O plagiacie i megaźródłach informacji

"Mleko się rozlało i nie chowam głowy w piasek. Apeluję tylko, by znać proporcje. Niektórzy kopiują pół habilitacji i jest to ewidentny plagiat naukowy. Ja skopiowałam kilka prostych informacji z Wikipedii i to też nazywa się plagiatem. Chciałabym, żeby mój przypadek przyczynił się do jasnego zarysowania granic plagiatu. Powinniśmy jako naukowcy ustalić, czym jest współczesny plagiat wobec powszechnego dostępu do megaźródeł informacji, jakie są granice wykorzystania internetu"

- Prof. Aldona Kamela-Sowińska, profesor ekonomii, była minister skarbu w rządzie Jerzego Buzka, rektor Wyższej Szkoły Handlu i Rachunkowości w Poznaniu, przywoływana w tekście Gazeta.pl pt. Prof. Kamela-Sowińska i plagiat z Wikipedii. Tekst dotyczy odkrycia dr Marka Wrońskiego z miesięcznika "Forum Akademickie", który przeanalizował wstęp do książki "Gospodarka a społeczeństwo informacyjne" (wydawcą książki jest prywatna Wyższa Szkoła Handlu i Rachunkowości w Poznaniu). Podobno w siedmiostronicowym wstępie do pracy zbiorowej prof. Kamela-Sowińska napisała samodzielnie jedynie cztery zdania, co nie przeszkadza pewnie pani profesor włączyć tej pracy "pod jej redakcją" do zbioru swoich prac naukowych... Wikipedia była tylko jednym ze "źródeł" tego wstępu.

A plagiat - jako przestępstwo przypisania sobie autorstwa cudzego utworu - jest przecież ścigany z urzędu (por. Przeprosiny Daukszewicza i intelektualny szach-mat). W art. 115 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych nie mówi się o "połowie habilitacji", ani o "kilku prostych informacjach" z Wikipedii (czy innych, dostępnych w Sieci źródeł):

Art. 115.
1. Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.

2. Tej samej karze podlega, kto rozpowszechnia bez podania nazwiska lub pseudonimu twórcy cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, artystyczne wykonanie albo publicznie zniekształca taki utwór, artystyczne wykonanie, fonogram, wideogram lub nadanie.

3. Kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w inny sposób niż określony w ust. 1 lub ust. 2 narusza cudze prawa autorskie lub prawa pokrewne określone w art. 16, art. 17, art. 18, art. 19 ust. 1, art. 191, art. 86, art. 94 ust. 4 lub art. 97, albo nie wykonuje obowiązków określonych w art. 193 ust. 2, art. 20 ust. 1–4, art. 40 ust. 1 lub ust. 2,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Za ściganie tego typu przestępstw w środowisku naukowym nikt nie przyznaje "Złotych blach", więc można chyba uznać, że nic się nie stało.

Z depeszy PAP, którą również można znaleźć w Gazeta.pl (Prof. Aldona Kamela-Sowińska pozwana o plagiat), dowiadujemy się o innej sprawie z udziałem pani profesor:

20 tys. zł odszkodowania i przeprosin w prasie domaga się od b. minister skarbu Aldony Kameli-Sowińskiej Jakub B., autor tekstu skopiowanego przez nią w artykule o etyce w biznesie. Sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu.

Podobne materiały gromadzę w dziale cytaty niniejszego serwisu.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

pani profesor manipuluje...

"Ja skopiowałam kilka prostych informacji z Wikipedii i to też nazywa się plagiatem." - jak zabawnie jest nie tyle być bezwstydnym plagiatorem, ale po postu jednym z wielu ludzi którzy po prostu korzystają z tych informacji prawda? Bezczelne kłamstwo: kopiowanie tekstów z wikipedii nie jest plagiatem. Plagiatem jest nazywanie tych tekstów tekstami swojego autorstwa... Jak widać Pani Profesor bardzo by chciała aby ktoś zrozumiał, że sprawa polega na jakichś niejasnościach związanych z internetem, ale problemem są jej i wyłącznie jej zachowania a nie "internet"...

Niestety w tej branży to powszechne

DiskDoctor's picture

Akurat połowa mojej rodziny to naukowcy. Natomiast nie o nich chciałem napisać tylko o ich doniesieniach.

Mianowicie potwierdzam na podstawie wiedzy, którą posiadam, że tzw. "polska nauka" w dużej mierze to kopiowanie cudzych pomysłów - a już na pewno - cudzych materiałów. To się wyrabiało przez pokolenia "naukowców" którzy bilet do nauki nabywali nieco inną drogą niż obecnie, w innych czasach. I w większości są tam nadal. "Lustracji naukowej" nie było i zapewne nie będzie.

Najgorsza jest właśnie cytowana wyżej bezczelność osób przyłapanych na naruszeniu. Przecież wystarczy, że kilka młodych osób takie wytłumaczenie przeczyta - i uzna, że ów autorytet ma w sumie rację.

Szacunek dla wyników cudzej pracy, również tych intelektualnych, również przez tych nazywających siebie inteligencją, powinien brać się z własnej wewnętrznej uczciwości. Niestety jednak - i to nie jest tylko moje zdanie - "branża naukowa" wygląda dziś dokładnie tak samo jak przed 30 laty. Te same zasady, te same kryteria, plus garstka tych, którzy mówią i robią inaczej. No może powinienem wspomnieć o tzw. młodym pokoleniu, o tych, którzy jakoś dowiązali koniec z końcem, wytrzymali psychicznie do obrony i z jakichś powodów jeszcze nie wyjechali...

Hasło

VaGla's picture

Ktoś już zdążył zaktualizować wikipedystyczne hasło poświęcone p. profesor: Aldona Kamela-Sowińska. Trochę szkoda tych wszystkich studentów Wyższej Szkoły Handlu i Rachunkowości, której p. profesor jest rektorem.

Na stronie uczelni można przeczytać:

Wyższa Szkoła Handlu i Rachunkowości w Poznaniu utworzona została z inicjatywy Fundacji Własności Prywatnej „Sami Sobie” oraz Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. Podstawę działalności WSHiR stanowi Decyzja MEN z dnia 29 lipca 1998 roku oraz wpis pod numerem 1 do rejestru wyższych zawodowych uczelni niepaństwowych. Założycielami WSHiR w Poznaniu są instytucje publiczne, posiadające wieloletnie i wszechstronne doświadczenie w praktyce gospodarczej.

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Ilustracja

Do wspomnianego tekstu Wikipedii dołączone jest zdjęcie z nominacji pani profesor przez prezydenta Kwaśniewskiego.
Wikipedia
W świetle najnowszych wydarzeń zdjęcie to nabiera swoistej dwuznaczności...

Uważam, że w całej tej

Uważam, że w całej tej aferze pominięto jeden istotny szczegół a mianowicie taki, że człowiek z tytułem naukowym profesora korzysta z Wiki... na mojej uczelni (też poznańskiej) powoływanie się na źródło wiedzy jakim jest Wiki jest samozagładą studenta i tępione jest bezlitośnie... i słusznie.

Wiki dla ludzi

Maciej_Szmit's picture

Wikipedia jest dla ludi, tylko trzeba z niej umieć korzystać, jak z każdego źródła zresztą. Błędy są i w Wikipedii i w książkach (nawet moich) i w podręcznikach (nawet amerykańskich profesorów) i nawet w normach. Dlatego ważna jest umiejętność weryfikacji wiedzy i badań literaturowych.

Wiki i inne źródła...

piper's picture

Czy w związku z tym uważasz, że należy zakazać korzystania (i umieszczania w przypisach) także z encyklopedii, ogólnie internetu, czy z prasy szeroko dostępnej?

Wiki jako źródło fachowej wiedzy pozostawia oczywiście sporo do życzenia, zwłaszcza w przypadku haseł specjalistycznych w wersji narodowej (oceniam na podstawie haseł ekonomicznych w polskiej wiki). Pewne wpisy, szczególnie w wersji angielskiej bywają jednak bardzo trafne (a skoro się ich używa, to wypada podać źródło). Co więcej użycie przypisu w postaci linku wiki pozwala czytelnikowi, jeśli tylko ma ochotę, w prosty sposób rozszerzyć wiedzę na dany temat, najczęściej nie będący głównym wątkiem danego opracowania.

Używanie "mega-źródeł" informacji ma tę zaletę, iż łatwo do nich trafić i zweryfikować zarówno wykorzystane informacje oraz poszerzyć wiedzę o tematykę, która nie mieści się w samej pracy. Odwrotna sytuacja bywa z "publikacjami"., które pojawiły się jedynie w obiegu wewnętrznym uczelni/ministerstwa i publiczne egzemplarze dostępne są jedynie w bibliotece narodowej, o przypadkach gdzie nakład publikacji wynosił poniżej 10 sztuk nawet nie wspominam. W tym przypadku umieszczanie przypisu niewiele zmienia, i tak zainteresowani nie będą w stanie zapoznać się z materiałem wykorzystanym.

Dla przypomnienia

VaGla's picture

Dostępność źródeł: motywy z Wikipedii w orzecznictwie polskich sądów
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Myślę, że wielu

Digital Mike's picture

Myślę, że wielu studentów V. roku robiąc solidny research pod kątem tematu pracy magisterskiej napotyka materiały, w których różnym autorom, poważnym naukowcom, w cudowny sposób (nie mówię, że to plagiat - dopuszczam możliwości alternatywne, takie jak np. wyższa świadomość osiągnięta po latach medytacji) przychodzą do głowy podobne pomysły, do tego np. nieraz poparte identycznymi przykładami. Takie są smutne, polskie realia.

Inna sprawa, że w USA zapewne profesor złapany na tak bezczelnym plagiacie (przepraszam, ale na tym poziomie przepisywanie z Wikipedii to już chyba szczyt szczytów) byłby spalony i całkowicie skompromitowany. W Polsce prof. Sowińska będzie zapewne wykładać jeszcze przez wiele lat, bez żadnych poważniejszych konsekwencji. A my się dziwimy, że w rankingu szanghajskim klasyfikowane są tylko dwie polskie uczelnie i o wiele szybciej można je znaleźć zaczynając lekturę wspomnianego rankingu od końca.

Bardzo interesujące jest też stwierdzenie "Niektórzy kopiują pół habilitacji" - rozumiem, że skoro prof. Sowińska posiada taką wiedzę to byli to albo jej podopieczni albo osoby, którym prace recenzowała. Czyżby zmowa milczenia w Polskiej nauce?

pozdrowienia, Michał

nie/świadomość prawna

Unikam wyjaśniania zjawisk teoriami spiskowymi, acz sama otrzymałam kiedyś propozycję przyśpieszenia trybu uzyskania "tytułu naukowego" w zamian za aktywne włączenie się w dziedzinę finansową działalności pewnego naukowego stowarzyszenia.

Wracając do kwestii głównej: argument "nie ma nic złego w moim zachowaniu, ponieważ inni też tak robią", według mnie może - choć trudno w to uwierzyć - świadczyć o nieświadomości prawnej prof. Sowińskiej.

P.S. społeczny dowód słuszności

Nie "zmowa milczenia", Panie Michale, a stary mechanizm społecznego dowodu słuszności. Jeśli prof. Sowińska czerpała z przykładu swoich nauczycieli i kolegów można uznać, że jest ofiarą tego jakże zgubnego zjawiska ;-)

Szczęśliwie nie mam

Maciej_Szmit's picture

Szczęśliwie nie mam habilitacji, więc nie miałem okazji przepisać jej połowy, a w zasadzie jako facet, który pracuje w wyższej szkole w Poznaniu, w ogóle nie powinienem się odzywać, tym bardziej że Autorka (wykonawczyni?) tekstu zdaje się przyznawać ale zaryzykuję zacytowanie wyroku SN z 25.1.2006:

Nie stanowi przeszkody w uznaniu za utwór okoliczność, że wykorzystano w nim elementy ogólnie dostępne. Jako takie elementy nie są objęte ochroną, gdyż utworem może być kompilacja powszechnie dostępnych danych, byleby sposób doboru, segregacji, ujęcia lub przedstawienia tych danych miał znamiona oryginalności”

[...]

„Wymaganie nowości nie jest niezbędną cechą twórczości jako przejawu intelektualnej działalności człowieka. Utworem w rozumieniu art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (jedn. tekst: Dz. U. z 2000 r. Nr 80, poz. 904 ze zm.) może być kompilacja wykorzystująca dane powszechnie dostępne pod warunkiem, że ich wybór, segregacja i sposób przedstawienia ma znamiona oryginalności.

Miałem kiedyś okazje opiniować w podobnej sprawie (inna rzecz, że tam o ile pomnę, chodziło o wykorzystanie kawałków sprzedanego programu w innym a nie o "dorobek naukowy") ale ten wyrok był dla mnie dość zaskakujący. Ale tak czy inaczej - smutna sprawa.

takie tam...

3.14159otReG's picture

Ciekawe w ilu procentach prac chronionych licencjami daje się dostrzec znamiona oryginalności? A w artykułach wiki czy encyklopedii, ile jest oryginalności? Kto potrafi dostrzec oryginalność obiektywnie? Ciekaw jestem jaka istnieje zależność pomiędzy zdolnością dostrzegania tejże, a zasobem wiedzy o dorobku ludzkości u dostrzegającego?

Śmiem, w wyniku iluminacji oczywiście, twierdzić, że wszystko jest wynikiem jakiejś świadomej, bądź nie, kompilacji. Pozwolę sobie zaryzykować również tezę, że nie znamiona powszechnie rozumianej oryginalności decydują o skłonności autora do poddania swego wytworu rygorom prawnoautorskim czy ochronie patentowej. Sąd podszedł do sprawy pozornie idealistycznie, posądzamy o to prawników, którzy zwykłe próby sił muszą ubierać w pojęcia abstrakcyjne. Zróbmy zatem tak, zdefiniujmy oryginalność.

Realnie, w granicach obowiązujących regulacji i planowanego lobbingu, chronimy licencją/patentem wszystko, co dobrze rokuje w kontekście ewentualnych pozwów i kosztów sądowych i tak długo, aż ktoś tego nie podważy. Dopiero udane zderzenia z cudzymi roszczeniami, lub brak zderzeń potwierdzają w prawie oryginalność. Zatem oryginalność winna mieć definicję legalną, to ułatwi doraźnie sprawę :) Doraźnie. Czas i tak zastosuje swoje nieubłagane kryteria popytu i przydatności. Nie ważne, ile osób wpadło na ten sam pomysł. Ważne, komu go ludzkość ostatecznie przypisze.

W tym kontekście przepisanie cudzego tekstu to przejaw nadmiernej pewności siebie lub złej oceny sytuacji. Albo może zwykła nieuwaga... błąd w obliczeniach.
____________
3,14159otR3G

oryginalność

Maciej_Szmit's picture

O ile się nie mylę mówi się w doktrynie o kryterium subiektywnej i obiektywnej nowości... zresztą co ja piszę - są tu jacyś prawnicy? hallo...

no jestem...

3.14159otReG's picture

Ale, tylko z wykształcenia, przecież nie z zamiłowania...

Wydaje mi się, że subiektywną oryginalność dostatecznie wykpiłem.

Obiektywną zdefiniowałem na nowo. Przywilej ignorantów.

____________
3,14159otR3G

Klaruje mi się już pewien

3.14159otReG's picture

Klaruje mi się już pewien pogląd. Nie poddam go ochronie, sam on stanowi wytłumaczenie, dlaczego...

Autor/twórca poddaje swoje dzieło ochronie autorskiej z trzech powodów:

1. Bo się napracował.
2. Bo jego wiedza sprawia w nim subiektywne wrażenie oryginalności.
3. Bo widzi szansę w dochodzeniu swoich praw.

Czy ktoś coś doda?

P.s.
Kiedy wreszcie doktryna odrzuci tę idealistyczną prawdę obiektywną...

____________
3,14159otR3G

Operując na poziomie

Operując na poziomie morfologii języka polskiego, i nie tylko jego, można śmiało wysunąć tezę, że każdy napisany tekst jest kompilacją określonych wyrazów a te z kolei są kompilacją określonych liter.

W modelu matematycznym można to rozpatrywać na kanwie teorii zbiorów i kombinatoryki o ile w ogólności można zbiór wyrazów danego języka uznać za skończony. Czy zaprzęgając do pracy potężne moce obliczeniowe komputerów oraz mając dość pokaźny zbiór wyrazów można wygenerować "Pana Tadeusza" ? ... Można, abstrahując oczywiście od czasu potrzebnego na wykonanie tej operacji.

Zatem co tak naprawdę jest przedmiotem prawa autorskiego?...
Czy może jest to ustalona wariacja (ciąg wyrazów tworzących zdanie) zbioru wszystkich wyrazów danego języka?... Ustalona po raz pierwszy rzecz jasna, gdyż każde kolejne takie wystąpienie to wedle prawa jest plagiatem.

Czy to jest przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze?... Tak, jeśli rozpatrujemy to w kontekście liczności możliwych do otrzymania ciągów wyrazów (zdań). Nie ma on przecież charakteru losowego – powstał jako odwzorowanie procesu myślowego. Warunkiem koniecznym do stosowania prawa autorskiego jest to aby ten przejaw działalności twórczej istniał materialnie (namacalnie).

Myślę, że językiem matematyki można by pokusić się o zdefiniowanie pojęcie oryginalności (np. tekstu), choć do celów praktycznych byłoby to mało przydatne.

PS. Czy zakreślenie 6 liczb na kuponie Lotto może być prawnie chronione ?... ma przecież znamiona działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalonej w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia.

Prawo to, powiedzmy, że

Prawo to, powiedzmy, że miało za zadanie chronić interesy twórców, bo społeczeństwo na tego typu działalności badawczej/naukowej/twórczej korzysta. I bez komputerów automatyzujących różne kwestie językowe, bez milionów internautów 24 godziny na dobę wymieniających pomysły, idee, wiedzę pewnie jaśniejszy był obraz, które zachowania są naganne. Z drugiej strony bez nowoczesnych metod komunikacji i transmisji danych wielu plagiatów niepodobna by odkryć. Sam słyszałem wiele historyjek, że twierdzenie Pana X, odkrył Pan Y kilka lat wcześniej - w dziedzinach okołomatematycznych. Jasne, że jak wyskoczyć odpowiednio w przód z mocą obliczeniową, to możemy się znaleźć w sytuacji, gdzie maszyny będą tworzyć logiczne i przydatniejsze (człowiekowi? narodowi? ludzkości?) komunikaty w języku polskim (dowolnym?) niż nawet ludzie o ograniczonej percepcji. Z drugiej strony do tamtego czasu będzie musiało powstać też wiele technologii wspomagających ludzką percepcję. Do tego czasu ludzie co innego będą chcieli chronić - może algorytmy tworzenia zamiast utworów? (albo metaalgorytmy ;>>>)... Tymczasem jest pytanie, co chcemy chronić teraz? Czy na pewno oryginalność? A może lepiej szerokie publikowanie i dzielenie się ideami... Profesura za ilość nowatorskich commitów do Wikipedii albo czegokolwiek dostępnego przez HTTP, choćby i kompilujących różne źródła... ;)

A tak poza tym, to co. Jak działa program Plagiat? Może plagiatowość stwierdza się po usunięciu znaków przestankowych dopasowując akapity albo jakieś dłuższe podciągi i licząc odległość Hamminga? Kalibrując rezultaty do czyichś widzimisię uprzednio? Tak, pamiętam, że Plagiat miał kiedyś taki fajny błąd, że homografami unikodowymi zastępowało się litery i było aż nazbyt oryginalnie. ;)

Będę oryginalny

3.14159otReG's picture

Będę oryginalny powtarzając za kimś nie dokładnie ;) i nie przytaczając jego nazwiska:

Jeśli prawo miało chronić raczej interes społeczeństwa przed monopolem twórców, nie odwrotnie, to internet może przywrócić ten zapomniany sens normom.

A poza tym, można metodą obliczeniową zrobić komuś krzywdę, kto wpadł na pomysł równolegle, a nie następczo. Bywa. Nie będzie wprawdzie pierwszym skrzywdzonym przez historię. Stanie w szeregu.
____________
3,14159otR3G

Dylematom odnośnie

3.14159otReG's picture

Dylematom odnośnie oryginalności nie będzie końca, mam taką nadzieję... mam nadzieję też, że nikt nie zaprzęgnie maszyny by to rozstrzygnąć raz na zawsze, bo twórczość ma sens, nawet jeśli przerysowujemy Leonarda na własne potrzeby, zawsze też warto się nią dzielić, wszystko to przy zachowaniu świadomości, że jest się efektem zastanej rzeczywistości. To wzbogaca lub rozśmiesza, nas, czasem innych.

Czy rezygnować z pojęcia plagiatu i w ogóle co do tego mają ocenne definicje orzecznictwa, doktryny, czy nawet przyjmowane dla potrzeb określonych aktów definicje legalne? Również będą wynikiem wpływu zastanego świata, zależnie gdzie przesunie się środek ciężkości w relacjach twórców, wydawców, wytwórców, odbiorców.

Pozwolę sobie dodać link do filmu (licencja cc jeśli dobrze dostrzegłem), aby dać przykład powyższego. Jeśli o wykracza poza dopuszczalne zasady komentowania, proszę wyciąć ten i następny akapit :)
Zwłaszcza druga część filmu jest dobrą ilustracją. Co z tego, że większość bazowych linii i kształtów generuje niemalże losowo procesor, skoro autor wydobywa z tego obraz stosując rzemieślniczo techniki wypracowane w nieskomputeryzowanej przeszłości. Wrażenie pozostaje. Proces jest nawet ciekawszy od efektu końcowego.

Film



____________
3,14159otR3G

Cytat tak.. ale z opisem.

piper's picture

Niestety nie pomnę już źródła tego stwierdzenia, nie mniej w sieci spotkałem się z wypowiedziom promotora prac uniwersyteckich sugerującą iż:

  1. Praca licencjacka może się składać wyłącznie z cytatów, byle dobrze opisanych
  2. Praca magisterska analogicznie, powinna również (ale jak rozumiem nie musi) zawierać element oceny lub własnej analizy.

Jak rozumiem poprzez indukcje ten przykład można pociągnąć dalej na prace doktorski i habilitacyjne, o pomniejszych dziełach naukowych nie wspominając.

Istnieje tez druga strona medalu - wymagania formalne wobec nauczycieli akademickich i uczelni, opisujące między innymi ilość publikacji jaką trzeba wyrobić w danym roku (przeliczane jest to przez system punktowy). Pół biedy jeśli są pieniądze na przeprowadzenie ankiety lub innego badania, wtedy praca mimo swojej sztampowości wnosi element świeżości - analizuje sytuacje bieżącą i pozwala porównać z poprzednim badaniem. Co jednak zrobić, gdy pieniędzy nie ma, a publikacje stworzyć trzeba?

Cytowane przez Pana

Cytowane przez Pana orzeczenie Sądu Najwyższego dotyczyło zupełnie innej kwestii. Orzeczenie to potwierdza mianowicie oczywistą dosyć zasadę, że kompilacja wykonana przy użyciu gotowych elementów podlega ochronie prawnoautorskiej, jeżeli zestawienie tych elementów dokonane zostało w sposób twórczy. Odnosząc to do sprawy opisanej w artykule, można stwierdzić, że o ile pani minister zestawiając fragmenty cudzych tekstów wykazała się choćby minimalną inwencją, jej twórczy wkład w powstałą w ten sposób kompilację również podlegać będzie ochronie prawa autorskiego.

Zupełnie czym innym jest natomiast kwestia tego, czy pani Kamela-Sowińska miała prawo (a raczej, że nie miała prawa) wykorzystać w swojej pracy cudze teksty i przypisywać sobie autorstwo całości. Dla oceny tych akurat kwestii przytoczone przez Pana orzeczenie Sądu Najwyższego nie ma jakiegokolwiek znaczenia.

PS: Dziś rano próbowałem dodać komentarz o tej samej mniej-więcej treści, ale wygląda na to, że gdzieś zaginął. Gdyby się jednak odnalazł, niniejszy komentarz można pominąć.

niby tak

Maciej_Szmit's picture

niemniej SN nie określił kiedy ta jego wykładnia ma zastosowanie, w związku z czym można się sporo namęczyć (tym bardziej, że w doktrynie jest dość powszechnie przyjęte, że się należy poradzić biegłego odnośnie do oryginalności w danej dziedzinie). A w informatyce ponowne wykorzystanie kodu źródłowego jest niemal podstawa inżynierii oprogramowania. Z tego co widziałem zresztą sporej części prawników zdaje się, że programowanie nie jest czynnością twórczą a "techniczną" (to zresztą jest przeciwstawienie dokonane przez SN w tym samym wyroku), z czym osobiścei trudno mi się zgodzić. IMHO kwestie prawnoautorskie w odniesieniu do programów komputerwych to następna rzecz, w której istniejące rozwiązanaia działają jak kotwica dla rozwoju polskiego rynku.

"niemniej SN nie określił

"niemniej SN nie określił kiedy ta jego wykładnia ma zastosowanie, w związku z czym można się sporo namęczyć"

Sąd Najwyższy nie musiał określać, kiedy jego wykładnia ma zastosowanie, bo to wynikało z przedmiotu sprawy. W sprawie zakończonej wyrokiem z dnia 25 stycznia 2006 r. (sygn. akt I CK 281/05) powód dochodził ochrony praw autorskich do określonego dzieła, zaś pozwany bronił się zarzutem, że dzieło to stanowi jedynie kompilację gotowych, powszechnie dostępnych elementów i w związku z tym nie może zostać uznane za utwór. Cytowana przez Pana teza Sądu Najwyższego dotyczy właśnie tak sformułowanego zarzutu.

Nie występuje zatem żadna analogia pomiędzy tym stanem faktycznym, a sytuacją opisaną w artykule. Analogia taka mogłaby zachodzić w sytuacji, gdyby np. pani Kamela-Sowińska dochodziła ochrony "swojej" pracy przed naruszeniami ze strony jakiejś osoby trzeciej. W takiej sytuacji sąd, kierując się wykładnią zaprezentowaną w przytoczonym przez Pana wyroku, nie mógłby oddalić powództwa na tej tylko podstawie, że praca pani minister jest ewidentnym plagiatem. Nawet plagiat może bowiem zawierać określoną dozę oryginalności i w tym zakresie plagiatorowi przysługuje ochrona prawnoautorska.

Cytowana przez Pana teza nie stanowiłaby natomiast żadnego argumentu w potencjalnym sporze pomiędzy panią Kamelą-Sowińską, a autorami wykorzystanych przez nią prac.

"Z tego co widziałem zresztą sporej części prawników zdaje się, że programowanie nie jest czynnością twórczą a "techniczną""

Osobiście nigdy nie spotkałem prawnika, który powtarzałby podobne bzdury ;-)

Nawet plagiat może bowiem

Maciej_Szmit's picture

Nawet plagiat może bowiem zawierać określoną dozę oryginalności i w tym zakresie plagiatorowi przysługuje ochrona prawnoautorska.

Jak rozumiem mówimy o sytuacji, w której w utworze oprócz li tylko cudzego dzieła (bez podania autora) zawarto jeszcze jakieś elementy twórcze (czyli kawałek "od siebie" albo jakieś oryginalne tych fragmentów zestawienie, jak to ma czasem miejsce w tekstach kabaretowych będących kompilacją haseł znanych z reklam). Sytuacja byłaby zaiste interesująca, bo naukowcy raczej za nieetyczne uznają przypisywanie sobie cudzych pomysłów (w końcu naukowiec ma być twórczy...) a nie "kradzież środków wyrazu" (czy malarz może namalować arcydzieło kradzionymi farbami a raczej zrobić collage z kawałków obrazów innego malarza nie informując o tym, kto tych kawałków jest autorem...) no ale to rzeczywiście daleko idąca "mniemanologia"

Natomiast trudno mi powiedzieć jak to się ma do programów komputerowych gdzie na prawdę teksty dwóch programów robiących zupełnie inne rzeczy mogą być i w 90% takie same.

Osobiście nigdy nie spotkałem prawnika, który powtarzałby podobne bzdury ;-)

Wyraziłem się nieściśle: istnieje spora grupa prawników, która uważa, że duża część programów, które informatycy uznaliby za powstałe w wyniku działalności twórczej jest w rzeczywistości wynikiem działalności technicznej i w związku z tym nie podlega ochronie prawnoautorskiej.


Zresztą, nawet jeśli w kodzie wykorzystano te same komendy, to ich zapis nie musi być przedmiotem ochrony prawa autorskiego. Dzieje się tak głównie za sprawą tego, iż programista w wielu przypadkach nie ma dowolności w doborze komend, sposobów rozwiązania problemu technicznego. W amerykańskim prawie sformułowano wręcz teorię, w myśl której jeśli określony algorytm można wyrazić tylko w jeden sposób, to nie można w tym zakresie doszukiwać się ochrony prawno-autorskiej.

Warto odnotować przy tym rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego w Brukseli z 2005 r., który odmówił ochrony prawa autorskiego komponentom służącym do wysyłania SMS-ów za pośrednictwem internetu. Przyczyną sporu był fakt, iż w konkurencyjnych skryptach pokrywał się całkowicie ich kod źródłowy. Istotą rozwiązania była możliwość przesyłania wiadomości tekstowych, które pojawiały się także na wybranych witrynach. Sąd uznał, że tworzenie skryptu Javy ogranicza twórczość do minimum.

Tak więc samo wizualne porównanie kodu nie musi zawsze skłaniać do uznania, że doszło do naruszenia prawa autorskiego. Posądzony o plagiat może z łatwością bronić się, podnosząc okoliczności takie jak wykorzystywanie standardów technicznych, nieskomplikowany charakter języka programowania. W ten sposób będzie dowodzić, że pierwowzór rozwiązania programistycznego nie podlega wcale ochronie na mocy prawa autorskiego.

Ochroną taką nie będą bowiem objęte same procedury, metody działania. W amerykańskim prawie autorskim sformułowano tzw. merger doctrine, odmawiającą przyznania ochrony pracy, jeśli konkretne idee mogą być wyrażone tylko w jednej, ewentualnie kilku formach. Z kolei w przypadku elementów niezbędnych z perspektywy kompatybilności, a nadto standardów technicznych, w grę może wchodzić inna z zasad funkcjonujących w nauce prawa autorskiego - scenes a faire. Pod tym pojęciem kryją się sytuacje, w których dla stworzenia pracy niezbędne jest określone zaprezentowanie chronionych idei.


Tworząc programy komputerowe, zwłaszcza o biznesowym zastosowaniu, rzadko kiedy prace są ukierunkowane na „eksplozję” artystyczną – chcemy szybko i skutecznie realizować w środowisku cyfrowym pewne zadania. I o ile trudno sobie wyobrazić skonstruowanie skomplikowanego programu bez żadnej przesłanki twórczości (chcąc nie chcąc będziemy “ścieżki” wybierać), to w przypadku potrzeb ściśle zdefiniowanych, programów prostszych, a zwłaszcza skryptów konfiguracyjnych, parametryzacji, programów tworzonych w ABAP-ie, etc wątpliwości się mnożą. Śmiem postawić tezę, że w wielu takich przypadkach nie mamy do czynienia w ogóle z utworami w rozumieniu prawa autorskiego, tylko odrębnym tworem własności intelektualnej, nie spełniającym przesłanki twórczości. Twory takie nie są chronione prawem autorskim, a ponieważ katalog dóbr intelektualnych jest „numerus clausus”, w konsekwencji w ogóle nie są chronione (pomijam nieuczciwą konkurencje i inną „miękką” ochronę). Czyli wolno je m.in. kopiować, rozpowszechniać i wykorzystywać do różnych, zaskakujących (zwłaszcza dla twórcy) celów.

a już najbardziej interesujące wydają mi się uwagi odnośnie do programowania obiektowego


Nie można przeczyć, że programowaniu obiektowemu bliskie jest wielokrotne pozyskiwanie i używanie obiektów. Z punktu widzenia prawnika, o wiele łatwiejsze do zrozumienia jest tradycyjne tworzenie kodu, intuicyjnie wiązane z pisaniem swego rodzaju książki. Tam gdzie pojawiają się mniej klarowne - z perspektywy osób niezwiązanych bezpośrednio z tworzeniem programów - łatwiej o nieporozumienie. Niepodważalne jest, że przy ochronie prawa autorskiego nie można liczyć na zabezpieczenie w ten sposób modelu powiązań danych, ich samej struktury. Jeśli będzie się postrzegać programowanie obiektowe głównie przez pryzmat umiejętnego wiązania ze sobą dostępnych już obiektów, pole popisu programisty gwałtownie się kurczy.

Z kolei tam, gdzie nie będzie mógł on zaprezentować swojej twórczości - a nie zręczności, czy znajomości wyrafinowanych metod programowania - prawo autorskie nie przyda się na wiele. Nie oznacza to bynajmniej, że wszystkie aplikacje tworzone na bazie programowania obiektowego są z góry skazane na niemożność ich ochrony prawnej. Na wszelki wypadek warto uciekać się do alternatywnych sposobów zabezpieczania swoich interesów. Wyjściem z sytuacji może być traktowanie procedur składających się na tworzenie aplikacji przy programowaniu obiektowym jako tajemnicy przedsiębiorstwa. Byłaby ona chroniona na podstawie przepisów ustawy z dnia 16 kwietnia 1993 r. o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Trzeba jednak spełnić pewne warunki - informacje muszą mieć samoistne znaczenie gospodarcze. Ponadto przedsiębiorca musi podjąć kroki zmierzające do zachowania ich poufności, np. ograniczyć dostęp do nich, zawrzeć w umowach o pracę klauzule dotyczące tajności tych informacji.

Po przeczytaniu Pańskiego

Po przeczytaniu Pańskiego komentarza niestety nie mogłem pozostać obojętny na pewne sformułowania, które wymagają uściślenia. Uprzedzam, że nieznacznie odejdę od meritum sprawy.

Być może jak Pan to raczył powiedzieć, większości prawników bliższe jest pojęcie tradycyjnego programowania (czyli jakiego: opartego na paradygmacie imperatywnym realizowanego przy użyciu programowania strukturalnego?) Mam jednak wrażenie, że wynika to z tego, że być może osobom, które na codzień nie są z tym związane trudno zrozumieć na czym polega tworzenie aplikacji potocznie zwane programowaniem.

Program, czyli realizacja pewnego algorytmu lub szerzej projektu może być napisana w jednym języku w diametralnie różny sposób. I tak jak w języku typowo strukturalnym można bez problemu programować obiektowo, tak samo w języku obiektowym, lub zorientowanym na obiekty można pisać modularnie, czy też struktutalnie. Oczywiście odpowiednie języki i środowiska będą lepiej lub gorzej wspierać dany styl programowania, jednakże nie zmienia to istoty rzeczy, którą jest fakt, iż zarówno programując obiektowo, funkcyjnie, czy też aspektowo za każdym razem mamy do czynienia z podobnymi nakładami twórczymi.

Mam też wrażenie, że w wypowiedzi pokutuje dość stare, jednakże cały czas żywotne przekonanie o możliwości wielokrotnego użycia kodu tworzonego obiektowo. Można się z tym oczywiście po części zgodzić - w taki sposób funkcjonują biblioteki dostarczane z dostępnymi obecnie środowiskami programowania. Jednakże funkcjonalności tych bibliotek po dziś dzień pozostają na dość podstawowym poziomie dotycząc w dużej mierze obszaru interfejsu wejścia/wyjścia(i jest to raczej zaleta, a nie wada). Dodatkowo oczywiście jesteśmy zobligowani tak, czy inaczej do zakupu licencji na ich użytkowanie (pomijam biblioteki udostępniane na innych zasadach).

Natomiast w rzeczywistych projektach, które mają sprecyzowane i dobrze określone cele, w większości przypadków, pomimo programowania obiekowego, stworzonego tak kodu nie wykorzystuje się ponownie - właśnie ze względu na jego specjalizację. W takich wypadkach programuje się obiektowo nie z myślą ponownego użycia stworzonego kodu, ale w celu łatwiejszego i klarowniejszego przeniesienia bytów etapu analizy i projektu na byty programu.

Należy też jasno powiedzieć, że tzw. programowanie (rozumiane teraz jako pisanie kodu) stanowi, a przynajmniej powinno stanowić jakieś 20% czasu przeznaczonego na realizację danego projektu.

Na koniec: zasadnym pytaniem powinno być, co tak faktycznie powinno podlegać ochronie: program, czy też projekt, idea, algorytm? W czasach, gdy spora ilość kodu może być wytworzona automatycznie, można pokusić się o stwierdznie, że ochronie powinna podlegać właśnie ta idea, pomysł. Sam program to jedynie ich realizacja.

Pomimo braku zielonego

3.14159otReG's picture

Pomimo braku zielonego pojęcia o programowaniu (jedyny kod z jakim się zetknąłem to html...), powyższa teza jest mi bardzo bliska. Ochrona kodu byłaby jak ochrona konstrukcji stylistycznych zdaniowych, nawet konstrukcji dramatycznych (ukradł - ukrywa się, ukradł - nie ukrywa się - schwytany - uniewinniony, ukradł - nie ukrywa się - nie schwytany...), czy sekwencji takich zestawień. To co przejdzie jeszcze w poezji i sentencjach, w prozie byłoby kpiną.
Szkoda tylko, że przechodząc do ochrony funkcjonalności, rozwiązań, idei, nie przemieszczamy się do przodu. Znów powraca kwestia inowacyjności, czy prior art.

____________
3,14159otR3G

Twórczość faktyczna, domniemana i subiektywna

DiskDoctor's picture

Zabiorę głos ponownie ponieważ zauważyłem wiele głosów negujących pojęcie twórczości a priori (głównie z pojedynczego źródła).

Ja nie wnikam w matematykę prawa, tym bardziej tak grząskiego jego poddziału jakim jest IP. Tym bardziej, że z dziesięć lat temu na konferencji o logice w prawie udowodniono (matematycznie) że w logice modalnej dowolny zbiór aktów normatywnych jest sprzeczny.

I co z tego??? Znieść prawo?

Sprostuję jedno z powyższych stwierdzeń. Prawo autorskie obecnie nie chroni twórców, chroniło kiedyś. Teraz chroni wydawców.

I co w tym złego?

Czy twórca tworzy czy odtwarza?

Chroni się zwykle (w sytuacjach faktycznych czyli gdy dochodzi do naruszeń) utwory mające potencjał ekonomiczny. I co z tego, że 100 lat temu komuś udało się sklecić kilka identycznych zdań (lub w tym samym momencie na drugim końcu globu)? Prawo IP nie dotyczy stanów faktycznych czy idealnych. To prawo chroni pierszeństwo.

Czy zakazać wobec tego rejestracji znaków towarowych? Czy raczej badać poziom wynalazczy wynalazków przez 10 noblistów przez 5 lat? (za pieniądze podatników)

Obawiam się że w doniosłych głosach krytyki brakuje odniesienia się do tego, że IP zabezpiecza kapitał ekonomiczny na kapitale intelektualnym. I tyle. Reszta to właściwości pochodne. A ponieważ prawo w całej swej ogólności służy głównie normowaniu stosunków majątkowych (również na poziomie cywilnym), ochronie IP również przyświeca ten cel.

Rozważanie ontologii obiektywizmu i faktyczności zamysłu twórczego to solipsyzm w czystej formie i w takiej postaci pozostaje poza zakresem tematycznym tego serwisu.

Taką mam przynajmniej nadzieję.

A zatem rozwija się mój

3.14159otReG's picture

A zatem rozwija się mój pogląd:

Autor/twórca poddaje swoje dzieło ochronie prawno autorskiej z następujących powodów:

1. Bo się napracował.
2. Bo jego wiedza sprawia w nim subiektywne wrażenie oryginalności tworu.
3. Bo widzi szansę w dochodzeniu swoich praw.
4. Bo dzieło ma potencjał ekonomiczny, pozwalający na sfinansowanie ochrony tych praw.

Świadomie nie piszę o wydawcy, ten się pojawi w przypadku punktów 3. i 4. :) Autor pozbywając się praw majątkowych musiał uprzednio stwierdzić ich istnienie oraz celowość ochrony ;).

Nie wywalę 1. i 2. Na całe szczęście wymyślono otwarte licencje, abyśmy mogli chronić również to, co nie ma potencjału ekonomicznego, nie mylić z brakiem wartości.

Dorzucimy coś jeszcze?
____________
3,14159otR3G

Jestem absolwentką jej

Jestem absolwentką jej uczelni i na seminariach tyle razy wpajano nam do znudzenia że każde zacytowane zdanie ma mieć przypis nawet z Internetu, tyle razy gadała na swoich prezentacjach o etyce w życiu a sama okazała się oszustką, powinna w ogóle odejść z uczelni bo tylko wstyd. Sama już się nie przyznaję do tej uczelni bo pracodawcy myślą, że skoro rektor takie sprawy nagina to co dopiero studenci

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>