E-podręczniki w projekcie MEN

Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawiło opinii publicznej projekt rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie dopuszczania do użytku w szkole programów wychowania przedszkolnego i programów nauczania oraz dopuszczania do użytku szkolnego podręczników. Wśród propozycji można tam znaleźć wprowadzenie przepisów, które wskazują, że podręczniki maja mieć, obok formy papierowej, również formę elektroniczną. Ten pomysł nie podoba się, co zrozumiałe (?), Polskiej Izby Książki.

Projekt rozporządzenia dostępny jest w BIP Ministerstwa Edukacji Narodowej (PDF). Aby poznać stanowisko krytyków zachęcam do lektury tekstu MEN chce uczyć z e-podręczników, który ukazał się nie dawno w Rzeczpospolitej.

Jako wiceprzewodniczący Rady Fundacji Nowoczesna Polska, która to Fundacja prowadzi m.in. takie projekty, jak Wolne podręczniki czy Wolne lektury, a także uczestniczy w Koalicji Otwartej Edukacji, przyglądam się z zainteresowaniem dyskusji.

MEN pisze też na swoich stronach:

(...)
Zgodnie z dotychczas obowiązującymi przepisami, podręczniki były dopuszczane w formie papierowej. W 2009 roku MEN dopuściło możliwość wydawania podręczników w wersji elektronicznej. Do tej pory skorzystali z niej wydawcy kilkudziesięciu podręczników. Obecnie proponuje się, aby każdy podręcznik opracowany w formie papierowej - z wyłączeniem podręczników przeznaczonych do edukacji wczesnoszkolnej i do nauczania języków obcych nowożytnych w edukacji wczesnoszkolnej - posiadał swój elektroniczny odpowiednik, przy czym forma elektroniczna powinna być tożsama pod względem treści z formą papierową. Dzięki takiemu rozwiązaniu uczeń będzie mógł nabyć - wybrany uprzednio przez nauczyciela - podręcznik w formie papierowej lub w formie elektronicznej, w zależności od własnych preferencji, ceny podręcznika oraz posiadania dostępu do urządzeń umożliwiających korzystanie z określonej elektronicznej formy podręcznika.

Nowe przepisy umożliwią również wydawcom uzupełnienie oferty o elektroniczne formy już używanych w szkołach podręczników.

Komputer oraz technologie informacyjne i komunikacyjne towarzyszą edukacji już od przeszło 10 lat. Według danych GUS dotyczących wykorzystania technologii informacyjno-komunikacyjnych w 2010 roku ponad 90 proc. gospodarstw domowych z dziećmi w wieku poniżej 16 lat posiada w domu komputer, w tym 83 proc. ma dostęp do Internetu. Założyć więc można, że korzystanie z nowych technologii i Internetu jest dla dużej części uczniów codziennością.

Sam fakt, że państwo ustala "standard" podręczników jeszcze nie powinien budzić kontrowersji, chociaż pewnie znaleźliby się tacy, którzy uważają, że nauczyciel może uczyć z czego chce. Ministerstwo nie określa kwasowości papieru, na którym wydrukowano książki, więc - ktoś może zapytać - dlaczego wprowadza normatywne rozróżnienie wersji papierowej i elektronicznej? Widać są ku temu powody. Nie każdy uczeń ma dostęp do komputera, w którym elektroniczny podręcznik da się zobaczyć. Stąd temat warto analizować w kontekście pomysłów na komputery a nawet tablety dla uczniów (o to zaś mogą zabiegać producenci sprzętu, na który stworzy się normatywny popyt). Rozumiem, że wydawcy czują się zagrożeni koncepcją MEN, ponieważ może ona stanowić ingerencję w komercyjny rynek książki. Jednocześnie wprowadzenie (czy dość precyzyjne?) wymogów dot. wersji elektronicznej nie jest ingerencją w prawa autorskie. Autorzy nadal są autorami i korzystają z ochrony. Ale skoro ktoś chciałby chronić prawa wyłączne w jeszcze inny, niż prawny sposób, to istnieje tu pole do rozważań na temat stosowania DRM. To zaś prowadzi do pytań o systemy operacyjne, w których takie podręczniki będą działały. A więc pojawia się wątek interoperacyjności i otwartych standardów w edukacji.

Czy wyprodukowanie wersji elektronicznej będzie kosztowało? Będzie kosztowało. Czy ten koszt jest uzasadniony? Warto pamiętać, że - co do zasady - nie ma obowiązku prowadzenia określonej działalności (gospodarczej). Nie zmienia to faktu, że prowadzący działalność komercyjnie chcieliby - najpewniej - minimalizować jej koszty (i zwiększać zyski - o to przecież chodzi w prowadzeniu komercyjnej działalności). Jednocześnie część z podręczników korzysta z dofinansowania, które różnie może być przeprowadzone - albo dofinansowani są uczniowie (np. Program "Wyprawka szkolna"), którzy mogą kupić niedotowane książki, albo dotowana jet produkcja książek, i uczniowie mogą je kupić taniej (albo w ten sposób podręczniki w ogóle mogą powstać). To element polityki państwa. Otwarte pozostaje pytanie stawiane w rozmowach z Panem Premierem na temat "tego co powstaje za pieniądze publiczne". Chętnie otrzymywałbym pieniądze państwowe i mimo tego nie musiał rezygnować z pełni praw wyłącznych do takiej działalności.

Wszystko to wcale nie jest takie proste i czarno-białe. Powyższe wątki stanowią jedynie wolny zapis myśli. W każdym razie zachęcam do dyskusji na temat tego rozporządzenia.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

rzut oka

Skok na bazy edukacyjne i naukowe

VaGla's picture

W kontekście powyższego projektu i dyskusji na temat edukacji i nauki warto odnotować następujące materiały:

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

państwowy podręcznik

Osobiście myślę, że najsensowniejsza opcja wyglądałaby tutaj tak:
- państwo płaci autorom za wyprodukowanie podręcznika, niech to nawet kosztuje ze 100.000 za jedno dzieło,
- państwo udostępnia za darmo podręcznik wyprodukowany za państwowe pieniądze.

W skali kraju, szacując jakieś 300-400 tys dzieci w danym roczniku koszt produkcji w przeliczeniu na ucznia wyjdzie poniżej złotówki, a licząc kilka lat użytkowania, wyjdą z tego naprawdę jakieś grosze.

No i wtedy pan Tusk może proponować rozdawanie dzieciakom laptopów, czy np. e-readerów i wtedy będzie to miało jakiś praktyczny sens.

Na pewno pomysł na czasie

DiskDoctor's picture

A nawet w samą porę.

Uwzględniając fakt, iż pod koniec zeszłego roku zarówno Empik jak i Kolporter wprowadzili na polski rynek własne czytniki e-booków, urządzenia te się w międzyczasie upowszechnią i potanieją.

Nie mówiąc już o stopniowej popularyzacji w Polsce Kindle'a (i innych t.p.), wspartej wzrostem polsko języcznych publikacji (vide: znany tygodnik opiniotwórczy).

może wreszcie doczekamy się normalności rodem z PRLu

Za komuny jeden podręcznik używało przez kilka lat kilkanaścioro uczniów.
Teraz po roku podręcznik jest do wywalenia. Czy naszego Państwa nie stać na opracowanie programy nauczania na 10 lat, następnie wybranie w przetargu firm, które opracują podręczniki, które będą udostępnione za darmo w wersji elektronicznej, a szkoły będą miały obowiązek kupić kilkadziesiąt sztuk (tyle ile naraz uczniów ma zajęć z danego przedmiotu?). Rodzice gdyby chcieli mogliby dzieciom kupić wersję papierową do nauki w szkole lub doraźnie drukować potrzebne strony. To samo szkoły - zeszyty ćwiczeń drukowałyby w miarę potrzeb (za moich czasów - 10 lat temu, niektóre zeszyty ćwiczeń nigdy nie były użyte... a musiały być kupione). Czy to takie trudne? Nie wiem może nie dostrzegam, ale wg mnie to banalne rozwiązanie i nie wiem czemu do dziś nie zostało wprowadzone...

>(...)? Nie wiem może nie

>(...)? Nie wiem może nie dostrzegam, ale wg mnie to banalne rozwiązanie i nie wiem czemu do dziś nie zostało wprowadzone...(...)

Dlatego, że w pewnym czasie wybrano rozwiązanie rynkowe: państwo ustanawia minimum programowe, natomiast jego realizacja zależy od nauczyciela. W teorii miało to otworzyć szkołom większe możliwości konkurencji a przede wszystkim oddawało w ręce najbardziej kompetentnych osób, a więc nauczycieli, kształtowanie tego z czego i w jaki sposób uczy się dzieci i młodzież.

W praktyce oczywiście otworzyło to puszkę pandory, uruchamiając typową dla rynkowej konkurencji nadmiarowość.

Nie mniej jednak istnieją na problem podręczników rozwiązania. Po pierwsze - rodzice. Po drugie - rodzice. I po trzecie - rodzice. Rodzice wysyłając dzieci do szkoły mają prawo wymagać od niej realizacji swoich zadań w taki a nie inny sposób. Jednym z wymogów może być właśnie gwarantowanie przez szkołę dostępu do podręczników. Nie jest to trudne - niewielka składka pozwoli na wybór książki raz na kilka lat i zakupienie ich i użytkowanie w takim systemie jak niegdyś.

Oczywiście wydawcy nie śpią - sporo podręczników to mieszanka zeszytów ćwiczeń i książek. Stworzona tak, by raz wypełniona przez ucznia nie nadawała się do ponownego użycia. No, ale od tego mamy wolny rynek, by wybierać inne podręczniki, prawda?

P.S. Pozostaje jeszcze problem psychologiczny - czy w dzisiejszym świecie dzieci będą chciały mieć stare podręczniki? Czy nie zostanie to potraktowane jako kolejny element wyścigu i szpanu? "Biedaki" ze starociami, "coolasie" z nowymi książkami? Nawiasem mówiąc: taki ebook to dopiero będzie szpan... Oj, ciężkie czasy rodzice, ciężkie czasy nadchodzą.

Pozdrawiam
Tomasz Sztejka

dotować a nie dopuszczać

Rozporządzenie, choć idzie w dobrym kierunku, chyba nie zapewnia tego, o czym pisze się w uzasadnieniu. Czy bowiem podręcznik z dołączonym CD z wersją w .pdf spełnia wymogi rozporządzenia? Raczej tak. Jego dostępność jest jednak taka sama jak formy papierowej, inny może być tylko sposób korzystania. Jeżeli celem jest (a moim zdaniem zdecydowanie powinno być) zwiększenie dostępu do podręczników, to rozporządzenie powinno obligować nie tyle do formy elektronicznej, ale do udostępniania tej formy w internecie co najmniej w wersji płatnej (penetracja tabletów i wszelkiego rodzaju czytników jest niewielka).
Moim zdaniem polityka państwa powinna być inna. Forma papierowa i elektroniczna powinny być traktowane równoważnie, tzn. dopuszczenie podręcznika do użytku powinno być niezależne od tego, w jakiej formie jest on publikowany i zależeć jedynie od treści i poziomu merytorycznego. Natomiast dotacje i wsparcie finansowe państwa powinny być przede wszystkim skierowane w kierunku form elektronicznych. I to nie prostego przeniesienia podręczników papierowych na formę elektroniczną, ale wykorzystania wszystkich możliwości, jakie daje dziś technologia. Mam tu na myśli przede wszystkim powszechny dostęp (internet), atrakcyjność (multimedia), personalizację (interaktywność) i łatwość aktualniania. Nakład inwestycyjny na tak opracowane materiały dydaktyczne jest na pewno większy niż na podręcznik papierowy, ale wartość ekonomiczna i społeczna w długim okresie większa.

> Forma papierowa i

> Forma papierowa i elektroniczna powinny być traktowane równoważnie.

W tym całym pomyśle nie do końca rozumiem - co uczniowi z wersji elektronicznej na lekcji?

"co uczniowi z wersji

"co uczniowi z wersji elektronicznej na lekcji?"

Czy ktoś zauważył że ostatnio dzieciaki chcą już plecaki z kółkami bo są zbyt ciężkie?

Moja córa tornister szkolny ma cięższy niż plecak przy wyjeździe na obóz.

Cena podręczników też nie mała, tani czytnik by się za te pieniądze dało kupić.

Każdy pomysł to w efekcie określone koszty. Ktoś policzył?

Witam.

Z zaciekawieniem się odniosę do akapitu.

Mam tu na myśli przede wszystkim powszechny dostęp (internet), atrakcyjność (multimedia), personalizację (interaktywność) i łatwość aktualniania.

Internet nie jest darmowy, bo na możliwość korzystania z niego składa się: 1. Komputer albo urządzenie o podobnych właściwościach, 2. Abonament związany z dostępem do zasobów internetu, 3. Energia elektryczna do zasilania urządzenia wymienionego w pkt. 1

Multimedia to forma wizualizacji bez zaangażowania wyobraźni oglądającego. Co prawda można obejrzeć film zamiast przeczytać książkę. Tylko jaka jest wartość analizy zawartości książki po obejrzeniu filmu?

Interaktywność czyli w przypadku podręczników co? Czy chodzi o klikalność odwzorowujące przewracanie stron podręcznika? Jeśli tak, to ewidentny przerost formy nad treścią!

Łatwość uaktualniania może być ciekawą cechą. Niemniej jednak podręczniki szkolne zawierają takie treści, które stanowią podstawy wiedzy, a nie jej uszczegółowienia. Zatem co aktualizować? Może zasady obliczania wartości zwane potocznie tabliczką mnożenia?

Ja w zupełności rozumiem ekscytację możliwościami jakie dają urządzenia techniczne. Trzeba jednak mieć świadomość takiego drobiazgu, że jego użytkowanie dopiero wtedy jest efektywne gdy jest świadome. Świadome zaś jest dopiero wtedy gdy zasób wiedzy posiadanej jest na tyle duży, że zastosowanie technik informatycznych wydatnie przyśpieszy ich przetworzenie. Podręczniki szkolne zawierają zaś treści, które powinny być dostępne użytkownikowi w sytuacjach gdy nie ma zasilania czy dostępnego komputera lub podobnego urządzenia. Zatem moim zdaniem, projekt ePodręczników jest przerostem formy nad treścią.
Jedyne uzasadnienie jakie widzę, to jeden uczeń (bogatszy) kupi ePodręcznik i będzie drukował jego treść dla kolegów. W efekcie uczniowie za mniejsze pieniądze będą mieli podręczniki, ale pozostaje pytanie o tzw. piractwo. Bo czy zwielokrotnienie ePodręcznika nie będzie formą piractwa? I nie jest ważne czy będzie kopiowany nośnik czy drukowane wiele egzemplarzy, dla tych co nie mają komputerów. A, że tak będzie z kopiowaniem, to można zaobserwować na przykładzie gier komputerowych czy pakietów biurowych, których użytkowanie jest często wymagane przez niektórych nauczycieli! A procedury zabezpieczania ePodręczników tylko podniosą koszty produktu finalnego.

Pozdrawiam.

Zupełnie nie zgodzę się z

Zupełnie nie zgodzę się z przykładem: uczeń (bogatszy) kupi ePodręcznik i będzie drukował jego treść dla kolegów Równie dobrze można było by powiedzieć, że bogatszy uczeń kupi podręcznik papierowy i będzie kserował jego treść dla kolegów.

Piractwo istnieje i będzie istnieć ale na przykładzie oprogramowania widać jak szybko maleje jego skala - legalny system operacyjny nie jest już fanaberią. Tak powinno być z innymi plikami elektronicznymi.

Ciekawym przykładem jest wydawnictwo http://www.packtpub.com/ sprzedające równolegle wersje elektroniczne swoich wydawnictw. Można oczywiście wyszukać pirackie wersje ale najwyraźniej taki model biznesowy funkcjonuje i zapewnia zyski.

Niech się młodzież dowie na przykładzie swojego podręcznika, że plik elektroniczny nie zawsze jest darmowy.

Co do: Multimedia to forma wizualizacji bez zaangażowania wyobraźni oglądającego to jest to wyjątkowo nieprawidłowe i mylące pojmowanie pojęcia multimedia. Multimedia to media, stanowiące połączenie kilku różnych form przekazu informacji (wiki) - w tym kontekście chodzi pewnie o możliwość osadzania w pliku elektronicznych takich elementów jak odnośniki, pliki muzyczne itd czyli elementy poszerzające treść podręcznika o elementy niemożliwe do zrealizowania poprzez sam suchy tekst i grafikę.

Łatwość uaktualniania - niestety errata jako wklejka to raczej zniechęcający do czytania element podręcznika. Ponadto można rozszerzyć podręcznik o dodatkowy rozdział. Czasami zmiana przepisów unieważnia całe rozdziały podręczników. Łatwość uaktualniania podręcznika może przedłużyć jego żywot.

Noszenie wydrukowanej zgonie zasadami umowy licencyjnej części podręcznika elektronicznego może odchudzić plecaki uczniów. Możliwe będzie wykorzystanie czytników elektronicznych

Bardzo dobry pomysł.

Bardzo dobry pomysł. Przecież jak ktoś ma komputer, potrafi i lubi z niego korzystać (młodzież lgnie do komputerów) to korzystanie z elektronicznej wersji podręcznika jest dla niego czymś bardziej naturalnym niż używanie książki. Cena obu wersji powinna być oczywiście jednakowa. A jak ktoś nie ma komputera to i tak musi kupić książkę. Co do wyposażania biedniejszych uczniów w laptopy: według jakich kryteriów ustalany miałby być próg, poniżej którego państwo dotowałoby takiego ucznia, no i kto za to zapłaci, bo mrowie dostawców jest oczywistością w obecnym ustroju. Uważam, że w obecnych warunkach to utopia. Lepiej wydać te pieniądze np. na podwyższenie poziomu nauczania i dostosowanie systemu szkolnictwa do realnego świata.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>