Kilka uwag na temat publikowania podsłuchów w kontekście art. 267 KK
Kolejny wątek dyskusji po ujawnieniu przez tygodnik Wprost nagrań podsłuchanych rozmów polityków dotyczy kwestii ewentualnego popełnienia przestępstwa z art. 267 § 4 Kodeksu Karnego. To również element dyskusji o standardzie dziennikarskim (por. Staranność i rzetelność dziennikarska w kontekście publikowania stenogramów podsłuchów). We wskazanym przepisie mowa o grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawieniu wolności do lat 2 dla tego, kto informację uzyskaną w sposób określony w § 1–3 tego przepisu (czyli m.in. po tym, jak ktoś się posłużył urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony) ujawnia innej osobie. Pytanie brzmi: czy owo "ujawnia" dotyczy też takich sytuacji, w których inne redakcje tak chętnie za tygodnikiem powielają te informacje, przywołują co "smaczniejsze" fragmenciki? Informacje są już ujawnione, ale przecież nie wszystkim. Czy kolejne redakcje też ujawniają swoim czytelnikom/widzom/słuchaczom, którzy np. nie przeczytali jeszcze z tygodnika? A co ze "zwykłymi" ludźmi?
Podobnie, jak w przypadku wątku o standardzie dziennikarskim, tu również wcześniej prowadziłem dyskusję w serwisie Facebook. Teraz przyszedł czas na podsumowanie tej dyskusji.
Zaczęliśmy od nawiązania do innego przestępstwa z art. 267 KK, tj. przełamania zabezpieczeń. W tym serwisie można znaleźć tekst "Nie można przełamać czegoś, co nie istnieje" - polski wyrok w sprawie SQL Injection. Skoro ktoś wszedł do systemu, to znaczy, że nie było żadnych zabezpieczeń (gdyby były, to by przecież nie wszedł), a więc przepis jest "bez sensu". Te rozważania zostały przywołane w kontekście pytania o to kolejne "ujawnianie" już ujawnionych rozmów. Chodzi o to, że orzecznictwa na gruncie art. 267 KK nie ma zbyt wiele, to są przepisy karne dotyczące ochrony informacji, a informacja to coś ulotnego i strasznie ciężko to uregulować przepisami karnym. Bo przepisy karne muszą być niezwykle precyzyjne. Sądy będą raczej uznawały, że jak się dostanie człowiek do informacji, to pewnie musiał przełamać jakieś zabezpieczenia. Może się zatem okazać, że - skoro przepis mówi o ujawnieniu innej osobie - jakiś sąd uzna, że powielanie już ujawnionej informacji również mieści się w znamionach przestępstwa z art. 267 § 4.
Samo ujawnienie nagrań z "nielegalnych" podsłuchów przez Wprost budzi wiele emocji. Z jednej strony mamy wskazany przepis karny, z drugiej argumentację dotyczącą działania w celu ochrony interesu społecznego. Ten ostatni należałoby oceniać w kontekście rzetelności i staranności dziennikarskiej, o czym w sąsiednim, wyżej linkowanym tekście.
Paradoks może polegać na tym, że jeśli Wprost popełnił przestępstwo, to - na gruncie przepisów Kodeksu karnego - nie byłoby zupełnie bezzasadne analizowanie, czy też może i Pan Premier go nie popełnił. Dlaczego? Otóż dlatego, że po pierwszych publikacjach Pan Premier wezwał do ujawnienia wszystkich nagrań, którymi dysponują media. To zaś można by analizować na gruncie art. 18 § 2 Kodeksu karnego, który brzmi: "odpowiada za podżeganie, kto chcąc, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, nakłania ją do tego". No i mamy sytuację patową. Oczywiście od razu pojawią się głosy, że premier działał w stanie wyższej konieczności, starając się zapewnić stabilność państwa, a zatem chroniąc dobro oczywiście większe, niż dobro poświęcane (w tym przypadku ochronę informacji)...
Kiedy postawiłem pytanie o to, czy inni dziennikarze, którzy korzystają ze stenogramów opublikowanych przez Wprost, również powinni podlegać odpowiedzialności karnej, Dominika Długosz-Gierszewska z redakcji Polsat zapytała, czy chcę powsadzać wszystkich (dziennikarzy). Odpowiedziałem wówczas:
Nikogo nie chcę wsadzać. Ta dość ekstraordynaryjna sytuacja jest dość dobrym pretekstem, by wyłuskiwać sytuacje niejasne w systemie prawnym. Ponieważ chciałbym wiedzieć, jaki jest ten system prawny, to się głośno nad tym zastanawiam. Sytuacje zresztą jest patowa. Nie wyobrażam sobie za bardzo sytuacji, w której ktoś chciałby nagle postawić zarzuty wszystkim redakcjom w Polsce (i na świecie, bo przecież nie tylko w Polsce cytuje się te stenogramy). To jest podobna historia jak z ochroną prawnoautorską nagrania dokonanego przez gościa, który pojawił się na miejscu katastrofy w Smoleńsku. Wszystkie redakcje puściły ten materiał, jestem przekonany, że nikt wówczas nie myślał o ochronie prawno autorskiej, a to przecież też przestępstwo. To są takie sytuacje graniczne. Warto się im bliżej przyglądać i dyskutować, by potrafić potem zaproponować modyfikację systemu, by było on po prostu lepszy.
Czy można ujawnić już ujawnioną informację? Czy informacja powszechnie znana może być nadal objęta jakąś tajemnicą, czy może być chroniona przez system prawny? Tu mamy do dyspozycji możliwość rozważania dalekiej analogii z sytuacją prawną tajemnicy przedsiębiorstwa. Jeśli korzystasz z tajemnicy przedsiębiorstwa, którą ktoś bezprawnie podał opinii publicznej, to taka powszechnie znana informacja nie przestaje być tajemnicą przedsiębiorstwa, a korzystanie z niej jest nadal bezprawne.
Wracając do publikacji podsłuchów. W dyskusji podnosi się, że rozmowy były prywatne, a podsłuchy nielegalne. Taką opinię zderza się z tym, że rozmowy były jednak służbowe, a więc ich treść stanowi informację publiczną. Dlaczego służbowe? Bo płacone służbowymi kartami z pieniędzy publicznych (por. O informacjach na temat "kart płatniczych" i list transakcji w kontekście podsłuchanych kolacji. Czy zatem można mówić o tym, że doszło do uzyskaniu informacji "dla kogoś nieprzeznaczonej", jeśli prawo do informacji publicznej przysługuje każdemu (jak chce ustawa o dostępie do informacji publicznej), lub każdemu obywatelowi (jak chce Konstytucja RP w art. 61)?
Jeśli każdy ma prawo poznać informację publiczną, a informacja taka nie jest wyłączona z udostępnienia, to odpada jedna z przesłanek popełnienia czynu zabronionego przez ustawę. "Kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej...", "Tej samej karze podlega, kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony...".
Wydaje się zatem, że zakres pojęcia "informacja publiczna" ma istotne znaczenie również dla oceny prawnokarnej sytuacji, w których ktoś chce poznać treść takiej informacji, albo chce taką informację opublikować.
Od razu pada pytanie: czy takie podejście może oznaczać zgodę na zakładanie podsłuchów w gabinetach ministrów? Pojawia się od razu pytanie o status prawny takiego VIP-roomu i czy rozmowa w restauracji przez przypadek nie toczy się w miejscu publicznym? Sporo pytań, na które polski system prawny będzie musiał - prędzej czy później - odpowiedzieć.
Nie wystarczy stanowczo powiedzieć w mediach, że to na pewno przestępstwo, albo, że wcale nim nie jest (por. Giertych chce sądzić dziennikarzy "Wprost". Janik: mogą drukować co chcą).
Dr Maciej Szmit, który brał udział w naszej facebookowej dyskusji, a bywa również komentatorem w niniejszym serwisie, skomentował dyskusję w sposób następujący:
Nieznajomość informacji to co innego niż jej poufność. Czy liczba gwiazd na Drodze Mlecznej jest podzielna przez 17 to ja nie wiem (i pewnie nikt jeszcze tego nie wie) ale nie jest to informacja dyskrecjonalna, ona jest nieznana. Natomiast to, czy Iksiński jest agentem kontrwywiadu pracującym pod przykrywką to jest informacja poufna, czyli mająca ściśle zdefiniowany krąg odbiorców (jak to tam było tam w normie? Dostępna dla uprawnionych osób i procesów, czy jakoś tak). Informację niedyskrecjonalną (albo dyskrecjonalną, ale taką, do której masz prawo dostępu) to ja Ci mogę co najwyżej przekazać. Natomiast ujawnić (słownikowo: uczynić jawnym) Ci mogę tylko taką, która dla Ciebie nie była jawna. Wydrukowana w gazecie informacja jest natomiast skierowana do każdego (Uchwała SN z dnia 22 stycznia 2003 r., sygn. I KZP 43/02), nie da się jej więc ujawnić.
Od razu zatem trzeba przywołać - dla porządku - ten fragment uzasadnienia Uchwały SN z dnia 22 stycznia 2003 r., sygn. I KZP 43/02, w którym Sąd Najwyższy do interesującego nas wątku się odnosi:
Niezależnie od tego, należy podkreślić, iż istotą występku, o jakim mowa w art. 267 § 1 k.k., jest uzyskanie informacji dyskrecjonalnej, nie-przeznaczonej dla sprawcy. Program emitowany w sieci kablowej z natury rzeczy jest przeznaczony dla każdego, kto tylko uiści abonament. Tak więc informacje zawarte w tym programie nie są informacjami, które nie są przeznaczone dla potencjalnych odbiorców. Sprawca, który bezprawnie z takich programów korzysta i uzyskuje zawarte w nich informacje, nie narusza więc dyspozycji art. 267 § 1 k.k. lecz, podobnie jak głodny informacji sprawca kradzieży czasopisma, godzi jedynie w prawa majątkowe. Dysponent informacji jest władny mniej lub bardziej szeroko określić krąg podmiotów dla których informacja jest przeznaczona. Każdy, kto spoza tego kręgu, uzyskałby takową informację, działaniem swoim wyczerpuje znamiona przestępstwa określonego w art. 267 § 1 k.k. Uprawnienie do uzyskania informacji, o jakim mowa w art. 267 § 1 k.k., nie może w odniesieniu do prasy drukowanej, a także przekazów radiowych i telewizyjnych sprowadzać się jedynie do konieczności wniesienia opłaty. W istocie rzeczy informacja zawarta w prasie drukowanej, przekazie radiowym i telewizyjnym ma bowiem charakter powszechny, skierowana jest do każdego. Zapłata za informację w cenie prasy drukowanej lub prawa do odbioru programu emitowanego w sieci kablowej jest wynikiem faktu, iż dostarczanie informacji stanowi specyficzną usługę. Wymogu tego nie należy łączyć i utożsamiać z uprawnieniami, których istnienia wymaga art. 267 § 1 k.k.
Oznaczałoby to, że raz "ujawniona" informacja w prasie drugi raz już nie może być "ujawniona", bo jest ona jawna dla potencjalnie wszystkich. Taka linia rozumowania oznaczać może, że kolejne media (ale też i obywatele wrzucający po publikacji tygodnika fragmenty podsłuchanych rozmów np. w komentarzach internetowych) nie będą mogli być ścigani z art. 267 § 4 KK.
Pozostaje problem pierwotnej publikacji. Czy istnieją kontratypy wyłączające ewentualną karalność ujawnienia nieujawnionej wcześniej, podsłuchanej rozmowy? Pierwsze, co przychodzi do głowy, to badanie publikacji podsłuchów z perspektywy art. 1 Kodeksu karnego, tj. badanie społecznej szkodliwości czynu. Tu jest wiele wątpliwości. Kiedy dyskutowano na ten temat w mediach, a konkretnie wówczas, gdy w TVN24 spierali się o to mec. Roman Giertych z reprezentującym wówczas tygodnik Wprost mec. Jackiem Kondrackim, ten ostatni argumentował kontratypami pozakodeksowymi, pozaustawowymi, sugerował, że może chodzić o standard interpretowany na gruncie orzeczeń Trybunału Praw Człowieka. Wydawał się jednak nie do końca przekonany, że nie doszło do wypełnienia znamion czyny stypizowanego w art. 267 § 4 KK. Tego samego dnia Wprost ogłosił zmianę swojego pełnomocnika mec. Jacka Kondrackiego zastąpił prof. Piotr Kruszyński...
Pytanie brzmi: jak może się bronić Tygodnik, jeśli rzeczywiście ktoś zechce ścigać członków redakcji za publikację? Pewnie będzie to argumentacja wykorzystująca wszystkie powyższe wątki rozważań: wątek informacji publicznej, do poznania której wszyscy byli uprawnieni, jeśli nie to, to brak społecznej szkodliwości czynu (chociaż wielu komentatorów wskazuje, że stała się rzecz straszna dla polskiej racji stanu, to jednak sąd będzie musiał tu ważyć różne interesy i brać pod uwagę zarówno prywatność osób publicznych, jak i istnienie lub nieistnienie ważnego interesu publicznego, działanie w ramach wolności prasy, kontrolną funkcję mediów itp). Ja nie jestem społecznym prokuratorem, ani nie reprezentuję w ewentualnym sporze tygodnika Wprost. Nie odpowiem zatem na pytanie, jaką linię przyjąłbym w takim sporze.
Chciałbym przywołać tu jednak artykuł Joanny Sieńczyło-Chlabicz, który został opublikowany w Zeszytach Naukowych UJ (ZNUJ) w 2007 roku: Ochrona prywatności i wizerunku osób powszechnie znanych w świetle orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - von Hannover v. Niemcy. Tytułowa sprawa jest interesująca, ponieważ tam rozważano właśnie kwestię dopuszczalności publikacji przez prasę wizerunków osób powszechnie znanych, które zostały wykonane w miejscach publicznych. Sprawę tę można prześledzić na stronach Europejskiego Trybunału Praw Człowieka: CASE OF VON HANNOVER v. GERMANY (No. 2) (Applications nos. 40660/08 and 60641/08). Z tego rozstrzygnięcia wynika, że osoby powszechnie znane mają prawo do ochrony prywatności i wizerunku i to - co nie bez znaczenia w historii afery podsłuchowej - nie tylko w miejscach uznawanych powszechnie za prywatne, ale również w miejscach publicznych. A przecież to nie jedyna taka sprawa przed Trybunałem Praw Człowieka. Peck przeciwko Zjednoczonemu Królestwu (skarga nr 44647/98) - dotyczyła ujawnienia w mediach zapisu filmowego z telewizji przemysłowej nakręconego kamerą umieszczoną na ulicy. Tu Trybunał uznał naruszenie art. 8 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Sciacca przeciwko Włochom (skarga nr 50774/99) - tu również stwierdzono naruszenie art. 8 Konwencji, a chodziło o publikację zdjęcia skarżącego w kontekście postępowań prowadzonych przeciwko niemu w związku z zarzutami popełnienia m.in. oszustw podatkowych.
W ocenie działań tygodnika z pewnością będzie miała wielkie znaczenie ocena rzetelności i staranności dziennikarskiej. Tygodnik Wprost skomentował mój wcześniejszy tekst sygnalizując, że przy okazji publikacji dziennikarze weryfikowali informacje, które następnie były przedmiotem ich publikacji. Ocena społeczna tej rzetelności wywołuje jednak kontrowersje. Zarówno w samym środowisku dziennikarskim, jak i wśród konsumentów mediów. Nie pomaga w tej dyskusji wybitnie polityczny charakter afery. Chodzi wszak o spolaryzowaną scenę polityczną w Polsce. Łatwo sprowadzić ów spór o publikację do prostej relacji "my-oni", ale nie tym będą się kierowały sądy, gdyby doszło do ich zaangażowania w ocenę zdarzeń.
Podsumowując napiszę, że mamy sytuację, w której - jeśli dojdzie do jakiejś sądowej sprawy - polska doktryna i wymiar sprawiedliwości będą mogły zająć się analizą sytuacji polegającej na publikowaniu przez media informacji uzyskanych nielegalnymi metodami i oceną, czy mieliśmy do czynienia w aktualnie przewalającej się przez Polskę aferze podsłuchowej z tzw. "intrusive journalism". Być może będziemy mieli szansę poznać orzeczenie dotyczące art. 267 § 4 Kodeksu Karnego. To ważne, byśmy znali sposób rozstrzygania w tego typu sprawach, bo globalne społeczeństwo coraz bardziej zanurza się w oceanie informacji...
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Trochę nie na temat. Ale
Trochę nie na temat. Ale mam pytanie co Pan sądzi o materiałach, które przedostały się w ten a nie inny sposób. Czy istnieją podstawy prawne aby ukarać za cokolwiek ludzi, którzy zostali podsłuchani, czy to raczej klasyczny materiał nadający się tylko do walki propagandowej?
"polska doktryna i wymiar
"polska doktryna i wymiar sprawiedliwości będą mogły zająć się analizą sytuacji polegającej na publikowaniu przez media informacji uzyskanych nielegalnymi metodami"
Zakładam, że tygodnik pozyskał informacje legalnymi metodami (np. kupił) od informatora. Czy jest obowiązkiem redakcji orzekać o tym, czy informator pozyskał te informacje z naruszeniem prawa, czy jets to jednak rola sądu? A jeżeli uznamy, że odpowiedzialność za bezprawne działanie informatora ponosi redakcja, to czy redakcje, które wydrukowały Snowdena są narażone na odpowiedzialność karną (z dokładnością do systemu prawnego)?
Nieopacznie poznałem tajemnicę
Wszedłem nieopacznie w posiadanie tajemnicy przedsiębiorcy. Sądząc z powyższego nie mogę jej ujawnić, więc tego nie uczynię. Całe szczęście, że nie korzystałem z podsłuchu. O tajemnicy poinformował mnie Minister Sportu i Turystyki w drugim etapie poznawania jednej z umów cywilnoprawnych zawartych z prywatnym podmiotem. Okazało się, że tajemnicą przedsiębiorcy jest przedmiot zobowiązania i zapis ten został usunięty z przesłanej kopii umowy.
W pierwszym jednak etapie wnosiłem o udostępnienie rejestru umów i go otrzymałem. W rejestrze były zawarte m.in. przedmioty umów. Zatem najpierw MSiT ujawnił informację, a później powiadomił, że jest objęta tajemnicą przedsiębiorcy. Opóźnienie w przekazaniu tej istotnej informacji częściowo tłumaczy fakt, że MSiT dopiero w postępowaniu wyjaśniającym, wszczętym po wpłynięciu mojego wniosku o udostępnienie kopii umowy, został powiadomiony przez stronę umowy o objęciu przedmiotu umowy klauzulą tajemnicy.
Będę chciał zweryfikować poprawność procedury zastosowanej przez MSiT, m.in. ze względu na to, że udostępniony tekst umowy nie czyni żadnej wzmianki na temat woli utajniania czegokolwiek. Wręcz przeciwnie pewien fragment wyraźnie wskazuje, że przedsiębiorca zgadza się na publiczne wykorzystanie danych wynikających z realizacji umowy:
Sprawa rozpatrywana na tle art. 267 KK ma więc walor pouczający w tym względzie, aby do czasu weryfikacji procedury przez sąd nie ujawniać tajemnicy.
Wracając zaś do wątku podsłuchów i wiadomości, których rozpowszechnianie może znajdować usprawiedliwienie w fakcie, że ich treść jest informacją publiczną, a zatem nie jest wypełnione jedno ze znamion czynu zabronionego
Zakładając bowiem, że polityk chce przeprowadzić rozmowę z inną osobą, np. też politykiem i jednocześnie chce, aby jej treść była niejawna, to powinien to uczynić przy pomocy bezpiecznych środków łączności lub w pomieszczeniach, które są odpowiednio zabezpieczone w celu ochrony informacji niejawnych.
Wręcz przeciwnie pewien
Nie, zacytowany zapis mówi tylko i wyłącznie o efektach pracy, nie o umowie. A jak mniemam umowy podpisywane przez przedsiębiorstwa także podlegają ochronie jako tajemnica przedsiębiorstwa. Chociaż w tym przypadku, jak na tym blogu zostało wspomniane w jednym z wcześniejszych artykułów, umowy takie z racji zawiązania ich z państwem powinny być jawne, w końcu jeśli ktoś nie chce ujawniać, że wykonywał zlecenie dla państwa, ani tym bardziej zdradzać np warunków, kwot, etc., nie powinien podejmować się wykonania w ogóle. W końcu to także element wolnego rynku.
jawność umów za publiczne pieniądze
dla zainteresowanych
ustawa o finansach publicznych:
Art. 35. Klauzule umowne dotyczące wyłączenia jawności ze względu na tajemnicę przedsiębiorstwa w umowach zawieranych przez jednostki sektora finansów publicznych lub inne podmioty, o ile wynikające z umowy zobowiązanie jest realizowane lub przeznaczone do realizacji ze środków publicznych uważa się za niezastrzeżone, z wyłączeniem informacji technicznych, technologicznych, organizacyjnych przedsiębiorstwa lub innych posiadających wartość gospodarczą, w rozumieniu przepisów o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, co do których przedsiębiorca podjął niezbędne działania w celu zachowania ich w tajemnicy, lub w przypadku gdy jednostka sektora finansów publicznych wykaże, że informacja stanowi tajemnicę przedsiębiorstwa z uwagi na to, że wymaga tego istotny interes publiczny lub ważny interes państwa.
tak więc nie ma możliwości utajnienia faktu umowy ani kwot w umowie
Pytanie brzmi
Pytanie brzmi: czy osoby, które działają w imieniu jednostek sektora finansów publicznych lub osoby, które działają w imieniu podmiotów podejmujących zobowiązania realizowane lub przeznaczone do realizacji ze środków publicznych, nie znają tego przepisu? Czy jeśli znają, to uważają - ze względu na powszechnie obowiązujące prawo - że można zignorować występowanie tego typu klauzul w umowach (które to klauzule uważa się za niezastrzeżone)? Kolejne pytanie: czy dla ochrony interesów innych podmiotów (np. obywateli działających w paradygmacie przejrzystości państwa) nie powinno się jednak zwracać uwagę na to, by tego typu klauzule, które - na gruncie powszechnie obowiązującego prawa "uważa się za niezastrzeżone" - nie powinny się jednak w umowach znajdować, by ktoś, kto nie zna przepisów nie mógł następnie powoływać się na nie, nawet jeśli nieskutecznie? Bo taka klauzula może stanowić pretekst. Nieuprawniony, ale jednak.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
a może w ustawie informacji publicznej
w przepisach karnych
powinien pojawić się przepis:
kto wbrew prawu podejmuje działania mające na celu zastrzeżenie informacji publicznej lub utrudnienie dostępu do informacji publicznej podlega karze grzywny od 10000 do 100000 zł
Zamiast przepisów
Zamiast przepisów karnych może jednak lepiej zabiegać o to, by treści umów z państwem były po prostu publikowane bezwnioskowo w BIP?
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
jedno nie wyklucza drugiego :-)
oczywiście publikacja wszystkich umów w BIP
jest ze wszech miar wskazana
co w niczym nie zmienia faktu, że w mojej ocenie
osoba która robi wszystko (albo dużo) aby informację publiczną
utajnić / ukryć powinna być za to karana
Mam świadomość
Mam świadomość ułomności przedstawionego wcześniej rozumowania, jednak trochę trudno mi sobie wyobrazić racjonalne powody, aby "przedmiot umowy" był objęty tajemnicą przedsiębiorcy, a zarazem w zakresie efektu wykonania umowy przedsiębiorca nie wykazał żadnej woli poufności na etapie jej zawierania. Mogę dodać, że cały pozostały tekst umowy jest udostępniony.
Niemniej nie wykluczam, że mogę się mylić i dlatego wspominałem, że będę chciał zweryfikować poprawność postępowania MSiT na drodze sądowej.
Naruszenie dóbr osobistych
Czytam właśnie pracę magisterską gospodarza serwisu i uświadomiłem sobie, że wątpliwości co do odpowiedzialności sprawców podsłuchów na gruncie KK nie wykluczają odpowiedzialności cywilnej. Konkretnie chodzi o naruszenie dóbr osobistych przez osobę stosującą urządzenia podsłuchowe.
Owszem
Dlatego o dobrach osobistych pisałem w sąsiedniej notatce: Staranność i rzetelność dziennikarska w kontekście publikowania stenogramów podsłuchów.
I naruszenia/zagrożenia dopuścić się mogli wszyscy biorący udział w procesie pozyskiwania ale i publikowania nagrań.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Natomiast ew. prawomocny
Natomiast ew. prawomocny wyrok karny wiąże sąd cywilny, co w przypadku skazania/uniewinnienia kogoś znacznie ułatwia/utrudnia postępowanie cywilne.
Nie wyklucza. Ale w
Nie wyklucza. Ale w większości przypadków nagrywane osoby były chyba jednak w pracy. Jedli i pili za pieniądze podatników co potwierdzają faktury. Wiem, że od tego są pewnie jakieś wyjątki, ale trzeba by się było na coś zdecydować. Albo to były rozmowy prywatne, a nagrywane osoby wyłudziły z kasy naszego państwa pewne pieniądze (wtedy przestępstwo popełnili i politycy i osoby nagrywające), albo to były rozmowy służbowe. W tym drugim przypadku osoby które nagrywały spotkania miały do tego prawo. Ale jest jeszcze inny problem, politycy złożyli doniesienia do prokuratury. Skoro to jednak nie były rozmowy prywatne (podpisując fakturę lub płacąc karta służbową politycy musieli przecież o tym wiedzieć) to znaczy, że to nasi politycy popełnili przestępstwo, bo nie można informować prokuratury o przestępstwie, o którym wiadomo, że go nie było! Innej możliwości chyba już nie ma.
P.S.
Osoby które zakładały te podsłuchy nawet w przypadku uznania, że to były rozmowy prywatne, mogą się pewnie bronić, że te faktury i płatności kartami służbowymi wprowadziły je w błąd co do charakteru tych rozmów.