Odpowiedzialnośc za słowo: obiecany tekst w Rzepie

Zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami dziś ukazał się w Rzeczpospolitej artykuł zatytułowany: "Wolność słowa kontra dobra osobiste". Chodzi o zainicjowanie publicznej dyskusji na temat modelu odpowiedzialności za słowo publikowane w internecie.

Rzeczpospolita: "Podobnie jak prasa, radio, telewizja, Internet służy do przekazywania informacji. Od klasycznych mediów różni się jednak, po pierwsze, interaktywnością, po drugie, skalą. O ile gazeta lub radio przytaczają wypowiedzi najwyżej kilkuset osób, o tyle na jednym internetowym forum wpisuje się nawet po kilkadziesiąt tysięcy osób dziennie. Wśród nich nie brakuje i takich, którzy naruszają prawo. A to pomawiając kogoś o to, czego nie zrobił, a to znieważając za pomocą dosadnego słownictwa lub publikując treści zakazane, np. faszystowskie"

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

prawo do anonimowosci

Dla mnie bohaterem dnia zostaje Pan Iszkowski, ktory najwyrazniej nie przeczytal w odpowiednim czasie zadnej ksiazki Orwella: "Zdaniem Iszkowskiego rozwiązaniem byłoby skończenie z anonimowością w sieci. - Wystarczyłaby identyfikacja za pomocą karty kredytowej, którą użytkownik płaciłby symboliczne kwoty za możliwość umieszczenia wpisu - przekonuje."
Ten Pan dostal za takie wlasnie pomysly medal?

Sprawa nie jest taka prosta

Ja to od jakiegoś czasu próbuje rozwikłać: w jaki sposób ustalić te relacje. Czy anonimowość (anonimowe publikowanie, anonimowe wypowiadanie się) jest w istocie prawem? Historia dziennikarstwa zna wiele przykładów na siłę anonimowej wypowiedzi. Wystarczy prześledzić skąd się wzięło określenie "paszkwil" (tu polecam lekturę „Szkiców z dziejów prasy światowej” Władysława Woltera, gdzie snuje on opowieść o ubogim humaniście i nauczycielu, który mieszkał w Rzymie, nieopodal obtłuczonej figury marmurowego Menelausa na piazza Navona, przy placu Orsinich, a który ponoć miał też wpaść na pomysł, by na owej figurze przyczepiać wiersze, a potem się tam też pojawiły "aluzje okolicznościowe"; też tam (u Woltera) o rzeźbie marforio, brodatego mężczyzny, gdzie znajdowały się anonimowe pytania i odpowiedzi).

Prawo bliżej się przygląda komunikowaniu masowemu, którego przekaz może dotrzeć do znacznie większej liczby odbiorców i wywierać znacznie większy wpływ, niż na przykład obgadywanie kogoś w kolejce po buty. Z "tradycyjnymi" środkami masowej komunikacji prawo sobie poradziło tak, że jest redaktor odpowiedzialny, a wcześniej tytuł prasowy musi być zgłoszony do rejestracji w sądzie, a na każdym egzemplarzu ma być impressum, czyli wyszczególnione informacje na temat wydawcy, redakcji... Telewizja czy radio też nie publikuje "anonimowo"; owszem - może "puścić" anonimową wypowiedź, ale mniej więcej wiadomo, do kogo się zwracać w poszukiwaniu odpowiedzialnego za opublikowaną treść, która może zagrażać lub wręcz naruszać cudze dobra osobiste (w tym prywatność, dobre imię, cześć...). Wielu widzi w tzw. anonimacie instytucjonalną gwarancję tajemnicy dziennikarskiej. Już jednak analizując sprawy sądowe związane z tradycyjnymi mediami widać, że sądowe sprawy toczą się dość długo, a gdy zapadnie wreszcie rozstrzygnięcie, to często nie jest ono satysfakcjonujące dla obu zagmatwanych w sprawę stron. Chyba nie ma sporu, że osoba, którą publicznie się obrazi, pomówi, zniesławi może poszukiwać ochrony? Zwłaszcza, gdy "zarzuty" są nieprawdziwe... Tu ważnym elementem, który prawo winno chronić jest godność człowieka.

Internet ma przeróżną strukturę, publikacja treści w sieci nie przebiega liniowo (od nadawcy do odbiorcy), wystarczy pomyśleć o 3 milionach maili wysłanych przez kogoś, kto uważa Cię za złodzieja, malwersanta, pedofila, za kogoś, kto bije swoją żonę, za oślizgłego karierowicza, za łapówkarza, za kogoś kto czerpie korzyści z niewolniczej pracy dzieci, itp... Czy pozostawić takie wypowiedzi bez reakcji? "No to co, że sobie tam "opinia publiczna" debatuje, że jestem psycholem i nie znam się na robocie, która stanowi moje źródło utrzymania?". Sprostowanie czy odpowiedź na stwierdzenia naruszające dobra osobiste nie są skuteczne nawet w tradycyjnej prasie (tu mogę odesłać do wczorajszego artykułu Andrzeja Goszczyńskiego "Cena błędu dziennikarza"). Chodzi o to, że pomyślane zostały jako instytucje, które teoretycznie pozwolą zainteresowanemu dotrzeć do tego samego, lub przynajmniej podobnego, audytorium, które zapoznało się z pierwszym przekazem. Przekazem godzącym, lub zagrażającym jedynie jego dobrom osobistym. Stąd pomysły na identyfikację.

Ja się tym tematem zacząłem zajmować w odniesieniu do spamu (stąd właśnie pojawił się tekst "Rozważania o anonimowości i o przesyłaniu niezamówionych informacji"). Sam zacząłem stosować filtry antyspamowe. Za chwilę dojdzie do tego, że nikt, kogo bym nie autoryzował (dopuścił) nie będzie mógł wysłać do mnie maila. Reszta będzie się odbijać od blokad. To pierwszy krok na drodze do pełnej identyfikacji nadawcy komunikatu. Oczywiście dostrzegam zagrożenia, bo przecież z niedawnej historii Polski wynika, że ktoś, kto kontroluje komunikację może wykorzystywać tę władzę do kontroli krytyki, do szykanowania osób, które się wypowiadają, i tak dalej. Internet przekracza granice, a nie każde państwo skutecznie realizuje zasadę demokratycznego państwa prawnego, gdzie kontrola sądowa pozwala na swobodne i nierestrykcyjne prowadzenie publicznego dyskursu. A przecież demokracje stanowią na świecie mniejszość. Ten serwis jest pełen doniesień o tłumieniu wolności słowa, o szykanach dla wypowiadających się, o tym, że identyfikacja uczestników komunikacji służyć może do brutalnej walki o ekonomiczne interesy na przykład firm fonograficznych, które chciałyby rozszerzać pojęcie własności intelektualnej na coraz to nowe obszary należące wcześniej do domeny publicznej, a więc będącej obszarem "należącym" do ogółu społeczeństwa. "Byt określa świadomość" (jak chciał Karol Marks; jeśli go cytuje, to nie dlatego, że jestem marksistą ;) stąd potrafię zrozumieć argumenty za zaostrzaniem kontroli wypowiadane przez osoby, które same stały się ofiarami krzywdzących, swobodnych komentarzy. Inni myśliciele doszli do wniosku, że jest odwrotnie: że to "świadomość określa byt". Tak czy inaczej - jeśli w internecie (celowo nie określam tu, o jaką usługę internetową chodzi) pojawi się stwierdzenie, które krzywdzi jednostkę w opinii społecznej (chodzi o obiektywną teorię odpowiedzialności, nie zaś subiektywne, gdzie wystarczy, iż w świadomości jedynie pokrzywdzonego komentarz wywrze negatywne uczucia), to trzeba wymyślić, w jaki sposób może ona (ta jednostka) chronić swoje prawa. W tym celu trzeba wskazać odpowiedzialnych za takie naruszenie.

Wydawcy nie chętnie będą brali taką odpowiedzialność na siebie. Raz, że nie dadzą rady kontrolować srylionów postów, które codziennie pojawiają się w sieci, bo to fizycznie niemożliwe, dwa, że niechętnie będą inwestowali ciężką kasę w zabezpieczenia... Stąd właśnie zapis art. 14 ustawy. A jeśli nie oni, to alternatywą jest odpowiedzialność komentatora za własne słowo. By taka odpowiedzialność mogła być egzekwowana - komentator musi być możliwy do zidentyfikowania. Ta identyfikacja uczestników publicznej debaty byłaby niczym innym jak właśnie odpowiednikiem impressum znanego z wydawania tradycyjnej prasy.

Co zaś tyczy orderu dr Iszkowskiego - otrzymał on to wyróżnienie za olbrzymi wkład w informatyzację RP, nie zaś za zasługi dla wolności słowa, tak więc Twój komentarz Bogus uważam za chybiony ;)

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>