Elementy ekonomii mediów na przykładzie znikającego tekstu nt. sporu o wizerunek opublikowany w NK
W Dzienniku Gazecie Prawnej ma się ukazać tekst, który będzie omawiał rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu w sprawie zdjęcia opublikowanego kiedyś w serwisie Nasza Klasa (dziś NK). Tekst na ten temat został opublikowany na stronach kancelarii prawnej, która reprezentowała portal w sporze. Znalazł się tam wielowątkowy opis sporu i rozstrzygnięcia. Link do pierwotnie opublikowanego tekstu już nie działa. Tekst ma się pojawić ponownie w pierwotnym źródle po tym, jak tekst na ten temat (czy taki sam tekst?) zostanie opublikowany w DGP. Uważam, że to bardzo interesujące zjawisko, stąd postanowiłem skreślić te kilka słów komentarza. Nie na temat rozstrzygnięcia z 30 stycznia 2014 r., w którym Sąd Apelacyjny we Wrocławiu oddalił apelację powoda (sygn. akt I ACa 1452/13), ale na temat dostępności informacji w globalnej Sieci.
Otóż różne mogą być motywy prowadzenia serwisu internetowego. Nie każdy z nich będzie miał walor "prasy" (cokolwiek to dziś znaczy). Prasa to zresztą również biznes. Dzięki szybkości obiegu informacji, dzięki rozwojowi technologii środków społecznego przekazu, swoistej "demokratyzacji" mediów, każdy dziś może być nadawcą informacji. Jedni będą to robili po prostu dlatego, że w ten sposób zaspakajać będą kompulsywną chęć udziału w życiu społecznym, inni w celach reklamowych i promocyjnych (siebie lub konkretnych usług, czy produktów), inni zaś realizując cele statutowe lub zabiegając o poparcie polityczne. Motywów jest pewnie zresztą znacznie więcej.
Kiedy autor tekstu publikuje go w Sieci - publikuje zwykle dzieło, które ma walor utworu w rozumieniu prawa autorskiego. Przysługuje mu zatem monopol autorski. Decyduje o pierwszym rozpowszechnieniu, może zdecydować o tym, że dzieło nie jest już dostępne, może przenieść prawa autorskie do takiego dzieła, może też udzielić licencji, co może się wiązać z warunkami. Na przykład takimi, że dzieło zostanie usunięte z pierwotnego miejsca publikacji, by mogło być atrakcyjne dla kontrahenta.
Wydaje się, że właśnie tak było w tym przypadku:
Krótka dyskusja na temat znikającego tekstu, która pojawiła się w serwisie Facebook pod komentarzem zawierającym odesłanie do tekstu pierwotnego.
W sumie jest to ciekawy przypadek "usunięcia" treści z Sieci. Wielu nadal wierzy, że nic z Sieci nie znika. W tym przypadku też "robot wyszukiwawczy" zdążył skopiować treść, zatem nadal można zapoznać się z treścią artykułu. Jednak nie jest już dostępny w pierwotnym źródle (tekst ukazał się pod tytułem "Spór o publikację zdjęcia w Internecie prawomocnie zakończony" w serwisie e-prawnik.pl, wydawanym przez kancelarię Olesiński & Wspólnicy). Jeśli ktoś miałby ochotę się z nim zapoznać, musi sięgnąć do kopii Google: Spór o publikację zdjęcia w Internecie prawomocnie zakończony (kopia Google). Ta sama treść, z perspektywy klikającego w "jakiś link" nie ma różnicy, a z perspektywy prawa autorskiego zjawisko interesujące (już nawet nie szeptem w kuluarowych dyskusjach konferencyjnych padają pytania o to, czy Google działa zgodnie z polskim prawem autorskim).
A ja? Czy ja też mogę wykorzystać fragment tekstu, który był opublikowany i zniknął? Mogę. Mogę to zrobić na zasadzie prawa cytatu i na warunkach przez takie prawo przewidzianych ("w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości"). Ale czy byłoby nadużyciem zakresu prawa cytatu, gdybym w tym tutaj tekście, który wszak nie sporu o wizerunek w serwisie NK dotyczy, a zjawiska z dziedziny ekonomiki mediów, wykorzystał fragment tekstu kolegów autorów? Mógłbym to zrobić, chociażby po to, by pokazać (wyjaśnić), dlaczego opublikowany na autopromocyjnej, kancelaryjnej stronie internetowej tekst, jest (może być) atrakcyjny dla przedsiębiorstwa medialnego. Gdybym pisał ten komentarz do druku, to pewnie bym zacytował fragmenty. Ale jest internet i treść jest dostępna (nadal) o jeden klik. A gdyby nie była dostępna? Ja korzystam z wtyczki "zotero" i interesujące mnie materiały archiwizuje sobie dla potrzeb nawiązywania do nich w przyszłości. Bo wiem, że teksty znikają z Sieci.
Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad tym, że można mówić o nowym medialnym zawodzie. Agent monitoruje Sieć w poszukiwaniu tekstów, zdjęć, filmów, innych dzieł, które mają potencjał ekonomiczny (przez to, że mają potencjał zainteresowania społecznego), a następnie błyskawicznie, zanim jeszcze materiał zyska popularność (nad którą zapanować się już potem nie da; wiadomo, że news żyje krótko), przejmuje materiał do publikacji w medium, na rzecz którego pracuje. Być może nawet, poza reklamą, która przy takim materiale może być "świecona", sam materiał będzie "monetyzowany" przez umieszczenie go "paywallem". Nie byłby to dziennikarz, nie byłby to researcher... Agent.
Uważam, że udało się zaobserwować interesujące zjawisko, które pokazuje kierunek rozwoju "społeczeństwa informacyjnego".
A druga strona?
30. stycznia, a więc w dniu, kiedy zapadło orzeczenie, otrzymałem od powoda wiadomość SMS-ową:
SMS od powoda w omawianej sprawie: "Dzisiaj skończyło się prawo ochrony wizerunku i prawo do prywatności w Polsce, tak orzekł Sąd apelacyjny we Wrocławiu oddalając apelację w sprawie ochrony wizerunku na portalu nasza klasa, syg. Akt I ava 1452/13". Prawidłowa sygnatura, to oczywiście I ACa 1452/13, a przywołany cytat to ekwiwalent tekstowy dla materiału graficznego, co istotne dla zapewnienia dostępności np. dla osób obarczonych wadą wzroku.
No właśnie. Poza publikacją pełnomocników jednej strony sporu, jest tu jeszcze druga strona sporu. Dziennikarstwo. Którą prawdę ma wspierać dziennikarstwo, gdy jest kilka stron sporu?
Znamy sygnaturę sprawy. Zdaje się, że uzasadnienie jeszcze nie zostało przygotowane przez sąd. Ale kiedy będzie już przygotowane, to - jak się spodziewam - rozstrzygnięcie powinno się pojawić w Portalu Orzeczeń Sądów Powszechnych, o stworzenie którego dość intensywnie zabiegaliśmy w niedawnym czasie. I dodanie tej konstatacji do poprzednich tym silniej pokazuje, że nawet administracja publiczna (państwo publikujące informacje publiczne) może być pewnym zagrożeniem dla przedsiębiorstw medialnych... Bo jak napisać potem w artykule: "dotarliśmy do informacji", skoro ta informacja po prostu dostępna jest równo dla wszystkich, na serwerze przedstawiającym się domeną gov.pl?
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Tekst ukazał się
Tekst ukazał się dzisiaj
http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/775243,ujawnienie-nazwiska-samo-przez-sie-nie-narusza-dobr-osobistych.html
Czyli paywall
"Dostęp wyłącznie dla użytkowników posiadających wykupiony dostęp do treści."
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
w tej sprawie jest chyba tylko jedna strona ?
Kilka dni po publikacji w gazecie prawnej artykułu, autorstwa pełnomocników strony Pozwanej, prawników z kancelarii Olesiński…, jaki ukazał się w gazecie, i omawiał orzeczenie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, oddalające moje powództwo, w sprawie moich wizerunków przetwarzanych na portalu nasza Klasa, zwróciłem się do gazety o przekazanie treści artykułu, oraz możliwość ewentualnego odniesienia się do opublikowanego tekstu.
Wysłałem wiadomości e-mail do Pana Sławomira Wikariaka, Pani Barbary Kasprzyckiej, oraz Pani Jadwigi Sztabińskiej.
Do chwili obecnej nie otrzymałem jakiejkolwiek odpowiedzi.
Przyznam, że tekst jaki znalazłem na portalu pewnej kancelarii prawnej, (nie wiem czy ten sam co w gazecie prawnej ?), tekst w którym kancelaria, chełpi się orzeczeniem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, pokonaniem mnie, niczym trójgłowego smoka, jest dla mnie pewną nobilitacją.
W mojej opinii Wyrok Sądu Okręgowego we Wrocławiu, jak i oddalenie mojej apelacji jest kuriozalne, dlatego podejmę wszystkie możliwe środki, by takie orzeczenie nie funkcjonowało w porządku demokratycznego państwa prawa.
To orzeczenie … budzi coraz więcej moich wątpliwości, pociesza mnie, że nie jestem jedynym …
Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że złoże wniosek o wznowienie postępowania wskazując na art. 379 KPC, a jeśli to nie będzie skuteczne to złoże skargę kasacyjną, oczywiście, jak znajdę prawnika?, lub z pomocą RPO?, Mam nadzieje, że Sąd Apelacyjny we Wrocławiu będzie w swojej łaskawości doręczyć mi Wyrok z uzasadnieniem, bo...
Do chwili obecnej Sąd Apelacyjny we Wrocławiu nie był łaskawy doręczyć mi kilku, „podobno” oddalonych moich wniosków, złożonych grubo przed 30 stycznia 2014 roku.
Wydaje się, że w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu, równość stron jest jak w gazecie prawnej, „Prawo rozumiane inaczej”.
Dziękuję za wsparcie od wielu osób dla których dotychczasowe orzeczenia sądów cywilnych, jakże odbiegające od orzeczeń sądów administracyjnych, zapadłych w sprawie moich zdjęć na portalu Naszej Klasy, są delikatnie mówiąc niezrozumiałe.
Pozdrawiam
Chroniący swoje prawo do prywatności