Poza ceną oprogramowania ważna jest też umiejętność korzystania z niego

Ministerstwo Edukacji Narodowej uznało, że oprogramowania Open Office jest produktem "dostatecznie dojrzałym i zaawansowanym zarówno dla potrzeb edukacyjnych, jak i dla zastosowań biurowych w sektorze edukacji i nauki". Kilka dni po wydaniu takiego komunikatu dowiedzieliśmy się jednak, że np. w Trójmieście bezpłatne oprogramowanie nie opłaca się administracji publicznej, gdyż - jak twierdzą - szkolenia konieczne do korzystania z takiego oprogramowania są za drogie...

To trudny temat, bo przecież jak ktoś ma swój produkt, to chce go sprzedawać. Bezpłatna alternatywa dla oprogramowania komercyjnego stanowi kłopot dla producentów, ale cena to nie wszystko: liczy się również umiejętność korzystania z produktu, wsparcie techniczne, aktualizacje, dostosowywanie do potrzeb wykraczających nawet nieznacznie poza "uśrednione potrzeby" podstawowej wersji oprogramowania. Producenci starają się w różny sposób zyskać przewagę konkurencyjną - szkoły otrzymują pakiety po preferencyjnych cenach, by młodzież się go nauczyła, a potem, gdy wejdzie w dorosłe życie, kupiła programy za rynkową cenę. Widać wojnę na standardy (w myśl zasady, że nikompatybilność danego rozwiązania z innymi, dostępnymi na rynku, może stanowić element przewagi konkurencyjnej). Niekiedy wprowadza się w powszechnie obowiązujących przepisach prawa postanowienia, które promują dane rozwiązanie, innym razem problem pojawia się przy zamówieniach publicznych, gdy wcześniej wybrane rozwiązanie determinuje w przyszłości wybór dotyczący kolejnych elementów infrastruktury programistycznej...

Ministerstwo Edukacji Narodowej w swoim komunikacie z 17 lipca, pt. Komunikat w sprawie stosowania oprogramowania typu Open Source
w sektorze edukacji i nauki
, napisało:

Ministerstwo Edukacji Narodowej, uwzględniając założenia inicjatywy eEurope w zakresie wspierania i rozwoju w Europie oprogramowania typu Open Source uznaje, iż oprogramowania Open Office, dystrybuowane nieodpłatnie, jest produktem dostatecznie dojrzałym i zaawansowanym zarówno dla potrzeb edukacyjnych, jak i dla zastosowań biurowych w sektorze edukacji i nauki. Wyżej wymienione oprogramowanie może z powodzeniem zastępować stosowane do tej pory oprogramowanie komercyjne, dając znaczne oszczędności środków przeznaczanych na opłaty licencyjne za korzystanie z większości dostępnych typów oprogramowania biurowego.

Środki zaoszczędzone, dzięki zastosowaniu bezpłatnego oprogramowania biurowego, będą mogły zostać przeznaczone na rozwój oprogramowania edukacyjnego, realizację projektów upowszechniania rozwiązań informatycznych w dydaktyce oraz projekty e-learningowe.

Jednak 4 sierpnia Dziennik Bałtycki opublikował tekst (tu za serwisem naszemiasto.pl): Urzędnikom z Trójmiasta i okolic nie opłaca się bezpłatne oprogramowanie, bo... szkolenia są droższe, w którym można przeczytać:

- Próby z Open Office wypadły niekorzystnie. Mieliśmy kłopoty z zapisywaniem dokumentów. Problemy techniczne, jakie wystąpiłyby przy jego instalacji, mogłyby doprowadzić do chaosu. Pomiędzy MS Office, a Open Office są różnice. Nie każdy ma wykształcenie informatyczne, by sprawnie posługiwał się czymś, co widzi pierwszy raz. Oszczędności byłby iluzoryczne. Pieniądze wydalibyśmy na kursy i szkolenia - mówi Mirosław Mizera, informatyk magistratu w Pruszczu Gd. Na instalacji bezpłatnych programów urząd mógłby zaoszczędzić raptem 30 tys. zł.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Bardzo ciekawy jestem...

... w jakim zakresie w urzędach stosuje się zaawansowane funkcje programów biurowych. Coś poza formatowaniem tekstu?
Może po prostu pani Zdzisia z panem Józkiem nie są w stanie zrozumieć, że przycisk "bold" może być w różnych miejscach interfejsu i potrzebują do tego "wykształcenia informatycznego"?

Nie jestem inżynierem, zaledwie prostym człowiekiem, a jednak potrafię, np. zapiąć pasy w aucie niezależnie od jego marki. Dostanę Nobla?

Trudno nie zgodzić się z

Trudno nie zgodzić się z autorem wpisu.

Największym problemem urzędów i nie tylko, jest nic innego jak sobiepaństwo pracowników. A najbardziej koronnym argumentem za zachowaniem obecnego status quo jest slogan "wszyscy tak mają". Pozostaje tylko pytanie czy owi "wszyscy" nie łamią prawa? Chodzi mi o instytucje państwowe, na które nałożono określone obowiązki w temacie informatyzacji i wymagań minimalnych. Pewnie w tym tkwi niewydolność informatyzacyjną państwa. Może gdyby kontrole dotknęły także problemu wydatkowania pieniędzy budżetowych w powiązaniu z realizacją obowiązujących przepisów prawnych, to szybko skończyłoby się szastanie pieniędzmi podatnika.

Aż dziw bierze, że w prywatnych firmach szef decyduje jak i na czym będzie się pracować, a pracownik bez szemrania wykonuje polecenia.

Znam sytuację gdy pracownik określił, że "musi" mieć pakiet MS Office, to szef zezwolił mu na osobisty zakup z własnej kasy, z prawem zabrania oprogramowania (prywatnego) w chwili rozwiązania umowy o pracę. Efekt był taki, że pracownik zaczął pracować na OpenOffice i kropka. Problem zgodności dokumentów w firmie zniknął.

Tak na marginesie, to powiem, że najbardziej zaawansowaną funkcję jaką widziałem w użyciu MS Word to rysowanie tabelek za pomocą "ołówka" (rysowanie linii prostych).
Pomijam tu fakt, że taka tabela nijak się ma do skalowalności tekstu. Ale co wymagać od bezmyślnego urzędniczyny, którego autorytetem informatycznym jest synek mający piątkę lub szóstkę z informatyki w szkole. Jak takie lekcje wyglądają i jakie są ich efekty, mam możliwość niejednokrotnie zobaczyć.

Z doświadczenia wiem jedno. Wszystkich tych, których namówiłem do przejścia na OpenOffice, dziś trudno byłoby przekonać do wywalenia ponad tysiąc złotych na coś co byłoby wykorzystywane w takim samym stopniu. Pomijam tu aspekt kreatora PDF-ów czy np. kreatora html z prezentacji. Ta ostatnia funkcja pozwala wygłosić wykład, nawet jak nikt nie ma PowerPoint'a czy Impress'a. Przeglądarkę www każdy system jakąś ma i klikologią można pokazać wykład na quasi www..

A tak jako ciekawostkę powiem, że Norwegia wydała ciekawą ustawę. Tu jest dokładniej opisane jak chcą się uporać z problemem wymiany informacji m. in. za pomocą aplikacji komputerowych.

Otwarte formaty w Norwegii już w 2009 roku

Może by tak u nas też coś takiego wprowadzić modernizując już obowiązujące przepisy?

Pozdrawiam.

w ogóle to nie rozumiem...

Z doświadczenia wiem jedno. Wszystkich tych, których namówiłem do przejścia na OpenOffice, dziś trudno byłoby przekonać do wywalenia ponad tysiąc złotych na coś co byłoby wykorzystywane w takim samym stopniu.

Obecne wersje Open Office nie odstają możliwościami od MS Office - może 1 na 20 użytkowników znajdzie coś, czego w OO nie zrobi a w MSO można, oba są olbrzymimi kombajnami z milionem dziwnych funkcji potrzebnych raz w życiu.

Natomiast ja zastanawiam się nad jednym: dlaczego w ogóle urzędy używają Windows+MSO zamiast Linuxa+OO. W zakresie potrzebnej im funkcjonalności nie ma różnic (przyciski w innej kolejności to nie jest istotna różnica), zaś z punktu widzenia produktywności, brak możliwości instalacji wszelkiego badziewia typu gry, komunikatory, wirtualne panienki na desktop - jest zaletą.

Mnie przy Windows trzymają tylko dwie rzeczy: gry (w domu) i specjalne oprogramowanie do zarządzania dość nietypowym sprzętem (w pracy). Biuralisty typowego te wymagania nie dotyczą, pisma i okólniki może produkować w darmowym OO na darmowym systemie (Linux, BSD).

Zamiast marnować nasze podatki na dofinansowanie amerykańskiego monopolisty można by je zużyć na coś bardziej przydatnego w kraju. Albo obniżyć stawki.

A jeśli komuś nie pasuje praca na innym programie niż ma Pan Ziutek Z Biura Naprzeciwko, to droga wolna. Na budowach ludzi do pracy szukają... ale tam to trzeba uczciwie pracować.

W Trójmieście Małymiękki znów górą ?

Bardzo cenna inicjatywa MEN. Ale najcenniejszy wbrew pozorom bedzie "okres przejściowy" kiedy młodzież zobaczy dwa edytory (upraszczając, bo nie tylko o edytor tu chodzi). Mając ponad dwudziestoletni staż w branży informatycznej uważam, że największą bolączką naszej dydaktyki informatycznej (począwszy od szkół podstawowych, przez średnie i wyższe, po najprzeróżniejszego rodzaju kursy z ECDL włącznie) jest to, że nikt nie uczy pisania w edytorze tekstu tylko "używania Worda", nikt nie uczy operacji arkuszowych tylko "używania Excela", nikt nie uczy zasad tworzenia prezentacji, zasad ich komponowania, warunków czytelności estetyki tylo "używania Powerpointa". Nawet na zajęciach akademickich na przedmiotach informatycznych poziom prowadzonych zajęć woła o pomstę do nieba. Uniwersytecki przedmiot "systemy operacyjne" ogranicza się do omówienia elementów Windows XP.
Nie ujmując nic zasługom znanej firmy z Redmond, opamiętajmy się! Ich władza już jest większa niż połowy światowych rządów razem wziętych a jeśli nadal będą się powtarzać pytania w stylu "Linux? A to chodzi pod XP?" ta władza będzie nadal rosła i wstrzyma wszelki rozwój informatyki.

Popieram

Popieram przedmówcę z jednym zastrzeżeniem: ja na swoich zajęciach akurat uczę studentów nie obsługi programów biurowych, tylko pisania tekstów, komponowania i wygłaszania prezentacji, korzystanie z usług internetowych oraz wykonania obliczeń w arkuszach kalkulacyjnych.

W moim przypadku

W moim przypadku uniwersytecki przedmiot "systemy operacyjne" to dwa semestry poświęcone *nix'om, na przykładzie Linuksa. Chyba sporo zależy od uczelni ;-)

Tu należy się zastanowić,

Tu należy się zastanowić, z jednej strony nad nazwą przedmiotu :), z drugiej zaś na celowości tego przedmiotu, w sytuacji, gdy większość (80-90%?) używa windowsa XP. Po co zajmować się innymi OSami, jeśli garstka ludzi ich używa

Czy to nie jest komunikat o cieciach budzetowych?

Ta informacja brzmi troche, jakby ministerstwo z zasady mialo teraz odmawiac finansowania licencji na oprogramowanie biurowe. Pamietajmy, ze przez MEN przechodza pieniadze dla szkol, ale tez i duze srodki dla organizacji pozarzadowych, centrow doskonalenia nauczycieli etc.

Ciekawe, czy ktokolwiek wie/pamięta

że zakres używanego oprogramowania w instytucjach publicznych jest określone rozporządzeniem regulującym formaty wymiany danych:
http://isip.sejm.gov.pl/servlet/Search?todo=file&id=WDU20052121766&type=2&name=D20051766.pdf
wynika z niego, że pakiet MS jest niedopuszczalny - bo nie obsługuje OpenDocument. A w podlinkowanym artykule jest mowa o tym, że RIO rozsyła dokumenty jako szablony MS Office, co również łamie to rozporządzenie...

Ale pewnie nie ma komu wyciągnąć konsekwencji...

No i co, że "pamięta" lub

No i co, że "pamięta" lub "wie"? Zapytaj kogokolwiek z urzędników, to usłyszysz "wszyscy tak mają".

Moim zdaniem, to jest zbyt słaba kontrola realizacji ustaw i rozporządzeń przez instytucje publiczne!

Jako kuriozum powiem, że znam instytucje gdzie na szkolenia z informatyzacji urzędów wysyła się Informatyków zamiast Prawników. Ktokolwiek zetknął się z przepisami o informatyzacji, ten dostrzega fakt, że informatyzacja to zbiór regulacji prawnych mających wpływ na funkcjonowanie urzędów. Z tego co wiem, to w urzędach są komórki prawne i organizacyjne. Ich zadaniem jest regulowanie funkcjonowania urzędów zgodnie z obowiązującym prawem. Informatycy jako pion techniczny mają wdrożyć i uruchomić zalecenia pionów organizacyjnych.

Zauważam jednak, że magiczne słowa zaczynające się na "iform..." czy "komp..." powodują iż na takie szkolenia wysyła się ludzi z pionów technicznych jakimi są piony informatyczne. Ciekawe czy jak przyjdzie oferta na szkolenie z "komp..oty w diecie", to też informatyków wyślą zamiast kucharza czy dietetyka?

Ogólnie rzecz ujmując, to dostrzegam przez ostatnie 3 lata pewną prawidłowość. Prawnicy jednostek publicznych nic nie robią w przypadku analizowania treści ustaw czy rozporządzeń o ile jest w nich mowa o infromatyzacji urzędów czy czymkolwiek związanym z wykorzystaniem urządzeń IT w urzędach. Nie czynią żadnych analiz mających wprowadzić zmiany organizacyjne w funkcjonowaniu urzędów, zmiany wynikające z obowiązujących przepisów prawa. Trzeba mieć bowiem świadomość, że właściwa wykładnia jest implikacją wielu różnych przepisów, mających odniesienie do ściśle określonej jednostki publicznej. A analiza prawna to chyba raczej zadanie dla prawników? Choć pewnie się mylę, biorąc pod uwagę stan istniejący po 2005 roku.

Cały problem wyżej opisany wynika z tego, że brakuje w tej materii właściwego nadzoru ze strony stosownego ministerstwa. Przykładem może być choćby to, że od czasu upowszechnienia się fax-ów czy poczty elektronicznej [e-mail'i], całkowicie leży fragment Kodeksu Postępowania Administracyjnego, z którego wynika zasada obiegu dokumentów w urzędzie.

Mam nadzieję, że Prawnicy tu będący skorygują moją mikrą wiedzę w zakresie KPA, jeśli napisałem coś niezgodne z prawdą o obiegu dokumentów.

A swoją drogą, to kiedyś zadałem osobie kompetentnej pytanie "jak rozumieć wymowę słów Kodeks Postępowania Administracyjnego".

Okazało się, że nie udało mi się uzyskać właściwej dla mnie informacji. Dla mnie jest to bowiem "Przepis jak pracować w urzędzie". Czyli jest to regulacja jak i kiedy co czynić, jednym łowem zapis algorytmiczny funkcji i procedur z jakich składa się merytorycznie właściwie wykonywana praca urzędnika.

Jeśli się mylę, to proszę o sprostowanie mojego błędnego rozumowania.

Pozdrawiam

Nie wynika

Z tego rozporządzenia nie wynika, że MS Ofice jest niedopuszczalny: w tabelce pod numerem 2.4 wymienia się format doc.

Inną sprawą jest to, że formatu docx tam rzeczywiście nie ma.

Owszem, jest format (doc).

Owszem, jest format (doc). Tyle tylko, że jest tam także napisane, że jako format dokumentu jedynie do odczytu, podobnie jak dla formatu (pdf). Z tą różnicą, że jest tam jeszcze wzmianka o tym, że (pdf) może zawierać elementy graficzne, zaś przy (doc) takiego wpisu niema i chyba nie można wyimplikować, że (doc) może "dziedziczyć" taką własność po innym przepisie. Ale tu nie będę się spierał, bo nie znam na pamięć tego rozporządzenia, ani nie mam go pod ręką.

Ponadto, jak sądzę, zapis o formacie (doc) był dodany tylko po to, aby nie podniosły się wrzaski malkontentów, o "kosztach" konwersji już istniejących dokumentów w formacie (doc) do innych formatów zgodnych z rozporządzeniem.

Przy okazji, może to nie jest dostrzegalne, ale jest to spis wymagań MINIMALNYCH, a zatem urząd ma tym dysponować na pewno, choć nie wyklucza to możliwości posiadania urządzeń czytających inne formaty. Jednocześnie wg mnie nakłada obowiązek korzystania z określonych formatów celem umożliwienia bezproblemowej wymiany dokumentów, przy jednoczesnym zwróceniu uwagi na aspekt wydatków budżetowych.

Poza tym, to jak dostrzegłem w tym rozporządzeniu, nie ma ani słowa o konkretnych aplikacjach biurowych, a jedynie wymienia się formaty zapisu plików. Jeśli MS Office będzie obsługiwał format OASIS, a nie jakąś non-open wersję formatu np. (docx), to nic nie stoi na przeszkodzie aby był użytkowany w biurach urzędów. Oczywiście o ile będzie finansowo konkurencyjny do innych równoważnych funkcjonalnie produktów.

Pozdrawiam.

Jak to jest u innych

Miła jaskółka, ale jak to z jaskółkami - jedna jeszcze nie czyni wiosny.

Natomiast co do supportu itp. - bardzo ciekawe rozwiązanie zastosowano w Holandii. Został powołany specjalny program i biuro do jego obsługi (OSSOS), o którym napisałem takiego niusa:

W Holandii już od 2002 roku działa program OSSOS (”Open Source als Onderdeel van de Software Strategie” - “Otwarte Oprogramowanie jako element strategii informatycznej”). Jego celem jest promocja w administracji publicznej otwartych standardów i oprogramowania FLOSS, z naciskiem na te pierwsze. Pierwszy etap (2003-2005) polegał na badaniu problemu od strony technicznej, potem priorytetem stała się otwartość i współpraca z biznesem.

De facto była to więc swatka między instytucjami a firmami, które oferowały produkty bazujące na otwartych standardach i wolnych licencjach (FLOSS). Ponieważ same produkty są zwykle darmowe, więc najpewniej instytucje płaciły faktycznie za wdrożenia i wsparcie - czyli dokładnie za to, czego potrzeba instytucjom.

To gwarantuje, że jeśli instytucja już przejdzie przez próg zmiany, to potem może sobie instalować swobodnie ile chce bez dodatkowych kosztów: koszt migracji jest kosztem stałym. I może kupować to, czego potrzebuje: pomoc techniczną, dodatkowe funkcje i poprawki (to jest dopiero rewelacja, bo np. grupa instytucji może się zrzucić na nowy moduł i będzie on dostępny dla wszystkich)... Ale jeśli nie potrzebuje, to może być samowystarczalna pod tym względem.

To naturalnie trudniejszy rynek niż obowiązkowe kupowanie licencji, ale są firmy, które z tego żyją (jak znajdę to podrzucę opis metod biznesowych firmy Alfresco). Ale generalnie można się spodziewać, że pieniądze, które dotąd szły w licencje, zaczną - przynajmniej w części - iść na dostosowywanie oprogramowania do potrzeb klienta, czyli zmieni się forma zarabiania, ale nie zdechnie rynek.

Obecnie program OSSOS przekształcił się i - po zmianie nazwy na NOiV - zrobił ekspertyzę dotyczącą prawa europejskiego (mianowicie że darmowe oprogramowanie nie wymaga przetargów), o której też pisałem. Przekształcił się, bo zdaje się minął założony czas programu, a dotychczasowe cele spełnił bardzo dobrze - zamiast dawać rybę, dawał wędkę, i stąd takie efekty:

Osiągnęliśmy punkt krytyczny, w którym miasta stwierdzają: “teraz już wiemy, co można osiągnąć za pomocą open source, i jesteśmy dobrymi klientami: wiemy co możemy uzyskać poprzez otwarte oprogramowanie i otwarte standardy”. Rynek dojrzewa.

***

A jak dzięki wolnemu oprogramowaniu masowo i od podstaw zinformatyzowała się edukacja w hiszpańskiej prowincji Estremadura, która jest biednym rejonem kraju, o tym pisałem innym razem.

Ciekawe, czy w Polsce też są takie rejony, gdzie z powodu trudnych warunków jest to właściwie jedyna sensowna opcja, żeby wyjść z zapaści cywilizacyjnej?

Alfresco: jak zarabiać bez sprzedaży licencji

Obiecałem i nawet znalazłem -- Matt Asay z Alfresco udzielił długiego i ciekawego wywiadu, w którym opowiada jak działa jego firma tworząc oprogramowanie na wolnej licencji i dostępne za darmo. Warto poczytać, bo tego rodzaju firm jest naturalnie więcej, ale on akurat pokazał jak to wygląda od kuchni:

http://www.linuxworld.com/news/2007/081607-matt-asay-interview.html

Tu takie zgrabne podsumowanie w punktach jak komuś nie chce się całego czytać:

http://openlife.cc/node/182

A dla tych, którzy są ciekawi więcej na temat biznesu i FLOSS, polecam jego blog:

http://news.cnet.com/openroad/

Myślę, że instytucjom (w tym także szkołom) komercyjne wsparcie często jest potrzebne, nawet gdy chodzi o oprogramowanie dostępne za darmo. Jeśli jednak to wsparcie jest związane z wolnym i otwartym oprogramowaniem oraz otwartymi standardami, to panuje zdrowa równowaga (dla uproszczenia nie liczę oprogramowania na własnościowych licencjach, a tylko zgodnych z otwartymi standardami): firmy zarabiają (o to im w końcu chodzi!), a instytucje mają dużą elastyczność: (1) w używaniu oprogramowania, (2) w wydawaniu pieniędzy, (3) w rozwijaniu swojej infrastruktury informatycznej, (4) w wyborze dostawców.

Sztywne opłaty oraz warunki licencyjne i ogólniej - popadanie w zależność od producentów oprogramowania, są chore, a lekceważenie wsparcia, czyli liczenie na partyzantkę, także może się okrutnie zemścić. Dlatego uważam, że holenderski pomysł na budowę ekosystemu dla instytucji i biznesu IT wokół FLOSS i otwartych standardów jest znakomity i warto byłoby go wdrożyć także u nas.

ux

W Polsce też już jest co najmniej jedna taka firma - ux.pl, przygotowują polską wersję OpenOffice i zarabiają na sprzedaży w ładnym pudełku i ze wsparciem technicznym (jak ktoś nie chce pudełka i wsparcia, można ściągać za darmo).

PS.
Nie jestem udziałowcem ani nie robię z nimi interesów. Uważam jedynie, że robią "dobra robotę".

Ekosystem...

Dla równowagi wspomnę, że jest też druga taka polska firma, znana z podobnej działalności (OpenOffice Polska).

Ale to, że istnieją takie firmy to jeszcze za mało. Klucz tkwi w konsekwentnym budowaniu "ekosystemu", czyli wzajemnej świadomości, które instytucje są zainteresowane takim podejściem oraz jakie firmy go oferują, a także pokazywaniu dlaczego taki model może być dla nich interesujący i korzystny.

Wypowiedź urzędasa :D

Jako były urzędnik (jeszcze w zeszłym miesiącu) wypowiem się co nieco o zastosowaniu oprogramowania darmowego. Pracowałem w wodociągach jednostce podległej ściśle pod Gminę, jako osoba, która coś tam rozumiała z komputerów wpakowano mi obsługę i nadzór nad wszystkimi maszynami w zakładzie. Po "uporządkowaniu" wszystkich prawnych zależności typu licencje windy itp. przyszedł kiedyś czas na zajęcie się pakietami biurowymi, na kompach gdzie był zakupiony pakiet MS nie było problemu, na komputerach nowych i bez offica instalowałem czasem "na siłę" openoffica. Po jakimś czasie większość "urzędasów" się przyzwyczaiła do innego oprogramowania niż mieli "wyuczone". Co prawda zdarzało mi się kupować kompy dla np. kierownika działu z instalowanym MSofficem ale oo też jest zainstalowane i używane (inna sprawa ile ten człowiek naklął się nad msofficem 2007).

Sam też używałem open source i freeware (z wyłączeniem tego do zastosowań domowych) na swoim stanowisku pracy, czy to gimp, czy np. pdfcreator (zajmowałem się też zamówieniami publicznymi i konwersją różnych materiałów do plików akceptowalnych przez wspomniane wyżej rozporządzenie) 7zip - świetne narzędzie do archiwizacji (w tym baz danych). Nie zawsze trzeba kupować oprogramowanie, nawet MS wypuszcza darmowe wersje np MSSQL Express, który nam do prowadzenia stanowiska inkasenckiego (wystawianie rachunków za wodę, gospodarka wodomierzowa itp.) w zupełności wystarczał (a firmy chciały nam od razu sprzedać po atrakcyjnej cenie wersje płatne) i tak to jakoś sobie leciało, tzn. tam gdzie można było starałem się dawać darmowe oprogramowanie.
Natomiast w samym urzędzie gminy były standardowo kupowane pakiety msoffice na każdy komputer, a obsługiwać oo potrafi tylko kilka osób, trochę to przykre ale faktycznie można by było zaoszczędzić trochę pieniążków (publicznych, a więc i moich) na zakupie oprogramowania.

Co do rozporządzenia o formatach plików w administracji publicznej to chyba mało kto poza informatykami wie o jego istnieniu, zazwyczaj starałem się wrzucać na stronę www pliki w 3 formatach (ooffice,msoffice i pdf, czasami jeszcze dodatkowo przedmiary robót w oryginale, jak miałem do nich dostęp).

Inna sprawa to nasze szkolnictwo, mnie jeszcze uczono tylko na msoffice, moich młodszych braci niestety jeszcze też, ale co powiedzieć o nauczycielce, która przyjmuje prace tylko w formacie msoffice "bo przecież wszyscy go mają" - czasami ręce opadają.

Sami użytkownicy OO też

Sami użytkownicy OO też nie są bez winy. Wielu ludzi nawet nie zadaje sobie trudu, by mając Open Office "na wszelki wypadek" zapisywać dokumenty w formacie MS Word, a potem płaczą nad brakiem kompatybilności. Można nawet ustawić program na domyślne podsuwanie tego formatu w oknie "Zapisz jako".

Nie ma czegoś takiego

jak format MS Word. Otwórz "Zapisz jako" i policz ile tam różnych MS Wordów. I każdy następny nie jest kompatybilny z poprzednim.

Główny problem jest nie w tym, jakiego office'u się używa, tylko w jakim formacie wymienia się informację. Gdyby w Polsce OpenDocument został zaakceptowany jako standard (w rzekomym Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 11 października 2005 r. w sprawie minimalnych wymagań dla systemów teleinformatycznych format doc też jest wspomniany), to nie było by dzisiejszego wątku. Bo OpenDocument to nie tylko OpenOffice, OpenDocument:

  • Jest standardem ISO
  • Jest otwartym, nie jest kontrolowany przez jednego producenta
  • Jest obsługiwany przez wiele programów biurowych, wyprodukowanych przez różnych producentów, działających na różnych platformach.
  • Jest sprawdzony w praktyce: wiele firm i organizacji brało udział w testowaniu formatu: Boeing, Intel, National Archives of Australia, New York State Office of the Attorney General, Society of Biblical Literature (zob. http://www.dwheeler.com)
  • Nie zawiera wirusów
  • Słyszałem, że nawet Microsoft planuje dodać jego obsługę do swoich produktów

Użytkownikom OpenOffice ja bym zarzucił to, że nadal korzystają z opcji zapisywania w formatach Microsoftu, a nie zachęcają innych do przejścia na OpenDocument. Przytoczę również odpowiedź Ojca Martina Sylwestra na załączniki w Wordzie.

Ja tylko odniosę się do

Ja tylko odniosę się do tego jednego fragmentu postu.

Inna sprawa to nasze szkolnictwo, mnie jeszcze uczono tylko na msoffice, moich młodszych braci niestety jeszcze też, ale co powiedzieć o nauczycielce, która przyjmuje prace tylko w formacie msoffice "bo przecież wszyscy go mają" - czasami ręce opadają.

Zadałbym Pani Nauczycielce pytanie - "Czy wszyscy mają to legalnie?". Może większość problemów wynika także z tego, że w szkołach nie zwalcza się piractwa komputerowego! A wystarczyłoby aby "Jasiu" czy "Zosia" okazali fakturę zakupu MS Office'a. Wtedy można zakładać, "że wszyscy to mają". We właściwościach dokumentu jest sygnatura, która określa teoretycznie właściciela aplikacji. Co więcej, w samej strukturze pliku (doc) jest zapisana nieco szersza sygnatura aplikacji z której pochodzi plik. Wystarczy jedynie malutki programik i można porównać czy soft jest legalny bo odpowiada określonej licencji posiadanej przez ucznia czy jednak ma pochodzenie niekoniecznie zgodne z literą obowiązującego prawa.

Jak widać, to pośrednio za poziom piractwa odpowiadają także nauczyciele w szkołach. Bo jak określić ich milczące przyzwolenie na użytkowanie często nielegalnego MS Office'a poza szkołą? Praca wykonana poza pracownią gdzie jak sądzę są licencje, powinna być także zweryfikowana pod kątem legalności oprogramowania na którym powstała.

Tu także widać jak mocno kuleje kontrola i nadzór w tym kraju.

A ponoć "czym skorupka za młodu nasiąknie..."

Pozdrawiam.

Serdeczna prośba do VaGli

Bardzo bym prosił o wysłanie zapytania do Mirosława Mizery w celu odpowiedzi na pytania:

1) Na czym polegały kłopoty z zapisywaniem (?!?) dokumentów?

2) Jakie dokładnie problemy techniczne miałyby wystąpić przy instalacji OO? Instalacja przeprowadzana jest przecież przez profesjonalnego (ROTFL) informatyka, a instalator OO jest dość prosty w obsłudze.

3 Jakie różnice między MS Office a Open Office miał na myśli pan Mizera biorąc pod uwagę specyfikę pracy urzędnika w administracji samorządowej?

Warto by było jeszcze zapytać ile urzędnicy wydają na szkolenie pracowników z zakresu programu MS Office i ile kosztowałoby doszkolenie ich z OO.

Choć przyznam, że pisząc ostatnie zdanie skręcam się wewnątrz, jako że programy są identyczne w obsłudze i szczerze powiedziawszy nie znam nikogo kto do posługiwania się OO potrzebowałby jakiegokolwiek dodatkowego szkolenia (patrzę głównie po kolegach i koleżankach prawnikach, więc osobach nie posiadających zaawansowanej wiedzy informatycznej).

Na marginesie: jak dobrze pamiętam to cały II Wydział Cywilny Sądu Rejonowego w Lublinie bez większych problemów "przesadzono" na OO, nie szkoląc przy tym nikogo...

Osobiście przyłączam się

Osobiście przyłączam się do propozycji...

Warto zdemaskować publicznie niewiedzę i brak merytorycznej wiedzy u wszelkiej maści "autorytetów", zwłaszcza gdy ich decyzje powodują określone koszty dla budżetu.

Chyba czas najwyższy, aby za wieloma decyzjami stała wiedza i odpowiedzialność finansowa (kosztorysy), a nie tylko slogany i stanowisko w urzędzie.

Tanie państwo to jak najmniej specjalistów klasy reprezentowanej treścią wypowiedzi Pana Mirosława Mizery w temacie np. OpenOffice'a.

Ale to walka z wiatrakami. Tacy specjaliści gładko mówią, przytakują szefom, mają super PR, a co najważniejsze... Myślą pozytywnie! :-)

Czyli odznaczają się ogromną duchowością wyrażającą się w niezmąconej wierze, że to co wiedzą bo gdzieś tam zasłyszeli, a nie rozumieją zagadnienia, pozwala im na krytykowanie bo jest to zgodne ze zdaniem większości. Istna wyższość demokracji nad wiedzą!

Aż się nasuwa spostrzeżenie, że "Większość ma rację nawet jak ([pip]/opowiada) głupoty!"

Pozdrawiam.

Myśleli, że będzie łatwiej

W firmie instalowałem OpenOffice. Kilku użytkowników stwierdziło jednak, że nie radzą sobie z nim i uparli się, że muszą mieć pakiet Microsoftu. Kupiliśmy MS Office 2007. Okazało się, że tego programu tym bardziej nie są w stanie opanować i konieczny jest zakup podręczników.

Kij zamiast marchewki

Urzędnicy (i także inni pracownicy biurowi) nie mają żadnej motywacji do zmian, bo to nie oni oszczędzają na oprogramowaniu, a zmiany zawsze wymagają dodatkowego wysiłku. Ja w takich sytuacjach stosuję jedną z dwóch metod:

1. informuję ile kosztuje "wygoda" pracowania w danym oprogramowaniu i pytam się czego nie można zrobić w nowym, po czym wciskam F1 i w pole "Znajdź" wpisuję "Korespondencja seryjna" (najczęściej wymieniana)

2. mówię, że jest to część obowiązkowej aktualizacji oprogramowania i że "trzeba" tego używać. Po krótkiej prezentacji (30min) i 2 dniach pracy użytkownik porusza się tak samo płynnie jak po poprzednim programie.

Drugiej metody nie lubię, ale jeżeli użytkownik nie potrafi oddzielić funkcjonalności od oprogramowania lub prezentuje postawę "zapłaciłem tyle za komputer i jeszcze za Worda mam płacić?" to nie widzę innej możliwości.

Co do problemów z zapisywaniem, to podejrzewam, że urzędnik wciskał Ctrl+S (albo klikał na przycisk z ikoną dyskietki) i wpisywał "raport2007.doc", a potem nie mógł tego odczytać na komputerze z MS Wordem.

I jeszcze w wypowiedzi

Na instalacji bezpłatnych programów urząd mógłby zaoszczędzić raptem 30 tys. zł.

chyba ucięło końcówkę "co 3-4 lata", bo oprogramowanie własnościowe ma to do siebie, że aktualizacje też kosztują.

O otwartym łamaniu prawa słów kilka

Jest jeszcze jeden aspekt kupowania MSO. Każdy urząd przy kupowaniu właściwie wszystkiego ma to robić poprzez tryby przewidziane w ustawie prawo zamówień publicznych. Moje życie zawodowe zaczynałem jako "zamawiacz publiczny", stąd wiem, że przez zamówienia idzie dosłownie wszystko - od dostawy papieru i ołówków za 15 000, przez szkolenia np. dla bezrobotnych a skończywszy na remoncie elewacji budynku za 3 000000 zł.

Ale do rzeczy. Kłopot w tym, że nie można opisać przedmiotu zamówienia poprzez wskazanie "pakiet biurowy MS Office 2007", bo takie sformułowanie w sposób bezpośredni narusza przepisy prawa zamówień publicznych:

Art. 29.1. Przedmiot zamówienia opisuje się w sposób jednoznaczny i wyczerpujący, za pomocą dostatecznie dokładnych i zrozumiałych określeń, uwzględniając wszystkie wymagania i okoliczności mogące mieć wpływ na sporządzenie oferty.

2. Przedmiotu zamówienia nie można opisywać w sposób, który mógłby utrudniać uczciwą konkurencję.

3. Przedmiotu zamówienia nie można opisywać przez wskazanie znaków towarowych, patentów lub pochodzenia, chyba że jest to uzasadnione specyfiką przedmiotu zamówienia i zamawiający nie może opisać przedmiotu zamówienia za pomocą dostatecznie dokładnych określeń, a wskazaniu takiemu towarzyszą wyrazy "lub równoważny".

Sprawa dla reportera: może warto by było podrążyć jak w takim razie dokonywane są zakupy MSO? Z punktu widzenia ustawy i praktyki (cena OO to 0 zł) MSO nie da rady dostać więcej punktów niż OO przy ocenie ofert, zaś nie można w postępowaniu ograniczyć się tylko do zamówienia MSO, bo powyższy przepis tego zabrania.

Biorąc pod uwagę zwykłą wykładnię przepisu to nawet nie wolno napisać "MSO lub równoważne" bo przecież nie ma tu mowy o żadnej specyfice przedmiotu zamówienia a zamawiający jak najbardziej może opisać przedmiot dokładnymi określeniami (pakiet biurowy na który składają się edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny, program do tworzenia prezentacji).

Aspekt ostatni: czy wszczynając postępowanie w celu kupienia pakietu biurowego który można za darmo ściągnąć z sieci urzędnicy nie narażają się na zarzuty niegospodarności (lub też łamania dyscypliny finansów publicznych)?

Przetargi

Odpowiedzi nie mam, ale przypomniały mi się dwa linki na temat przetargów:

http://linuxnews.pl/darmowe-oprogramowanie-nie-wymaga-przetargow-w-ue/ (ciekawe, czy u nas także)

http://www.egov.pl/index.php?option=content&task=view&id=3460 (raport "Przetargi instytucji publicznych w sektorze ICT" za 2006/2007)

pzp

O zamówieniach publicznych trochę tu już wcześniej dyskutowaliśmy:

http://prawo.vagla.pl/node/7200#comment-3342
http://prawo.vagla.pl/node/7325#comment-4512

Możemy się tutaj burzyć i

Możemy się tutaj burzyć i wskazywać różne przepisy, a pani X w urzędzie Y dalej będzie wstawiać wcięcie i zwiększać lewy margines akapitu spacją, a odstęp między akapitami - enterem. Możemy wskazywać, że pani X nie korzysta z funkcji Ms Office'a których OpenOffice nie ma, ale nie zmieni to faktu, że pani X dalej nie będzie w stanie zrozumieć, że wspomniany już tutaj B może być gdzieś indziej w GUI. Nie będzie w stanie również zrozumieć, że zamiast jakiegoś pokracznego symbolu z kwadracikami na dole w rogu może być białe K na błękitnym tle. I pewnie dalej będzie miała zainstalowanego ms office'a - dla świętego spokoju.

Tak z ciekawości - czy ktoś zna jakieś badania dotyczące tego, jaki procent analfabetów komputerowych (w tym: urzędników) bardziej preferuje interfejs nowego office'a od interfejsu oo?

Pozostaje jednak

Pozostaje jednak pytanie.

Czy urzędnik jest pracownikiem. Bo jeśli jest pracownikiem, to ma obowiązek funkcjonować na urządzeniach dostarczonych przez pracodawcę. Pracodawcę jako urząd obowiązują przepisy dotyczące wykorzystywania urządzeń IT podobnie jak obowiązują go przepisy prawa pracy w stosunku do pracownika. Najdziwniejsze jest jednak to, że o ile przepisy prawa pracy, pracownik potrafi wyegzekwować, to przepisy związane z zasadami wykorzystywania urządzeń IT w urzędzie, urzędnik ewidentnie lekceważy!

Chyba czas najwyższy ponownie uregulować zasady funkcjonowania pracy w urzędach. Trzeba jasno określić jakie prawa decyzji ma pracownik, a jakie musi stosować nawet jak mu nie dopowiadają, jeśli chce pracować w urzędzie! Wtedy wiele problemów natury "oporu materii ludzkiej" przestanie istnieć!

Pozdrawiam

Kiedy przyjmujesz gościa do

Kiedy przyjmujesz gościa do pracy wymagasz umiejętności obsługi programów, maszyn czy sprzętu jakim dysponujesz. Jeśli po jakimś czasie zmieniasz oprogramowanie czy sprzęt czy maszyny musisz go przeszkolić na Twój koszt. Chyba to logiczne, no nie?

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>