Tożsamość znali, więc skazali (wrocławski wyrok za znieważenie Romów), a gdyby nie znali?
Dobrze, że wreszcie przez Sieć przelewa się dyskusja o anonimowości (jak wiadomo, za sprawą artykułu Dziennika i ujawnienia danych Kataryny). Na razie są to tylko komentarze "obyczajowe". Może za nimi przyjdzie również jakaś dyskusja przedstawicieli doktryny prawa. Kilka lat temu wprowadziłem w konsternację uczestników dorocznej konferencji Wydziału Prawa i Administracji UW, gdy zapytałem o to, czy mamy prawo do anonimowości. Nikt nie był mi w stanie odpowiedzieć. Po prostu wcześniej niewiele osób się nad tym zastanawiało, ponieważ problem ten nie był dość istotny w głównym nurcie życia społeczno-gospodarczego. Warto jednak odnotować niedawny wyrok we Wrocławiu, którym sąd skazał motorniczego MPK za znieważanie Romów "w internecie". Warto również przyglądać się właśnie trwającym pracom nad nad nowelizacją ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczna oraz pracom nad zmianami w Prawie telekomunikacyjnym.
Wyrok sześciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata nie jest prawomocny. W 2007 roku w serwisie YouTube opublikowano nagranie video, na którym Krzysztof D. stwierdzał, że "Romów powinno się palić i wieszać". Była to zarejestrowana rozmowa, którą motorniczy prowadził z jednym z Romów za pośrednictwem komunikatora internetowego. Gazeta.pl w tekście Motorniczy ukarany za rasizm w internecie cytuje obszerniejsze fragmenty tej wypowiedzi (o wyroku pisała również Interia: Pół roku więzienia za obrażanie Romów). Policję zawiadomili przedstawiciele Związku Polskich Romów, ci zaś powiadomili Policję, jednocześnie wojewoda dolnośląski powiadomił prokuraturę. Usłyszał dwa zarzuty: znieważenie grupy ludności narodowości romskiej i groźby karalne.
W podlinkowanym wyżej tekście Wyborczej znajduje się też interesujący wątek rozstrzygnięcia wrocławskiego sądu, a dotyczący ustalenie, czy wypowiedź za pomocą komunikatora internetowego miała charakter publicznego wystąpienia:
Formułując swoją wypowiedź w komunikatorze internetowym, Krzysztof D. z całą pewnością miał świadomość, że jej treść może zostać zarejestrowana i rozpowszechniana - zaznaczał sędzia.
Prokuratura obwieściła, że wyrok będzie nauczką dla internautów, bo nikomu popełnienie przestępstwa nie ujdzie płazem. Wystarczy jednak rozejrzeć się po Sieci, by dostrzec realia - taki wyrok jest raczej wyjątkiem niż zasadą. Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka był już bardziej powściągliwy w komentarzach, gdy stwierdził - to również cytat za Gazeta.pl:
Takie postanowienie nie zmieni świata, ale to krok w dobrym kierunku. Może przynajmniej część internautów zrozumie, że nawet za anonimowe wypowiedzi grozi im odpowiedzialność karna. Albo przynajmniej - zanim coś napisze - trzy razy się zastanowi.
Otóż za anonimowe wypowiedzi kara dziś nie grozi, gdyż bez ujawnienia danych autora publikacji postępowanie karne będzie umorzone ze względu na niewykrycie sprawców. Jest jeszcze "notice and takedown" (art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną), dzięki któremu można próbować pociągnąć do odpowiedzialności usługodawcę świadczącego usługi drogą elektroniczną, ale wcześniej trzeba go wiarygodnie powiadomić, że dane dostępne w ramach jego infrastruktury mają charakter sprzeczny z prawem.
Dziś, m.in. za sprawą anonimizerów, wydzielonych Sieci (m.in. TOR - The Onion Router) i szyfrowania danych wysłanie "wiarygodnej wiadomości" do "anonimowego dostawcy usług" jest możliwością fikcyjną. Tym bardziej, jeśli "infrastruktura" w znacznej mierze znajduje się poza granicami kraju, w którym ktoś domaga się ochrony prawnej. Techniczne możliwości ukrycia tożsamości zarówno autora komunikatu, jak również "tożsamości" świadczącego usługi drogą elektroniczną (w rozumieniu polskiej ustawy) istnieją.
Problem dotyczy nie tylko przestępczości (naruszenia norm prawa karnego), ale również gwarancji dotyczących możliwości dochodzenia roszczeń w procesach cywilnych (jak np. w przypadku naruszenia dóbr osobistych, prawa autorskiego, etc.; por. Sygnalizowany wcześniej pozew w sprawie komentarza w serwisie Allegro). Widać tu już orzecznictwo, które analizuje problem na gruncie praw człowieka, m.in. sygnalizowany w tym serwisie wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka: Wyrok ETPCz: prawo dochodzenia roszczeń w przypadku naruszenia prywatności. Bo wolność słowa nie jest wolnością nadrzędną w społeczeństwie.
Takie sytuacje zaś sprzyjają tym wszystkim, którzy pragną wprowadzić mechanizmy zdalnej inwigilacji komputerów obywateli (por. m.in. Zdalne przeszukanie komputerów (niemieckich) obywateli - cd. dyskusji).
Być może podczas właśnie trwających prac nad nowelizacją ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną zostaną do tej ustawy dopisane dodatkowe przepisy, które pozwalałyby na retencje danych nie tylko w sferze "telefonicznej" telekomunikacji, ale również tam, gdzie dyskusja prowadzona jest za pośrednictwem wszelkiego rodzaju forów internetowych i komunikatorów (takie propozycje są właśnie formułowane).
Prawo prawem, pytanie raczej brzmi - jak takie prawo będzie potem egzekwowane. Być może "oficjalni" operatorzy telekomunikacyjni będą zmuszeni do blokowania lub monitorowania - w ramach swojej infrastruktury - wyjść do węzłów anonimizujących? To spowoduje dalsze odklejenie się "oficjalnej", kontrolowanej Sieci oraz "Sieci drugiego obiegu informacji". Wyspy "anonimowości" będzie można zaś łatwiej kontrolować. Już w tej chwili cieszący się "anonimowością" dyskutanci "wolnych forów" nie wiedzą z kim, tak na prawdę, dyskutują (skoro wszyscy są anonimowi - do tego stopnia, że nie posługują się nawet "nickami", to w istocie jest to środowisko wręcz idealne dla wszelkiego rodzaju prowokacji, podpuszczania, "podbijania bębenka"). A gdy zapali się wirtualne światło w do tej pory zaciemnionym "czatrumie" może się okazać, że cieszący się anonimowością dyskutant w gruncie rzeczy cały czas śmiał się i żartował z grupą funkcjonariuszy przeróżnych służb o dość ponurym spojrzeniu. Świat wirtualny wygląda nieco inaczej, gdy ma się dostęp do wielkich szaf przedsiębiorców telekomunikacyjnych i gdy można brać pod lupę każdy, nawet zaszyfrowany, pakiet danych.
"Anonimowe" środowisko "walczące o anonimowość komunikacji" można pominąć w dyskusji o przyszłym kształcie Sieci. Skoro jest anonimowe - pozostaną mu tylko działania konspiracyjne, nie zaś takie, które mogą wywierać wpływ na proces stanowienia prawa (tu konieczne jest mówienie pod własnym nazwiskiem, patrząc w oczy przeciwnikom, argumentując w sposób, który pozbawiony jest szaletowych wulgaryzmów). Bez twarzy, bez tożsamości, można bez zbędnych emocji takie środowiska zinfiltrować, rozbić i skompromitować (o ile komuś w ogóle uda się utworzyć jakieś "środowisko" w takim "ciemnym pokoju", bez zaufania, bez tożsamości, bez historii - co zgodnie z arystotelesowskimi zasadami retoryki istotne dla jakiejkolwiek argumentacji czy perswazji).
Niewątpliwie Sieć już niedługo bardzo się zmieni. Halo, czy ktoś tu jest? Chyba dotknąłem czegoś lepkiego... "To tylko ja... Jestem twoim przyjacielem, możesz mi zaufać".
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Czegoś mi tu brakuje...
Nie mogę się doczytać z jakiego paragrafu faceta skazali.
A poza tym:
"Formułując swoją wypowiedź w komunikatorze internetowym, Krzysztof D. z całą pewnością miał świadomość, że jej treść może zostać zarejestrowana i rozpowszechniana - zaznaczał sędzia." - jak rozmawiam sobie z kimś prywatnie, w cztery oczy, to mój rozmówca też może to zarejestrować i rozpowszechnić. Dziwne...
Brakuje jeszcze paru rzeczy
Brakuje danych konkretnego sądu, który wydał wyrok, brakuje sygnatury wyroku, brakuje daty. Gdyby ktoś miał te dane, to proszę o komentarz.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
w ogóle brakuje...
Brakuje wszystkiego, w szczególności tego, o czym w ogóle mowa. Co to za "komunikator"... W końcu czym innym jest wygadywanie czegoś w otwartym chatroomie a czym innym przy obiedzie (albo przez telefon). Brakuje informacji czy wyrok jest prawomocny, czy strony się odwołały...
Komunikatora nie ma, ale że nieprawomocny wyrok - to jest
Komunikatora nie ma (chociaz potrafię sobie wyobrazić, że chodziło o Skype), ale że wyrok jest nieprawomocny - to w tekście jest napisane.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
No dobrze ale z którego artykułu? Może chodzi o groźbę karalną..
Jeśli to skype to rozmowa przezeń jest całkiem nieźle zabezpieczona... Swoją drogą o co w ogóle chodzi, bo sądząc z cytatów ("przyjedź do mnie do Wrocławia, a zobaczysz, ja cię, k..., zabiję" etc.) to raczej wygląda na groźbę pozbawienia życia (a ta przecież nie musi być wygłoszona publicznie, żeby była karalna). Swojego czasu wymyśliłem, że atrybutem adwokata powinien być kij do baseballa, którym waliłby w łeb klienta zanim ten zdąży się odezwać, tak sobie luźno myślę co powinno być atrybutem dziennikarza, żeby ułatwiało mu pracę (tj umożliwiało pisanie z sensem i przekazywanie użytecznych informacji)... (oczywiście Piotrze to nie do Ciebie ale do tych, którzy proces z pierwszej reki relacjonowali ;))
Z pewnością jeśli chodzi
Z pewnością jeśli chodzi o ochronę przed podsłuchem ze strony kolegi w sieci osiedlowej to Skype jest bezpieczniejszy od popularnych komunikatorów, w których szyfrowanie w ogóle nie istnieje. Ale z punktu widzenia ogólnego bezpiczeństwa jest to program dość osobliwy. Dwa lata temu napisałem krótki artykuł pt. dlaczego nie używam Skype.
--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/
też nie używam
Chodzi mi o to, że rozmowę pomiędzy dwoma osobami w Skype'ie trudno uznać za wypowiedź publiczną... co innego gdyby szło o posta na newsgrupę :/ ale nadal nie wiemy (może jakiś dziennikarz internetowy by się dowiedział ;)) czy rzeczywiście chodzi o to czy o groźbę pozbawienia życia (a może jeszcze o coś innego)
Jestem w szoku
bo jeżeli to wszystko jest prawdziwe: i komunikator, i rejestracja i to, kto opublikował, to i prokuratora i sędziego należy po prostu wysłać na zieloną trawkę i pozbawić dożywotnio prawa wykonywania jakiegokolwiek zawodu związanego z prawem.
Jedyna szansa w tym, że znowu dziennikarze coś przekręcili... Ale tu musieliby dużo przekręcić.
Argumenty, argumenty
Argumenty, argumenty, jeśli taki komentarz piszesz, to dawaj argumenty.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Argumenty czyli dywagacje
1. Czym jest komunikator, nie muszę chyba nikomu tu tłumaczyć: prywatna rozmowa między dwoma/kilkoma osobami. W najgorszym z przychodzących mi do głowy przypadków przypominają mi się historie zasłyszane z lat '50, kiedy to bezpieka wsadzała ludzi za pogaduszki między sobą o Stalinie, które jakiś kapuś podsłuchał
2. nagranie i rozpowszechnienie: jeżeli nagrać swoją rozmowę można, to rozpowszechnić (bez zgody innych) już nie za bardzo. Jeżeli zapis rozmowy podpada pod "Kto publicznie [...] nawołuje do nienawiści rasowej", to upublicznienia dokonał ktoś inny. Wyłączając odpowiedzialność YT (UoSUDE), pozostaje tylko druga strona, ta nagrywająca.
Wychodzi z tego, że każde słowo wypowiedziane czy napisane w przestrzeni wirtualnej jest wypowiedzią publiczną. Jeśli tak się dzieje w VR, to czemu nie miałoby być rozszerzone na przestrzeń rzeczywistą? Czyli - Piotrze - jak spotkamy się na papierosie i poplotkujemy np. na temat zmiany przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, to mamy po 10 lat z automatu. Choćbyśmy rozmawiali sami, we dwóch, byleby z mikrofonem, a nagrania posłuchał prokurator. Bo przecież rozmawiając we dwóch w piwnicy powinniśmy mieć świadomość, że treść rozmowy może zostać zarejestrowana i rozpowszechniana .
Czyli wracając do mojej tezy o przyszłości wspomnianych prawników, niezrozumienie prawa, niezrozumienie pojęcia "publicznie" i - to co ze smutkiem już muszę napisać - robienie wyroku pod publiczkę.
Zaznaczam po raz kolejny, że piszę wyłącznie na podstawie detali opisanych w gazecie. Być może to np. nie był komunikator, a ogólnodostępne forum. Wtedy cała optyka się zmienia.
Czyli tak samo, jeśli
Czyli tak samo, jeśli wyjdę na ulicę, to mam świadomość, że mogę zostać przez kogoś sfotografowany, a potem moje zdjęcia będą publikowane. A jeśli jeszcze na zdjęciu będę pokazywał język i przypadkiem zobaczy to prezydent, to odpowiem za jego znieważenie. Ale wygląda na to, że wszystko zależy od tego jakiej nacji jest fotograf.
ale o co chodzi
Ale o co chodzi z tym komunikatorem i tym uzasadnieniem sędziego? O jaki komunikator chodzi? Gdzie odbywała się ta rozmowa? Czy są dostępne jakieś materiały w szerszy sposób opisujące sprawę? To tłumaczenie sędziego, to tak generalnie można dopasować do wszystkiego. W obecnych czasach praktycznie wszystko i wszędzie można zarejestrować i rozpowszechnić, przy okazji wycinając całość z kontekstu i odpowiednio do potrzeb to montując.
A jeżeli się nie zastanowi to zabraknie miejsca w więzieniach i niewyedukowanych pracowników do kopania rowów na rynku pracy. No chyba, że sądy w ramach kary zaczną za to wysyłać na wykonywanie tych prac. Tylko po co wtedy angażować całą machinę?
Kolejny pomysł na ograniczenie konkurencji na rynku, poprzez prawne wprowadzenie barier wejścia?
A zresztą, co ja tam wiem. Młody jestem, więc zasadniczo nie ruszają mnie rynsztokowe bluzgi i pomówienia, nawet jeśli są kierowane w moją stronę. Ot traktuję to jako swego rodzaju spam informacyjny i to ignoruję. A zresztą nawet lubię Internet taki jaki jest teraz - pokazuje prawdziwą naturę człowieka bez fałszu i pruderii. Przed Internetem też tak było - wystarczyło poporuszać się tylko w odpowiednich kręgach. To tylko w oficjalnym obiegu wydawniczym ludzkość była przedstawiana w lepszym świetle, niż była w rzeczywistości.
krok ku przepaści
Taki rodzaj prawa i takie podejście do tematu są moim zdaniem - odwrotnie do słów p. Bodnara - krokiem w złym kierunku. Kojarzy mi się to z genialnymi pomysłami w rodzaju malowania trawnika na zielono a śniegu na biało - przykryjemy problem i jak go nie będzie widać, to tak jakby go nie było.
Karanie za wypowiedzi głupie (np. większość rasistowskiego bełkotu albo zaprzeczanie holokaustu) nie wyeliminuje tych poglądów. Ukryje je na pierwszy rzut oka i to wszystko. Pozwolenie takim ludziom na wykrzyczenie swoich teorii natomiast pozwoliłoby każdemu łatwo się przekonać, że bzdury gadają i nie warto im poświęcać uwagi.
Natomiast sytuacja obecna doprowadza do tego, że może już w komunikatorze do nieznanej osoby tego nie napisze - ale co sobie pomyśli, to jego. Teraz do złej opinii o Romach dołoży sobie jeszcze "kapusie"... Czy to jest efekt, o jaki chodziło?
I nie będzie to ani wina tego, kto zgłosił zbrodnię ani sądu lecz zawartego w przepisach magicznego myślenia. Zabronimy o tym mówić to zniknie - a powinni przecież autorzy tego przepisu pamiętać, że w poprzednim ustroju o wielu rzeczach zabraniano mówić i jaka była skuteczność tego podejścia.
Kwestia anonimowości czy świadomości, że rozmowa może być rejestrowana jest tu drugorzędna.
--
Nieznajomość prawa szkodzi, znajomość - przeraża.
Anonimowość a retoryka
Przypomnę tu wystąpienie dr Jacka Wasilewskiego, które opublikowałem w YouTube pt.Retoryka w dyskusji o społeczeństwie informacyjnym, a omówiłem w tekście W poszukiwaniu Azorka w technikaliach czyli retoryka w dyskusji o społeczeństwie informacyjnym. To wystąpienie zawiera w sobie tezę o tym, że w retoryce ważne jest kto mówi i do kogo, co - w kontekście "anonimowości" wykorzystywanej pod hasłami wolności słowa - ma jeszcze wieksze znaczenie:
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
identyfikacja
Chyba się pojawia pewne pomieszanie, z jednej strony osoba przedstawiająca się wyłącznie pseudonimem jest poniekąd anonimowa ale nie tak do końca. Tworzy się stała (mniej lub bardziej) "persona" identyfikowana przez ten pseudonim i treść wypowiedzi [1]. Z drugiej strony są "naprawdę anonimowi" komentatorzy, którzy nie przedstawiają się w żaden sposób i nie ma jak odróżnić wypowiedzi jednego od innego.
Trudno się z tym nie zgodzić.
Tylko jak głęboko musi sięgać wiedza kto mówi? Czy wystarczy wiedza na poziomie "to ten gość" czy może powinno się do każdego posta, artykułu itp załączać skan z dowodu? Z wywodu dr Wasilewskiego wyniosłem przekonanie, że istotne jest rozpoznanie osoby ale czy to koniecznie oznacza znajomość prawdziwego nazwiska, adresu itp danych osobowych - może wystarczy by wiadomy był stosunek mówcy do tematu?
Czy gdybym zamiast "maniak713" podpisywał się "Witold Kocibrzycki"[2], to czy byłbym automatycznie bardziej wiarygodny? A gdybym sobie wybrał losowe imie i nazwisko z książki telefonicznej, którego nikt nie skojarzy jako wymyślonego?
Nawet gdyby wprowadzić ustawowy obowiązek podpisywania swoich postów prawdziwym imieniem i nazwiskiem, co by to dało? Czy wiedza jak się nazywa jakiś człowiek piszący posta na drugim końcu Polski, którego to człowieka w życiu pewnie nie spotkam (a jak spotkam to nie ma gwarancji, że będę pamiętał, że to jego post mnie zainteresował/rozwścieczył/znudził/itp) cokolwiek mi daje?
Nazwisko czy pseudonim to tylko etykiety naklejone na człowieka, jedna przez rodziców i aparat państwowy, druga przez niego samego.
--
fn1. Jeśli ktoś by "przetrałował" moje komentarze, to może sobie wyrobić niezły pogląd na moje poglądy - a co najmniej na "poglądy konta maniak713" fn2. Polecam ten skecz kabaretu "Dudek"Nieznajomość prawa szkodzi, znajomość - przeraża.
"To zależy"
Teraz nie piszemy już o prawie, a o retoryce, a może nadal o prawie, ale nie o jego literze, a np. o prawie, jako podstawach demokracji. Jeśli szukamy rozrywki, to mniej może być dla nas ważne kto ją dostarcza (kto opublikował tę grę flash na stronie - "nawet nie pamiętam adresu, ale fajnie się w nia grało, chyba nawet komuś przysługują do niej jakieś prawa autorskie majątkowe").
Nie bez przyczyny przepisy dotyczące lobbingu starają się wprowadzać obowiązkowy rejestr, w którym będą ujawnione dane lobbystów, ich cele działania (nie zajmuję się teraz tym, czy to rzeczywiście jest realizowane, jak jest realizowane i czy działa).
Rzecz w tym, że tożsamość (rozumiana retorycznie) nadawcy komunikatu jest istotna, ponieważ inaczej będziemy myśleli po lekturze tekstu napisanego przez adiunkta w zakładzie prawa cywilnego szacownej wyższej uczelni, a inaczej po lekturze tego samego tekstu, pod którym będzie podpisany doradca zarządu przedsiębiorstwa (które ma jakieś istotne interesy do zrobienia i argumentuje publicznie). Często się tego typu manewr zdarza, aby nie uszkać daleko - kilka takich przypadków odnotowałem. Ludzie od PR wiedzą, że bardziej skutecznie da się prezkonywać, jeśli komunikat przez nich przygotowany będzie przekazywany przez "bezstronnego urzędnika, którego zadaniem jest ochrona danych interesów"; por. Dane osobowe: Badanie TNS OBOP i cóż z niego wynika? Dlaczego w "Nigerian scam" tak skuteczni są ludzie, którzy podszywają się pod doktorów, ambasadorów, wicekróli? Manipulacja tożsamością nadawcy komunikatu jest istotna, by przeprowadzić udany atak typu phishing.
Wiedząc kto do nas mówi, mamy więcej przesłanek, by wiedzieć co, tak na prawdę, do nas mówi.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
czy już się zapętliłem?
Nawet nie, rozpoznajemy istotę tematu żeby zrozumieć czy i jakie powinno być dotyczące tych kwestii prawo - wtedy będzie łatwiej stwierdzić, czy obecny stan prawny jest dobry albo jakie zmiany w nim miałyby sens. Bez zrozumienia istoty zjawiska nie da się, chyba że przypadkiem, stworzyć dobrego prawa.
To jest ten etap, który pomija się u nas nagminnie przy stanowieniu prawa (dowodem przepisy o "hackingu" albo "pornografii dziecięcej").
A jeśli szukamy informacji o faktach to ważne, by jej dostawca był znany jako wiarygodne źródło bez ukrytych motywów. I ja temu nie przeczę, bo przykłady dezinformacji różnego rodzaju nie są wcale rzadkie.
Również całkowicie się zgadzam, że zależnie od nadawcy komunikatu, treść może (i powinna) być różnie oceniana. Inna jest wiarygodność osoby bezstronnej (a właściwie uznawanej za taką) a inna kogoś, kto ma mniej lub bardziej ewidentny interes związany z jakimś zagadnieniem (a przynajmniej wygląda na to, że ma taki interes); podobnie na osi zaufania do wiedzy wypowiadającego się (stąd w reklamach tabletek na to czy tamto występują "lekarze" i "farmaceuci" (pozwolę sobie wątpić w ich deklarowaną profesję)). Z faktami nie mam zamiaru dyskutować :-)
Tylko - to jest mój kierunek poszukiwań - czy znajomość nazwiska jest zawsze konieczna i zawsze daje nam jakąś korzyść informacyjną?
Wydaje mi się, że niekoniecznie. Bardziej istotna jest wiarygodność osoby niż jej oznaczenie, choć oczywiście wiedza że ten pan jest zaangażowany finansowo i dlatego może być nieobiektywny ułatwia ustalenie poziomu wiarygodności. Można też z założenia uznać, że osoby występujące anonimowo lub pseudonimowo mają automatycznie obniżoną wiarygodność (bo "ziutek123" to może być "whistleblower" ale równie dobrze PR-owy najemnik).
Ja po prostu propaguję pogląd, że z jednej strony każdy powinien móc swoje wynurzenia publikować anonimowo, pseudonimowo lub jawnie - być może obniżając przy tym swoją wiarygodność i budząc podejrzenia że skoro się kryje to ma coś do ukrycia.
Z drugiej strony, każdy odbiorca informacji powinien zdawać sobie sprawę z tego, że absolutnie prawdziwe informacje i absolutnie bezinteresowne wypowiedzi to byty hipotetyczne, w rzeczywistości nie widywane - i w związku z tym oceniać w co można wierzyć a w co niekoniecznie.
Choć biorąc pod uwagę, że ludzie się nadal nabierają na nigeryjski przekręt albo inne prymitywne rodzaje phishingu, to mój pogląd wygląda trochę idealistycznie...
Jeśli ktoś do mnie chce podchodzić jak pies do jeża, bo podpisuję się pseudonimem - jego zbójeckie prawo. Ja zresztą też nie wierzę każdemu tak zupełnie od początku ale jest kilka osób, które znam tylko z nicka i szanuję za ich wypowiedzi - podejrzewam, że i mnie parę osób uważa za wartego uwagi mimo że nie przedstawiam się nazwiskiem.
Podsumowując moje mętne wynurzenia, uważam że choć jest przydatna wiedza o nadawcy komunikatu informacyjnego, to jednak nie jest konieczne jego całkowite zidentyfikowanie (poza pewnymi szczególnymi sytuacjami). W związku z czym próby wyeliminowania anonimów i pseudonimów z Internetu są pozbawione głębszego sensu.
--
Nieznajomość prawa szkodzi, znajomość - przeraża.
"Rzecz w tym, że
A może doradca zarządu chciałby skorzystać z przywileju anonimowości właśnie po to aby wypowiedzieć publicznie swoje prywatne poglądy, sprzeczne z tymi które zmuszony jest prezentować od 9.00 do 17.00 w ramach swoich obowiązków służbowych? Z relacji prasowych wynika, że podobnie było właśnie z Kataryną i publikowanymi przez nią ocenami niektórych osób publicznych.
Ryzykując, że nie załapałem ironii w artykule...
...no ale mogę sobie na takie ryzyko pozwolić, piszę anonimowo, nic mi się nie stanie jak wyjdę na głupka.
>Wyspy "anonimowości"
No tyle że aktualnie internet to wysepki tożsamości w morzu anonimowości i naprawdę nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało to zmienić. (Musiałoby dojść do olbrzymiej zmiany zarówno podejścia do kwestii wolności i prywatności w ogóle, jak i technologicznej - nie wiem, jak to sobie wyobrażasz.)
>A gdy zapali się wirtualne światło w do tej pory zaciemnionym "czatrumie"
Tyle, że się nie zapali, z definicji.
Anonimowość, o której piszesz, polega m.in. na tym, że nie obchodzi cię zupełnie, z kim rozmawiasz. Liczą się nie jednostki, a słowa. Jakakolwiek infiltracja zwyczajnie nie ma w takim przypadku sensu - jedyny efekt podszywania się pod hipotetycznego "wywrotowca" przez hipotetycznego "pana w mundurze" to dalsze propagowanie "wywrotowych" idei. (I w dodatku okoliczność obciążająca organy władzy przy jakichkolwiek próbach reakcji prawnej - bo skąd wtedy wiadomo, że to nie "pan w mundurze" pisał te wszystkie podłe rzeczy?)
>"Anonimowe" środowisko "walczące o anonimowość komunikacji" można pominąć w dyskusji o przyszłym kształcie Sieci.
"Jak będziemy je ignorować, to zniknie?"
Nie ma "środowiska", są miliardy ludzi którzy po prostu chcą sobie pogadać bez oporów, hipokryzji i odpowiedzialności we wszystkich znaczeniach tego słowa. Zawsze byli i zawsze będą, tak jak zawsze będą napisy w toaletach i na murach. Co najwyżej kiedyś przestaniemy używać długopisów i przeniesiemy się w całości do sieci.