O tym, że nie od dziś argumentowano, że nowe zabija sztukę i innowacyjność
"And now in this the twentieth century come these talking and playing machines and offer again to reduce the expression of music to a mathematical system of megaphones, wheels, cogs, disks, cylinders, and all manner of revolving things which are as like real art as the marble statue of Eve is like her beautiful living breathing daughters."
- John Philip Sousa, amerykański kompozytor, w artykule "The menace of mechanical music", opublikowanym w 1906 roku na łamach Appleton's Magazine. Tekst ów, który powstał na początku XX wieku, a w którym autor alarmował opinię publiczną, że konieczna jest ochrona wykonawców i kompozytorów, ponieważ tuby i cylindry mechanicznych odtwarzaczy zagrażają profesjonalnym twórcom, omawia Nate Anderson w artykule 100 years of Big Content fearing technology—in its own words, opublikowanym w serwisie arstechnica.com.
W artykule Anderson przywołuje również spór z lat siedemdziesiątych XX wieku o fotokopiarki. Jest też fragment o niepokojach związanych z powstaniem VCR (czyli Video Cassette Recording) w latach osiemdziesiątych. Wskazano następnie problemy, które dostrzegano w związku z pojawieniem się kaset magnetofonowych, aż pojawiła się cyfrowa technika zapisu danych.
Po wskazaniu jeszcze innych przykładów sporów, które w ostatnich stu latach prowokowały argumentację przeciwko upowszechnianiu nowych technik utrwalania danych, Nate Anderson konkluduje:
Content owners aren't always wrong to say they're being unfairly harmed (one thinks of writers like Dickens and Tolkien whose works were reprinted in the US without payment, though it did help fuel a lucrative lecture business for Dickens), and lobbyists and trade groups would be derelict if they didn't conjure up worst-case scenarios and try to keep them from happening. Unfortunately, though, as we look over the statements above, the total result of this resistance to new technology is clear: it limits (or attempts to limit) innovation.
Na marginesie warto przywołać jeszcze inną zupełnie historię, tj. materiał Ascap versus Bmi, w którym pokazano, jak system płatności na rzecz "różnych przedstawicieli" może blokować twórczość, a wynajdowanie sposobów, by uniknąć takich płatności, może ją pobudzać. Tam również o konkurencji na rynku organizacji zbiorowego zarządzania prawami...
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Sousa i Valenti
Sousa i Valenti (wspomniany w artykule Andersona) występowali w ostatniej książce Lessiga i podobnie postrzegał ich opór wobec zmian (nie przeczytałem jej, ale tak wynika z przetłumaczonego fragmentu). Wydaje mi się, że to dobry sposób na postrzeganie obecnej rewolucji medialnej - poprzez pokazanie jak to wyglądało w przeszłości.
Historia nigdy nie powtarza się tak samo, ale zasadniczy wzór jest widoczny: na krótką metę straszy się utratą zarobków i upadkiem branży, a potem użytkownicy wybierają jednak coś bardziej dla siebie korzystnego i jeśli nawet jedna branża pada, to na jej miejscu rodzi się inna, która sprzedaje coś, co faktycznie chcą kupować.
Fajna jest też uwaga Andersona, że jak Sousa narzekał, że amatorska tradycja zostanie pożarta przez bezduszny przemysł, tak teraz lamentuje się, że biedny przemysł jest niszczony przez hordy amatorów... To nieźle ilustruje, że nieistotny jest sam kierunek zmian, a tylko samo naruszanie status quo.
nie przesadzajmy z tymi "amatorami"!
Nie dajmy sie zwariowac z tymi "amatorami". Co najmniej od kiedy NIN i Radiohead zaczęły nieśmiało wchodzić na to poletko to juz nie tylko o "amatorow" chodzi. Argument z "amatorow" to uproszczenie, ktore na danym etapie moze ale nie musi byc prawdziwe. Co wiecej, jeszcze do niedawna nikt zdrowy na umysle nie wymagal od autora innego "profesjonalizmu" niz zdobycia popularnosci i uznania.
Oczywiscie, mozna tez isc za mysla faceta, ktorego "profesjonalizm" objawia sie tym, ze jest przedsiebiorca i sie poplakal w przecietniackiej ksiazczynie :) Zapewne sa pewne kregi, takze w Polsce, dla ktorych zalozenie dzialalnosci gospodarczej nie jest czynem, ktory wykonalaby tresowana malpa, tylko wielkim osiagnieciem, walka z "wszechobecnym socjalizmem", och, ach, oooooo!.
Ale litosci - co to znaczy "profesjonalizm", jesli ludzi moze zaczarowac brzeczenie nagrane na rozlatujacym sie sprzecie w garazu? Czy miara "profesjonalizmu" bedzie nabicie kabzy "profesjonalnemu posrednikowi"? Obejdzie sie.
Czas wreszcie jasno powiedziec, ze fakt, ze ktos na czyms zarabial nie oznacza ze caly swiat ma obowiazek podtrzymywac ten stan i ze z czasem to sie nie zmieni. Zreszta to Robert Heinlein, ustami jakiejs swojej postaci, wypowiedzial te mysl.
Pozdrawiam
"Profesjonalny" buzzword
Zgadzam się - dla mnie "profesjonalny" to chyba największy buzzword jaki znam. Lepiej mówić "dobry", jeśli coś jest solidne, a "profesjonalny" zachować najwyżej do sytuacji, gdy coś się robi dla zarobku (co nie znaczy, że to musi być złe, ale praca zarobkowa nie jest dla mnie prostym wyznacznikiem jakości).
Inna sprawa, że zakres komercji też ciężko wyznaczyć, dlatego nie lubię też licencji CC BY-NC(-SA), no chyba, że liczyć to formalnie, po rejestracji działalności gospodarczej i umowach o pracę czy dzieło, i to jedynie w danym zakresie (bo profesjonalistą jest się w jednej dziedzinie, a amatorem w wielu innych). Bloger zarabiający na reklamach też się załapuje na komercyjność, wszystko jedno czy jest dobry. Najlepiej więc "profesjonalizmu" nie używać, a jeśli już, to tylko w dobrze określonym kontekście.
Ale to tak na marginesie. W pierwotnej wypowiedzi miałem na myśli tylko tyle, że te przerażone głosy świadczą bardziej o konserwatyzmie, przywiązaniu do tego, co jest, niż o realnych zagrożeniach.