Sporu o pobieranie mp3 ciąg dalszy

Na łamach Rzepy już się kiedyś wymieniałem zdaniami z mec. Błeszyńskim, mamy kolejny tekst autorstwa Sławomira Wikariaka na temat prawa autorskiego i pobierania plików z internetu. Mecenas Błeszyński uważa, że grozi za to odpowiedzialność cywilna, ja zaś wskazuje przepisy o dozwolonym użytku osobistym. Tym razem jest też wypowiedź policjanta, który zapewnił, iż policja nie ściga pobierających...

W artykule Za ściąganie MP3 z Internetu nie idzie się do więzienia, na pytanie "czy rzeczywiście pobieranie muzyki lub filmów z Internetu jest przestępstwem?" odpowiedział Zbigniew Urbański z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji: "To nieporozumienie. Można tu mówić jedynie o odpowiedzialności cywilnej za naruszenie praw autorskich. Zapewniam, że policja nie ściga osób, które jedynie pobierają pliki z sieci i nie udostępniają ich. W sprawach cywilnych nie mamy zresztą nawet prawa przeszukiwać mieszkań".

Tematyka praw autorskich jest wciąż aktualna. Jakiś czas temu tekst na ten temat opublikował nawet Gość Niedzielny. W artykule Czy jestem złodziejem? znalazły się m.in. takie pytania: "Kradzież niewątpliwie jest grzechem, ale czy kopiowanie zawsze jest kradzieżą? Zwolennicy takiego poglądu opierają swoje stanowisko na pojęciu "własności intelektualnej". Czym jednak jest owa własność? Czy to pojęcie nie bywa dziś nadużywane? Wątpliwości moralne, jakie mają użytkownicy komputerów, odbiorcy muzyki, czy na przykład studenci kopiujący podręczniki świadczą o tym, że sprawa nie jest dla ludzi taka prosta i jednoznaczna. Jeśli ukradnę samochód czy portfel, nikt nie ma wątpliwości, że dopuszczam się kradzieży. Przy "własności intelektualnej" trudno już nam używać tak mocnych słów. Słusznie czy nie?"

Komentarze i doniesienia tego typu gromadzę w działach prawo autorskie i policja niniejszego serwisu.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Pobieranie i owszem...

Jeśli ściągam dla siebie, to chyba jest oczywiste, że nie udostępniam obszaru dysku na którym taki plik się znajduje. Jeśli udostępniam ściągnięty plik innym, to czy to można określić ściągnięciem "na własny użytek" ??
Udostępniając zasoby ściągnięte z internetu staję się pośrednikiem w dystrybucji...
Powstaje zatem pytanie...

Czy naruszam przepisy prawa udostępniając innym internautom, zgromadzone przez siebie pliki zaciągnięte z internetu. ??

Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to oczywistym jest, że nie mogę innym udostępnić tego co ściągnąłem.
Oczywiście pomijam tu pliki posiadające stosowną informację o uwolnieniu praw.

Jeżeli chodzi o

Jeżeli chodzi o odpowiedzialność cywilną za przechowywanie plików muzycznych bądż filmowych nie pochodzących z legalnego żródła, należy jednak wskazać art.5 KC, który stanowi
"Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa...."
Moim zdaniem używając prawa do dozwolonego użytku prywatnego, w celu używania dóbr pochodzących z przestępstwa (jakim jest rozpowszechnianie plików muzycznych bądż filmowych), niestety, mija się z przeznaczeniem społeczno-GOSPODARCZYM tego prawa, gdyż jego celem, jest korzystanie z utworu legalnie nabytego...
Natomiast opieranie się na art.5 zawsze jest kruche:)
Takie moje dwa grosze do dyskusji:)

nadużycie prawa podmiotowego

ksiewi's picture

Najpierw musielibyśmy przyznać, że dozwolony użytek jest prawem podmiotowym, a to wcale nie jest takie oczywiste.

Byłbym bardziej skłonny uznać nadużycie prawa przez podmioty prawa autorskiego, które dochodzą naruszeń od osób wymieniających się plikami w p2p. Otóż nikt jeszcze nie dowiódł, że sieci p2p przeszkadzają w realizacji społeczno-gospodarczego przeznaczenia prawa autorskiego.

Ale, jak to ujął przedmówca - opieranie się na art. 5 jest zawsze kruche.

czy ja dobrze rozumumiem?

Mam wielką prośbę. Nie wiem, czy do końca dobrze rozumiem działanie sieci wymiany peer-to-peer ale zastanawia mnie jedna sprawa.
Nie ulega, wątpliwości (przynajmniej dla mnie), że samo ściąganie plików poprzez sieć peer-to-peer może mieścić się w ramach dyspozycji dozwolonego użytku. Natomiast problemem jest proces rozpowszechniania, tego co jest na dysku, który następuje tak naprawdę przy okazji i bez wiedzy ściągającego. Natomiast mnie zastanawia jedna sprawa. Wydaje mi się że "pliki" które się przy okazji ściągania udostępnia nie koniecznie muszą mieć samodzielne znaczenie gospodacze. W końcu nie ściąga się (chyba?) z jednego dysku lecz z wielu miejsc. Ponadto wydaje mi się, że w środowisku internetowym rozpowszchnianie jest formą zwielokrotniania, a tym samym, czy nie można w tym przypadku mówić o rozpowszechnianiu w formie zwielokrotnienia efemerycznego, które nie wymaga zgody twórcy? A ponieważ rozpowszenianie w tym przypadku jest warunkiem ściagania które mieści się w ramach zgodnego z prawem korzystania z utworu, wiec potencjalnie pliki z mojego komputera, które rozpowszechniam nie stanowią samoitnego bytu a stanowią przyjaw efemerycznego zwielokratniania.
Just

Jak stanowi art50

Jak stanowi art50 rozpowszechnianiem jest samo "udostępnianie utworu w taki sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym"
Moje wnioski są z tego takie, że przestępstwem będzie samo udostępnie całego pliku muzycznego czy filmowego. Czy któs ściąga tylko część tego pliku nie będzie miało to znaczenia. Został od udostępniony.
Natomiast niektórzy mówią, że przestępstwem będzie to, że w czasie kiedy ściąga się pliki w sieci peer2peer, jednocześnie się je udostępnia. Ale moim zdaniem, nie będzie do udostępnienie "cudzego utworu w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania..."Będzie to jedynie udostępnianie kawałków pliku (dyskusyjne czy kawałków utworu)....
A jeżeli chodzi o art5. każdy kij ma dwa końce:)

Można jednak wyłączyć

Można jednak wyłączyć udostępnianie ściągniętych fragmentów utworów - można ściągać przez programy p2p nie udostępniając ani bajta danych.

Zamieszałaś ;)

Sprawa jest w gruncie rzeczy prosta i nie wiem, czy jest tu o czym dyskutować. Tak jak napisałaś mamy dwa przypadki:

- zwielokrotnianie (z tym, że konsekwentnie uważam, że korzystanie z utworu uzyskanego w wyniku ewidentnego naruszenia prawa co najmniej podpada pod art. 35).
- rozpowszechnianie (akurat w naszej ustawie pod pojęciem tym kryje się zarówno distribution jak i communication to public wedle terminologii traktatów WIPO i dyrektywy 2001/29/WE), które może polegać m. in. na udostępnieniu utworów w taki sposób, aby odbiorcy mieli do nich dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym (uprawnienie cząstkowe wymienione w art. 50 pkt 3pr.aut.), tj. m. in. rozpowszechnienie w sieci.

Rozpowszechnieniem jest samo stworzenie potencjalnej dostępności utworu z góry nieograniczonej liczbie osób. Nie jest konieczne, aby ktoś plik rzeczywiście pobrał, ani żeby pobrała go odpowiednio duża liczba osób - wystarczy, że go powieszę na jakimś publicznym serwerze, skąd można go zassać. Analogicznie w przypadku p2p - plik jest potencjalnie dostępny dla wszystkich podpiętych do sieci. Ergo dochodzi do rozpowszechnienia.

Tak więc samo udostępnienie pliku w sieci p2p wiąże się naruszeniem autorskich praw majątkowych. Nie ma znaczenia, czy dotyczy fragmentu czy całości - prawo autorskie chroni również fragmenty, tak długo jak danemu fragmentowi można przypisać twórczość (inaczej nie było by potrzebne np. prawo cytatu ;)). Słowem - udostępnienie 30 sekund (a nawet jednej klatki ;)) filmu stanowi naruszenie autorskich praw majątkowych[1]. A więc - udostępnienie częściowo ściągniętego filmu czy muzyki wkracza w uprawnienie do rozpowszechniania tak jak rozpowszechnienie jego całości.

Ponieważ przepisy karne z pr.aut. zapewniają dodatkową ochronę, stanowią odbicie cywilnych praw podmiotowych przysługujących uprawnionemu, nie widzę żadnego powodu do ograniczania zakresu zastosowania art. 116 pr.aut. wyłącznie do przypadków udostępniania "całości" utworu. Fragment filmu czy piosenki też jest utworem i też podlega ochronie.

Natomiast jest inna kwestia, powodująca, że policja może u osoby korzystającej z p2p pocałować klamkę. Czyny zabronione, stypizowane w art. 116 ust. 1, 2 i 4 to przestępstwa wnioskowe. Ścigane z urzędu jest tylko uczynienie sobie z rozpowszechniania stałego źródła dochodu.

[1] wśród muzyków spotkałem się z takim zabawnym przesądem, że można przejąć do 7 taktów z cudzego utworu ;).

Dziękuje Doktorze No;)

Dziękuje Doktorze No;)
Jednak jedna sprawa mi nie daje spokoju. Nie próbuje nawet polemizować, że świadome udostępnianie utworów, czy części utworów poprzez sieć peer-to-peer będzie rozpowszechnianiem. Jednak czy w przypadku procesu automatycznego udostępniania bitów właśnie ściąganych plików też można mówić o świadomym rozpowszechnianiu w rozumieniu art. 50 ust. 3 prawa autorskiego? Ale ja sobie jeszcze poczytam trochę o sieciach peer-to-peer.
Errare humanum est. Perseverrare actem diabolicum ;)
Just

Zawsze do usług, droga

Zawsze do usług, droga Justyno :).

A poważniej, to kwestia świadomości ma znaczenie dla oceny danego zachowania na gruncie prawa karnego (w tym kwalifikacji z punktu widzenia art. 116 pr.aut.). Odpowiedzialność cywilna, to inna inszość - mamy w pr.aut. model odpowiedzialności absolutnej, która w przypadku braku winy pozwala dochodzić dwukrotności należnego wynagrodzenia. Inna sprawa, że jakoś nie wierzę, że korzystający z p2p "nie wiedzą co czynią", a przynajmniej nie powinni byli wiedzieć.

czyżby (aż) wina umyślna?

czy dobrze rozumiem Doktorze No? Czy skłonny jesteś przypisać korzystającym z platform P2P winę umyślną chociażby w zamiarze ewenualnym? Chyba jednak to bardzo mało consumer-friendly?;)
Starałam się znaleść jakieś regulaminy korzytania z programów P2P. Odnalazłam, ale juz po pewnym czasie odesłanie do stron FTC, gdzie znalazłam informację jak zminimalizować ryzyko naruszenia praw autorskich w przypadku korzytania z sieci peer-to-peer. Na stronach, z których można ścignąć programy brak jest informacji o niebezpieczeństwie naruszenia praw autorskich. Nie ma pouczeń o technicznych procesach ubocznych towarzyszących ściąganiu plików. Dlatego, jeżęli miałabym się zgodzić na przypisanie korzytajającym z programów p2p jakiejkolwiek formy winy to tylko niedbalstwa, a nawet nie lekkomyślności.

Just

Wina

O winie w zakresie regulacji karnej się nie wypowiada. Nie rozumiem koncepcji panujących w doktrynie, zresztą karniści śmieją się z cywilistycznego "prymitywnego" pojmowania winy ;).

Co do winy w rozumieniu prawa cywilnego. Trudno rozważać to abstrakcyjnie nie mając żadnych danych statystycznych. Z moich indywidualnych doświadczeń wynika, że z reguły świadomość co do "nielegalności" treści w sieciach p2p [wstawić wszystkie zastrzeżenia w tym miejscu odnośnie tego, że niektóre treści są "legalne"]. Ale z racji środowiska raczej nie powinno się mojego oglądu sprawy przekładać na średnią krajową.

Co do lekkomyślności - myślę, że w typowej sytuacji można ją ściągającemu pliki przypisać. Powinien w końcu mieć elementarną wiedzę o otaczającym go świecie, a w gazetach pełno jest artykułów o "pirackich" sieciach p2p. Ale to - znów odwołam się do ukochanej prawniczej formuły - zależy od okoliczności danego przypadku ;).

Na marginesie - z punktu widzenia art. 79 ust. 1 pr.aut nie ma znaczenia, czy wina jest umyślna, czy nieumyślna. To, czy uprawniony może się domagać 2 lub 3-krotności należnego wynagrodzenia zależy od tego czy wina jest, czy jej nie ma.

Sieci peer-to-peer albo inaczej p2p.

Szanowna Just.

Najprościej ujmując opis zasady tego rodzaju połączeń, można powiedzieć:

1. Zasoby komputera są dostępne dla każdego kto świadomie zaczerpnie z tych zasobów.
2. Użytkownik komputera może ustawić obszar własnej przestrzeni dyskowej jako dostępny dla innych. Dla przykładu powszechne w firmach udostępnianie pliku/folderu, dostępne jako ustawienie w systemie najbardziej popularnym (MS Windows) jest połączeniem p2p. Rozległość sieci (ilość komputerów) nie ma znaczenia. Ten mechanizm pozwala małym firmom zaoszczędzić na wydatkach związanych z koniecznością zakupu serwera plików. Każdy komputer użytkownika jest pseudoserwerem, pozwala na pobranie innym danego pliku. Jedyna różnica to taka, że w przypadku obecności serwera plików, wszystkie pliki są pod jednym adresem w różnych katalogach. Dla połączeń p2p czyli komputer-komputer, trzeba wiedzieć "u kogo" jest odpowiedni plik. No i oczywiście ten "czyjś" komputer musi być włączony. Serwer z założenia jest czynny całą dobę.

Jak widać, użytkownik ustawiając dla pliku lub folderu tryb "udostępniony", z założenia UDOSTĘPNIA to co jest w udostępnionym obszarze. Czyli odpowiada za udostępnienie zawartości...
Innym zagadnieniem jest, że nikt obcy nie musi ściągać tego co ktoś udostępnia, ale... Wiemy jak jest.

Pozdrawiam

3 grosze

VaGla's picture

...konsekwentnie uważam, że korzystanie z utworu uzyskanego w wyniku ewidentnego naruszenia prawa co najmniej podpada pod art. 35...

Ja zaś konsekwentnie uważam, że nie ma znaczenia sposób uzyskania utworu dla możliwości korzystania z niego zgodnie z prawem w ramach art. 23 ust. 1 i 2. Można sobie wyobrazić też argumentację, że każde działanie w ramach dozwolonego użytku jest w istocie naruszeniem "normalnego korzystania z utworu" lub "godzi w słuszne interesy twórcy". Generalnie "dozwolony użytek" godzi w "słuszne interesy twórcy". Taka jednak interpretacja byłaby contra legem. Ten temat wymaga orzeczenia, byśmy wiedzieli jakie znaczenie ma klauzula z art. 35. Skoro ona istnieje w ustawie - musi mieć jakieś znaczenie (wiem, że wynika z szeregu przepisów prawa międzynarodowego - art. 9.2 konwencji berneńskiej, art. 13 TRIPS, art 5.5. dyrektywy z 22 maja 2001 roku w sprawie harmonizacji niektórych aspektów prawa autorskiego i praw pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym - i inspirowany jest anglosaskim modelem ekonomicznej ochrony copyright, który w pewien sposób pozostaje w konflikcie z kontynentalnym modelem droit d’auteur; por. Trzystopniowy test - notatki i spostrzeżenia dnia drugiego). W piśmiennictwie albo pomija się ten problem (problem korzystania w ramach dozwolonego użytku z utworu, który został publicznie udostępniony z naruszeniem praw autora), albo autorzy prześlizgują się po tym temacie. Temat jest też dość podatny na prowadzenie wywodu interpretacyjnego uzależnionego od "uwikłania" autora w pozanaukowe relacje gospodarcze.

W art. 23 ust. 1 mowa jest o korzystaniu z utworu "już rozpowszechnionego". Utworem rozpowszechnionym - zgodnie z definicją ustawową jest utwór, "który za zezwoleniem twórcy został w jakikolwiek sposób udostępniony publicznie" (dlatego wyżej napisałem "został publicznie udostępniony z naruszeniem praw autora", a nie "rozpowszechniony bez zgody twórcy", bo jeśli rozpowszechniony to tylko za zgodą twórcy - co wynika z definicji). Może być zatem tak, że utwór został rozpowszechniony za zgodą twórcy (został wprowadzony do obrotu i można go np. kupić w supermarkecie w koszu z CD za 5 złotych) i od tego momentu, gdy został rozpowszechniony - nie ma moim zdaniem podstaw do tego, by działanie art. 23 ust. 1 przycinać w zależności od tego, czy już rozpowszechniony utwór pochodzi w konkretnym przypadku z "legalnego" czy "nielegalnego" źródła. Rozpowszechniony był za zgodą twórcy, a z takiego utworu wolno korzystać nieodpłatnie i bez zezwolenia twórcy w zakresie własnego użytku osobistego.

Tak więc samo udostępnienie pliku w sieci p2p wiąże się naruszeniem autorskich praw majątkowych

...tylko w przypadku, gdy plik zawiera utwór w rozumieniu prawa autorskiego (a nie np. treść ustawy), autor (lub osoba, której przysługują autorskie prawa majątkowe) nie wyraził zgody na rozpowszechnianie (z czym nie będziemy mieli do czynienia w przypadku korzystania z utworów na niektórych licenacjach, etc... Czyli może się wiązać, ale nie musi.

Na Commons Wikipedii jest np. 103 zdjęcia Sejmu mojego autorstwa, w stosunku do których wyzbyłem się autorskich praw majątkowych uwalniając je do domeny publicznej. Jest też jeden plan sytuacyjny kompleksu sejmowego, który wypuściłem na licencji Creative Commons Attribution ShareAlike 2.5.

Łatwo sobie wyobrazić przypadki udostępnienia pliku w sieci p2p, które nie jest naruszeniem autorskich praw majątkowych.

...nie widzę żadnego powodu do ograniczania zakresu zastosowania art. 116 pr.aut. wyłącznie do przypadków udostępniania "całości" utworu

...przy zachowaniu zasad ogólnych odpowiedzialności karnej, a więc przy założeniu, że mamy w istocie do czynienia z czynem o nieznikomej społecznej szkodliwości, a sprawcy da się przypisać winę.

Przy okazji: przepis karny prawa autorskiego w pewien sposób odnosi się do zakresu prawa autorskiego, a ten zakres "przycinany" jest przez przepisy o dozwolonym użytku. Hipoteza normy karnej w pewien sposób określana jest (pośrednio) przez nieprecyzyjne klauzule, w tym ww. klauzule z art. 35 ustawy. W tym problem. Uważam, że to naruszenie zasad poprawnej legislacji, a tym samym zastanawiam się jak TK odniósłby się do pomysłu oceny art. 35 w związku z art. 116 i 117 ustawy (lub odwrotnie) w odniesieniu do wzorca art. 2 Konstytucji (dziś odbyła się interesująca dyskusja na seminarium doktoranckim na temat wzajemnego przenikania się prawa prywatnego i publicznego).

Co do fragmentów utworów - pełna zgoda, o ile nie dochodzi do działania w ramach dozwolonego użytku, w tym prawa cytatu, licencji ustawowych, etc. Kto powiedział, że prasa (z art. 25) nie może się opierać na platformie p2p? Pozostaje w tym przypadku sprawa prawa do wynagrodzenia, ale to odrębna kwestia.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

luźne uwagi na temat art. 35

ksiewi's picture

Myślę, że podstawowe pytanie, które powinien zadać sobie każdy stosujący art. 35 to: czy jedynym normalnym korzystaniem z utworu jest pobieranie opłat za każdą kopię (co Jarosław Lipszyc nazwał "modelem sprzedaży egzemplarzowej")? Internet oraz ruchu open content uczy, że istnieje szereg sposobów zarabiania na twórczości pomimo tego, że egzemplarze są dostępne za darmo.

Poza tym, warto się zastanowić, czy w słusznym interesie twórcy jest zmuszanie użytkowników utworów do kontraktowania jedynie w ramach takiego modelu sprzedaży, jaki wbrew sygnałom rynkowym wymyślił sobie twórca? Myślę, że zbytnia ochrona twórców przez państwo jest niewskazana, skoro rynek (poprzez istnienie sieci p2p) daje im wyraźne sygnały, aby zmienili swój model biznesowy (na marginesie, czy w słusznym interesie twórcy leży ograniczanie wymiany p2p, skoro użytkownicy płacą "copyright levies" od płyt CD, nagrywarek, dysków twardych itp.).

A teraz w kwestii formalnej. Otóż art. 35 jest "plagiatem" powołanych przez VaGlę w komentarzu wyżej przepisów Konwencji berneńskiej, TRIPS oraz dyrektywy 2001/29. Tymczasem, przepisy te nakładają obowiązki na państwa, a nie na podmioty prywatne, co z kolei czyni art. 35. Wobec tego, zastanawiam się, czy czasem art. 35 nie jest niepoprawną implementacją tych przepisów. Nie może bowiem być tak, że państwo, które jest zobowiązane ustalić jakieś ramy dozwolonego użytku nie czyni tego, a jedynie przerzuca ciężar tego ustalenia na strony stosunków prawnych. Innymi słowy, poprawna implementacja ww. przepisów powinna polegać nie na ich mniej lub bardziej dokładnym przepisaniu, lecz na zajęciu konkretnego stanowiska, na co się zezwala, a na co nie.

Oczywiście można też powiedzieć, że art. 35 jest implementacją poprawną, bo implementacją dokonaną ostatecznie przez orzecznictwo (którego jednak jeszcze nie mamy).

I na koniec refleksja bardziej ogólna (której proszę nie traktować jako dogłędnie przemyślanej wypowiedzi). Moje doświadczenie z licencjami wolnego oprogramowania wskazuje, że strony stosunków prawnych potrafią bardzo często określić swoje prawa i obowiązki lepiej niż państwo. Owszem, koszty transakcyjne takiego działania często uzasadniają państwową regulację (dlatego mamy kodeks cywilny i pewne ustalone tam normy domyślne). Być może jednak jest tak, że w odniesieniu do cyfrowych dóbr niematerialnych koszty te są mniejsze niż koszt państwowego "walca", a dowodem na to jest właśnie popularność licencji wolnego oprogramowania i licencji Creative Commons.

Skoro w kwestii formalnej...

1.
Jak wskazuje się w literaturze przedmiotu (kapitalna monografia Senftlebena - polecam), do funkcji testu trójstopniowego należy zarówno wytyczanie granic dla ustawodawstw krajowych, jak i kontrola eksploatacji utworów w ramach istniejących ograniczeń praw autorskich. Tak więc obok dyrektywy skierowanej do państw-stron konwencji berneńskiej, pełni on rolę bezpośrednio stosowalnego „dodatkowego zabezpieczenia”, mającego zapobiegać nadużywaniu poszczególnych form dozwolonego użytku.

2.
Licencje wolnego oprogramowania (podobnie jak CC) mają rację bytu wyłącznie w sytuacji dosyć wyśrubowanego poziomu ochrony. Jeżeli treść prawa jest węższa, a dozwolony użytek szerszy, nie ma nawet jak udzielić licencji. IMHO do rozwoju OSS bardzo, bardzo przyczyniła się wyśrubowana ochrona programów komputerowych ;). A co do tego, czy twórcy wiedzą jak wyznaczyć swoje prawa - oczywiście. Zdecydowana większość uważa, że należy zakazać czego się da.

Ad 2.

ksiewi's picture

Obawiam się, że twórcy jednak nie wiedzą jak wyznaczyć swoje prawa. Gdyby wiedzieli, to nie pozbywaliby się ich tak ochoczo na rzecz pośredników w zamian za "miskę soczewicy". To tyle na temat mitu, że prawo autorskie chroni twórcę.

Wobec tego twierdziłbym raczej, że to uprawnieni wiedzą jak wyznaczyć swoje prawa. Tylko, że w sytuacji wolnej konkurencji ci uprawnieni spotkaliby się na rynku z użytkownikami i albo zmienili swoje poglądy na temat totalnej ochrony, albo odeszli z kwitkiem. Jeżeli natomiast państwo ingeruje w ten rynek na korzyść uprawnionych, to mogą oni realizować ponadrynkowe zyski i zmniejszać tzw. nadwyżkę konsumenta.

W związku z tym, z ekonomicznego punktu widzenia istotnie legalny użytkownik jest frajerem, którzy przepłaca (jak napisałeś w innym komentarzu). Ale rzesza "niefrajerów" nie narusza normalnego korzystania z utworu, bo trudno uznać za nienormalne to, co dyktuje ekonomiczna logika.

Napisałeś jeszcze, że uszczerbek powodowany przez sieci p2p jest nieuzasadniony, bo nie ma powodów społecznych i ekonomicznych, aby legalizować ich istnienie. W tym kontekście ciekawy jest następujący cytat z Ebena Moglena:

For the first time in human history, we face an economy in which the most important goods have zero marginal cost. And the transformation to digital methods of production and distribution therefore poses to the twenty-first century a fundamental moral problem. If I can provide to everyone all goods of intellectual value or beauty, for the same price that I can provide the first copy of those works to anyone, why is it ever moral to exclude anyone from anything? If you could feed everyone on earth at the cost of baking one loaf and pressing a button, what would be the moral case for charging more for bread than some people could afford to pay? This represents the difficulty at which we find ourselves straining at the opening of the twenty-first century.

I jeszcze na temat, czy licencje wolnego oprogramowania miałyby rację bytu przy niskim poziomie ochrony. Licencje prawdopodobnie nie. Ale nie widzę powodu, dla którego bez silnej ochrony prawa autorskiego nie miałyby powstawać społeczności wolnego oprogramowania. O ile teraz podstawą prawną dla tych społeczności są głównie licencje, to w sytuacji braku prawa autorskiego byłyby to jakieś inne umowy. To własnościowy model produkcji oprogramowania potrzebuje wykluczającej mocy praw wyłącznych. Model "peer-production" potrzebuje w zasadzie tylko technicznej infrastruktury ułatwiającej komunikację i modularyzację produkcji.

Tu znowu kłania się Moglen i jego wnioski z prawa Faradaya i Ohma:

The dwarf's basic problem is that "incentives" is merely a metaphor, and as a metaphor to describe human creative activity it's pretty crummy. I have said this before, but the better metaphor arose on the day Michael Faraday first noticed what happened when he wrapped a coil of wire around a magnet and spun the magnet. Current flows in such a wire, but we don't ask what the incentive is for the electrons to leave home. We say that the current results from an emergent property of the system, which we call induction. The question we ask is "what's the resistance of the wire?" So Moglen's Metaphorical Corollary to Faraday's Law says that if you wrap the Internet around every person on the planet and spin the planet, software flows in the network. It's an emergent property of connected human minds that they create things for one another's pleasure and to conquer their uneasy sense of being too alone. The only question to ask is, what's the resistance of the network? Moglen's Metaphorical Corollary to Ohm's Law states that the resistance of the network is directly proportional to the field strength of the "intellectual property" system. So the right answer to the econodwarf is, resist the resistance.

Of course, this is all very well in theory. "Resist the resistance" sounds good, but we'd have a serious problem, theory notwithstanding, if the dwarf were right and we found ourselves under-producing good software because we didn't let people own it. But dwarves and droids are formalists of different kinds, and the advantage of realism is that if you start from the facts the facts are always on your side. It turns out that treating software as property makes bad software.

Ale nie piszę tego wszystkiego po to, aby nawoływać za zniesieniem prawa autorskiego. Chcę tylko wskazać argumenty za tym, że angażowanie mechanizmu państwowego do jego zbyt dalekiej ochrony jest istotnym błędem.

Kilka słów komentarza na

Kilka słów komentarza na koniec, bo zaraz Piotr będzie musiał przerabiać forum, żeby pomieściło wątek.

W związku z tym, z ekonomicznego punktu widzenia istotnie legalny użytkownik jest frajerem, którzy przepłaca (jak napisałeś w innym komentarzu). Ale rzesza "niefrajerów" nie narusza normalnego korzystania z utworu, bo trudno uznać za nienormalne to, co dyktuje ekonomiczna logika.

Owi "niefrajerzy" tylko dlatego mogą być "niefrajerami", że ktoś dopuszcza się naruszenia autorskich praw majątkowych. Z reguły robią to sami "niefrajerzy", choćby dlatego, żeby nie narazić się na blokadę ze strony innych użytkowników (np. w nowszych wersjach eMule blokuje klientów posługujących się leecherskimi modami).

Gdyby problem polegał wyłącznie na tym, czy zwielokrotnianie utworów uzyskanych z naruszeniem prawa mieści się w zakresie dozwolonego użytku, to tezę o "normalności" takiego zachowania można by było rozważać. Natomiast bardzo zgrabnie zapominasz o drugiej - tak się składa, że koniecznej - stronie medalu. O tym, że ktoś te pliki musi wpuścić do p2p i utrzymywać w sieci wystarczająco długo.

Napisałeś jeszcze, że uszczerbek powodowany przez sieci p2p jest nieuzasadniony, bo nie ma powodów społecznych i ekonomicznych, aby legalizować ich istnienie.

Nie. Napisałem jedynie, że nie widzę powodu, aby uznawać za "normalne" działanie, które jest następstwem, "odbiciem" naruszenia prawa. Nie ma powodów społecznych i ekonomicznych dla ochrony kogoś, kto korzysta z naruszenia prawa dokonanego przez drugiego. Kupując coś od pasera też muszę się liczyć z tym, że prawo nie zapewni mi ochrony.

O tym, czy prawo autorskie należy znieść, całkowicie przebudować, wysłać w rakiecie na księżyc albo zrobić z nim jeszcze inną wesołą rzecz, możemy sobie dyskutować przy wódce albo w esejach. Tak długo, jak długo rozmawiamy o prawie pozytywnym, musimy się liczyć z jego brzmieniem.

Ech...

Kilka rzeczy się przy okazji tej dyskusji miesza.

Odnośnie interpretacji "rozpowszechnienia" o którym mowa w art. 23 pr.aut., zdaniem Profesorów pogląd ograniczający to pojęcie do "rozpowszechnienia zgodnie z prawem" jest niesłuszny (ale jego uzasadnienie "interesujące" ;)). Na chwilę zostawmy brzmienie tego przepisu i zajmijmy się testem trójstopniowym z art. 35 pr.aut.

Dla uproszczenia zajmijmy się testem w kształcie nadanym przez Konwencję berneńską (traktaty WIPO poszerzyły jego zastosowanie na inne uprawnienia, gwarantowane jako minimalne, kb wspominała tylko o prawie do reprodukcji). Test ten opiera się na badaniu, czy dana forma eksploatacji kolejno: a) mieści się w zakresie szczególnego ograniczenia prawa do reprodukcji, b) nie wyrządza szkody normalnemu korzystaniu z dzieła, c) nie przynosi nieuzasadnionego uszczerbku prawowitym interesom autora. Wszystkie trzy przesłanki (etapy testu) muszą być spełnione łącznie.

Załóżmy, że zwielokrotnienia, o których mówimy ("nielegalnie" uzyskanego dostępu do utworu - może to dotyczyć zarówno plików pobranych z p2p, jak i "pirackiej" płyty kupionej na stadionie) spełniają przesłankę określoną w lit. a. Literalnie interpretując ten przepis zmieścimy się w nim, jeżeli utwór był kiedykolwiek rozpowszechniony.

Co do b) już można się spierać. I to mocno. Wśród argumentów, które można tu podnieść można wskazać np. na taki: dopuszczając takie zwielokrotnienia w praktyce zrównujemy sytuację prawną użytkownika, który kupił "legalny" egzemplarz z tym, który kupił "nielegalny" lub ściągnął plik z p2p. W związku z tym użytkownik "legalny" był po prostu frajerem, który przepłacił.

Co do c). Dozwolony użytek ma pewien wpływ na korzyści uzyskiwane przez twórców. To oczywiste, ale z tym ustawodawca się "pogodził" wprowadzając np. remunerację. Istnieje jednak pewna różnica pomiędzy dwoma przypadkami - a) przegrywam płytę (albo od razu cały HDD z muzyką) od kolegi, b) ściągam płytę z p2p/kupuję "pirata" na giełdzie. W tym pierwszym przypadku "niezależna" dystrybucja dzieła jest ograniczona do sieci powiązań pomiędzy tymi znajomymi (ja dam tobie, ty dasz mnie, pozyczymy jeszcze od kumpla, ale nikt nie ma wszystkiego i czasem trzeba iść do sklepu). W drugim "dystrybucja" jest praktycznie nieograniczona, a kopie trafiają do znacznie szerszego kręgu odbiorców. Wobec "oferty" eMule żaden sklep muzyczny się nie umywa. W konsekwencji przypadek, w którym uzyskuję kopię utworu w wyniku naruszenia prawa dokonanego przez osobę trzecią, stanowi "nieuzasadniony uszczerbek dla prawowitych interesów autora". "Nieuzasadniony", bo nie mamy powodów (społecznych, ekonomicznych, konstytucyjnych), żeby gwarantować osoby "kupujące od złodzieja" i do tego nie będące w dobrej wierze.

W konsekwencji argumenty za stosowaniem art. 35 są. Tylko mam wrażenie, że cała dyskusja ma uboczny aspekt psychologiczny.

"Ściąganie" plików jest "fajne". Miło jest mieć dostęp do (praktycznie) nieograniczonych i bezpłatnych zasobów. Miło jest jednocześnie czuć się "w porządku" i deklarować "ja tylko ściągam". Samo ściąganie było by zresztą może i do przyjęcia, tyle tylko, że każda sieć p2p, która dopuszcza leecherów bardzo szybko umiera. Jeżeli to ma działać (ze społecznego, a nie technicznego punktu widzenia), to trzeba nie tylko ściągać, ale i udostępniać. O tym wolimy z reguły zapomnieć. Ewentualnie wymyślać łamańce prawne, mające wykazać, że to "wcale nie jest takie oczywiste".

Pewnie, że przemysł muzyczny i filmowy nie bardzo wie, jak się zachować w sytuacji rozwoju cyfrowych form komunikacji. Pewnie, że obserwowana swego czasu tendencja do podwyższania poziomu ochrony doprowadziła miejscami do przegięcia. Ale nazywajmy rzeczy po imieniu. Inaczej jest to hipokryzja.

Co do reszty wskazanych przez Ciebie okoliczności. Oczywiście, że mówimy o tym, co chronione i mówimy o rozpowszechnianiu bez zgody twórcy. W końcu to nie ja napisałem artykuł "MP3, muzyczne piractwo" (autora litościwie nie wspomnę).

Poza dyskusją jest również, że nie popełnia przestępstwa z art. 116 ten, kto rozpowszechnia utwór np. w ramach licencji ustawowych dla prasy. Tylko jak zaczniemy zamieszczać w każdym wypadku zastrzeżenia, to wypowiedzi będą jeszcze dłuższe, a przez to - z braku czasu - jeszcze rzadsze.

To nie przesad

Mysle ze raczej ktos, gdzies, jednym uchem slyszal o sprawie Newton v. Diamond, 349 F.3d 591 (9th Cir. 2003). Spor dotyczyl 6 sekundowego sampla, ktory zostal uzyty przez Bestie Boys w ich kawalku "Pass the mic". Cos na wzor srodowiskowej plotki. ;)

Prawo podmiotowe do [wstaw swoją ulubioną czynność]

Tłumaczenie każdej pozytywnej sytuacji prawnej jednostki cywilnym prawem podmiotowym jest delikatnie mówiąc wątpliwe i chybione. Prowadzi zresztą do (bez urazy) takich absurdów, jak próba jego "ograniczenia" przez odwołanie się do konstrukcji nadużycia prawa w celu wyeliminowania z niego pewnego zakresu eksploatacji. Tymczasem mamy i możliwość wykładni art. 23 pr.aut. (z problemem, w jakim przypadku mamy do czynienia z utworem rozpowszechnionym) i zastosowania klauzul generalnych z art. 35 pr.aut. Nie ma sensu drapać się prawą ręką w lewe ucho.

13 stycznia w serwisie

VaGla's picture

13 stycznia w serwisie Bezpieczeństwo i audyt IT ukazała się notatka: "Od piątku Policja Gospodarcza rozpoczęła kolejną falę walki z piractwem komputerowym. Tym razem tzw. naloty mają miejsce głównie w terenach podmiejskich i wsiach w okolicach Częstochowy, Rudy Śląskiej a także innych miejsc w stronę Opola. Szczególnie byli sprawdzani użytkownicy neostrady w gminie Wręczyca Wielka co wiązało się z faktem udostępniania na tym terenie dużej ilości plików przez kilku użytkowników korzystających z sieci p2p".

Wirtualna Polska zaś pisała 19 stycznia: "Masz w domu nielegalne programy komputerowe? Ściągnąłeś z Internetu film lub piosenkę? Nie zdziw się, jeśli do twych drzwi zapukają policjanci"

To jak to jest? Wchodzą - jak wynika z zacytowanych notatek, czy nie wchodzą - jak wynika z wypowiedzi przedstawiciela Biura Prasowego?
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Sam jestem ciekaw. Inna

Sam jestem ciekaw. Inna sprawa, że uważam akurat takie kontrole za generalnie pozytywne. Jeżeli prawo jest do luftu (a w wielu wypadkach jest - np uważam regulację karną za przegiętą - wystarczy porównać z PWP) to trzeba je zmienić. Jeżeli nie jest do luftu, to trzeba go przestrzegać. Nie cierpię natomiast spryciarstwa ("mam to gdzieś i tak mnie nie złapią").

Prawo właściwe

Nie zapominajcie o wątku kolizyjnoprawnym w sieciach peer to peer ;-) (jeśli dozwolony użytek to według jakiego prawa?)

Ależ Doktorze, doktor znowu

Ależ Doktorze, doktor znowu o kolizjonistyce...

wpływ p2p na sprzedaż

ksiewi's picture

Chciałem tylko poinformować o artykule: Felix Oberholzer-Gee, Koleman Strumpf, The Effect of File Sharing on Record Sales: An Empirical Analysis, Journal of Political Economy, 2007, vol. 115, no. 1.

Cytuję ze streszczenia:

Downloads have an effect on sales that is statistically indistinguishable from zero. Our estimates are inconsistent with claims that file sharing is the primary reason for the decline in music sales during our study period.

Innymi słowy, autorzy twierdzą, że w wyniku przeprowadzonych badań nie udało im się znaleźć żadnego związku pomiędzy ściąganiem plików z Internetu (file sharing), a spadkiem sprzedaży.

Warto rzucić okiem na ten artykuł w kontekście naszej dyskusji na temat "naruszania słusznych interesów twórcy" i art. 35.

Doświadczenie. Wiele osób

Maltan's picture

tak robi. Najpierw ściągnie/pożyczy, przetestuje, jak mu się spodoba, to kupuje. Racjonalne postępowanie.

Wojciech

Cóż, śledzę dyskusję od

Cóż, śledzę dyskusję od jakiegoś czasu i coraz mocniej rysuje się nam wyraźna dysproporcja pomiędzy prawem a moralnością. Moim zdaniem, używając sieci p2p jest czymś niemoralnym (niezgodnym z tzw. "netykietą") korzystać z jej dobrodziejstw, samemu zaś nie udostępniać nic nikomu. Cała idea tego rozwiązania w oczywisty sposób bierze w łeb. Niestety nie zmienia to faktu, że jest to niezgodne z prawem. Można oczywiście udostępniać jedynie oprogramowanie freeware.
Zmierzam do tego, że o ile coraz to nowe nagonki na "piratów przestępców", są w stanie odstraszyć domowych "sciągaczy filmów", to środowisko internautów (otwarte i niechętne drożyźnie w branży multimediów) postara się o to, żeby się jakoś zabezpieczyć (np. zaszyfruje dyski), ale udostępniać danych nie przestanie, dzięki czemu miejmy nadzieje, jeszcze przez długi czas będziemy mogli się cieszyć darmowymi plikami mp3 na serwerach p2p. Pozdrawiam.

emule

Czy więc ściąganie programem emule jest traktowane jako przestępstwo czy nie? Ściągając tymże programem pobierający dany plik z internetu jest równocześnie i źródłem tego pliku. Jak to w końcu jest z tym ściąganiem emulą? Proszę o odpowiedź.

Darmowa porada

Ech. Mam nadzieję, że nikt mi VAT od darmowych porad prawnych płacić nie każe...

Krótko i węzłowato. W świetle dominujących poglądów nauki prawa:

1. ściąganie jest OK
2. wysyłanie nie jest OK (prowadzi do rozpowszechnienia, a więc jest naruszeniem prawa autorskiego)

Ponieważ korzystając z eMule (z zastrzeżeniem leecherskich modów) jednocześnie i ściąga się i wysyła, korzystanie z emula stanowi naruszenie.

Uzasadnione są więc co najmniej roszczenia z art. 79 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (powstają nawet w braku jakiejkolwiek winy). Bardzo upraszczając - dochodzone w sądzie cywilnym i też niekiedy dolegliwe (zapłata potrójnego należnego wynagrodzenia autorskiego). Czy jest to przestępstwo, zależy od jeszcze kilku innych czynników - przede wszystkim winy sprawcy (aczkolwiek wina nieumyślna wystarczy). W "domowych" warunkach używanie p2p będzie z reguły stanowić przestępstwo z art. 116 ust. 1 lub (jak jest nieumyślne) ust. 4 prawa autorskiego. Jest to w obu przypadkach przestępstwo ścigane na wniosek pokrzywdzonego, nie zaś z urzędu.

Jak każdy tekst prawny, tak i prawo autorskie może być różnie interpretowane. Niemniej:

1. są argumenty (inna sprawa, czy trafne) za tym, żeby już ściąganie uznać za niedopuszczalne. I o tym w sumie jest cała dyskusja.
2. nie ma argumentów za tym, żeby wysyłanie uznać za legalne. Wszelkie próby wykazania, że jest inaczej są, w obecnym stanie prawnym, w najlepszym razie chciejstwem.

Po co więc zużywać klawiaturę, skoro w p2p ze ściąganiem wiąże się również wysyłanie? Bo czasami ma to znaczenie praktyczne. I to niekoniecznie w odniesieniu do p2p. Pozwala np. udzielić odpowiedzi na pytanie, czy jak ściągam coś "nielegalnego" z rapidshare, to dopuszczam się naruszenia, czy nie.

Ściąganie legalne,

Ściąganie legalne, wysyłanie nie.
Więc jak jest ze zgrywaniem z radia?
Zakładam że radio ma licencje na nadawanie muzyki.

to ja mam takie pytanie

to ja mam takie pytanie skoro tak pieknie mowimy o kodeksie karnym co nam zwyklym szarakom grozi za korzystanie z emula P2p itd.... to daje mi do myslenia np taka sytuacja w pewnym urzedzie wojewodzkim zauwazylem kazee wlaczona i normalnie sciaganie plikow mp3 powiedzmy ze widzialem to w lublinie.
dwa skoro my szaraczkowie powinnismy byc z godnie z kodeksem prawa polskiego to mi zasuwa sie pytanie, ilu mundurowych z Policji posiada np legalne oprogramowanie np windowsa xp tudziez visty w domowym uzytku nie mowiac o juz o ciaganiu filmow?
Tak wiec ten kodeks karny kogo dotyczy nas zwyklych szarakow, a urzednikow juz nie, czy tez wszystkich?

WWW

Czy strony www na których się zarejestrowałam i nic do tej pory nie pobierałam itp. maja prawo pobierać opłaty (dość wysokie 100PLN) i grozić sądem?!

Radio Zet twierdzi, że okradam muzyków?

Słucham dzisiaj radia zet a tu przerywnik, mówiący o tym, że jeżeli pobieram nielegalnie muzykę to okradam artystów czy jakoś tak - generalnie, że jeżeli pobieram muzykę z internetu to jestem złodziejem. Czy ktoś wie o co chodzi?

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>