny sposób. Musi działać inaczej. Jak? Teraz szybki przeskok, dla wielu może niezrozumiały - jak powinny dochodzić roszczeń (i przeciwko komu) osoby, które znalazły się na liście, która wyciekła z IPN? Widzę tu podobieństwa problemu, przed którym stanął już system prawa.

Dodam jeszcze na koniec, że sam chętnie korzystam z własnych praw autorskich (osobistych i majątkowych), ale napisałem też ten tekst: "Co będzie miało wartość w prawdziwie informacyjnym społeczeństwie?"... Być może z czasem informacja nie będzie miała żadnej wartości ekonomicznej(?). W tym kontekście - i to jest w mojej ocenie najciekawsze z tej całej sprawy - zastanawiam się nad postawą aktualnych piewców tezy, że "informacja chce być wolna". Jeśli naturalnym stanem rzeczy jest to, że istotnie "informacja chce być wolna", to ciekawy jestem jak oni oceniają spory związane z plagiatami? To mnie ciekawi. Grzmiąca ocena działań p. Michalik zaś nie leży w obszarze moich dzisiejszych fascynacji. Od tego są sądy, stosowne gremia "od etyki" i pracodawcy, którzy - jak wynika z doniesień - "dają jej szansę". Zobaczymy, czy wobec zgromadzonego materiału autorka kontrowersji będzie jeszcze zapraszana do telewizji, czy będzie miało jakieś znaczenie to, co tam sobie napisze w jednej czy w drugiej gazecie. To zaś temat dla socjologów, a tym ja nie jestem.

Na marginesie trzeba dodać, że jest też Kodeks Dziennikarstwa Obywatelskiego, wydany w styczniu 2006 roku przez amerykańską organizację National Union of Journalists. Pytanie tylko, czy ten, kto go nie przestrzega powinien tracić prawo edytowania bloga?
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

kto ma osądzić?

"Od orzekania zaś o tym czy doszło do naruszenia prawa jest niezawisły sąd."

To prawda, ale nie spodziewasz się chyba, że Gilowska lub Balcerowicz będą chcieli ciągać Michaliki po sądach.

"Od przestrzegania standardów etyki dziennikarskiej jest środowisko dziennikarzy, Rada Etyki Mediów, potencjalni pracodawcy (redaktorzy naczelni)."

Środowisko dziennikarzy było bardzo niechętne do zajmowania się tą sprawą, dopóki nie zrobił się szum w internecie. "Czerwoni" z salonu24 nabrali wody w usta: "Bardzo nie chciałem tego robić, ale ponieważ wszyscy mnie naciskają, bym wypowiedział sie w sprawie Elizy [...]" (Janke, 10 uwag w sprawie Elizy).

Mam nadzieję, że R.E.M wypowie się w tej sprawie - lepiej późno niż wcale.

Michalik, po pierwszych zarzutach, mogła poprosić kolegów z salonu24 o osądzenie tej sprawy. Upierała się, że nic złego nie zrobiła, wolała straszyć prokuratorem, czym sprowokowała ludzi do szukania kolejnych plagiatów.

Odnoszę raczej wrażenie,

Odnoszę raczej wrażenie, że ot, po prostu nadarzyła się okazja do wesołego linczu, dlaczego więc z niej nie skorzystać? Ta sama blogosfera, co pilnuje „standardów dziennikarskich”, potrafi osiągnąć też inne „sukcesy”, jak na przykład wypozycjonowanie strony Prezydenta RP na pierwszym miejscu wyszukiwania hasła częściowo uznawanego za obraźliwe.

Zważ że tzw. dyskusje w salonie24 idą zazwyczaj na noże, a wyważone komentarze ad rem są raczej rzadkie. Takie to środowisko. Są natomiast w sieci społeczności, które potrafią dyskutować i współtworzyć. Omyłki i niedoróby dziennikarskie są często komentowane np. na grupach związanych z nauką (fizyka, kosmos), oczywiście bez takiej wrzawy jak w sprawie Michalik.

Być może blogi czysto polityczne przyciągają np. kiboli, którzy postanowili wycofać się z działalności stadionowej, niemniej mają jeszcze zapotrzebowanie na agresję.

wsciekłość i blog

Odnoszę raczej wrażenie, że ot, po prostu nadarzyła się okazja do wesołego linczu, dlaczego więc z niej nie skorzystać?

Ja też ten fragment postu wybieram, bo najbardziej mi pasuje do opisu sytuacji. Dodam jeszcze tylko, że moim zdaniem cała wrzawa rozgorzała dlatego, że p. Michalik ma swoje zdecydowane poglądy, które sprzeczne są raczej z mainstreamem "wykształciuchów". Dlatego podwójna okazja, żeby dołożyć. Podobnie było kilka lat temu, gdy p. Maciejowi Rybińskiemu zarzucono plagiat tekstów chyba z niemieckich gazet. Też była straszna wrzawa, bo można było zlinczować prawicowego publicystę.

Tyle, że między Bogiem a prawdą, to nie jest tylko specjlaność lewicujących blogerów. Niedawno p. Marcin Gadziński, na bardzo ciekawym blogu Biały Domek o kampanii prezydenckiej w USA opisywał Pierwszą Bolgergate kampanii (wpis z dnia 9 lutego 2007r.). Poniżej przytaczam tylko fragment opisu:

Sztab Johna Edwardsa ogłosił, że dwie atakowane wściekle przez prawicę blogerki, które zatrudnił, pozostają na swoich stanowiskach. A jeszcze dzień wcześniej blogerki zostały podobno zwolnione. Obroniła je jeszcze wścieklejsza reakcja lewicowych blogów. Edwards wybrał - z punktu prawyborów oczywiście słusznie - że na gniew najbardziej aktywnych lewicowców nie może sobie pozwolić.
Takich skandali i skandalików będzie na pewno wiele, wiele więcej. Gigantyczna rola, jaką blogerzy polityczni objęli w ostatnim czasie w amerykańskiej polityce otwiera zupełnie nowy front w kampaniach wyborczych XXI wieku.

Krótko mówiąc, po mojemu nic to wszystko nie ma wspólnego z prawem autorskim, z plagiatem, z etyką, etc, bo wszystko to tylko walka mniej lub bardziej polityczna.

ps. wiem że ten komentarz nie jest zbyt "prawniczy", ale skoro taki post, to sobie pozwoliłem

plagiat a naruszenie prawa autorskiego

ksiewi's picture

Nie należy utożsamiać plagiatu z naruszeniem prawa autorskiego. Owszem, najprostsza forma plagiatu to zacytowanie cudzego utworu lub jego fragmentu słowo w słowo bez podania źródła. Ale plagiatem jest również wykorzystanie niechronionych prawem autorskim idei i zasad bez wskazania osoby, której przypisuje się odkrycie lub pierwsze opisanie tych prawem niechronionych przedmiotów. W tym drugim przypadku sąd najpewniej nie znalazłby naruszenia prawa (i bardzo dobrze), co nie znaczy, że nie doszło do naruszenia zasad rzetelności. Wobec tego oddawanie sprawy do sądu jest moim zdaniem bez sensu.

Z rzetelnością natomiast jest tak, że można jej dołożyć w mniejszym lub większym stopniu. Sam zresztą jak czytam swoje teksty to wielokrotnie zastanawiam się, czy nie powinienem był jednak dodać gdzieś jeszcze jednego przypisu, czy czyjś artykuł jedynie mnie zainspirował, czy nie za bardzo posługuję się tokiem myślenia tam zawartym...

"Blogosfera" zachowała się jak miernik tej rzetelności. Zadziałała lepiej niż komercyjny program "anty-plagiat", który o ile mi wiadomo ogranicza się do wynajdywania cytatów "słowo w słowo" (nawet tych poprawnie oznaczonych).

Jeżeli jednak miałbym kogoś potępić, osądzić lub zlinczować, to raczej te jednostki, które w całej sprawie zachowują się tak, jakby ZAWSZE były w stanie dochować najwyższej staranności w posługiwaniu się dobrami niematerialnymi.

Plagiat to plagiat

Olgierd's picture

Częściowo czuję się wywołany do tablicy, zatem pozwolę sobie króciutko wyłuszczyć mój pogląd na sprawę:

1) plagiat to plagiat, to co zdarzyło się E.M. niewątpliwie było plagiatem. Osobiście nie zainteresowałbym się sprawą gdyby dziennikarka nie zaczęła drążącym temat grozić procesami i prokuratorem. Powiedzmy, że kogoś mi to przypomniało;

2) faktycznie "dorosłe" media niespecjalnie zainteresowały się sprawą - zauważcie, że i "Gazeta" i "Rzepa" podjęły temat po blogosferze, nie zaś - jak to zwykle bywa - odwrotnie. Albo jest tak, że wśród dziennikarzy mamy coś w rodzaju solidarności zawodowej, albo ktoś (wszyscy?) uznał, że temat nie jest wart uwagi;

3) doszukiwanie się politycznej motywacji jest kompletnie irracjonalne. Jedni mówią, że E.M. była "za", inni, że "przeciw" (bo już np. Galba twierdzi, że była "przeciw" - vide: http://www.galba.net.pl/blog/_archives/2007/2/25/2763652.html )

Reasumując: uważam, że kobita popełniła dwa błędy, po pierwsze "biorąc" teksty za swoje, po drugie strasząc ludzi, którzy zwrócili jej na to uwagę.

Nie wiem co ma do tego sąd i powtarzanie elukubracji E.M. Poszkodowani do sądu nie poszli, bo nie muszą, E.M. do sądu nie poszła (nie pójdzie?) bo wie jak by się to skończyło.
Jeśli uważa, że jest inaczej to niech pozwie Igora Janke za to, że ją wygonił z platformy.

--
Olgierd

Prawa osobiste a majatkowe

W tekscie zatrącasz częściowo o problem niejednakowego podejścia do autorskich praw osobistych i autorskich praw majątkowych. Np. dla mnie są to diametralnie różne prawa i uważam za pewnego rodzaju pomyłkę, że znalazły się one w jednym "worku" z napisem "prawa autorskie".
Jeżeli np. o mnie chodzi, bardzo wysoko sobie cenię moje prawa osobiste np. do stworzonych przeze mnie tekstów i gdyby ktoś przypisał sobie ich autorstwo, albo skopiował gdzieś nie podając autora, reaguje na to bardzo alergicznie. Do praw majatkowych mam natomiast duzo luzniejsze podejscie - uwazam ze granice dozwolonego uzytku powinny byc znacznie szersze niz obecnie, wlasciwie jedyne co budzi moj sprzeciw to bezposrednie zarabianie na cudzej pracy - jezeli ktos rozpowszechniania kopie utworu za pieniadze (bezposrednio lub posrednio, np. w ramach wiekszego przedsiewziecia ktorego celem jest przynoszenie zysku), to bezwzglednie powinien dzielic sie tym zyskiem z autorem. Natomiast jezeli rozpowszechnia niekomercyjnie, "dla idei", to krzyzyk na droge. Zreszta np. moje programy wielokrotnie byly kopiowane i nigdy mnie to jakos szczegolnie nie ruszalo, a zgody na niekomercyjne rozpowszechnianie moich tekstow - a sporo ludzi mnie o taka prosi - nigdy mi sie nie zdarzylo odmowic.
Odnoszac to do sprawy tej calej Michalik - choc nie ona jedna tak robi - to po pierwsze, kopiowala bez podania zrodla; po drugie, publikowala to za pieniadze. IMHO postapila wiec moralnie bardzo nagannie i zasluguje na krytyke.

chyba coś mętnie argumentuję ostatnio

VaGla's picture

Być może faktycznie mętnie w tym tekście argumentowałem. Główna myśl jest taka, że blogosfera (czymkolwiek ona jest) nie dokonała wcale żadnego przełomu. Druga myśl jest taka, że p. Michalik powinni ocenić w pierwszej kolejności autorzy tekstów, z których zapożyczyła (bo to materia w głównej mierze prawa prywatnego) i jej pracodawcy (jako środowisko). Blogosfera (chociaż niejednolita) nagłośniła - ok. Najazd na człowieka po nagłośnieniu jest już dalej nie celowy (w moim odczuciu), a blogosfera tropiąc relacje społeczne i nagłaśniając patologie mogłaby się zająć teraz np. postawami pracodawców wobec "problemu Michalik". To mogło by być ciekawe. Plagiat to plagiat. Jak ktoś się poczuł zbulwersowany - niech złoży doniesienie o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa z art. 115. ust. 1. ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Są narzędzia w systemie prawnym. Dlatego dla mnie to mało interesujące. Kolejny zaś problem to jak jednostka ma się zachować w sporze z anonimowym tłumem wyposażonym z dostęp do internetu. "Problem Michalik" jest tu jedynie pretekstem do rozważań.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

autor napisał:

autor napisał:

Ta sama blogosfera, co pilnuje „standardów dziennikarskich”, potrafi osiągnąć też inne „sukcesy”, jak na przykład wypozycjonowanie strony Prezydenta RP na pierwszym miejscu wyszukiwania hasła częściowo uznawanego za obraźliwe.

Takie właśnie przyrównywanie i generalizowanie to nowy standard dziennikarski, a la Eliza Michalik. Na zasadzie, że jeśli nie da się czegoś zwalczyć, trzeba opluć całą grupę. Zwłaszcza, jeśli ta grupa zrobiła dobrze, bo nie daj Boże odbiera nam dziennikarzom naszą kromkę chleba. A że kradzionego...

Zasada domniemania niewinności do zakończenia to jedno, ale jeśli czarno na białym widać, że ktoś coś ukradł, to nie nadużywajmy tej zasady. Swoją drogą sprawiedliwości nie przysłużył się Sąd Najwyższy, który uznaje dość daleko (zbyt daleko) posunięte gwarancje wolności prasy, plotącej co ślina na język przyniesie, bez audiatur et altera pars.

i co dalej?

Spotykam się z podobną sytuacją - "dziennikarka" zbiera teksty z internetu i publikuje w czasopiśmie, za które należy zapłacić (nieszczęsne prenumeraty).
Oto jeden z wielu, tak dla przykładu:
http://www.ergo.edu.pl/spis17.pdf

http://www.polskatimes.pl/fakty24/praca/32118,polacy-padaja-ze-zmeczenia,id,t.html

I co? I nic!

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>