Debata nad kształtem prawa autorskiego przed nowelizacją (badania nad językiem naturalnym)
Kolejny artykuł na temat prawa autorskiego ukazał się niedawno w Gazecie Wyborczej. Autorem tekstu jest Jarosław Lipszyc, który w tekście nawiązuje m.in. do mojego eksperymentu z prośbą o stanowisko Kopipolu odnośnie tantiem za teksty publikowane w internecie (a nie zapominam, że jestem autorem "tradycyjnej" książki; por. Pytania o możliwości uzyskania wynagrodzenia autorskiego czyli list do stowarzyszenia KOPIPOL oraz Otrzymałem odpowiedź z KOPIPOL'u).
Tekst Jarosława Lipszyca zatytułowany jest Dobro, zło, prawo autorskie, a autor ten występuje w obronie dozwolonego użytku prywatnego, wskazuje na konflikt między interesami wydawców i niektórych autorów (ten interes wspierany jest dziś przez coraz bardziej restrykcyjne prawo autorskie) oraz interesem "różnych użytkowników kultury". Na pytanie "co można dziś zrobić" autor odpowiada:
Wiele można zmienić, poprawiając niedoskonałości prawa. Trzeba rozwiązać problem tzw. utworów osieroconych (dzieł, które są pod prawem autorskim, ale w praktyce nikt nie czerpie z nich zysków). Wprowadzić mechanizmy wyłączania utworów spod prawa autorskiego, jeśli taka jest wola twórcy, bo dziś twórca nawet tego nie może zrobić. Uwolnić prawa, które są w posiadaniu skarbu państwa (wydaje się zresztą, że skarb państwa nie wie, jakie dokładnie prawa posiada). Otworzyć archiwa takie jak Narodowe Archiwum Cyfrowe. Wprowadzić zasadę, że utwory, których powstanie jest finansowane ze źródeł publicznych, są udostępniane w sposób otwarty. Należy rozwiązać problem reprezentacji twórców przez organizacje zbiorowego zarządzania - nie może być tak, że twórca o udokumentowanym dorobku i zasięgu otrzymuje odmowę wypłaty tantiem. Należy się zastanowić, w jaki sposób w czasach digitalizacji umożliwić działanie bibliotekom i instytucjom edukacyjnym. Wreszcie należy w sposób bardzo zdecydowany odróżnić w prawie autorskim działania prowadzone dla zysku od działań niekomercyjnych.
Pewien głos warty odnotowania pojawił się również pod (tym samym) artykułem Lipszyca, opublikowanym w jego blogu. Autorem komentarza jest dr Adam Przepiórkowski, adiunkt w Instytucie Podstaw Informatyki PAN, kierowniki Zespołu Inżynierii Lingwistycznej. Zajmuje się on przetwarzaniem języka naturalnego (chodzi o to, by komputery rozumiały tekst). Pokazują jak prawo autorskie utrudnia rozwój tej dziedziny doktor Przepiórkowski pisze:
(...)
Do stworzenia narzędzi przetwarzania tekstów często stosuje się... teksty, ale odpowiednio dobrane i znakowane. Takie zbiory tekstów zwane są korpusami. Korpusy liczą setki milionów słów; na przykład największy obecnie korpus języka polskiego, Korpus IPI PAN (http://korpus.pl/) stworzony w moim zespole, liczy ponad 200 milionów słów. Ponieważ korpus ma reprezentować dany język, muszą do niego wchodzić teksty różnorakie: gazetowe, beletrystyczne, naukowe, zapisy mowy itd. Dla wielu języków istnieją wielkie korpusy narodowe; w wypadku języka polskiego taki korpus jest obecnie tworzony pod moim kierunkiem przez konsorcjum 4 instytucji (http://nkjp.pl/) w ramach projektu finansowanego przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.Niestety, restrykcyjne prawo autorskie bardzo utrudnia tworzenie takich korpusów. Ponieważ korpusy są udostępniane przez Internet (w taki jednak sposób, że praktycznie nie jest możliwe odtworzenie pełnych tekstów wchodzących w skład korpusu, a więc chronione są podstawowe interesy właścicieli praw autorskich), żeby pozostać w zgodzie z polskim prawem autorskim musimy zdobyć odpowiednią licencję na przetwarzanie każdego z tekstów w korpusie. Wziąwszy pod uwagę wielkość korpusu, oznacza to konieczność dotarcia do setek, jeżeli nie tysięcy właścicieli odpowiednich praw, z których niektórzy mogą się bezinteresownie zgodzić na takie wykorzystanie ich tekstów, zaś inni nie. Nie muszę dodawać, że ,,akwizycja'' tekstów stanowi przez to istotny składnik budżetu takiego projektu (finansowanego z naszych podatków...).
(...)
A ten fragment przypomniał mi mój tekst Automatyczne tłumaczenie i tendencyjny wybór źródeł
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Głos wołającego na puszczy
Tak niestety widzę ostatnie wypowiedzi p. Lipszyca. Tylko czekać, aż zostanie zaatakowany jako zwolennik piractwa, chcący odebrać dochody biednym twórcom. Jego bardzo rozsądne wypowiedzi i propozycje zostaną zaś albo całkowicie zignorowane, albo przeinaczone.
To, co się dziś wyrabia w dziedzinie praw autorskich to zbrodnia przeciw ludzkości. W imię interesów niewielkiej grupy korporacji medialnych i wydawców - bo autorzy na tym nic praktycznie nie zyskują (np. 4.6mln CD sprzedanych = $0 tantiem albo Courtney Love o biznesie muzycznym) tworzy się system, który uniemożliwia praktycznie korzystanie z niedawnej (gdzie "niedawna" to trochę nowsza niż sto lat) twórczości jako inspiracji i źródła. W efekcie mamy blokadę kultury, wyrolowanych twórców, DRM destabilizujący komputery i budzenie przez policję.
Przepisy wyglądają na pierwszy rzut oka na dobre i słuszne, ale w wielu miejscach czają się mniej lub bardziej ukryte skutki uboczne. Na przykład, każdy przejaw twórczości staje się automatycznie utworem chronionym (z nielicznymi wyjątkami), bez wymagań, bez rejestracji... efekt? Spróbuj teraz ustalić, kilka lat później (a już najgorzej - po śmierci autora), kto ma do niego prawa... Autor mógł się przenieść (do innego miasta, kraju albo i na tamten świat) i nie zostawił adresu - co teraz? Użyć i ryzykować, czy zrezygnować, dajmy na to, z antologii twórczości gatunku X z lat przełomu ustrojowego?
Albo... OZZ występujące "w imieniu właściciela praw" bez pytania go o pełnomocnictwo lub w ogóle bez powiadamiania go, że pod jego szyldem z kogoś wyciśnięto pieniądze. Jeszcze by, nie daj Boże, upomniał się o działkę?
Mamy też "dozwolony użytek", którego w zasadzie nie trzeba prawnie dalej ograniczać bezpośrednio - zakaz łamania systemów DRM praktycznie wyeliminuje możliwość legalnego np. zacytowania utworu, jeśli właściciel praw się nie zgodzi - a nie musi.
Jakby przejrzeć wiadomą ustawę artykuł po artykule znalazło by się jeszcze trochę.
Wreszcie kwestia idei demokracji - jeśli większość społeczeństwa ignoruje jakieś prawo i uważa je za bezsensowne, to na jakiej podstawie, w demokratycznym rzekomo kraju, takie prawo funkcjonuje i jest zaostrzane?
Odmowa tantiem?
Czy jest gdzieś informacja o kogo chodzi w kwestii odmowy przekazania tantiem (zamieszczoną w cytacie)? Ponieważ pierwszy raz o czymś takim słyszę.
Muszę przyznać, że jestem również bardzo za oddzieleniem działań prowadzonych dla zysku i nie, zresztą pisałem jakiś czas temu o programie dla studenta od Adobe: Program studencki od Adobe – oprogramowanie prawie za darmo, w którym przytoczyłem kilka powodów za uwolnieniem oprogramowania do dozwolonego użytku w celach niekomercyjnych (np.: do nauki).
Tantiemy
W tekście publikowanym przez wyborczą pojawia się odniesienie do Piotra, jako osoby, która nie otrzymała tantiem z Kopikolu i do jego tekstów zamieszczanych w tym serwisie.
Nawiązałem do tego przecież w tekście
Nawiązałem do tego przecież. We wstępie do tej notatki są dwa linki do wcześniejszych materiałów: jeden to list do Kopipolu, drugi to odpowiedź ze stowarzyszenia, sygnowana przez prof. dr hab. inż. Mieczysława Poniewskiego. Dlaczego inkasowane na rzecz twórców pieniądze nie trafiają do twórców? Odpowiedz jest w tekście:
Dlatego niektózy dostają, a inni nie dostają. Przy okazji okazało się, że pieniądze zbierane na rzecz twórców (i w związku z tym, co stworzyli) dostają ludzie, którzy nie stworzyli jeszcze, ale są w trudnej sytuacji...
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Twarde prawo... i tylko prawo.
Oprócz wspomnianych przez Piotra i Lipszyca kwestii moim zdaniem warto spojrzeć na prawo autorskie z nieco szerszej perspektywy. W moim odczuciu jest to kolejne prawo, które niemal z założenia nie będzie przestrzegane, a w skrajnym przypadku kreatywności ustawodawcy może być niemożliwe do przestrzegania w pełni.
Kodeks drogowy, prawo podatkowe, a także prawo autorskie, oraz w dużym stopniu cale prawo cywilne, to regulacje niezwykle skomplikowane, niezrozumiałe dla przeciętnego obywatela (ba nawet nieznane), w których przynajmniej część regulacji jest wewnętrznie sprzeczna, bądź ich konstrukcja jest sprzeczna z praktyką "codzienną". Nie jest to problem nowy, Lessig wspomina we "Free Culture", iż wiele praw tworzonych jest przede wszystkim dla "wielkich" tego świata i by regulować ich problemy, z pominięciem zwykłego obywatela (w pewnym sensie z założeniem, iż prawa te nie będą go dotyczyć). Powszechna digitalizacja, sprawia, iż ręce prawa zaczynają dosięgać również przeciętnych ludzi, dla których to prawo nie było pisane (choć w przypadku omawianej nowelizacji, można chyba zaryzykować stwierdzenie: przeciw któremu było pisane). Problem nie dotyczy tylko i wyłącznie prawa autorskiego, ale wszystkich wymienionych (i nie tylko): okazuje się, iż nie robiąc nic niezwykłego można prowadzić dziennik/czasopismo(np. blog), prowadzić działalność gospodarczą (opłaty za reklamy od google), czy złamać szereg pomniejszych regulacji kodeksu cywilnego (głównie wymogów informacyjnych - tyczy się szczególnie osób sprzedających cokolwiek przez sieć, w szczególności robiących to w ramach działalności gospodarczej).
Paradoksalnie w takim otoczeniu najbardziej narażone na konsekwencje prawne (skarbowe/karne) są osoby działające w dobrej wierze, nie mające pojęcia, iż robią coś sprzecznego z obowiązującym prawem (a co często trudno określić jako niewłaściwe). Osoba zdająca sobie sprawę z restrykcji i możliwości technicznych, może niewielkim kosztem uniknąć konsekwencji/wykrycia. Wątpię by wpłynęło to pozytywnie na odbiór społeczny wymiaru sprawiedliwości.
Potencjalne efekty restrykcyjnego egzekwowania prawa...
Ciekawe z punktu widzenia ekonomisty mogłyby być efekty bardzo restrykcyjnego egzekwowania autorskiego. Przepisy te w wielu miejscach są niejasne (choć w przynajmniej części przypadków mamy już jakieś orzecznictwo i rozważania akademickie), co paradoksalnie mogłoby uderzyć w samych posiadaczy praw autorskich.
Wydaje mi się, iż najlepiej widać to w przypadku oprogramowania komputerowego (wyłączonego z dozwolonego użytku), traktowanego chyba najostrzej z przedmiotów prawa autorskiego, a jednocześnie będącym najtrudniejszym do określenia. Brakuje ostrej definicji programu komputerowego, definicji jego użytkowania (gdzie kończy się użytkowanie zgodnie z licencją, a gdzie zaczynają modyfikacje/ingerencja w to oprogramowanie), a jednocześnie licencje oferowane przez właścicieli praw autorskich są mało precyzyjne (np. licencja do Windows XP). Rygorystyczna egzekucja prawa w tym wypadku (pomijam tu techniczną możliwość rejestracji i weryfikacji wszystkich działań), prawdopodobnie wpłynęłaby dużo bardziej na obecny model biznesowy niż obecnie "piractwo", gdyż jedynie bardzo precyzyjna - i w praktyce bardzo "szeroka" licencja zapewniała by względne bezpieczeństwo prawne nabywcy.
Jak słyszę stwierdzenia
Jak słyszę stwierdzenia typu: "jedynie bardzo precyzyjna - i w praktyce bardzo 'szeroka' licencja zapewniała by względne bezpieczeństwo prawne nabywcy", to przypomina mi się słynny artykuł młodego naukowca w "Rzeczpospolitej", który napisał kiedyś: "Dochodzenie odszkodowania jest czynnością stosunkowo prosta. Należy jedynie udowodnić zaistnienie szkody i wykazać związek przyczynowy pomiędzy działaniem osoby, a zaistnieniem szkody". Adwokaci i radcy prawni umierają ze śmiechu do dziś. Całe życie zawodowe w ich przypadku polega na wykonywaniu tych "prostych" operacji.
Bardzo precyzyjna i bardzo szeroka licencja musiałaby byc licencja negatywną, czyli taką, w której napisze się: "wolno ci wszystko z wyjątkiem (i tu kazuistycznie wymienione przypadki bardzo szczegółowo opisane).
Wiewior
Bardzo "szeroka" licencja...
Nie mogę się nie zgodzić... Wiewiórze w prosty i bardzo obrazowy sposób opisałeś to, czego ja odmalować nie potrafiłem.. Co więcej nawet taka licencja nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa - pewne kwestie mogą byc uregulowane w ustawie jako bezwzględnie obowiązujące, tak więc by ocenić licencje należałoby doskonale znać i ustawę i licencję.
Niestety w życiu obie te przecież "oczywiste" rzeczy wcale nie są takie proste - i stąd mój wniosek, iż bezwzględne przestrzeganie przepisów mogłoby wyrządzić najwięcej krzywdy samym właścicielom praw autorskich.