Wolna informacja a dochodzenie praw własności intelektualnej...

Jak udowodnić, że jest się autorem danego utworu? Czy autor może ze swoim dziełem zrobić co zechce? Dlaczego w czasach powszechnej cyfryzacji nie miałby go opatrzyć na przykład stosownym certyfikatem albo zabezpieczyć za pomocą DRM (digital right management)? Poniżej prezentuje pewien projekt naukowy wraz ze swoimi, luźnymi wszak przemyśleniami. Ciekawy jestem Państwa uwag. Autor projektu również na nie czeka.

Chodzi o Rejestr Cyfrowy. Jak wyjaśnia jego autor: „Rejestr Cyfrowy pomaga chronić prawa autorskie. Usługa jest skierowana przede wszystkim do osób, które tworzą i których prace narażone są na nielegalne rozpowszechnianie. Jest to szczególnie ważne w przypadku dochodzenia praw własności. Rejestracja pliku i potwierdzenie może stać się cennym dowodem w sporze”.

Screenshot serwisu Rejestr cyfrowy

Serwis Rejestr Cyfrowy jest projektem realizowanym przez Łukasza Szkudlarka, który studiuje na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, na Wydziale Ekonomii (Katedra Informatyki i Ekonometrii). Pan Łukasz przygotowuje pracę magisterską pt. "Cyfrowy rejestr dla bitowych reprezentacji informacji określanych jako własność intelektualna"

O co tu chodzi? Na stronie czytamy: "Rejestr Cyfrowy daje potwierdzenie posiadania każdej formy własności intelektualnej. Pliku jest rejestrowany za pomocą metody kryptograficznej. Obliczony unikalny kod jest podstawą do weryfikacji pliku. Bezpieczeństwo własności intelektualnej zapewnia technologia, która umożliwia obliczenie kodu bez konieczności kopiowania pliku na serwer. Plik nigdy nie opuszcza komputera użytkownika i jest bezpieczny. A w Rejestrze Cyfrowym przechowywany jest tylko kod".

Jak wspomniałem - jest to element pracy badawczej autora. Korzystanie z tego rejestru jest bezpłatne.

Wymieniliśmy się z p. Łukaszem mailami. „Przede wszystkim chciałbym, aby różni ludzie zaczęli korzystać z usługi, tak abym wiedział, że działa i że mimo, iż bardzo prosta w swojej istocie jest skuteczna” - napisał mi Łukasz Szudlarek. „Jeśli chodzi o moją pracę mgr to jestem na etapie ukończenia części teoretycznej (wyjaśnianie historii i podstawowych pojęć) i teraz przechodzę do analizy samej usługi rejestrowania plików. Idealnie byłoby, aby po opisie usługi znalazły się statystyki z liczbą odwiedzin, rejestracji i certyfikatów”. Czy ma zamiar wylansować tę stronę jako projekt komercyjny? „Nie spodziewam się, że usługa RC zrobi furorę lub że będzie powszechnie używana, uważam jednak, że to dość ciekawy pomysł i że są pewne sytuacje, w których mogłaby się przydać”. Zatem po obronie serwis nadal będzie dostępny w sieci, a jeśli będzie stosowany przez zainteresowanych - autor będzie rozwijął go jako usługę.

Lawrence Lessig w swojej książce "Wolna kultura" (link prowadzi do stron prowadzonych przez Marka Futregę, nie zaś do stron wydawcy, bo książka wydana została na licencji creative commons, która dopuszcza tworzenie jej kopii, a u Marka jest wersja HTML) pisze: "Według starych rozwiązań właściciel praw autorskich, chcąc je zarejestrować bądź odnowić, powinien zgłosić się do Copyright Office. Za rejestrację była pobierana opłata. Jednak, jak to często bywa z urzędami państwowymi, Copyright Office nie miało powodów, by redukować uciążliwość formalności lub obniżać stawkę opłaty. Trzeba też wziąć pod uwagę, że Copyright Office nie jest głównym celem polityki państwa i jak dotychczas było zawsze zdecydowanie niedofinansowane. Z tych przyczyn pierwszą reakcją znawców tematyki na pomysł przywrócenia formalności jest panika"...

Nie da się ukryć, że czasem Lessig opisuje rzeczywistość z punktu widzenia Amerykanina. W tym kraju już w 1790 roku przyjęto pierwszą ustawę prawnoautorską, a znosiła ona formalizmy przy uzyskiwaniu ochrony prawnoautorskiej), jednak w innych częściach świata ta myśl, by formalizm taki zlikwidować, również zyskiwała poklask. Konwencja Berneńska o ochronie dzieł literackich i artystycznych wprowadziła zasadę, zgodnie z którą korzystanie i wykonywanie praw autorskich w krajach członkowskich nie może zależeć od spełnienia jakichkolwiek formalności (sama konwencja, czyli umowa międzynarodowa, pochodzi z 1886 roku, ale była wielokrotnie zmieniana, ostatnio w 1979 roku). Również polska ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych w art. 4 ust. 1 stwierdza, że autor nie musi spełnić żadnych formalności by jego utwór był chroniony przez prawo autorskie. Polska ratyfikowała Konwencję Berneńską w 1935 roku (Dz. U. z dnia 21 listopada 1935 r., nr 84, poz. 515, "W Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, My, Ignacy Mościcki, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, wszem wobec i każdemu zosobna, komu o tem wiedzieć należy, wiadomem czynimy...", a potem stała się stroną również redakcji paryskiej), więc czemu się dziwić... Czy zatem trzeba zmienić ten światły pomysł, by autorowi przysługiwały jakieś prawa niezależnie od spełnienia formalności? Lessig proponuje pewne nowe podejście do tego zagadnienia. Pisze on m.in. w posłowiu do swojej książki:

Tak, jak to sugerowałem w rozdziale 10., powody zniesienia formalności były słuszne. Zanim nastała epoka technologii cyfrowej, formalności narzucały na uprawnionych z tytułu praw autorskich istotny ciężar, nie dając wiele w zamian. Stąd też rozluźnienie formalnych wymagań, którym musiał sprostać właściciel praw autorskich, by móc chronić i zabezpieczać swój utwór, uznano za postęp. Formalności były wyłącznie przeszkodą.

Internet wszystko zmienił i dzisiaj formalności niekoniecznie muszą być ciężarem dla twórcy. To raczej świat bez formalności jest światem, w którym twórczość jest ograniczana. Obecnie nie da się łatwo stwierdzić, kto jest właścicielem praw do utworu oraz z kim trzeba negocjować, żeby skorzystać z cudzego utworu lub tworzyć na jego podstawie. Nie ma żadnych rejestrów ani systemu śledzącego zmiany właścicieli praw do utworów, ani też prostej drogi do uzyskania zezwolenia wykorzystania fragmentu lub całości utworu. Jednocześnie, biorąc pod uwagę ogromny rozrost zakresu zastosowania prawa autorskiego, uzyskanie zezwolenia jest konieczne przy dowolnej próbie tworzenia z wykorzystaniem dawnych utworów. Brak formalności zmusza wielu potencjalnych twórców do milczenia w sytuacji, gdy w innych warunkach mogliby przemówić.

Sam nie wiem co sądzić o pomysłach Lessiga, których jednak tu nie będę przytaczał w całości (zainteresowanych odsyłam do przywołanej wyżej książki). Sam nie jestem jego ślepym wyznawcą. Nie zmienia to faktu, że pojęcie "własności intelektualnej" za sprawą licznych jej orędowników i lobbystów staje się coraz bardziej pojemne. Wielu chce mu nadawać wciąż nowe znaczenia, przedłuża się czas trwania autorskich praw majątkowych, obejmuje się patentami algorytmy i metody biznesowe, kryminalizuje się zdejmowanie zabezpieczeń, które w czasach powszechnej cyfryzacji nie mają często charakteru technicznego, a "logiczny", oparty na metodach kryptograficznych...

Kiedyś na tych łamach napisałem, że penalizowanie zdejmowania zabezpieczeń cyfrowych jest równie dobre jak karanie rozwiązywania krzyżówek i rebusów. Stosowanie DRM w dzisiejszych czasach służy głównie wielkim graczom na cyfrowym rynku. Zwykły szary autor jest tylko źródłem, któremu często pozostaje autorskie prawo osobiste, bo to zgodnie z przepisami jest niezbywalne. Weźmy takie książki. 20 - 30% ceny dostaje sprzedawca detaliczny. 10 - 20% dostaje hurtownia. Autor zaś dostaje 10 - 20% (przy czym 20% to bardzo wysoka stawka, a trzeba pamiętać, że ta akurat kwota liczona jest od ceny, za jaką wydawnictwo sprzedało książkę dalej - hurtowni czy detaliście). Jednak przygotowanie książki też trochę kosztuje. Wydawca musi wynagrodzić grafika od okładki, gościa od składu, redaktora, korektę, dział marketingu... Jeden autor, a ile osób uzyskuje wynagrodzenie z jego twórczości. Sam autor, jeśli jest świadomy swoich praw i wartości swojej pracy, może rónież wykorzystać mechanizmy prawa autorskiego. Chyba najlepszym przykładem ostatnich czasów jest Joanne Rowling i jej Harry Potter. Tam nic się nie działo przez przypadek. Od wyboru wydawcy, poprzez udzielenie praw do ekranizacji, a skończywszy na synchronicznym rozpoczynaniu sprzedaży kolejnych książek o północy (tak by sprzedać jak najwięcej, zanim ktoś skopiuje i udostępni w sieci egzemplarze). To wszystko w żelaznym ręku JK Rowling (a także sama historyjka o młodym czarodzieju) doprowadziło ją w kilka lat na listę miliarderów magazynu "Forbes". A przecież gdzieś na początku tej przygody mogłaby podpisać podsuniętą przez wydawcę umowę o przeniesienie praw autorskich do powieści, a także zobowiązanie się do wydania kolejnych części za określoną, niekoniecznie oszałamiającą, stawkę...

Rónież internet pozwala autorowi dotrzeć do potencjalnych odbiorców bez pośredników. Przynajmniej tak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, bo przy drugim spojrzeniu okazuje się, że trzeba zapłacić za łącze, by wygodnie surfować z domu, trzeba zapłacić za transfer z serwera, często trzeba zapłacić adminowi (bo jak nie załata dziur, to ktoś się włamie i podmieni treści, no i poczta może działać jakoś dziwnie). Co z tego, że powiesimy nasze dzieło w serwisie, gdy nikt go nie będzie chciał oglądać. Nie dlatego, że jest nic nie warte. Po prostu potencjalni odbiorcy mogą niewiedzieć o tym, że jest dostępne. Dlatego właśnie pierwsze portale zrobiły furorę na prezentacji linków (katalogów wartościowych stron). Dlatego też Google wszedł na giełdę i obecnie ma dość dobrą pozycję (a niektórzy twierdzą, że niebawem będzie panował nad światem). Wyszukiwarki to też pośrednicy, tylko nieco inni niż "tradycyjni".

Właściwie to czemu autor nie miałby zrobić ze swoim utworem czego tylko zapragnie, w tym zabezpieczyć go cyfrowo? Sam nie wiem. Wiadomo, że czas trwania autorskich praw majątkowych powinien kiedyś się skończyć (w końcu ochrona "własności intelektualnej" to nic innego jak czasowy monopol - z akcentem na "czasowy"). Stosowanie zabezpieczeń tego typu może nieść ze sobą pewne patologie. Ktoś mógłby cyfrowo zabezpieczać dzieła, które należą już do domeny publicznej, albo których autorzy nie są znani, albo wreszcie, których autorzy zmarli i nie pozostawili spadkobierców (tak, tak, Skarb Państwa, a ściślej jedno z ministerstw może wówczas wybrać podmiot, któremu powierzy wykonywanie praw autorskich majątkowych). Nie można też wkładać do jednego worka prawa autorskiego, patentowego, praw do znaków towarowych, wzorów przemysłowych, ochrony przeróżnych tajemnic, baz danych, a jednak stara się to robić nazywając je łącznie "prawami własności intelektualnej". Każda jednak z tych kategorii praw jest inna, prawa służą różnym podmiotom, a powstają czasem w momencie ustalenia utworu, czasem w chwili przyznania patentu, czasem zaś informacja podlega ochronie, gdyż ktoś postanowił ją chronić (tajemnica przedsiębiorstwa)...

W społeczeństwie informacyjnym kolidują ze sobą liczne interesy. Jeśli każdy może zabezpieczyć swój utwór za pomocą DRM czy innych tego typu rozwiązań, to dlaczego miałby dzielić się informacjami na temat stosowanych zabezpieczeń z konkurencją? Interesujący wkład w tą dyskusję włożyła właśnie Francja, gdzie zaproponowano regulacje wymuszającą na przedsiębiorcach współdziałanie. W ciągłej walce o ochronę autorów (a dzisiaj raczej wydawców niż autorów) warto też pomyśleć czasem o konsumentach oraz o tym, że w gruncie rzeczy mówimy wciąż o zabezpieczeniach informacji. Informacji, które różnią się od rzeczy materialnych (bądź co bądź – zasobów o określonej ilości, którymi nie da się obdzielić wszystkich, których przekazanie powoduje to, że dotychczasowy ich dysponent przestaje nimi dysponować). Mówimy o informacji, która - jak oceniają niektórzy - chce być wolna...

Ciekaw jestem Państwa uwag na ten temat, a także na temat projektu p. Łukasza. Czy korzystanie z takich rozwiązań jak Rejestr Cyfrowy ma przed sobą przyszłość? Czy tego typu projekty przyczynią się do stopniowego "zagrodzenia" domeny publicznej, czy też będą służyć wspieraniu kreatywności i dostępu do dóbr kultury? Ja mam mieszane uczucia, jednak uważam, że jako temat badań naukowych jest to temat interesujący.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Tylko czy taki system jest rz

Tylko czy taki system jest rzeczywiście przydatny? W "wirtualnym świecie" często drobne zmiany w plikach są wprowadzane na bieżąco, bez informowania o tym innych użytkowników, a zmiana choćby jednego piksela powoduje zwykle zmianę skrótu kryptograficznego danego pliku, co powoduje konieczność powtórnej jego rejestracji. W przypadku tradycyjnych mediów, jak np. książki można po wydrukowaniu nakładu przesłać jeden egzemplarz do konkretnego urzędu/organizacji (nie myślałem, że to kiedykolwiek napiszę - lepszy byłby już urząd patrząc na to co wyprawiają takie RIAA,BSA itp.) i zapomnieć o tym, gdyż następne wydanie będzie za jakiś czas dopiero...
Jeśli już, to system taki musiałby posiadać odpowiednie API (i najepiej publicznie dostępną specyfikację) tak by dowolny system (np. blogowy) mógł wspierać automatyczne wysyłanie treści i plików do "rejetratora".

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>