Kilka słów o dyskusji na temat zasobów publicznych w dniu zakończenia konsultacji

W dyskusji o "zasobach publicznych" należy - jak uważam - zadać wcześniej pytanie o to, jaki powinien być system społeczno-gospodarczy Rzeczypospolitej Polskiej w erze społeczeństwa "informacyjnego". Założenia przedstawione przez MAiC (por. Konsultacje założeń do otwartych zasobów publicznych) dotykają cząstki problemu, ale nie odpowiadają na fundamentalne pytanie o ten system społeczno-gospodarczy, który projektodawcy chcieliby (politycznie) wspierać. Oczywiście rozumiem, że MAiC ma świadomość oczekiwań ze strony różnych interesariuszy. Wśród tych interesariuszy są pewnie i tacy, którzy czują się zagrożeni, że oto "otwieranie" zasobów publicznych spowoduje, że stracą dostęp do kranika z publicznymi pieniędzmi. MAiC musi jakoś "zarządzać" takimi oczekiwaniami i szuka "kompromisu". Ja uważam, że nie jest możliwy kompromis w kwestii tego, jak odsunąć wygodnie usadzonych blisko kranika z publicznymi pieniądzmi.

Przez chwilę wydawało mi się, że w trakcie wymiany zdań nazwano moje poglądy "lewacką utopią". Odniosłem się w tej dyskusji do tego w ten sposób, że "lewacką" (proszę o wybaczenie, bo zwykle taką retoryką się nie posługuję) raczej będzie taka, która zakłada, że "wszyscy łożą na niektórych, którzy się dossali do źródełka i odganiają kijem tych, którzy chcą ich od tego źródełka oderwać". Jeśli chodzi o moje poglądy na "zasoby publiczne", to ja mam takie (w b. dużym uproszczeniu), że w moim państwie powinno być jasne co jest prywatne, a co publiczne i nie powinno się tego mieszać. Możliwość uznaniowości wydawania pieniędzy publicznych tak, by jedni sobie z nich żyli, i by to nie realizowało interesu publicznego, to niczym "żółte firanki" za czasów "realnego socjalizmu". Nie jestem szczęśliwy, że to napisałem w takiej "retoryce".

A jeśli chodzi o to, co rzeczywiście chciałbym powiedzieć w sferze kończących się dziś konsultacji publicznych MAiC, to odsyłam zainteresowanych do Opinii Fundacji ePaństwo do Projektu założeń projektu ustawy o otwartych zasobach publicznych. Przeczytacie tam Państwo m.in.:

To co państwo finansuje jest informacją publiczną. Pytanie brzmi: w jakim trybie państwo powinno zamawiać finansowane przez siebie aktywności i jakimi kryteriami kierować się przy wyborze aktywności, które finansuje. Określenie trybu nabywania praw wiąże się z zasadami przeprowadzania zamówień publicznych. Te zasady, które dotyczą zasobów publicznych, powinny spójnie uzupełnić istniejące zasady zamówień. Istotą zatem projektowanej regulacji nie powinno być wskazanie, które zasoby są „otwartymi zasobami” (tu nasza odpowiedź: wszystkie, które są finansowane z pieniędzy publicznych), a powinno być doprecyzowanie trybu zamówień (w szczególności doprecyzowanie przepisów w taki sposób, by wszyscy ubiegający się o zamówienie publiczne byli świadomi, że w efekcie zrealizowania takiego zamówienia to co stworzą zasili dobro wspólne i nie będzie im więcej przysługiwały żadne prawa do tego) i kryteriów wyboru finansowanych projektów.

Chodzi oczywiście o to, co państwo finansuje w sferze powstawania informacji. Film, rzeźba, opinia, raport, zdjęcie, koncert... To wszystko są informacje. Informacje publiczne, jeśli finansowane przez pieniądze publiczne.

PS

Pomyślałem, że umieszczę tu jeszcze taki fragment niedawno przeprowadzonej rozmowy w TOK FM, który zatytułowałem Pieniądze publiczne to moje pieniądze:

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Rozdzielmy stypendia od praw autorskich

Dla mnie kluczem do ew. kompromisu jest słowo "stypendium". Dobrą rzeczą jest żeby fajni artyści (niekonieczni młodzi) dostawali stypendia. Z różnych źródeł. Bezzwrotne. Ale nazwijmy to "stypendium", a nie "zapłatą za utwór". Wtedy sprawa jest jasna: Fundacja Czartoryskich dostała stypendium na nowy budynek, bo dla Polski będzie dobrze, jeśli Fundacja Czartoryskich będzie taki miała. Ale niech to nie ma nic wspólnego z opłatą za korzystanie z utworu. Niech Wajda dostanie stypendium, żeby mógł sobie tworzyć fajne filmy (albo Kazik żeby mógł tworzyć fajne piosenki) - ale niech to się nie nazywa że to jest jakieś wykupienie licencji na jego film, tylko niech to się nazywa stypendium dla p. A. Wajdy na robienie filmów. Rozdzielmy ostro te dwie rzeczy: państwowe pieniądze dla twórców i zakup praw autorskich przez państwo. Z dwiema osobnymi sprawami łatwiej sobie poradzimy niż z jedną poplątaną.

Marek Jerzy Minakowski (minakowski.pl)

Czy będzie dobrze

Czy będzie dobrze, jeśli VaGla dostanie takie stypendium i w oparciu o jakie kryteria oraz kto powinien o tym decydować?

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Pewnie dla zebrania dobrych

Pewnie dla zebrania dobrych wzorców trzeba by spojrzeć jak OZZ-ty decydują o wypłatach i grantach.

W związku z czym, ponieważ wg OZZ-tów Vagla na pieniądze nie zasłużył, nie byłoby dobrze ;> .

Kryteria stypendiów

To jest bardzo głębokie pytanie. Ale to jest ZUPEŁNIE INNE pytanie niż pytanie o sens nabywania czegoś, czego nie można zdefiniować, na co nie da się ogłosić przetargu.

Był kiedyś pomysł na "1% podatku", który poszedł w zupełnie pokraczną stronę (wszystko przechwytują instytucje z sektora ochrony zdrowia i opieki społecznej). Być może państwo powinno ogłaszać konkursy dla mecenasów... Nie wiem.

Ale państwo ma prawo uważać, że potrzebuje wspierać artystów (każdy monarcha tak robił, miał w tym zapewne swój interes). Problemem jest zdefiniowanie - na jakich warunkach i w jakim zakresie. Państwo może uznać, że artyści zasługują na 0 (zero) złotych. Może też uznać, że w interesie państwa jest, żeby Min. Kultury miał wszystkich artystów w kieszeni i korumpował ich do woli (można teoretycznie założyć, że byłoby to w interesie państwa, w racji stanu).

Moim celem tutaj jest przedefiniowanie pytania, żeby dyskusja była racjonalna - przez wyeksplikowanie ukrytych założeń. Jak ktoś uważa, że państwo powinno dawać uznaniowe stypendia artystom, to niech zaproponuje mechanizm i kryteria. Oraz przede wszystkim CELE jakie chce się OSIĄGNĄĆ poprzez rozdawanie publicznych pieniędzy.

Marek Jerzy Minakowski (minakowski.pl)

Oczywiście, będzie dobrze,

Oczywiście, będzie dobrze, jeśli VaGla dostanie takie stypendium, na tej samej zasadzie, na jakiej może się VaGla ubiegać o dofinansowanie redagowania i utrzymania swojego serwisu ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Przy czym prawdopodobnie dofinansowania nie otrzyma, gdyż minister uznał, że nie chce finansować wydawnictw o charakterze ideowym (ponoć dofinansowanie mają stracić Krytyka Polityczna, Fronda itp...)

Obawiam się, że patrząc

Obawiam się, że patrząc np po tak wymiernych kwestiach jak edukacja, gdzie mimo wszystko stypendia naukowe wywołują wiele niezadowolenia ze względu na swoje sztywne kryteria, tworzenie stypendiów dla artystów będzie koszmarem. Tak jak pisał wyżej pan Waglowski, z definicji wiadomo, że nie ma sprawiedliwego kryterium w tej materii.

Po drugie, pogłębiłoby to ignorancję społeczeństwa w kwestiach wynagrodzeń artystów. Już teraz rynek zmusza muzyków do grania za darmo "za reklamę" albo po kosztach, a widownia się do tego przyzwyczaja. Społeczeństwo powinno mieć świadomość, że oferowanie sztuki to usługa jak każda inna, a wprowadzenie stypendiów może tylko pogłębić to zjawisko.

Po trzecie, sponsorowanie konkretnych artystów przez państwo nasuwa pewną zależność jednych od drugich, czyli pachnie prlowskim absurdem, który osobiście znam tylko z opowieści ;)

pozdrawiam,
Agnieszka - Prawa Twórców

oferowanie sztuki to usługa

Społeczeństwo powinno mieć świadomość, że oferowanie sztuki to usługa jak każda inna, a wprowadzenie stypendiów może tylko pogłębić to zjawisko.

Ja się tego nie obawiam, bo bardzo łatwo zrozumieć czym się różni gotowe dzieło od usługi, a tym samym opłata za jakieś "licencje" od opłaty za każdorazowy "wykon". W każdym razie ja zdecydowanie wolę uświadamiać, że usługa artystyczna/twórcza jest także usługą, niż jakie właściwie warunki rządzą rozpowszechnianiem utworów - a nawet li tylko co jest, a co nie jest utworem...

Dla mnie "stypendium" nie jest jasne

Ok - nazwijmy te pieniądze "stypendiami". Zgadzam się też, że Państwo może mieć interes w takim lub innym wydawaniu pieniędzy, właśnie dlatego jest Państwem. Rozumiem, że proponowane rozwiązanie ma w zamyśle podział na:

1) "stypendium" - czyli wszystkie prawa pozostają przy twórcy, zakładamy że jego praca jest korzystna społecznie - kto ma o tym decydować i jakie mogą być kryteria?

2) "zamówienie" - albo inna nazwa - czyli wszystkie prawa majątkowe pozostają w gestii Państwa, które powinno następnie udostępnić utwór wszystkim zainteresowanym (public domain? "Public domain" tylko dla obywateli RP, a co w przypadku obywateli innych państw? A może powinny być brane pod uwagę jeszcze inne prawa, w tym np. ograniczenie możliwości przerobienia/remiksu danego materiału z uwzględnieniem informacji o oryginalnym autorze?)

Dodatkowe pytanie: jakie kryteria (uznaniowe?) decydowałyby o zaliczeniu do kategorii 1 lub 2?

Chciałbym tylko podkreślić, że nie krytykuję pomysłu ze względu na internetowy "hejt" - staram się rzeczywiście znaleźć jego słabe strony i go udoskonalić.

Kryteria stypendiów itp.

Jedną z form fundowania stypendiów dla twórców są ulgi podatkowe dla prywatnych fundacji wspierających twórców. Co do kryteriów - zupełnie nie mam zdania: to ktoś, kto proponuje wspieranie twórczości (rozdawanie pieniędzy publicznych twórcom) powinien to zaproponować. Bo przecież to wspieranie ma jakiś CEL, więc powinno być temu celowi przyporządkowane.

Jeżeli jednak już Państwo posiądzie (wykupi lub odziedziczy) majątkowe prawa autorskie do utworu, to już Państwo będzie ich wyłącznym właścicielem i ono - moim zdaniem - powinno wtedy te prawa unicestwić (tu proponowałem, żeby w zapisać w Ustawie o Prawie Autorskim i PP, że majątkowe prawa autorskie WYGASAJĄ w momencie nabycia ich przez jednostkę sektora finansów publicznych).

Oczywiście w tym drugim przypadku nie ma rozróżnienia między obywatelami polskimi i innymi osobami fizycznymi lub prawnymi (polskimi lub zagr.).

Oczywiście też, że jeżeli Państwo ma kupić majątk. prawa aut. do utworu, to dlatego że potrzebuje tego utworu (zazwyczaj nabywa przy okazji, np. jako wynik czyjejś umowy o pracę połączonej z przekazaniem utworu). Dlatego moim zdaniem TRZEBA KONIECZNIE rozdzielić te dwie funkcje:
a) Państwo potrzebuje i zamawia (i nie ma to nic wspólnego ze wsparciem dla artysty)
b) Państwo wspiera artystę w nadziei że coś stworzy, co np. spowoduje, że Polska będzie rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej - ale Państwo dla siebie samego tego nie potrzebuje.

Marek Jerzy Minakowski (minakowski.pl)

Państwo to MY

Generalnie dostrzegam zasadność rozróżnienia sytuacji, w której państwo chce coś nabyć do korzystania od sytuacji, w której jest zainteresowane jedynie wsparciem prywatnej działalności.

Ale państwo w tej dyskusji to nie jest jakiś twór zewnętrzny w stosunku do podatników. Pisząc "państwo potrzebuje i zamawia" tak naprawdę piszesz "podatnicy potrzebują i zamawiają" (umawiamy się przez naszych przedstawicieli i zrzucamy się na...). Podobnie w opcji b) - to podatnicy wspierają artystę.

W opcji a) sytuacja jest moim zdaniem jasna. Twórca jest tu swego rodzaju pracownikiem i nie ma moim zdaniem uzasadnienia, aby zamawiający podatnicy nie mogli korzystać z zamówionego utworu bez ograniczeń.

Natomiast w opcji b) świadomość, że nie mamy do czynienia z jakimś abstrakcyjnym "państwem", tylko z podatnikami, czyli każdym z nas powoduje, że opcja ta staje się swoistym paradoksem. Polega ona przecież na tym, że podatnicy dają twórcy pieniądze na stworzenie czegoś godząc się później na to, że będą mu za to płacić kolejny raz (oglądając ten utwór w telewizji, w kinach itd.).

Nie mówię, że to dyskwalifikuje opcję b, bo na podobnych zasadach przedsiębiorcy dostają np. bezzwrotne dotacje na rozkręcenie działalności. Ale niewątpliwie widać tu, że podatnicy płacą dwa razy za to samo. Uzasadnieniem takiej państwowej interwencji są m.in. sytuacje, w których bez takiej interwencji dane dobro by nie powstało. Np. projekty budowy sieci szerokopasmowych, które zakładają, że dzięki temu operatorzy dostępowi będą mogli świadczyć bardziej konkurencyjną usługę. Odpłatnie.

Warto zatem się nad tym dokładniej pochylić.

Dyskusja nad opcją b) to chyba w głównej mierze dyskusja, czy państwowa dotacja jest dla twórcy wystarczająca i czy faktycznie musi on dysponować wyłącznością i zarabiać na utworze poza tym, że otrzymał dotację. Warto odróżniać wyłączność od możliwości zarabiania. Poza tym warto się zastanowić co spowoduje większe społeczne korzyści - zachowanie wyłączności, które utrudnia zarabianie na utworze pośrednikom (ogranicza konkurencję pośredników), czy też zasilanie utworem domeny publicznej, która zwiększa konkurencję pośredników.

Państwo to MY Urzędnicy

Państwo to MY

Urzędnicy państwowi bardzo często wydają się postrzegać to inaczej. Otóż państwo to oni, a reszta obywateli to... może najlepiej odda to aforyzm:

Prawo jest jak płot - żmija zawsze się prześliźnie, tygrys zawsze przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno.

I ogólnie rzecz biorąc tak jak rolnik o swoje zwierzęta dba (lepiej lub gorzej), bo z nich żyje, tak samo robią urzędnicy w stosunku do reszty obywateli.

Stąd, stwierdzenie

Natomiast w opcji b) świadomość, że nie mamy do czynienia z jakimś abstrakcyjnym "państwem", tylko z podatnikami, czyli każdym z nas powoduje, że opcja ta staje się swoistym paradoksem.

może być w założeniu fałszywe. Np. jak wytłumaczyć jaśnie oświeconemu ministrowi Zdrojewskiemu, że jest on przedstawicielem wszystkich podatników, a nie wąskiej grupy znajomych postrzegającej resztę obywateli jako złodziei?

Dziękujemy

W imieniu urzędników państwowych komentujących w serwisie Piotra Waglowskiego dziękuję serdecznie koledze Adammada za wnikliwą i przejmująco uczciwą ocenę, która z pewnoscią pomaga w osiągnięciu porozumienia :)

Wojciech Wiewiórowski
urzędnik (a nawet organ)

Dziękuję. Cieszę się,

Dziękuję. Cieszę się, iż ten problem został dostrzeżony po "przeciwnej" stronie. Oczywiście urzędnicy, którzy komentują w tym serwisie nie są w żaden sposób grupą reprezentatywną wobec całego zbioru urzędników, gdyż sposób ich doboru (co najmniej chęć rzeczowej dyskusji) nie jest ani trochę przypadkowy.

Naprawdę doceniam wysiłek włożony w analizę tego jak obecny stan rzeczy może być odbierany przez petentów. Nie jest łatwe wyjście poza utarty schemat myślenia, ugruntowany w dodatku wieloletnią tradycją i przepisami prawnymi. Jeden z bardziej wyrazistych przykładów:

§ 1. Kto znieważa funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
§ 2. Przepis art. 222, naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego, § 2 stosuje się odpowiednio.
§ 3. Kto publicznie znieważa lub poniża konstytucyjny organ Rzeczypospolitej Polskiej,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Każdy wydaje się uważać taką dodatkową ochronę funkcjonariusza publicznego za coś oczywistego. Tylko czym tak naprawdę jest to uzasadnione, jakby się tak głębiej nad tym zastanowić? Dlaczego nie istnieje dla równowagi przepis:

§ 1. Funkcjonariusz publiczny, który podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych znieważa obywatela,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

?

Dlaczego w ogóle istnieje dodatkowa ochrona organów konstytucyjnych RP? Tak jakby nie miały dość własnych prawników pozwalających w razie czego dochodzić swoich praw "zwykłą" drogą, dostępną innym instytucjom oraz osobom.

Istnieje ogromna ilość przepisów skrajnie niesymetrycznych wobec obywatela względem urzędu - np. obywatel ma termin 7 dni, urząd ma miesiąc z możliwością przedłużenia. A kto tutaj jest profesjonalistą w danej dziedzinie? Obywatel czy urzędnik? I dlaczego, mimo iż przepisy mówią "do X dni" w większości wypadków jest to pod koniec terminu, a nie na początku. Tego już nie można zrzucać na uchwalone przepisy, zależy to tylko od konkretnych urzędników.

I niestety takie niesymetryczne podejście jest praktycznie uważane za normę. Np. ZUS i "wyłudzanie" wysokiego zasiłku macierzyńskiego. Kiedy to ZUS, wyłudza pobiera od przedsiębiorcy składkę na zasiłek chorobowy po to aby gdy już przedsiębiorca zachoruje nic mu nie wypłacić, bo np. przelew spóźnił się raz o jeden dzień - wtedy odpowiedzią jest "musimy postępować zgodnie z prawem, nie my je stanowimy".
Kiedy jednak to obywatel znajduje korzystne dla siebie przepisy, zaraz jest obwołany oszustem, wyłudzaczem i musi się liczyć z drogą sądową aby uzyskać należne mu świadczenia. W takich sytuacjach nagle urzędnicy nie mówią "musimy postępować zgodnie z prawem", tylko są gotowi przeciągnąć postępowanie przez wszystkie możliwe instancje sądowe. Co nie jest dla nich problemem, bo robią to wszystko w godzinach swojej pracy i nie za swoje pieniądze.

Zdarzają się ogólnokrajowe kwestie typu zwrot opłaty za kartę pojazdu. W teorii zwrot się należy, w praktyce zależy gdzie się taki wniosek złoży. Czasem można dostać bez problemu, kiedy indziej bez sądu się nie obejdzie i nawet sąd potrafi nie przyznać. Można to określić jako "dbanie o budżet", niezawisłość sądów itd, można też to określić jako doskonały przykład tego jak kompletnie oderwani od tego kto jest dla kogo bywają urzędnicy i jak bardzo brakuje minimum podejścia pro-obywatelskiego skutkującego prostym mechanizmem rozwiązania ogólnopolskiego zagadnienia. (albo wszystkim dawać, albo nie dawać, a tymczasem zdarza się, że zależy na którego sędziego w jednym sądzie sprawa trafi). I to oczywiście obywatel ma być świadom tego, że sędziowie są niezawiśli i mają pełne prawo w kalce tej samej sprawy wydać różne wyroki. Wszystko zgodnie z prawem, w imieniu Rzeczypospolitej.

Przykłady można mnożyć. I to, że coś może być zgodne z prawem, albo i niezgodne, ale niczym urzędnikowi nie grożące ( jaką karę dostał prezes SN za nieudostępnienie informacji publicznej ?). Jeśli obywatel nie dość szybko przedstawi się np. policjantowi bądź pomyli się myśląc, że nie zabrał dowodu osobistego, to ma murowaną grzywnę z art. 65 KW.

Ale takie to już jest ugruntowane podejście - obywatel ma wiedzieć komu co musi powiedzieć, jak nie to od razu kara. Wychodząc z założenia, że nawet jeśli nie wie, to powinien był się domyślić, że skoro policjant czy inny urząd pyta, to się mu odpowiada. W końcu kto tu rządzi? W drugą stronę to w żaden sposób nie działa. I to nie jest już nawet wina przepisów, które są jasne, tylko urzędników starających się je poprzekręcać jak tylko się da, licząc chyba, że ktoś odpuści.

Podsumowując - trudno obywatelowi zgadnąć, ilu urzędników myśli o sobie i petentach w jeden lub inny sposobów. Stara się działać pro-obywatelsko, przy pro-urzędowo. Ilu np. policjantów by chętnie pouczyło w wielu wypadkach, gdyby nie to że statystyka i łatwo o posądzenie(przez przełożonych) o wzięcie łapówki .

Jednak rezultat zetknięcia się z polskimi urzędami w działaniu pozostawia w człowieku chęć wyjazdu do innego kraju. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy komornik przez pomyłkę zabierze człowiekowi wszystkie oszczędności, nie odda, a na koniec okaże się że to wszystko jest przecież zgodnie z prawem - pretensje proszę kierować do Sejmu. A kto wybierał posłów którzy to uchwalili? Obywatele - więc to oczywiście wina obywatela.

Dlatego raz jeszcze dziękuję za zrozumienie, w końcu nawet najlepszym - tym starającym się być przyjaznym wobec obywatela - zdarza się nie zauważyć jak odebrane może być ich postępowanie, które miało być przykładem na to jak przyjaźni są i ile rzeczy robią "dla ludzi".

Pojedynek na szosie - opowieści z polskich dróg

Marcin Sugocki, komisarz z wydziału ruchu drogowego w Warszawie: – Poniedziałek. Pierwsza interwencja tego dnia. Miałem nadzieję jakoś miło zacząć tydzień. Jedzie auto w wielką czapą śniegu na dachu, szyby pozamarzane, kierowca ledwo co widzi. Zatrzymujemy, żeby pouczyć, że tak nie wolno, bo niebezpiecznie. Facet pyta o przyczynę. Mówię: „Mamy akcję »Odśnież samochód«”. Takiej akcji w ogóle nie było, ale chciałem, żeby sam się domyślił, co jest nie tak.

On tymczasem jak nie naskoczy na mnie: „Idiotyzm! »Odśnież samochód«! Nie macie co robić? Przestępców łapcie! »Odśnież«, kobieta lekkich obyczajów! I na takie głupoty moje podatki idą?”. Chciałem tylko pouczyć. Ale też mam swoje nerwy. Przetrzepaliśmy, co się dało. Brak trójkąta i przeterminowana gaśnica. Stówa mandatu. A naprawdę mogło być całkiem miło.

[..]

Nie pozostało nam nic innego, jak poprosić go – poprosić, bo nie mieliśmy prawa mu zabronić – żeby zadzwonił po kogoś, kto go odwiezie do domu.

I komentarz policjanta wobec artykułu:

Cała prawda o policjantach - policjant ma kogoś prosić? ktos śmie zwrócić mu uwagę? dyskutować?

Obywatel powinien być jak małe dziecko, zachwycone wizytą pana policjanta i kablujace na własnych rodziców. A jak nie to policjantka focha strzeli, a policjant przetrzepie samochód i zawsze coś znajdzie.

P.S. Gaśnica w samochodzie osobowym ma być sprawna, a nie nie-przeterminowana. Wymaganie aktualnej legalizacji tyczy innych rodzajów pojazdów.

Szanowny Panie Urzędniku...

Witam.

Na "ocenę" jaką opisał Adammada, urzędnicy zapracowali swoją wytężona pracą codzienną! Ja dopiszę, do tego aforyzmu o prawie, jeszcze jeden: "Jednostka to nic! Dopiero zera zmieniają ją w miliony". Dlatego jeden urzędnik niewiele zdziała! O ile nie ma odpowiedniej siły przebicia wynikającej z uregulowań prawnych i woli wykorzystania tych praw celem utemperowania niekompetencji urzędniczej! Albo przynajmniej powstrzymania procesu swobodnej interpretacji ustaw i rozporządzeń, najczęściej nie mającej nic wspólnego z zamierzeniami twórcy aktu prawnego.

A choćby prosta rzecz. Większość urzędów ekscytuje się posiadaniem certyfikatu ISO 9001. Tylko dlaczego w ramach audytu nie wykonuje się obowiązkowej weryfikacji kompetencji urzędniczych, czyli wiedzy urzędników? A co z ISO dla ich (urzędników) kompetencji? Szkolenia BHP czy P.Poż., są realizowane bez względu na to czy przepisy się zmieniły czy nie. No to dlaczego nie ma egzaminów z kompetencji zawodowych dla urzędników? Wszak przepisy zmieniają się nawet kilka razy do roku! A gdyby je wprowadzić, to o ile prościej żyłoby się obywatelom czyli płatnikom za stanowiska urzędnicze!

Ale znów rozpisałem się o utopii w Polsce. Czyli rzeczy nieosiągalnej w tym kraju, bo mocno niewygodnej.

Pozdrawiam.

Tylko dlaczego w ramach

Tylko dlaczego w ramach audytu nie wykonuje się obowiązkowej weryfikacji kompetencji urzędniczych, czyli wiedzy urzędników? A co z ISO dla ich (urzędników) kompetencji? Szkolenia BHP czy P.Poż., są realizowane bez względu na to czy przepisy się zmieniły czy nie. No to dlaczego nie ma egzaminów z kompetencji zawodowych dla urzędników? Wszak przepisy zmieniają się nawet kilka razy do roku! A gdyby je wprowadzić, to o ile prościej żyłoby się obywatelom czyli płatnikom za stanowiska urzędnicze!

Zależy w jakiego typu urzędach, tam gdzie ja miałem przyjemność pracować egzaminy z zakresu obowiązujących procedur i przepisów były na porządku dziennym. Jakość tych procedur i prawa to już inna kwestia, nie leżąca w gestii urzędników "w terenie"...

Publikowane są uwagi do zasobów publicznych

W serwisie RCL publikowane są kolejne pisma zawierające stanowiska/uwagi do Projektu założeń projektu ustawy o otwartych zasobach publicznych.

--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Narodowe Centrum Sztuki?

Jest NCN, NCBiR, czemużby nie?

Jeśli jakąś pulą pieniędzy można dysponować na badania podstawowe lub prace rozwojowe w formie konkursu, czemu nie dysponować pulą przeznaczaną na działalność artystyczną?

Jeszcze w sprawie "podwójnego płacenia" za utwór - nie widzę problemu by podwójnie za coś płacić, z tego samego powodu jak niektóre towary i usługi opodatkowane są różnymi podatkami, więc państwo "odciąga" sobie haracz kilkukrotnie. Skoro tego rodzaju praktyki są częste, dlaczego obywatele w niektórych przypadkach nie mieliby móc robić tego samego? Państwo daje przykład, zły, niemniej jednak.

Zreszta wszystko jest kwestią ceny; w takiej sytuacji - realnie - ceny utworów by spadły więc twórca - realnie - zarabiałby podwójnie czyli tyle samo co przedtem. Tak samo jak wprowadzanie kolejnych podatków - niekoniecznie powoduje przyrost wpływów dla państwa z tytułu podatków.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>